sobota, 23 września 2017

Od Huginna i Muninna (CD Ekateriny) - Żyłka, lampa, proch...



        - Wchodzą - stwierdziła Myśl. - Odważni ci ludzie.
    - Centaur ich prowadzi - zauważyła Pamięć, podskakując po dachówkach w stronę towarzysza. Poślizgnięcie się w takiej sytuacji byłoby dla boskiego posłańca niemałym wstydem, toteż w duchu dziękowała za wprawę w poruszaniu się po mieście. - A centaurom odwagi nie brakuje.
  - Ciekawe, jak z inteligencją.
  - Myśli, ile znasz centaurów mieszkających w Fortheimie? - ton Pamięci nabrał karcącej barwy. - Bo tej jednej nie osądziłabym o nic podobnego.
  - Bo nie masz porównania. Jak sama zwróciłaś uwagę, centaurów tutaj jak na lekarstwo - odgryzła się pierwsza.
  Do południa były może dwie godziny. Albo trzy? Żaden z nich nie był dobry w obliczaniu ludzkiego czasu. Mieli dzień i noc, a oba stany dzieliły się na mniejsze fragmenty. W każdym razie, w dokach praca trwała już od świtania, więc mała akcja straży fortheimskiej nie mogła ujść niezauważona. Zwłaszcza czujnym oczom Cichych Obserwatorów. Strażnicy, z centaurzycą Ekateriną na czele, zniknęli w środku starego budynku, wydającego się chwiać przy porywach wiatru. Na zewnątrz na ulicy czekali pozostali, pilnując koni towarzyszy. Zwierzęta ze zdenerwowaniem gryzły wędzidła. Przechodzący co jakiś czas ludzie oglądali się za całym zamieszaniem, niektórzy nawet pytali co się dzieje, ale nie zostawali długo. Mieli ważniejsze rzeczy do roboty - ładunki, rozładunki, coś kupić, coś sprzedać. Pamięć napuszył pióra i zamachał niecierpliwie skrzydłami.
  - Zamierzamy im powiedzieć? - zapytał Huginna.
  Czerwonooki też nie umiał usiedzieć w miejscu i okazywał to nawet bardziej niż brat. Wtedy dostrzegli ciemną postać, zbyt ciemną jak na pokazywanie się w świetle dziennym, przemykającą wzdłuż kamiennej krawędzi doku. Tuż poza zasięgiem wzroku strażników.
  - M u s i m y  im powiedzieć, Pamięci - odpowiedział i przycupnął rozkładając skrzydła.
  Kruki poderwały się do lotu niemal równocześnie. Gdy tylko opuściły swój dach, na rynnie natychmiast osiadły speszone gołębie, rade z faktu, że to coś, co przypominało ich dalekich kuzynów, w końcu sobie poszło.
  Huginn poszybował nad ulicą, by po chwili przeciąć powietrze, gwałtownie zniżając lot. Muninn podążał w ślad za nim. Przelecieli wzdłuż przegniłych, drewnianych ścian, aż Myśl dostrzegł dziurę pod dachem. Zanurkowali, dociskając skrzydła do boków i wślizgnęli się jeden po drugim przez wąski otwór, w środku od razu wyhamowując. Wylądowali na podtrzymującej dach poprzecznej belce, rozglądając się za nieświadomą zagrożenia grupą strażników.
  Pomieszczenie musiało być kiedyś magazynem i to piętrowym. Poddasze zajmowało tylko połowę dostępnej powierzchni, wyglądało więc bardziej jak balkon podtrzymywany przez ogryzione słupy. Stojące na jego krawędzi ramię dźwiga kiwało się niepewnie, jakby zaraz miało runąć w dół. Kruki były pewne, że gdyby ktoś był na tyle głupi, by próbować z niego jeszcze skorzystać, ściągnąłby w dół całe piętro, zasypując stary magazyn przegniłym drewnem. W magazynie, poza ,,przedsionkiem" i tym pomieszczeniem, było jeszcze jedno, do którego prowadziło szerokie na dwa konie przejście pozbawione drzwi. Na wprost głównego wejścia.
