wtorek, 21 maja 2019

Od Serkage (CD Rhenawedd) – Perła Postępu w koronie Sanrewii


     A oto i osławiony Fortheim...
   
Piękne w swojej prostocie zdanie zadźwięczało wesoło w umyśle Serkage, przywołując mu na twarz zachwycony uśmiech. Jego oczy wręcz rozbłysły wewnętrznym światłem, gdy uświadomił sobie ileż to szans czeka na niego i Rhen tuż za murami sławnej na pół kontynentu Perły Postępu. Skromne gospody oraz wielkie salony otwierały przed nimi swoje podwoje, kusząc nieznanym i obiecując niezapomniane. Jeśli choćby połowa zasłyszanych przez niego plotek na temat tego miasta okazałaby się prawdą w Fortheimie stać mogło się absolutnie wszystko. Miasto miało wręcz magiczną reputację miejsca, gdzie cuda dzieją się na porządku dziennym.
     I oto zmierzał do niego wraz z ukochaną towarzyszką swojego życia. Czuł, gdy Rhen wychylała się bardziej zza jego pleców, chcąc sprawdzić czy miasto urosło na horyzoncie do swoich prawdziwych rozmiarów. On także nie mógł się już doczekać momentu, w którym na grzbiecie przydzielonej im kasztanki przekroczą mury miasta. Z każdym krokiem było coraz bliżej.
     – Zobacz no tylko... – mruknął z uznaniem na wpół do siebie, na wpół do Sikorki i w niewielkiej części do Witthilla. – Tyle lat drogi, by w końcu zobaczyć je na własne oczy.
     Witthill zaśmiał się dźwięcznie, odchylając się lekko w siodle. Przez chwilę cieszył wzrok dwójką podekscytowanych widokiem miasta avian, a później przeniósł przeniósł wzrok na horyzont. Nieomal dziecięca fascynacja wędrownych artystów udzieliła się także i jemu. Ale czy to źle? Fortheim z całą pewnością zasługiwał na to, by codziennie patrzeć na niego z takim zachwytem, jakby zobaczyło się go po raz pierwszy w życiu. W końcu jednak przypomniał sobie o tym, by nieco wypytać Ossovów o ich drogę.
     – Wybaczcie, jeżeli zabrzmi to jak wścibstwo – zaczął niespiesznie – ale jak długo już podróżujecie?
     Kage zerknął przez ramię w stronę Rhen, spojrzeniem prosząc ją o pomoc. Z ich dwójki to ona miała zdecydowanie lepszą pamięć do dat i miejsc. Serkage dla uzupełnienia lepiej zapamiętywał nazwiska oraz twarze. Razem mieli wszystko, co potrzebne na szlaku.
     – Nie jestem pewna... – Kania zmrużyła oczy w zastanowieniu. – Wystarczająco długo, by rodzinny dom kojarzył się z dawno pożegnanym dzieciństwem.
     Zachwycony Feniks pstryknął palcami. Kasztanka, na której siedzieli zastrzygła uszami, słysząc niespodziewany dźwięk.
     – Pięknie powiedziane, Sikorko – pochwalił. – Nie masz nic przeciwko temu, żebym sobie tę frazę zapamiętał?
     Rhenawedd w odpowiedzi delikatnie skinęła mu głową z uśmiechem.
     – I przez cały ten czas nigdzie się nie zatrzymaliście? – dopytał Lance.
     – Nie na dłużej niż cztery dni. Świat jest zbyt piękny, by tracić życie na siedzeniu w jednym miejscu – stwierdził Kage.
     – Więc pewnie widzieliście na szlaku nie jeden cud natury czy techniki...
    – Nie inaczej. I każdy jeden, tak jak wasze latające okręty, czymś nas zaskoczył – Orzeł uśmiechnął się na samo wspomnienie minionych wydarzeń.
