niedziela, 1 grudnia 2019

Cillian Pate

Wisnu Tan
I złodzieje chodzą czasem w aureoli, wcale nie kradzionej.


Opis
         Nikt nigdy nie zastanawiał się, jak do tego doszło. Wydawało się, jakby zawsze tutaj był, robiąc dokładnie to, co dzisiaj, i fakt ten był niezmienny jak słońce wstające na wschodzie lub śnieg topniejący na wiosnę. I tak samo jak z tymi dwoma oczywistymi zasadami, nikt się nie kłócił, że Cillian Pate był nie tyle mieszkańcem, co nieodłączną częścią Fortheimu. Na tronie siedziała Jej Wysokość Amanda, a pod ręką miała całą radę królewską do pomocy, ale to właśnie Przyjazny Diabeł przez długi czas był uznawany za króla tego miasta. Mówi się, iż ma setki uszu i setki oczu, które donoszą mu o wszystkim, co mogłoby go zainteresować, że gada z samymi cieniami i mgłami, że potrafi stać się niewidzialny, a nocą tak naprawdę nie biega po dachach, tylko lata nad nimi jak okręt solarny. Takich to durnych bajeczek można się o nim nasłuchać.
    Zbierając informacje o Cillianie trzeba pamiętać, by przyjmować je ze szczyptą sceptycyzmu. Z reguły tylko jedna czwarta zasłyszanych na mieście historii zawiera w sobie ziarno prawdy (i Diabeł osobiście może o tym poświadczyć - sam przeprowadził to badanie). Trzeba przyznać, iż postęp wcale nie wyprał z Fortheimczyków fantazji. Pate mógłby godzinami siedzieć i słuchać historii o tej mistycznej istocie przechodzącej przez ściany i czytającej ludziom w głowach jak z książki, która zupełnym przypadkiem ma to samo imię co on. Nie da się ukryć, Cillian Pate urósł do rangi miejskiej legendy, ale prawdziwy poczciwy Cilly patrzy na to wszystko z pobłażliwym uśmiechem. Nigdy nie uważał się za kogoś wyjątkowego. Fakt, ma w mieście swoje „uszy i oczy”, a nawet i z jednym cieniem rozmawia na porządku dziennym, ale pozostałe plotki? Nie, nie, nie, takiej „wyjątkowości” nie dostaje się od tak. Znał dziesiątki ludzi równie „wyjątkowych”, co on. Szczurów ulicznych, które miały na tyle szczęścia, by wydostać się z rynsztoka, oraz na tyle inteligencji, by to szczęście wykorzystać.
    Nie jest żadną tajemnicą, że Diabeł z Fortheimu tak naprawdę jest Tanagleiczykiem - opowiada tę historię każdemu, kto zapyta, więc jego najbliższa przybrana rodzina doskonale ją zna. Podobno najwięksi geniusze zaczynają w głębokich dziurach, a Cillian dałby głowę, że urodził się w najgłębszej norze świata. A przynajmniej zakłada, że musiał się urodzić, w końcu ludzie nie biorą się z powietrza. Odkąd pamięta był sam w ciemnych jaskiniach tanagleiskiej kopalni, żyjąc jak zwierzę, i prawdopodobnie po dzień dzisiejszy by tam siedział jedząc robaki i uciekając przed światłem z lamp górników, gdyby pewnego dnia nie dostał w głowę piłką.