  Strażnicy byli już w środku, ostrożnie mijając niepewne kolumny. Nie chcieli się potknąć na którejś z leżących na podłodze bezpańskich desek lub nadepnąć na zardzewiały gwóźdź (jakkolwiek dobre by ich obuwie nie było). Co jednak ważniejsze, szukali wzrokiem czegokolwiek mogącego zdradzić, że w pobliżu czaiły się jakiekolwiek istoty żywe o niedobrych zamiarach.
  - Nie szukają tego, czego powinni - skomentował Huginn.
  - To tam zejdź i im to powiedz - zaproponował Muninn.
  - Chyba nie ma innego wyjścia...
  Huginn zleciał na dół jako pierwszy, lądując z łopotem skrzydeł na dźwigu. Drewniane ramię zachybotało się i zawisło niemal poziomo nad ziemią. Szelest piór, zaskoczone kraknięcie i odgłos osuwającego się dźwigu sprawiły, że wszyscy na dole jak jeden mąż unieśli broń, odwracając się w jego stronę, a kilku cofnęło się o krok do tyłu. Widząc kruka, wyszeptali kilka przekleństw i uspokoili się.
  - To tylko jakieś ptaszysko - rzucił jeden z ludzi na przedzie.
  Ekateriny wcale to nie uspokoiło. Popatrzyła jeszcze chwilę na Myśl oraz lądującego obok Pamięć. Cisi już wiedzieli, że ich przejrzała, ale nadal nie była pewna, czym są. Dzięki niej jednak mieli szansę pomóc, bo nikt inny nie zechce słuchać. Huginn wykorzystał fakt, że centaurzyca została kilka metrów z tyłu, wciąż na niego patrząc. Uniósł lekko skrzydła i zakrakał, wskazując dziobem w stronę przejścia, do którego zbliżali się towarzysze Ekateriny. Dziewczyna szybko pojęła, że wcale nie ma przywidzeń.
  - Stójcie! - zawołała do reszty.
  Mężczyźni zatrzymali się, oglądając w jej stronę.
  - Co jest? - zapytał ten na przedzie. O ile ptaki zupełnie go nie przejęły, o tyle niepokój Katy udzielił się także jemu.
  - Nie wchodźcie tam - rzuciła centaurzyca, przechodząc między nimi.
  Nie wiedziała, czy dobrze robi ufając parze kruków. Nikt nigdy nie wiedział, jeśli nie wiedział nic o Huginnie i Muninnie. Obserwatorzy zeskoczyli ze swojego miejsca i podreptali bliżej przejścia, nie chcąc się oddalać od strażniczki. Dziewczyna podeszła do podejrzanych drzwi na długość naginaty. Pokazała wszystkim, żeby się cofnęli pod ściany. Tak też zrobili, chociaż nie mieli zielonego pojęcia o co jej może chodzić. Kata zmrużyła oczy, doszukując się czegokolwiek nietypowego.
  - Zwariowała - mruknął któryś z młodszych ludzi. - Przewrażliwiona jest i ty... - przerwał mu dźwięk głuchego uderzenia w hełm. Potem już się nie odzywał, chociaż cały czas patrzył z urazą na towarzysza.
  Muninn załopotał skrzydłami, podnosząc w powietrze kurz, który powoli opadł na ziemię... ukazując cienką żyłkę przecinającą przejście na wysokości pasa centaura. Ekaterina przechyliła łeb, podchodząc krok do przodu. Sięgnęła ostrzem naginaty, pewna, że pociągnięcie uruchomi jakąś zmyślną pułapkę. Członkowie Kocich Łap w całkiem sporej części byli sprawnymi, choć raczej amatorskimi inżynierami. Niebezpieczny mechanizm wcale jej nie dziwił, a jedynie utwierdzał w fakcie, iż faktycznie trafili na jedną z kryjówek złodziejskiej gildii. Gdy jednak już miała przeciąć żyłkę, Huginn znowu zakrakał, od czego dziewczyna aż drgnęła, oglądając się w jego stronę.