     – Do miasta zostało jeszcze trochę czasu... Kage, opowiedz o tym rycerzu, którego spotkaliśmy w osadzie Ytt – poprosiła Sikorka.
     – Jeśli nasz przewodnik i przyszły gospodarz ma ochotę posłuchać...
     – Domyślam się, że historia ma związek z jednym z tych licznych cudów podróży? – upewnił się Witthill. Kiedy w odpowiedzi avianie pokiwali zgodnie głowami, dodał: – A co mi tam, przynajmniej czas szybciej zleci... Gdzie w ogóle leży to całe Ytt?
     Feniks odchrząknął, przygotowując gardło do opowiedzenia nowej historii. Nie była na szczęście przesadnie długa i w większości przyjemna. Z pewnością nie mogło jej wystarczyć do Fortheimu, choćby Kage miał zmyślić drugie tyle wydarzeń i opisać wszystko z najdokładniejszymi szczegółami. Toteż nie zamierzał w żaden sposób ingerować w historię, wychodząc z założenia, że ile zajmie, tyle zajmie, a temat do dalszej rozmowy znajdzie się na pewno.
     – Daleko na wschodzie... Za czterema pasmami górskimi, pięcioma jeziorami i dwiema bezkresnymi puszczami, z których każda pamięta jeszcze czasy, gdy ludzie nie byli w stanie postawić trwale kamienia na kamieniu. Ale do rzeczy... Rycerz ów, zdaje się na imię miał Arucarn, ale mawiano o nim Nieulękły. Rzeczywiście coś musiało być w tym tytule, o czym mieliśmy okazję się przekonać sami. Spotkaliśmy go w gospodzie, gdzie przecinało się przynajmniej sześć szlaków handlowych. Wyobraź sobie tylko tę mieszaninę przeróżnych ludzi zgromadzonych w jednym miejscu... Tam nawet dwójka avian nie wydawała się być niczym nadzwyczajnym. Zupełnie jakby codziennie widywali znacznie większe dziwactwa. I ostatecznie dobrze się stało, żeśmy tam zajrzeli. Nieulękły akuratnie zbierał drużynę wojaków dość odważnych, by zabrać się z nim w pobliskie góry. Nigdy nie widziałem równie niesamowitego człowieka. Samym spojrzeniem sprawiał, że nawet bandyci zachowywali się przy nim po rycersku, jakby wiedli wyłącznie cnotliwe i skromne życie. A kiedy zaczynał mówić cichły nawet ptaki na gałęziach pobliskich jabłoni. Przysięgam, że chciało się spijać każde jego słowo. Jednakże Nieulękły zdecydowanie nie był gawędziarzem. Był człowiekiem czynu. I zamierzał ubić pewnego raroga, który niechybnie myślał, że jest smokiem...
     – Przepraszam, że ci przerwę – wtrącił Lance – ale czym, bądź kim jest raróg?
     – Ptakiem. Ale takim zupełnie ognistym. Był wspaniały... – odpowiedziała mu Rhen.
     – Macie więc na myśli feniksa?
     – W żadnym wypadku – zaprotestował Serkage. – Według podań raróg wykluwa się wyłącznie ze złotego jajka. W dodatku wysiadywanego przez człowieka przez całe dziewięć dni. Ponadto siła jego wzroku jest tak potężna, iż potrafi pomieszać w głowie. Od feniksa odróżnia się w taki sam sposób, w jaki kura domowa od dumnego sokoła. A przy tym nie zwykł ginąć i odradzać się z własnych popiołów.
     – Rozumiem... Czyli ten raróg bardzo w okolicy namieszał?
     – Mało powiedziane, drogi przyjacielu, mało powiedziane... Spalił półtorej osady, pozbawił utrzymania przynajmniej cztery liczne rodziny i wszystko wskazywało na to, iż niebawem dotrze także do samego Ytt. Dlatego właśnie sprawą zainteresował się Nieulękły.