    Młody goblin musiał być śmiertelnie przerażony, gdy przypadkiem kopnął ją w cienie, a te mu odpowiedziały piskiem, bardziej przestraszonym niż z faktycznego bólu. Za pierwszym razem, gdy mały Klard zobaczył skulone w kącie chude skrzeczące stworzenie o szarawej skórze, ogonie i czerwonych ślepkach, rozsądnie uciekł z krzykiem do swoich rodziców i sprowadził z powrotem na miejsce ojca z wujkiem, by ci sprawdzili, co tak malca przestraszyło. Oczywiście nie znaleźli nic, bo mały diablik odpełzł z powrotem w ciemność, gdy tylko spuszczono z niego wzrok. Historię Klarda jednak, wbrew popularnym motywom w bajkach o odważnych dzieciach i głupich dorosłych, nie uznano od razu za wybryk wybujałej wyobraźni. W tej konkretnej kopalni, wysuniętej najbardziej na zachód pasma górskiego i w większości już wyeksploatowanej, aż nader często pojawiały się stworzenia, które żyć mogłyby tylko w najgłębszych korytarzach. Jeśli więc ktoś mówił, że słyszał podejrzany odgłos blisko Kamiennej Wioski lub samego wyjścia na powierzchnię, nauczeni doświadczeniem mieszkańcy łapali za pochodnie, lampy czy byle świeczki i dokładnie sprawdzali teren. W przeszłości sporo dzieci znikało z własnych domów, porywane przez monstra tak szkaradne, że nie sposób je było opisać, i chociaż czasów tych nie pamiętali już najstarsi górale, nikt nie ufał zdradliwym czeluściom gdy pojawiał się choćby cień podejrzenia, iż coś znowu się w nich zalęgło.
    Diablik zauważył wielkie poruszenie wśród mieszkańców gór, nie miał jednak pojęcia, że powstało z jego powodu. W tamtym czasie był po prostu przestraszony. Nie chciał, by znowu ktoś w niego czymś rzucił, tak więc przez następny czas żył w ciągłym ruchu, chowając się przed ekipami poszukiwawczymi, które docierały nawet do najbardziej odludnych odnóg jaskiń, gdzie dzieciak do niedawna czuł się nietykalny. Przez długie lata uznawał to za najgorszy okres w swoim życiu i okropność tego wydarzenia pobił dopiero słynny okres plagi w Fortheimie, gdy aż szóstka z jego podopiecznych złapała brunatną ospę. Gdy opowiada o tych dniach, które spędził wciskając się w najciaśniejsze szczeliny na dźwięk cudzego głosu, ludzie - z reguły ci pokroju jego własnego ochroniarza - traktują to bardziej jako żartobliwą anegdotkę. W końcu słuchanie prawdziwych historii o ludziach u władzy postawionych w beznadziejnej sytuacji zawsze ironicznie podnosi prostych mieszkańców na duchu. Cillian popiera ten pogląd całkowicie, w końcu za swój życiowy cel uznaje przynoszenie uśmiechu każdemu, kto sam nie umie go znaleźć. Tak więc chociaż polowanie to odbiło się na nim w sposób wręcz traumatyczny, nigdy nie daje się paskudnym wspomnieniom zagiąć i dzieli się nimi szczerząc swoje lekko szpiczaste zęby od jednego przydługiego ucha do drugiego.
    Ale wróćmy do tego przerażonego chuchra, którego nikt by nie podejrzewał o zbudowanie największej siatki półlegalnych koneksji w Fortheimie;
    Gdy upiorny tydzień pełen krzyków i świateł minął, głupiutki dzieciak przypełzł z powrotem w okolice wioski. Pchany głodem liczył, że tak jak dawniej mógłby uszczknąć z, wydawałoby się, nieprzebranych zapasów kolonii górniczej, ale, jak to w takich historiach bywa, nie udało mu się. Albowiem chociaż wszyscy dorośli względnie się uspokoili, młody Klard ani myślał puścić potworowi płazem przestraszenie go. Ledwo Cillian sięgnął do porzuconego koszyka ze świeżym pieczywem (wcale nie podejrzanego, nawiasem mówiąc), pogrążył się w mroku podstępnie zrzuconej skrzynki. Gdy przestał się rzucać na wszystkie strony i po prostu skulił na ziemi uznając swoją porażkę, piątka dzieciaków podeszła niepewnie, uzbrojona w kije od mioteł, skakankę i szufelkę do popiołu. Klard, będący najbardziej zdeterminowanym, by wymierzyć bestii sprawiedliwość, wyszedł naprzód i ostrożnie zajrzał w przerwę między deskami...