  - Nie przecinaj! - szepnął Pamięć, w razie gdyby samo ostrzeżenie Myśli nie wystarczyło.
  Wszyscy obejrzeli się za źródłem głosu, nie chowając już broni. Ekaterina również odwróciła głowę, ale szybko spojrzała z powrotem na kruki, z niedowierzaniem uświadamiając sobie, że jej omamy nie obejmowały tylko wzroku. Za to jednemu ze starszych stażem strażników w oczach błysnęło zrozumienie. Znał ich, to było pewne, i nie zamierzał ignorować ostrzeżeń.
  - Czekaj, Kata - powiedział spokojnie, po czym minął ją i bez lęku ruszył do ciemnego pomieszczenia.
  Ostrożnie uchylił się pod zdradziecką żyłką i rozejrzał się po pomieszczeniu. W końcu dostrzegł niewyraźne, stłumione światło. Pod nim powoli dostrzegał zarysy beczek obłożonych... suchym sianem? Skąd ono tutaj? Podszedł do ściany, próbując wyczuć palcami którędy poprowadzono żyłkę, ale miał już pewne przeczucia, gdzie po niej dotrze. W pewnym momencie wspinała się pod sufit. Na niej, na wysokości ludzkiej twarzy, wisiała zapalona lampka oliwna. Nikt nie dostrzegł światła przez szczelnie ją otulający grupy materiał. Gdyby Kata przecięła żyłkę, lmpka rozbiłaby się na beczkach i podpaliła siano. Mężczyzna z najgorszymi przypuszczeniami podważył wieko jednej z beczek...
  - Słodki Wszechmocny... - mruknął pod nosem.

        - Piętnaście beczek prochu - powtórzył z niedowierzaniem Rauer, strażnik, który przebadał jako pierwszy przemienione w śmiertelną pułapkę pomieszczenie magazynu.
  Zagrożenie zostało już zażegnane. Huginn i Muninn czujnie obserwowali rozchodzącą się straż i tragarzy wynajętych do wyniesienia wszystkich beczek. Oczywiście w pierwszej kolejności zgaszono i odcięto podstępną lampkę oliwną, przez resztę czasu pilnując, by nikt nie próbował oświetlać półmroku jakimkolwiek źródłem ognia. Na miejscu pozostali już tylko Rauer i Ekaterina, przytupująca z nieprzebranego gniewu.
  - Pewnie nawet nie usłyszelibyśmy brzęku szkła - strażnik wydawał się mówić do siebie. - Zdążylibyśmy zobaczyć ogień i zanim ktokolwiek by zwrócił uwagę... cały budynek poszedłby w diabły, razem z nami na przedzie. Resztę przygniotłyby belki...
  - Cały oddział niesprawny przez okrągłe miesiące - podsumowała centaurzyca. - Nie mówiąc już o ofiarach... kto to mógł zrobić? Kocie Łapy?
  Cisi zlecieli z dachu i wylądowali na parapecie okna obok rozmawiających. Kata cofnęła się nerwowo o krok, Rauer za to uśmiechnął się na ich widok.
  - Kocie Łapy nie czają się na cudze życia - zaprzeczył Huginn. - Myślą raczej o cudzych dobrach.
  - Jeśli tak zabić człowieka, to jak go tu okraść ponownie w przyszłości? - dodał Muninn, układając dziobem pióra na skrzydle.
  - Właśnie - zgodził się pierwszy. - Nie opłaca im się to. A gdyby na domiar złego zaczęli ludzi zabijać poza okradaniem... straż chyba nie zajmowałaby się nimi tak niechętnie.
