Ogień w kominku odbijał się od ostrza matowym, pomarańczowym blaskiem. Revan obrócił nóż w dłoni, po czym dla pewności jeszcze dwa razy przetarł go lekko naoliwioną szmatką. O broń nie dało się zadbać ,,za bardzo", w przeciwieństwie do przepasionych dachowców. Odzie na szczęście to nie groziło - niezależnie od przybranej postaci, zawsze jadła tyle samo, czyli nic. Szary już dawno temu dotarł do wniosku, że jest dziwna nawet jak na zmiennokształtną szczuro-łasico-kotkę i nie miał ochoty odkrywać, co jeszcze potrafi. Jak na zawołanie, coś miauknęło obok fotela, a chwilę potem Oda bezpardonowo wcisnęła się między podłokietnik i udo Revana. Mężczyzna pomasował jej łebek palcami i kotka zamruczała usatysfkacjonowana.
Z bronią było inaczej niż z niezależnym, magicznym domowym zwierzakiem. Nóż, nadziak i hak wzorem Ody również nie potrzebowały jedzenia, ale wymagały od właściciela innej opieki. Szanujący się morderca pokroju Nocnego Prześladowcy nie traktował narzędzia pracy jak złomu, który można łatwo wymienić. Chociaż na pierwszy rzut oka to porównanie może brzmieć irracjonalnie, Re najprościej było wyjaśniać swoją dbałość... rycerską tradycją. Zadajmy sobie pytanie: czy prawdziwy rycerz ma w zwyczaju zmieniać miecze? Oręż rycerski statystycznie może liczyć nawet do czterdziestu lat, wszystko zależy od czasu służby właściciela i odrobiny starań. Zadbany miecz nie traci swojej ostrości i piękna, kryjąc w sobie długą historię oraz pewien charakterystyczny sentyment. A skoro postawny rycerz może się przywiązać do miecza, to ulicznik ma pełne prawo dbać o własną broń z równą dokładnością. Tym bardziej, że uliczników (w przeciwieństwie do rycerzy) na pewne luksusy po prostu nie stać. Bardziej opłaca im się ostrzyć stary nóż, niż marnować dorobek na kupno nowego, albo ryzykować skórą przy kradzieży.
Gdy ostrze noża nie mogło już wyglądać lepiej, Szary powtórzył zabieg z nadziakiem. Zanim stalowa igła dołączyła do poprzednika, po ciemnym saloniku rozszedł się pojedynczy głuchy dzwon zegara ściennego. Dźwięk sygnalizujący początek równej godziny wydawał się wybrakowany. Jakiś czas temu z mechanizmem coś się stało i przestał wybijać pełne sygnały. Revan nie przejął się tym za bardzo, w końcu zegar nadal działał. Nawet uznał to za pomocne zrządzenie losu - teraz nie musiał się obawiać, że odgłos bicia zagłuszy kroki potencjalnego nieproszonego gościa. Jak do tej pory do jego domu próbowano się włamać tylko raz i od tamtej pory złośliwa złodziejka starała się nie wchodzić Nocnemu Prześladowcy w drogę.