    Diabeł nigdy nie był pewien, co dokładnie zobaczył mały goblin, że zmienił zdanie. Może po prostu tym razem miał więcej czasu, by dokładnie ocenić faktyczny wiek i stan Cilly’ego. Bo czasem bywa tak, iż im dłużej przyglądasz się okropnemu na pierwszy rzut oka monstrum, tym więcej dostrzegasz nieprawidłowości w swoim pierwszym wrażeniu. Czerwone oczka wcale nie były takie bezduszne, jedynie wodniste i odrobinę zaropiałe, szpony były po prostu przerośniętymi paznokciami, a owinięty wokół zaciśniętych kolan ogon wyglądał, jakby został kiedyś w przeszłości przypadkiem złamany w kilku miejscach. Przyszły Cillian Pate musiał przedstawiać sobą widok doprawdy żałosny, skoro grupka gobliniątek jednogłośnie uznała, że łapanie go było głupim pomysłem. Chłopcy podnieśli powoli skrzynię i - jak można się było spodziewać - diablik uciekł w te pędy do swojej bezpiecznej jaskini.
    Nie oszukujmy się: udomawianie przyjaciół to proces mozolny, zwłaszcza, jeśli są stroniącymi od ludzi introwertykami, albo małymi strachliwymi stworzonkami żyjącymi w ciemnych, ale przytulnych norkach. W sumie, to na jedno wychodzi.
    W przypadku Cilliana wystarczyło jedynie pół roku, by przestał uciekać na widok Klarda, bo ten zawsze przynosił ze sobą jedzenie. Początkowo zostawiał je tylko blisko ulubionego tunelu szarego diabełka, ale z czasem czerwonooki zaczął przyjmować podarki z ręki. Niedługo potem nawet przestał bać się jeść w towarzystwie goblina. Tak więc Klard wyrobił sobie zwyczaj jedzenia popołudniowej przekąski razem z Cillem. Wtedy też zaczął z nim więcej rozmawiać, aż zdziczałe dziecko podłapało tanagleiski.
    Razem z językiem, chłopak nabrał jeszcze więcej odwagi. Chciał poznać też inne gobliny, bo skoro Klard był dla niego miły, co do reszty pewnie też się pomylił w swojej pierwszej ocenie. Jego przyjaciel oczywiście podszedł do tego o wiele rozsądniej i stopniowo zapoznawał tych bardziej zaufanych rówieśników z Cillianem, powtarzając każdemu, że to ich „tajny kumpel”. A że nic tak dzieci nie rajcuje, jak trzymanie sekretów przed dorosłymi, istnienie diablika nie wyszło na jaw przez aż prawie dekadę.
    Okoliczności pierwszej wyprowadzki Przyjaznego Diabła są niejasne. Wiadomo jedynie, iż dobrowolna nie była i prawie nastoletni już chłopak spędził mało czasu na zewnątrz zanim z powrotem zanurkował pod ziemię. Okazało się bowiem, że światło słoneczne w ogóle mu nie służyło. Nie piekł się jak wampir, ale czuł się zmęczony i doskwierały mu stawy, gdy próbował chodzić o dwóch nogach (tak jak nauczył go Klard). Choć więc kusiło go zwiedzanie świata, tak jak robiły to dorosłe gobliny, orki i niziołki, rozsądnie uznał, iż nie powinien się z tym spieszyć. Tak więc wrócił do ukrywania się w tunelach blisko alejek mieszkalnych jego nowego, większego domu. Tym razem jednak było inaczej - diablik nie przypominał już zwierzęcia. Nadal był mistrzem w ukrywaniu się przed dorosłymi, ale robił to bardziej jak ludzki złodziej niż zdziczały dachowiec. Miał w miarę porządne ubranie, umiał czesać włosy i płynnie mówić. Zorganizował sobie także bardziej ludzkie lokum oraz, przede wszystkim, zaczął szukać sobie nowych przyjaciół.
    Klard nieumyślnie zasadził w jego podświadomości przekonanie, że najprościej jest przeżyć używając do tego innych. I chociaż nastolatek nadal miał smykałkę do kradzieży, prościej mu było przekonywać dzieci do robienia tego samego. A dzieciaki go uwielbiały - gdziekolwiek by nie mieszkał (a przeprowadzał się wiele razy zanim ruszył do Fortheimu), szybko znajdywał sobie grupki małych wielbicieli. Opowiadał im bajki, dawał drobne prezenty, pokazywał różne sztuczki, a potem sam ich uczył, słowem: wszystko, czego dzieciom górników brakowało na codzień. I wtedy, widząc masy szczęśliwych uśmiechów, uświadomił sobie w końcu, że to nie darmowe jedzenie najbardziej go w tym wszystkim cieszyło.