  - Słuszna uwaga - odpowiedział Rauer, po czym przypomniał sobie o istotnym szczególe: - Kata, kupiłaś to, o co cię prosiłem?
  Dziewczyna nie odrywając wzroku od kruków podała mu papierowe zawiniątko. Mężczyzna zaczął je rozpakowywać.
  - Zastanawia mnie, z jakiej racji rozkazujesz mi kupować sobie drugie śniadanie - rzuciła złośliwie centaurzyca.
  - Och, to nie dla mnie - wyjaśnił z uśmiechem Rauer.
  Wyciągnął z papieru słodką drożdżówkę z kruszonką. Cisi Obserwatorzy nagle zapomnieli o całej swojej powadze, wpatrując się w obiecująco wyglądającą bułkę jak para najzwyklejszych głodnych kruków. Strażnik bez pośpiechu zaczął rozrywać ją na małe kawałki i sypać na parapet między nimi. Huginn i Muninn cierpliwie czekali aż odsunie rękę. Dopiero wtedy zaczęli z wdzięcznością pochłaniać wyrazy podziękowania.
  - To raczej niewiele, bo zasługujecie na najgłębszą wdzięczność straży - powiedział Rauer, z zadowoleniem zauważając, że jego podarunek, chociaż niewielki, przyjął się z jak największą pochwałą.
  Ekaterina przyglądała się podejrzliwie dziwnym krukom.
  - Kim jesteście? - odważyła się w końcu zapytać.
  - To Huginn i Muninn - strażnik wyręczył ich w przedstawieniu się. - Drugiej pary gadających kruków chyba w Fortheimie nie ma.
  Dziewczyna uniosła jedną brew. Ton mężczyzny wskazywał, że odpowiedź była oczywista jak słońce, ale jej dalej nie wyjaśniało to wiele. Rauer chyba to zauważył i nie ukrywał zdziwienia.
  - Nie słyszałaś o nich? - zapytał.
  Pokręciła głową.
  - W sumie... jesteś przyjezdną, to by trochę wyjaśniało - stwierdził mężczyzna. - Ale nadal dziwne, że jeszcze ich nie widziałaś. Zwykle przyczepiają się każdego interesującego mieszkańca miasta. Nie żebym próbował cię obrazić - w życiu bym tego nie zrobił - ale centaur w konnej straży musiał przykuć ich uwagę dawno temu...
  - I przykuł - zgodził się granatowooki Pamięć. Myśl nie przerywał jedzenia. - Ale po co się od razu ze swoją ciekawością obnosić? Wcześniej czy później i tak się wszystkiego o wszystkich dowiadujemy.

Ekaterina? Mam nadzieję, że nie zepsułam planów > <

piątek, 22 września 2017

Od Ekateriny - Czarne ostrzeżenie

      - A więc... Jesteś zupełnie pewny, że absolutnie w tym miejscu mamy znaleźć Kocie Łapy? - zagadnęła Ekaterina, osłaniając oczy ręką. Słońce stało jeszcze dość nisko na niebie, by nieprzyjemnie razić ją w oczy, barwiąc okolicę na niezwykle urokliwą złotawą barwę.
     Towarzyszący jej potężny mężczyzna jedynie skinął głową w odpowiedzi. Kreig Bremoth nie należał do szczególnie otwartych na innych ludzi i przeważnie wolał słuchać niż mówić. Zwłaszcza przy pracy nie odzywał się nadto, co niejako przyczyniło się do tego, by mężczyzna cieszył się nie najlepszą sławą wśród wszystkich konnych strażników Fortheimu. Wielu ośmielało się powtarzać plotkę o tym, jakoby stary Kreig dawno temu stał się istotą nieomal kamienną z sortu tych, które sprzedały jakiemuś bezimiennemu diabłu swoje człowieczeństwo. I faktycznie Bremoth zdawał się być wypranym z uczuć głazem o surowej twarzy i zimnym, przerażająco pustym spojrzeniu stalowych tęczówek. Ponadto mężczyzna szczycił się ogromną jak na jeźdźca posturą, co dodatkowo ani trochę nie pomagało nieprzyjemnemu wrażeniu, które sobą roztaczał.