Kilka minut po północy - osławionej godzinie duchów i wszelkiego zła - przyszła pora na hak. Wbrew przekonaniu bliższych znajomych Szarego, nie była to najstarsza broń w jego kolekcji. Mylnie uznawany był także za pierwszą broń Nocnego Prześladowcy, głównie przez fakt, jak bardzo był charakterystycznym i nietypowym orężem. Przede wszystkim jednak nie był narzędziem najczęściej przez niego wykorzystywanym. Re jak nikt inny zdawał sobie sprawę ile zachodu wiąże się z trupem rozerwanym hakiem oraz jak szybko miejsce zbrodni zostaje odkryte, wywołując przy okazji niemałe zamieszanie na najbliższy tydzień. Profesjonalny skrytobójca słysząc o czymś takim popukałby się w czoło i nazwał Revana amatorem szukającym tylko rozgłosu. Nieustanne wykorzystywanie haka było po prostu niepraktyczne. Po pierwsze: o wiele więcej z tym zachodu. Po drugie: jest mniej dyskretny od nadziaka czy noża. I wreszcie po trzecie: zbyt częste zostawianie za sobą ,,wizytówek" grozi stworzeniem ścieżki prowadzącej straż miejską prosto do winowajcy. Jedna z podstawowych zasad wpojonych młodemu Poursuivant polecała wykorzystywać różne narzędzia i metody popełniania zbrodni. Im bardziej morderca jest elastyczny i kreatywny, tym dłużej zajmuje ludziom domyślenie się, że za kilka różnych zabójstw odpowiedzialny jest tylko jeden człowiek. A Re należał do osób jak najbardziej pomysłowych i w ostateczności z hakiem kończył swój żywot niewielki odsetek jego celów. Znacznie częściej służył mu za broń w otwartym pojedynku, czasem nawet przeciwko mieczowi czy włóczni.
Po namyśle jednak, Revan potrafił znaleźć jeszcze jedno uzasadnienie używania haka: przynosił go ludziom, których bardzo nie lubił, albo takim, którzy wyjątkowo sobie na niego zasłużyli. Gwałciciele, lichwiarze, kapusie, handlarze ludźmi... i dręczyciele zwierząt.
Obejrzał po raz ostatni hak - ostatnią pamiątkę z Dal-Virii, bowiem stary nadziak zostawił wbity po sam koniuszek między żebrami jednego z portowych strażników na jednej z wypraw lądowych nowej załogi Thalii. Długa historia. Długa i uwłaczająca, bo mało razy dał się kompletnie rozbroić. Całe szczęście nie sprawdzili wtedy zawartości rękawa, czego dawno zmarły mężczyzna pożałował w wyjątkowo paskudny sposób. Hak jednak nie opuścił Nocnego Prześladowcy przez ponad dekadę, poza jednym drobnym epizodem, kiedy to pewna rakszasa (drobny demon, jak się później mężczyzna dowiedział) przywłaszczyła sobie jego własność na kilka przerażających minut. Pomijając ten jedyny przypadek, przez ten czas broń jedynie nieco zmieniła wygląd. Jeden z załogantów podrzucił kiedyś Revanowi pomysł wprawienia w hak kastetu, który zastąpi prosty uchwyt. Był to wyjątkowo inteligentny pomysł, gdyż dzięki temu Szary pewniej trzymał gardę i trudniej było mu wytrącić oręż z ręki. A podobno piraci za grosz rozumu nie mają...
Oda widząc, że skończył przegląd arsenału, wyłożyła się swojemu właścicielowi na kolanach, mrucząc cicho. Nawet jeśli Re miał zamiar wstawać, teraz wedle kociego rozkazu musiał zmienić plany, przynajmniej na najbliższe pół godziny, zanim pupil się znudzi i ruszy robić to, co zwykle po nocach robią dziwne zwierzęta jego pokroju. Podobno to właśnie noc była czasem złodziei i morderców, ale nie Nocnego Prześladowcy, który z reguły wykonywał swój zawód w biały dzień. Jak wszystko, co Re planował, i ten zabieg nie był pozbawiony sensu: morderstwo w środku miasta, w tłumie ludzi - potencjalnych świadków - które mimo wszystko pozostało niezauważone stanowiło przestrogę. Był to jasny komunikat od Prześladowcy, mówiący całemu Fortheimowi, że nic nie jest w stanie go powstrzymać przed dopięciem swego. Jak z dobrą, poczciwą Kostuchą - nikt nie zna dnia i godziny, w której przyjdzie, ani jak będzie wtedy wyglądać, co wtedy powie. Po prostu przyjdzie, zrobi co do niej należy i odejdzie, a wkrótce ruszy po następnego nieszczęśnika.