    Mniej więcej w okresie jego trzeciej przeprowadzki w kopalniach zaczęto wspominać imię „Cillian Pate”. Nie wszystkie dzieci umiały dochowywać tajemnic, czego nie można mieć im za złe. Sam Cill przecież powtarzał, by nie kłamały rodzicom i jeśli ich zapytają wprost, co robiły cały dzień, niech odpowiadają bez ogródek „Poznałem nowego przyjaciela”. Kryło się w tym troszkę jego wrodzonej złośliwości, bo doskonale wiedział, że jeśli będzie się dobrze ukrywał, to żaden dorosły nie uwierzy w opowiastki swojego dziecka o chłopaku z szarą skórą, szpiczastymi uszami, czerwonymi oczkami, ogonie i parze małych różków, który potrafi się rozpływać w ciemnościach. Dodatkowo Diabeł utrzymywał swoich podopiecznych w przekonaniu, że widzą go tylko i wyłącznie dzieci, a dla dorosłych jest niewidzialny. Gdy więc pociechy powtarzały te bujdy rodzicom, ci uznawali, iż ich nowy przyjaciel to tylko wybryk wyobraźni. A ponieważ wymyślonych przyjaciół nikt nie bierze na poważnie, dzieciom dawano dużo swobody. Mogły powiedzieć, że chcą dwie drożdżówki zamiast jednej, bo podzielą się z Cillym, albo, że Cilly bardzo lubi czytać książki. Pate musiał przed sobą przyznać, iż nieco nadużywał w tamtych latach swojej niewidzialnej władzy, ale, bogowie i święci, jaki był ze swojej przebiegłości dumny!
    Problemy zaczęły się po kilku latach, gdy spora część kopalnianego społeczeństwa zorientowała się już, iż podejrzanie dużo dzieci opisuje swojego „zmyślonego przyjaciela” dokładnie tak samo. Co więcej, jego imię krążyło już nie w jednej ani dwóch, lecz co najmniej pięciu kopalniach. Cillian był jak najbardziej prawdziwy i nie mając jeszcze dwudziestu pięciu lat poszerzył swoje wpływy niesamowicie. Nikt nie wiedział, jak to zrobił, jakim cudem w ciągu nocy potrafił po prostu zniknąć w jednej kopalni i pojawić się w następnej, ani dlaczego żaden stróż prawa nigdy nie widział go na oczy. Ciężko też było określić, jak bardzo był szkodliwy, bo poza uczeniem dzieciaków kradzieży (uczeniem, nie zachęcaniem do niej, to ważna różnica!) i własnoręcznym, okazjonalnym podkradaniem drobiazgów, niczym specjalnym się nie naprzykrzał. Ba, w swojej „przestępczej” działalności wykazywał się wyjątkową uprzejmością, jakby wcale nie miał na celu wchodzić straży w paradę. Po prostu był i Tanagleiczycy po jakimś czasie się do tego przyzwyczaili, nawet jeśli im się to nie podobało.
    Nie zauważali jego obecności, za to prawie od razu dostrzegli jej brak. A raczej dostrzegły to dzieci i przeniosły żale i frustrację na rodziców. Podobno zbiorowy płacz w jednej kopalni przepędził wgłąb góry trzy czwarte szkodników, ale równie dobrze może to być jedynie złośliwa krasnoludzka anegdotka, którą górnicy odreagowywali napięte nerwy spowodowane głośnym niezadowoleniem swoich pociech.
    A co się właściwie stało z Przyjaznym Diabłem? Zrobił to, co powinien był zrobić już dawno: ruszył dalej. Kopalnie z czasem okazały się dla niego za ciasne. Wyrósł z nich, tak jak krab pustelnik wyrasta ze skorupki. A mówiąc dokładniej, jego popularność zaczęła go uwierać tak bardzo, iż nie widział sensu w ciągnięciu tej farsy. Nie mógł się ukrywać przed dorosłymi całe życie, w końcu sam był jednym z nich od kolejnej prawie dekady swojego życia. Niektórzy mówią, że nareszcie dojrzał, ale sam Cilly raczej by siebie tak nie nazwał. Dorosłym? Owszem, temu nie dało się zaprzeczyć, ale dojrzałym? Niekoniecznie. Fortheim nie był dojrzałą decyzją. Fortheim początkowo miał być jedynie odpowiedzią na rosnącą nudę.