     Jednakże Ekaterina znała prawdę i za nic w świecie nie zamierzała pozwalać komukolwiek mówić cokolwiek złego na swojego najprawdopodobniej najlepszego przyjaciela wśród współpracowników. Prawdą było, że ufała Kreigowi na tyle, by zaryzykować życiem i to zupełnie jej wystarczyło. Poza tym on także zdawał się ją lubić - w końcu pieszczotliwie nazywał ją ,,łaszakiem" i z rozbawieniem obserwował jak Kata się oburza. U ludzi jego pokroju oznaczało to naprawdę wiele.
     Teraz jednak oboje musieli skupić się na bieżącym zadaniu. ,,Rozkaz jest rozkaz" - jak mawiał zawsze Kreig ilekroć Kata pytała go czy coś naprawdę jest konieczne. Zawsze odpowiadał jej tym prostym zdaniem, więc chociaż tym razem powstrzymała się od spytania czy koniecznie musi stać przy witrynie obskurnego sklepu rybnego i wpatrywać się w zniszczony, ledwie stojący dok spory kawałek dalej. Niestety ona także znała odpowiedź na to pytanie i bynajmniej nie była nią zachwycona - musiała zostać na swoim posterunku.
     - Nie uważasz, że odrobinę marnujemy tutaj czas? - spytał Kreig, pocierając ukrytą w rękawicy dłonią gęstą, czarną brodę - jego dumę i znak szczególny.
     Ekaterina zamrugała zaskoczona faktem, że jej towarzysz odezwał się bez żadnego uprzedzenia z własnej woli i bezbłędnie ubrał w słowa myśli, które krążyły jej po głowie już od jakiegoś czasu. Odchrząknęła jednak szybko, nie dając po sobie poznać zdumienia i odpowiedziała:
     - Jak najbardziej, ale przynajmniej nam za to zapłacą.
     Twarz Bremotha rozjaśnił drobny uśmiech, gdy kładł dłoń z powrotem na łęku siodła i poprawił się na nim. Jego siwy ogier prychnął i potrząsnął głową, coraz dobitniej dając znać, że nie podoba mu się stanie obok cuchnącego starymi rybami sklepiku. Piekieł nosił miano stosowne do swojego charakteru i zdawało się, że jedynie starszy stażem strażnik mógł się do niego zbliżać na tyle, by dać radę go dosiąść.
     Obaj strażnicy przez długą chwilę w absolutnym bezruchu obserwowali zapuszczony dok. Nie prezentował się on szczególnie zjawiskowo. Dach jest w całości, odnotowała z myślach Ekaterina, krytycznym okiem przyglądając się nieco przechylonej drewnianej konstrukcji, Szkoda, że nic poza tym. Rzeczywiście, ściany już z daleka wyraźnie sprawiały wrażenie mocno nieszczelnych. Musiały zgnić i zapleśnieć już na długo zanim Kocie Łapy ustawiły w tym miejscu jakieś swego rodzaju spotkanie. Aż trudno było uwierzyć, że ktokolwiek mógłby chcieć ryzykować wejście do tego budynku. Tym mniej logiczny wydawał się Kacie rozkaz pilnowania zrujnowanej konstrukcji. Nie mniej, gdyby Ekaterina rozumiała taktyczne znaczenie tego paskudnego nawet jak na standardy okolicy doku zapewne byłaby zawodową złodziejką, a nie strażniczką. Ta część fortheimskiego portu nie stanowiła wizytówki miasta - była po prostu podła.