Jak Revan.
Dawno nie widział tylu koni w jednym miejscu. Od przybycia do Fortheimu niewiele razy opuszczał miasto, a po ulicach konno poruszały się tylko specjalne oddziały straży miejskiej. Szary chyba zapomniał, jak bardzo lubił te zwierzęta. Patrząc na stąpającego w wyciągniętym kłusie ogiera, płynnie przechodzącego w galop, Re nie dziwił się, dlaczego były tak popularnym wyborem wśród herbów rycerskich, rodowych i państwowych. Podobnie jak równie popularny lew i orzeł, koń był dowodem na to, że w naturze siła i gracja wcale nie muszą sobie przeczyć. Wręcz przeciwnie: stanowiły połączenie idealne, którego człowiek nie był w stanie skopiować nawet obecnie, gdy postęp wydawał się czynić cuda. Ludzie mogli latać, zastępować odcięte kończyny, tworzyć własne źródła światła bez potrzeby magii i miotać morderczymi pociskami za pociągnięciem spustu. Ale natury przebić nie mogli.
W aukcji uczestniczyła głównie arystokracja, zajmująca miejsca na specjalnie przygotowanej trybunie po jednej stronie przygotowanego maneżu. Przy jego krótszym boku mógł stać tłum ludzi, których albo nie było tutaj na nic stać, albo chcieli tylko sobie popatrzeć. Wszak pokazy zwierząt od zarania dziejów służyły ludziom za rozrywkę, zwłaszcza uśmiechniętej dzieciarni, siedzącej pod samym płotem pomimo nakazów pracowników o zachowaniu bezpiecznego odstępu. Nikt jednak nie miał serca ich przeganiać, dopóki tylko nie robiły zamieszania. Wmieszanemu w tłum Revanowi udało się sprawnie przesunąć na sam przód, aż przed nim została tylko dwójka na oko jedenastoletnich dziewcząt, które pomimo najpewniej wyjściowych sukienek nie wahały się przyklęknąć na ziemi, uprzednio podwijając dyskretnie spódnice, by ,,ograniczyć straty".
Szary dotarł na miejsce lekko spóźniony, ale i tak nie miał zamiaru kupować żadnego konia. Przyszedł tu w kompletnie innym interesie, chociaż widząc niektóre z prezentowanych zwierząt głęboko żałował, że nie ma już możliwości utrzymywania podobnego pupila. Zwłaszcza jedna z klaczy - spokojna siwojabłkowita młódka, którą najpewniej dopiero uczono chodzić pod siodłem - aż do bólu przypominała mu ogiera, którego zostawił w ikramskiej stajni w Dal-Virii. Krótki pysk, wygięta w łuk szyja, grzbiet pewnie tak samo niewygodny... czy to tęsknota, czy nawet jej chód wydawał się identyczny do chodu Werseta? Re ogarnął się, ostatecznie uznając to tylko za wybryk umysłu. Ostatni raz widział go dziesięć lat temu, skąd miałby pamiętać jak wyglądał jego kłus? Zwłaszcza, jeśli większość czasu spędził w samym siodle.