    Zdecydował się poprowadzić nową działalność w zupełnie inny sposób. Zamiast ukrywać się jak złodziej jakim był, skorzystał z nagromadzonej latami zbieractwa małej fortuny i wystroił się jak mieszczanin. Wyglądając poważnie w aksamitnej kamizelce wyszywanej ozdobnymi nićmi, porządnym płaszczu, kapeluszu i z laską w ręku, mógł wkupić się już nie tylko w dziecięce łaski. Zdobył więc dom (niezbyt wielki,  ale też nie byle klitkę), w którym otworzył przytułek dla ulicznych sierot. Robił więc dokładnie to samo, co w kopalniach, za to tym razem całkowicie oficjalnie... i z większym zyskiem. Uliczne dzieciaki bowiem były bardzo użyteczne jako źródło informacji o wydarzeniach w mieście, odpowiednio wyszkolone mogły także zostać kurierami, a wszystko to w zamian za dach nad głową, jedzenie i wszelką pomoc, jakiej będą potrzebowały. W tym ochronę przed podlejszą stroną fortheimskiego półświatka.
    Bo widzicie, przybywając do wielkiego miasta Cillian odkrył, że, tak jak w kopalniach, działali tu ludzie i nieludzie, którym wykorzystywanie pozbawionych rodzin dzieci nie sprawiało najmniejszego problemu. Cilly Pate nie lubił takich ludzi. Szczerze mówiąc, jakkolwiek spokojną i pogodną osobą by nie był, krew go zalewała, gdy widział podobne draństwo. Tak więc do zmian w swoim postępowaniu wprowadził także wymierzanie kar każdemu, kto zagroził jakiemuś dziecku pod jego nosem. Szybko zbudował sobie w ten sposób nowy rodzaj reputacji - dzieci z przestępczego podziemia go uwielbiały, za to niektórzy dorośli zaczęli się go bać. Fortheimski Diabeł, chociaż za dnia chodził o lasce, potrafił nieźle człowieka zastraszyć, jeśli ten zalazł mu za skórę. Jego troska okazana małym ulicznikom nie pozostała bez odpowiedzi i ci zgadzali się na zawarcie z nim stałego układu. W ten sposób został nie tylko przedszkolanką, ale i poważną figurą w gospodarczej działalności półświatka. Dzieciaki, ze swoimi niedostępnymi dorosłym możliwościami, stały się nieocenionym ogniwem w przepływie wiadomości, którego nie kontrolowały prawne regulacje. A żeby móc korzystać z ich usług, trzeba było mieć na to zgodę Cilliana. Przyjazny Diabeł zaczął trzymać w garści jeden z najcenniejszych surowców na ulicach Fortheimu: informacje. To uczyniło z niego istotny pionek na pseudo politycznej planszy miasta i po jakimś czasie różne grupy zaczęły się ubiegać o jego nie tyle wsparcie, co - metaforyczne - względy. Nikt nie chciał mieć na pieńku z gościem, który mógł w każdej chwili wyrosnąć za twoimi plecami z tym swoim szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Ostatecznie tylko jedna oferta wydała się przedsiębiorczemu Diabłowi warta uwagi: zaproszenie do Pomocnej Dłoni.
    Pate otworzył „dobroczynnej” organizacji drogę do Fortheimu. Zrobiono z niego rekrutera i sporo wychowanych przez niego dzieciaków później także zostawało członkami grupy. Ponadto Cillian stał się swego rodzaju ambasadorem Dłoni w Fortheimie - rozwiązywał ich problemy, nawiązywał cenne znajomości, przekazywał informacje i dyskutował w imieniu całego przedsięwzięcia. W zamian ci oferowali Cillianowi wszelkie wsparcie w prowadzeniu jego działalności, przede wszystkim ochronę młodocianych uliczników oraz ich stopniową rehabilitację do życia w miejskim społeczeństwie.