     – Znacie tę historię z opowieści?
     – Cóż... Sikorka oficjalnie tak. Jak było naprawdę to już zupełnie inna kwestia...
     – Za to Serkage od początku do końca był przy wyprawie jawnie – wyjaśniła Rhenawedd.
    – Zgłosiłem się na ochotnika jako... powiedzmy, że wsparcie moralne drużyny – sprostował. – Nie mogłem przegapić takich cudów. Rhena najwyraźniej też nie, skoro podkradła się praktycznie pod samo gniazdo, by go zobaczyć. Za późno zdaliśmy sobie sprawę z tego, że ktoś nas szpieguje...
     Witthill spojrzał na Kanię, jakby zobaczył ją na nowo po raz pierwszy w życiu. Serkage nie dziwił mu się ani trochę. Jego Rhenawedd była wprost nieprzeciętną kobietą i wyjątkowo unikalną osobistością. Niejedna pozostawiona w przytulnej, bezpiecznej gospodzie kobieta w życiu nie zdecydowałaby się z niej uciekać. Zostałaby i czekała na powrót mężczyzn – swojego mężczyzny – martwiąc się i szukając zajęcia, byle odciągnąć myśli od najgorszego. Ale nie Rhena. Jej los był w jej rękach i żadni przypadkowi mężczyźni nie byli jej do szczęścia potrzebni. Ona nie chciała biernie czekać aż Feniks wróci i mieć nadzieję, że będzie w jednym kawałku. Wolała odczekać stosowny czas, by karawana oddaliła się odpowiednio, a potem w tajemnicy wymknęła się tyłem gospody. Nikt nie spodziewał się po niej niczego podobnego. I dlatego właśnie Kage kochał ją bardziej niż był w stanie określić słowami.
     – Został mi taki nawyk jeszcze z dzieciństwa – wytłumaczyła się, przybierając najbardziej niewinny wyraz twarzy.
     – Niebywałe... I jaki on był? Ten raróg?
    – Jak mówiłam: wspaniały. Wyglądał jak słońce lub gwiazda. Cały lśnił wewnętrznym światłem...
    – I przypominał pawia – dopełnił Serkage. – Miał majestatycznie długi ogon, wyglądający jakby ktoś wylał rzekę ciekłego złota. Nie bez powodu przypisuje się mu rolę strażnika krainy bogów.
     – Udało się go zabić?
    – Tylko dzięki Nieulękłemu. Okazało się, że w chwili próby cała reszta rzekomo zaprawionych w bojach wojaków przybyła wyłącznie dla ozdoby. Co za strata, że tak piękne stworzenie musiało paść z rycerskiej ręki...
     Zapadła chwila ciszy, w której każdy zajął się swoimi myślami. Serkage przeniósł wzrok ze swojego rozmówcy na Fortheim. Miasto wręcz rosło w oczach. Mury okazały się być wyższe niż początkowo sądził. Promienie słoneczne zabarwiały też mury na nieco żółtawy, ale nadal bardzo czysty i elegancki kolor. Ponadto znad murów zaczynały nieśmiało wychylać się pojedyncze , kwadratowe wieżyczki. Wydawało mu się także, że dostrzega krawędzie dachów najwyżej położonych budynków. Perła Postępu z wolna i jakby nieco nieśmiało odkrywała przed nim swoje wdzięki.
     Na pewno znajdzie się tam miejsce dla dwójki opierzonych włóczęgów, stwierdził z całkowitą pewnością. Odwrócił się w stronę Rhen, chcąc upewnić się, że ona także zauważyła zmianę w krajobrazie. Sikorka natychmiast wyczuła jego ruch i spojrzała mu prosto w oczy. Uśmiechnęli się do siebie, niemo wymieniając wrażenia.
     Widzisz to samo co ja? – pytał Serkage.
     Piękniejszy być nie mógł... – odpowiadały mu roziskrzone oczy jego ukochanej.