     Dziewczyna westchnęła ciężko i oparła swoją naginatę razem z tarczą o mętne szkło witryny sklepowej, a potem przeciągnęła się, splatając ze sobą dłonie i wyciągając się jak najdalej w górę. Strzepnęła palcami, żeby je rozluźnić i powiodła dookoła znudzonym spojrzeniem. Nawet powietrze zdawało się nie ruszać, pomimo bliskości wielkiej wody. Okolica pozbawiona także i krzyków rybitw zdawała się być po prostu martwa. Ekaterina ziewnęła, pomimo wczesnej pory.
     - Nie lubię czekać - oznajmiła ni stąd ni zowąd. Przytupnęła kopytem i założyła ręce na piersi dla podkreślenia swoich słów, ale do jej głosu nie wkradła się nawet drobna nutka pretensji. Senna aura poranka zwyczajnie odarła ją z jakichkolwiek chęci do czegokolwiek.
     - I pomyśleć, że są ludzie, którzy uważają cię za cierpliwą... - zauważył Kreig, zerkając z ukosa na dziewczynę. Jego oczy błyszczały coraz bardziej oczywistym rozbawieniem.
      - Całkiem słusznie uważają. - potwierdziła Kata, kiwając głową z całkowitą pewnością - Jestem oazą spokoju...
     Bremoth otworzył usta, żeby zaprzeczyć jej słowom, ale Ekaterina nie pozwoliła mu zabrać głosu.
     -... o ile się nie nudzę. - dokończyła zamiast tego i uśmiechnęła się triumfalnie do mężczyzny. Zwykle to Kreig wytykał jej błędy i nie omieszkał z nich drwić. Stąd właśnie brała się cała duma Katy, gdy nie dopuszczała do tego, żeby dać mu do tego sposobność.
     - Niech ci będzie, łaszaku. - odparł Bremoth i zaśmiał się, widząc oburzoną minę centaura. Niski głos przetoczył się po okolicy niczym lawina. Kreig miał wręcz niewyobrażalnie donośny śmiech z rodzaju tych, które nie pozostawiały najbliższych ludzi bez najmniejszej rekcji. Ekaterina była przyzwyczajona, lecz nadal pamiętała czas, gdy wzdrygała się gotowa do ucieczki. Najwyraźniej nie tylko ona czuła, że to najrozsądniejsze posunięcie, bo z pobliskiego dachu poderwała się grupa rybitw. Ptaki zatoczyły pełne koło ponad głowami strażników i pokrzykując ostrzegawczo poleciały szukać dla siebie spokojniejszego dachu.
     Na krawędzi, dokładnie pomiędzy ukruszonymi dachówkami, ostała się jedynie para kruków. Czarne ptaki z żywym zainteresowaniem przyglądały się zarówno centaurowi jak i człowiekowi na białym koniu. Czasem zerkały w stronę doku, jakby na coś czekały, ale natychmiastowo wracały do śledzenia wzrokiem strażników. Ptaki miały w tym jakiś swój cel, ale chyba nie zamierzały dzielić się nim ze światem. Kruki były przerażające. Ekaterina tylko raz skrzyżowała z nimi wzrok i już nie odważyła się znów spojrzeć w tamtą stronę, obawiając się kolejnego nieprzyjemnego dreszczu przebiegającego po jej kręgosłupie.
     - Widziałaś?
     Ekaterina drgnęła, wyrwana z odmętów własnych myśli.
     - Co takiego? - spytała jeszcze, odruchowo chwytając za swoją broń. Naginata idealnie pasowała do jej dłoni i stała się niemal nieodłącznym atrybutem centaura.
     - W doku ktoś jest. - oznajmił Kreig i szturchnął piętami wierzchowca. Piekieł bardzo niechętnie ruszył przed siebie, potrząsając łbem jak gdyby nie zgadzał się z decyzją swojego właściciela. Właściwie koń nie był głupi i nie podobało mu się wiele rzeczy, a samo uganianie się za przestępcami wyraźnie go nie satysfakcjonowało.