By skierować myśli na odpowiednie tory, zdecydował się na małą zabawę w rozpoznawanie osobistości obecnych na aukcji. Tylu arystokratów, tyle ważnych osób tak blisko człowieka, którego obawiało się nawet salonowe towarzystwo, doskonale wiedząc, że zaszli za skórę sporej ilości osób mogącej sobie pozwolić na wynajem zabójcy. Po prawdzie jednak, Szary nie pamiętał kiedy ostatnio zabił arystokratę. Na pewno nie czysto fortheimskiego - miasto do swoich cudów mogło zaliczać wyjątkowo poukładaną i uczciwą elitę. Gorzej było z gwałtownie rozrastającym się mieszczaństwem, które dopuszczało się nierzadko rzeczy karygodnych, jakby już byli nietykalni. Revan pilnie uczył się nazwisk, herbów i przywilejów co bardziej podejrzanych członków klasy szlacheckiej, w razie gdyby kiedyś miał ich odwiedzić. Z własnej woli raczej by tego nie zrobił, ale jeśli kiedyś znajdzie się człowiek, który przedstawi mu wyraźny powód takiej wizyty, najpewniej nie odmówi przyjęcia wyzwania. Tak więc rozpoznawał wśród licytujących ,,znajome" twarze. Pierwszy w oczy rzucił mu się lord Lekal Grimm, Starszy Nad Monetą, siedzący w towarzystwie swojej żony w jednym z wyższych rzędów. Bez wątpienia jego obecność tutaj była jedynie symboliczna: głowa fortheimskiego handlu nie pojawiłaby się na szemranej aukcji, co utwierdzało arystokratów w przekonaniu, że mogą tutaj liczyć na uczciwy interes. Drugim istotnym nazwiskiem, które na listę Prześladowcy mogłoby trafić zdecydowanie prędzej niż Grimm, był Egbert Dully - otyły kupiec i lichwiarz zajmujący miejsce w pierwszym rzędzie. Dully, jak każdy zawodowo pożyczający innym ludziom pieniądze, miał słabość do oszustw, które z reguły sprowadzały całe rodziny do życia w rynsztoku. Posiadał też mały szwadron dręczycieli, nieustannie upominających się o zwrot pożyczki, a w razie czego rekwirujących przypadkowo wybrane dobra. Wyjątkowo paskudny człowiek. Obok niego siedział Raven Sailence, usilnie starający się skupić na prezentacjach. Jego Szary się tutaj w ogóle nie spodziewał. Mało wiedział o oddalonej od miasta posiadłości, jeszcze mniej o jej właścicielu, a już na pewno nie przypuszczał, by ten człowiek fascynował się końmi. Miła niespodzianka. Najwyraźniej podejrzanie wyglądający ludzie mają słabość do podobnych rzeczy.
- Panie i panowie! - aukcjoner, wycofany na bezpieczną odległość, zapowiedział ostatniego konia. Zwrócił tym na siebie uwagę Revana. Klaue Rocher, przypomniał sobie. Na środku maneżu przed tak liczną widownią w ogóle nie przypominał człowieka z opisów. Ale tego akurat Poursuivant się spodziewał od samego początku.
Oczy wszystkich skierowane były na skarogniadego, narowistego ogiera, przytrzymywanego przez czterech mężczyzn. Re z pewnym uśmiechem przypomniał sobie inną aukcję, dawno temu, na której próbował kupić Thalii ośmionogiego konia. A właściwie udawał, że chce go kupić, dając Szkwał cenny czas na zrobienie zamieszania. Choć ten zdecydowanie nie był w żaden sposób zmutowany ani magiczny, wykazywał równie silny temperament i niechęć wobec trzymania go na uwięzi. Siedzące przed nim dziewczęta oraz pozostałe dzieciaki niemal równocześnie odsunęły się nieco od płotu, jakby nawet one w swojej naiwności potrafiły wyczuć, iż agresywne zwierzę lada chwila faktycznie się uwolni.
Wtedy z miejsca poderwał się Sailence, który zaczął nieufnie wypytywać Rochera o wiek konia. Revan z ciekawością przyglądał się wymianie zdań. W końcu nic tak nie bawi ulicznika jak kłótnia dwóch bogaczy. Potrafili sobie wytykać miliony upierdliwych drobiazgów, które dla prostego człowieka nie miały większego znaczenia. Tym razem jednak dyskusja tyczyła się sprawy, którą pojąć mógłby byle chłop odpowiednio obeznany z końmi i stanowcza większość obecnych wydawała się niejako rozumieć zmartwienie pana Sailence'a.