    Z taką pomocą Pate poczuł, że nareszcie może zrobić jakąś różnicę i był z tego powodu szczęśliwy. Ba! Do dzisiaj jest! Samodzielnie sprawił, iż jego imię naprawdę stało się coś warte. Wbił się jak klin między rządzących fortheimskim podziemiem buców i trwał na swojej pozycji tak długo, że już nikt nie jest w stanie go stąd wydłubać. W mieście nic nie dzieje się bez jego wiedzy, a jeśli coś mu się nie spodoba, to ma moc, by temu zaradzić. Wylazł z najgłębszej czeluści Sanrewii, by wspiąć się na najwyższy szczyt. A co najważniejsze, nadal przynosi ludziom uśmiech. Ze swoją otwartością i rozbrajającym optymizmem nawet najgorszej mendzie potrafi przypaść do gustu. Zawsze potrafi dać ludziom powód do radości. Czasem wystarczy do tego kilka słów, czasem kolejka w tawernie, czasem udzielenie noclegu i ciepły posiłek. W przypadku dzieci z ulicy zajmuje to trochę dłużej, ale jest gotów poświęcić wszelki potrzebny czas...
    Bo zdaniem Cilliana Pate’a, Przyjaznego Diabła z Fortheimu, nikt nie zasłużył na to, by żyć jak samotne, kryjące się w jaskiniach zwierzę.

Song Theme

Relacje z innymi postaciami
        Fortheimski Diabeł jest postacią wyjątkowo kontrowersyjną. Jak się można domyślić, przedstawiciele prawa za bardzo za nim nie przepadają, głównie z racji, że jest nietykalny. Gdyby ktoś próbował zamknąć jego przytułek, chyba połowa miasta patrzyłaby na nieszczęśnika jak na zbrodniarza wojennego. Kto normalny odbierałby biednym sierotom dach nad głową i nową rodzinę? Co wtedy stanie się z Fritzem, Sal, Debrą, Wesołkiem, Tyto, Tymonem, Hutt, Kytem, Różą, Toto i całą resztą? To wyjątkowo paskudne zagranie ze strony Pate’a, ale dzieci stanowią jego pierwszą linię obrony przed strażą miejską. I całkowicie szczerze współczuje każdemu strażnikowi miejskiemu, który może jedynie przyciągnąć za ucho któregoś z urwisów Diabła przyłapanego na kradzieży i pouczyć opiekuna, by lepiej dzieciaka pilnował. Nie jest to stuprocentowo pewny sposób na unikanie kary za liczne wykroczenia, ale zawsze ma jeszcze stary, dobry sposób: zniknięcie aż wszystko się uspokoi. Zawsze mu to wychodziło, tylko w obecnej sytuacji bywa odrobinę ciężej przez wzgląd na dzieci. W końcu oficjalnie ponosi za nie odpowiedzialność... co nie przeszkadza mu w razie potrzeby zrzucić wszystko na Ti’ena. Lao na tym etapie znajomości z Cillianem musiał już do tego przywyknąć, a tak przynajmniej wydaje się Diabłowi, bo już od dawna nie słyszał, by wspólnik narzekał na bycie niańką. Oboje siedzą w tym biznesie już parę dobrych lat i Cill bez wahania nazywa Cienistego przyjacielem. Ti’en częściej zaprzecza, jakoby cokolwiek wiązało go z „tym wyszczerzonym przymilnym gadem” niż przytakuje, ale Pate doskonale wie, że „ten wredny leniwy buc” też go lubi.