     Kata zmrużyła oczy, przyglądając się dokowi w poszukiwaniu jakiegoś wyraźnego śladu obecności kogokolwiek. Przez chwilę zdawało jej się, że pomiędzy deskami dostrzega jakiś ruch i dogoniła Bremotha. Odgłos szybkich uderzeń kopyt na bruku był jedynym co zapowiedziało jej przybycie zanim pojawiła się u boku Kreiga Bremotha i Piekieła. Strażnik nie wyglądał już jakby dobrze się bawił. Wręcz przeciwnie - niedawne rozluźnienie wydawało się być tak odległe jakby nigdy nie miało miejsca. Dobry humor mężczyzny ulotnił się w oka mgnieniu wyparty przez tak typową dla niego szorstkość, a Kacie pozostało jedynie westchnąć w duchu w hołdzie tamtemu stanowi. Wolała kiedy Kreig śmiał się i żartował (nieistotne czy z nią czy z niej), bo wtedy nie wydawał się być aż tak obcy.
     Dok nieuchronnie stawał się coraz większym, bliższym, a przede wszystkim bardziej realnym zagrożeniem. Z bliska groził zawaleniem jeszcze bardziej i Ekaterina odniosła wrażenie, że wystarczyłoby jedynie się o niego oprzeć, by cały budynek zawalił się jak domek z kart.
     A kruki nadal obserwowały, szepcząc między sobą o rzeczach, których nikt poza nimi nie mógł pojąć. Ich wzrok palił centaura pomiędzy łopatkami, ale Kata nie odwróciła się. Nie śmiałaby znów spojrzeć im w ciemne jak studnie ślepia. Czuła, że to niewłaściwe, chociaż nie potrafiła wytłumaczyć dlaczego tak jest. Kruki były jak z innego świata.
     Na szczęście dwójka strażników dotarła już do rogu budynku i zniknęła z widoku dziwnych ptaków. Ekaterina odetchnęła cicho z ulgą i na powrót skupiła się na próbach wychwycenia podejrzanych dźwięków dobiegających z wnętrza budynku. Niczego godnego uwagi nie usłyszała. Zwłaszcza, gdy dotarła wraz z Kreigiem do frontu budynku, gdzie pozdrowiła skinieniem pozostałych zebranych strażników. Na ich twarzach malowała się niezachwiana pewność co do tego, że obława jest słuszna, więc oni także musieli dojrzeć coś, co wydało im się niepokojące. Zaledwie kilku strażników dosiadało koni i oczywistym było, że zostaną oni za zewnątrz. Wszyscy oprócz Ekateriny - jej miejsce znajdowało się na czele grupy wysłanej do środka doku.
     - Trzymaj się, młoda. - Kreig klepnął ją w ramię, jedynym znanym sobie gestem wyrażającym dodanie otuchy i skierował Piekieła ku reszcie jeźdźców.
     Ekaterinie nie pozostało nic innego jak ruszyć w drugą stronę, żeby dołączyć do grupy szykującej się do wejścia. Zignorowała szyderczy uśmiech młodszego od niej strażnika, którego imienia nawet nie potrafiła sobie przypomnieć. Ten delikwent nigdy dobrze jej nie życzył.
     - Wszystko w porządku? - spytała więc kogoś milszego.
     - Pewnie. Czekaliśmy na ciebie. - odparł kolejny ze strażników. Blond loki uciekały mu spod hełmu, ale chłopak ani trochę się tym nie przejmował. Był jeszcze bardzo młody. Ekaterina lubiła takich ludzi.
      - Chodźmy więc.
     I wtedy poczuła na sobie znów ten sam wzrok. Tym razem jednak było w tym coś jeszcze. Jakby ostrzeżenie czy groźba. Ekaterina zrozumiała, że nie przewodzi obławie. Ekaterina prowadziła swoją grupę wprost do wnętrza pułapki.
     Kruki na pewno były nie z tego świata. 
     - Uważajcie na siebie.
Huginn? Muninn?