- Bądźmy profesjonalistami - powiedział w którymś momencie. - Jeśli ukrywa pan wiek tego konia, jak mogę być pewien czy pozostałe informacje nie są zmyślone? Albo czy inne konie zostały uczciwie sprzedane?
Te słowa wyraźnie poruszyły tłumem. Nabywcy koni nagle zesztywnieli, wkrótce zaczynając domagać się wyjaśnień. Szary dostrzegł, że aukcjoner rzucił krótko okiem w stronę lorda Grimma, wyraźnie wystraszony. Starszy Nad Monetą bowiem wstał równocześnie z protestującymi arystokratami, najwyraźniej wierząc podejrzeniom Sailence'a. Założone na piersi ręce niemo domagały się wyjaśnień od szpakowatego mężczyzny.
To, co wydarzyło się potem, wystarczająco przekonało Prześladowcę, iż szlachta jednak potrafi dostarczać sporej rozrywki. Niecodziennie widzi się arystokratę wchodzącego na maneż i uspokajającego zdziczałego konia, doszczętnie upokarzając prowadzącego aukcję. Jednak gdy wszyscy wokół rozdziawiali w szoku usta, samego mordercę zainteresowała siłą, jaką może posiadać przeciętny przedstawiciel klasy wyższej. Stalowoszare oczy uważnie śledziły Sailence'a, który z nieludzkim spokojem i bez najmniejszego problemu usadził w miejscu dorosłego ogiera jednym krótkim szarpnięciem. Re nie pamiętał, kiedy ostatnio widział mężczyznę zdolnego przewrócić konia za pomocą jednej ręki i zanotował sobie ten fakt na przyszłość. Kolejna ciekawostka na temat tajemniczego arystokraty.
Po zrobieniu wrażenia na widowni (i zapewnieniu sobie sławy u plotkarzy na najbliższy czas), Sailence podszedł blisko do Rochera i po kilku minutach ciszy opuścił aukcję z koniem, co raczej mało kogo zdziwiło. Szpakowaty prowadzący podejrzanie szybko odszedł w stronę namiotu przeznaczonego dla ustalania formalności, po drodze odpędzając od siebie zatroskanych pracowników. Tłum zaczął się powoli rozchodzić. Całe wydarzenie uznano za zakończone.
Re miał jednak jedną istotną sprawę do aukcjonera. Przemykając pod trybunami w stronę namiotu przypomniał sobie wszystko, czego dowiedział się o tym człowieku. Przed dwoma dniami, słysząc, że Klaue Rocher będzie prowadził większą aukcję w samym Fortheimie, jeden z byłych stajennych aukcjonera skontaktował się z Nocnym Prześladowcą. Był to dwudziestolatek, obecnie pracujący w jednej z miejskich stajni. Chłopak ze szczegółami opisał Revanowi, jak Rocher ,,przekonuje" te bardziej uparte konie do nauki. I żeby to się na zwykłym biciu kończyło - Re po raz pierwszy w życiu usłyszał o przywiązywaniu głowy zwierzęcia za wędzidło do szyi, na całą noc, by zapamiętało jak powinno trzymać łeb. Przewinienia Rochera ciągnęły się jeszcze dalej: zleceniodawca Prześladowcy był jedną z wielu ofiar nieuczciwości w kwestii wypłaty, a sporo innych pracowników - głównie kobiety zajmujące się księgowością - aukcjoner dręczył psychicznie. Dla Szarego było to wystarczająco sporo, by zgodzić się pomóc. Przyjął skromną zapłatę z góry (nie zamierzał się targować) i obiecał, że aukcja w Fortheimie będzie ostatnim oraz najgorszym interesem Klaue'a Rochera.
Dotarł bezszelestnie do namiotu, nie widziany przez nikogo. Wszyscy pracownicy woleli trzymać się obecnie od swojego szefa z daleka, nie chcąc żeby w tym momencie się na nich wyżywał. Dla Prześladowcy była to okazja idealna. Sięgając w stronę klapy zawahał się dosłownie sekundę. W końcu wszedł do środka podejmując ostateczną decyzję:
Hak.