    Cilly ma aż nadto towarzystwa w swoim życiu. Z jednej strony udziela schronienia bandzie około piętnastu dzieciom (plus-minus, nie wszystkie mieszkają u niego na stałe) i jednemu najemnikowi, z drugiej wolne noce spędza w tawernach w całym mieście, a czasem i za murami w wiejskiej okolicy Fortheimu. Diabeł nie cierpi przebywać sam. Wiecznie szuka towarzystwa i im więcej osób go widzi, tym lepiej. Lubi posiadać grono przyjaciół, ale nigdy nie przyszło mu na myśl szukać drugiej połówki. Co jest czasem całkiem zabawne, biorąc pod uwagę jak mylny przekaz czasami wysyła swoim zachowaniem. Jest bardzo uprzejmym i szarmanckim facetem, chętnie porywa przypadkowych ludzi do tańca i nierzadko też z czystej nudy z kimś flirtuje jeśli widzi, że towarzyszce lub towarzyszowi to nie przeszkadza. Niektórzy nadinterpretują podobne gesty, co często prowadzi do nieporozumień. Całe szczęście Pate tak samo potrafi rzucać się w oczy jak i znikać na zawołanie. Ma też dobrą pamięć do twarzy, przez co, nieco dziecinnie, omija osoby, które źle zrozumiały jego „otwartość”.

Inne
  •     Najbardziej charakterystyczną cechą Cilliana jest jego laska, czy też raczej powód, dla jakiego ją ze sobą nosi. Za dnia Pate porusza się o wiele gorzej niż w nocy przez dokuczliwe bóle stawów i bez podpory nie jest w stanie spędzić wielu godzin na nogach, co niestety jest istotną częścią zobowiązań wobec Pomocnej Dłoni i dzieciaków. Właśnie z tego powodu tak bardzo jest mu potrzebny Ti’en w roli ochroniarza. Z racji tego, że Cilly przed rywalami i wspólnikami biznesowymi utrzymuje pozory, jakoby mógł ustać prosto tylko o lasce, wielu z nich uznaje go za kalekę. Ba! Jednym z jego przydomków poza „Przyjaznym” czy „Fortheimskim Diabłem” jest także „Kulawy”, aczkolwiek nie nazwałby go tak żaden z jego dobrych znajomych. Jest to bowiem równocześnie trafne i niezwykle mylne przezwisko. Od wschodu do zachodu słońca może i kuśtyka (to też zależy od gorszych lub lepszych dni), za to po zmroku możliwości fizyczne Cilla przerastają ludzkie. Jest mistrzem w poruszaniu się po miejskich dachach, bez problemu przechodzi przez płoty, nawet w prostym sprincie nie idzie go dogonić. W godzinach nocnych laskę nosi ze sobą wyłącznie do ozdoby i ewentualnej bitki, jeśli będzie miał pecha trafić na jakiegoś awanturnika. Naukowo jego reakcja na silne światło słoneczne nie ma najmniejszego sensu. Mężczyzna także nie potrafi wyjaśnić tego zjawiska, jedynie domniema, iż ma to związek z jego pochodzeniem. Każdego pytającego zbywa jedynie wzruszeniem ramion i prześmiewczym stwierdzeniem, że najwyraźniej jest stworzeniem nocnym pod każdym względem.
  •     Firmowy uśmiech Diabła może być równie mylący, co jego kalectwo. Z jednej strony to aż boleśnie szczery facet, który nie kryje się ze swoimi poglądami, z drugiej zaś całe dnie bez choćby drgnienia ukrywa fakt, że stanie o własnych siłach sprawia mu ból. Cillian za jeden ze swoich życiowych celów uznaje poprawianie ludziom nastroju, a nie może tego robić cały czas pokazując swoje prawdziwe emocje. Nie zrozumcie go źle - jego kłamstwa w stanowczej większości służą poprawie, czy to czyjegoś stanu, czy też całej nieprzyjemnej sytuacji. To manipulant jakich mało, ale ma za tym słuszny cel. I nadal pozostaje w swoim przeinaczonym rozumieniu uczciwy, bo zapytany wprost o swoje prawdziwe zdanie z tym samym uśmiechem na ustach odpowie, że w rzeczywistości jest wściekły, smutny czy zagubiony. Zna się na kłamstwie jak nikt i wie, iż ciągnięcie go w nieskończoność nie ma sensu, jeśli zostało przejrzane. Robi dobrą minę do złej gry, bo czuje, że musi - za dużo osób podupadłoby na duchu widząc, że jego, Cilly’ego Pate’a, coś może złamać.