- Proszę pana? - zapytał ktoś obok niego.
Re zatrzymał się, ze zdumieniem rozpoznając jedną z dziewczynek, które siedziały przed nim w czasie aukcji. Opuścił jej teren zaledwie kilka minut temu, teraz udając się spokojnie w stronę swojego domu.
- Coś się stało? - zapytał spokojnie. Wiedział, że większość kobiet, zwłaszcza w wieku jego rozmówczyni, raczej bała się wysokich mężczyzn z zakrytymi twarzami. Wolał nie stwarzać wrażenia niebezpiecznego, bo dla niej nie był absolutnie żadnym zagrożeniem.
- Pański rękaw - odpowiedziała. - Czy to... krew?
Szary spojrzał na rzeczony rękaw. Faktycznie, krawędź mankietu miał ubrudzoną ciemniejącą powoli posoką. Syknął cicho.
- Gapa ze mnie - powiedział. - Nie zauważyłem tego...
- Jest pan ranny? - dziewczyna wydawała się autentycznie zatroskana. Urocze.
- Nie - uspokoił ją Revan. - Widzisz, zaciąłem się chwilę temu na jakiś płocie. Ale teraz mam nauczkę, by nie robić sobie skrótów przez cudze podwórka - mówiąc pokazał dziewczynie wysuniętą dłoń bez rękawiczki. Nieco nad jej nasadą na kciuku widniało rozcięcie, niezbyt niebezpieczne, ale na tyle szerokie, by rzeczywiście ubrudzić rękaw krwią.
Dziewczynka zaśmiała się nieśmiało.
- Nieładnie z pana strony - upomniała go. Po namyśle wysunęła z rękawa sukienki białą liliową chustkę. - Może pomogę? - zaproponowała.
- Ależ nie ma co marnować ładnego materiału na człowieka mojego pokroju.
- To tylko zwykła chustka. Przecież one od tego są. Lepiej, żeby tą dobrudzić, niż żeby miało się panu wdać jakieś zakażenie. Mogę poprosić dłoń?
Poursuivant westchnął i uległ, podając jedenastolatce nieszczęsną rękę. Ta rozciągnęła lekko chustkę, po czym z wprawą owinęła ją wokół kciuka i nadgarstka, żeby materiał się nie zsunął za szybko.
- Tylko lepiej niech pan solidnie to opatrzy - poinstruowała poszkodowanego. - Moja chustka sama cudownie tego nie naprawi. Powinien pan znaleźć normalny opatrunek.
- Zapamiętam - obiecał i uchylił jej kapelusza. - I dziękuję. Damy z wyższych sfer mogłyby pozazdrościć panience szlachetności.
Dziewczynka zaczerwieniła się lekko, ale z uśmiechem. Pożegnała się szybko i pognała ulicą w swoją stronę. Szary obrócił się w przeciwnym kierunku, nie zamierzając już dzisiaj zbliżać się w okolice sprzątanej po aukcji hali. Jednak dosłownie sekundy później niemal wpadł na wracającego w tamtą stronę Ravena Sailence'a. Revan usunął się szybko w bok, uprzejmie uchylając arystokracie kapelusza.
- Pan wybaczy - rzucił.
Mężczyzna nie odpowiedział. Obejrzał się za odchodzącym, marszcząc lekko brwi. Prześladowca miał wrażenie, że czuje wbity w plecy wzrok, ale nie dał się sprowokować i nie spojrzał w tył. Chyba nic już nie zepsuje mu dzisiaj humoru.
W tym samym czasie na aukcyjnej hali rozległ się krzyk, gdy jedna z księgowych odważyła się zajrzeć do namiotu, w którym w którym podejrzanie cicho siedział Klaue Rocher. Z paskudnie rozerwanego gardła nadal ciekła krew, wsiąkając leniwie w piasek.