  •     Tak na dobrą sprawę, to nikt nie wie, co i kiedy właściwie Cill robi. Ludzie widują go w całym mieście o najróżniejszych porach, ale nie idzie przewidzieć, gdzie pojawi się w następnej kolejności. Cillian podróżując sam nadal ma tendencje do znikania wszystkim z oczu. Prawie dosłownie - w jednej chwili widzisz go między ludźmi w tłumie, w drugiej już go nie ma. Diabeł ma po prostu talent do rozpływania się w powietrzu kiedy tylko zechce. Niezależnie od tego, czy to dzień czy noc, Pate porusza się całkowicie niezauważenie. Działa to też w drugą stronę: nigdy nie wiesz, kiedy pojawi się za twoimi plecami (iluż to ludzi prawie o zawał serca przyprawił). W nocy, w czasie jego najlepszej sprawności, uchwycenie go jest po prostu niemożliwe. Jego możliwości są tak odrealnione, że prawie wszyscy przypisują mu magiczne zdolności. Cillian nigdy nikomu nie zdradził swoich sztuczek, a na pytania o nie jedynie śmieje się cicho z podejrzanym uśmiechem. Gdybym wam powiedział, odparł kiedyś, straciłbym cały swój urok, nie sądzicie?
  •     Nie jest tajemnicą - a przynajmniej dla przedstawicieli klas niskiej i średniej, które częściej bywają w tawernach niż zamożne mieszczaństwo - że Cilly świetnie śpiewa i tańczy. Do tego to właśnie on najczęściej bierze na siebie odpowiedzialność rozruszania towarzystwa. Jako stały bywalec wielu przybytków w mieście, wystarczy czasem, że przejdzie przez próg i muzyka zacznie żwawiej grać. Oczywiście ograniczają go w tej pobocznej działalności te przeklęte dniowe bóle, dlatego nocą stara się nadrabiać tak, jakby nigdy nie miał mieć ku temu następnej okazji. To chyba najprostsze wyjaśnienie, dlaczego prościej mu oszukać arystokratę niż chłopa - temu drugiemu nie wciśnie swojej wykreowanej persony chorowitego kaleki, jeśli widział jak wieczór wcześniej robił bezbłędne piruety na czubkach butów.
  •     Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu ciągną do niego także mniejsi miejscy mieszkańcy. Wbrew powszechnemu przekonaniu, że na każdego „nieludzia” psy warczą, koty syczą, a kruki próbują wydziobać mu oczy, zwierzęta szybko nabierają zaufania do Cilliana. A że jedynie ludzie całkowicie bezduszni ignorują witającego się z nimi czworonoga, Pate’owi, zdolnemu do przedostania się z głównej bramy do doków w mniej niż dziesięć minut, ironicznie droga zajmuje często dwa razy tyle czasu.
  •     To utalentowany kieszonkowiec. Kiedyś od kradzieży zależało jego życie i do dzisiaj pamięta jak wyciągnąć portfel z każdej możliwej kiszeni płaszcza lub zdjąć zegarek prosto z przegubu. Obecnie jego stan majątkowy jest lepszy niż ponad połowy miasta, a i sumienie Diabła nieco dorosło przez ostatnie lata. Mimo to stare zwyczaje ciężko wykorzenić - Cilly czasem dla czystej rozrywki przywłaszcza sobie cudze drobiazgi, tylko po to, by potem je oddać z miną niewiniątka. Nierzadko wykorzystuje swój niegodny pochwały talent, by zażartować sobie z ludzi, którzy go w jakiś sposób urazili. Kilka razy wystawił tak na pośmiewisko strażników nadużywających przywilejów przedstawiciela prawa. I chociaż obecni przy takich przedstawieniach fortheimczycy zawsze mu przyklaskują (a przynajmniej ci zaznajomieni z pechowym stróżem lub ogólnie nadzoru nie lubiący), sama straż miejska niestety nie aprobuje metod wychowawczych Pate’a. A mają na co marudzić, bo poza upokarzaniem strażników, Diabeł pokazuje swoje sztuczki podopiecznym. Zawsze zarzeka się, że to pomówienie wymyślone przez ludzi, którym zaszedł za skórę, że wcale nie uczy każdego przygarniętego dzieciaka kradzieży. I nie kłamie - nie wszystkie go proszą o lekcję.