     Nagle przypomniał sobie ważny szczegół, którego nie dane mu było powiedzieć.
    – To nie był jedyny istniejący raróg – stwierdził Kage, z powrotem siadając prosto. – Są jeszcze inne, które mają zdecydowanie przyjemniejsze oblicza.
     – Naprawdę? – zainteresował się Witthill. – Gdzie można je spotkać?
     – Wysoko na niebie. Ludzie wierzą, że jeżeli uda im się zobaczyć mknące po niebie światełko, w rzeczywistości ujrzeli raroga. Oznacza to ni mniej, ni więcej niż jego błogosławieństwo.
     – Masz na myśli spadające gwiazdy? – upewnił się Lance.
   – Być może... Jestem tylko prostym bardem. Czy do mnie należy roztrząsanie tego na co w rzeczywistości patrzą ludzie?
     Lance w zamyśleniu pokiwał głową.
     – Słuszna uwaga...


     Bramy miejskie Perły Postępu przekroczyli, wysoko zadzierając głowy do góry. Ogromne, masywne kraty, niemal zupełnie ukryte w murze zdawały się być jak nowe. Zupełnie tak, jakby nigdy nie było potrzeby ich używać. Ciężkie, drewniane wrota okute fantazyjnie żelaznymi ozdobnikami także były szeroko otwarte i bardziej zapraszały do wizyty niż groziły. Ogólnie rzecz ujmując Fortheim już od pierwszego wrażenia, sprawiał, że nie chciało się wierzyć, by ktokolwiek miał interes w atakowaniu go.
     Zarówno przed, jak i za bramą zebrany był spory tłumek. Handel wyraźnie kwitł. Całe karawany kupieckie wychodziły, obładowane towarami w świat. Równie załadowane przekraczały bramę i ginęły we wnętrzu miasta. Nie brakowało także i zwyczajnych, prostych ludzi, którzy zapewne mieszkali w okolicy. Gwar wielu głosów, brzmienie wielu obcych języków, barwy i zapachy kupieckich kramów i ta wspaniała różnorodność natychmiast Kage porwała. Uniósł się w siodle, chcąc ponad najbliższym tłumem wypatrzeć więcej. Fortheim musiał być tłoczny. Serkage niczego mniej się po nim nie spodziewał. Jednakże nie był przytłaczająco duszący i ściśnięty. Co to, to nie. Perła Postępu była tłoczna w całkowicie przyjemny, by nie rzec, że rozkoszny sposób.
     – To jak będzie? – zagadnął Lance. – Zostaniecie w Fortheimie na dłużej niż cztery dni?
    Serkage na powrót usadowił się w siodle. Zastrzygł uszami, wyłapując nowy dźwięk. Coś jakby muzykę... Ale na pewno nie taką, którą tworzył jakikolwiek znany mu instrument. Obejrzał się w kierunku dźwięku, jednakże nie udało mu się wypatrzeć grajka.
     – Nie jestem tutaj jedyną osobą decyzyjną – oświadczył z całkowitą powagą, chociaż na twarzy nadal błąkał mu się oczarowany uśmiech. Oczywiste, że chciał zostać w tym miejscu na dłużej. – Sikorko?
     – Myślę, że dla Fortheimu możemy zrobić wyjątek, Orle – odparła.
     – Wspaniale – Witthill z zadowoleniem zatarł ręce. – Wobec tego mamy do czynienia z kolejnym cudem.
     – Cudem Fortheimu... – zgodziła się Rhen.
     – Dopiszę to do naszej listy cudów.
     Lance Witthill skinął głową pilnującym bramy strażnikom. W ślad za nim poszła także dwójka avian. Fortheim był miastem otwartym dla wszystkich, zwłaszcza dla podróżnych, więc nie było konieczności dokładnej kontroli. Z tego co udało się Kage zauważyć nawet tabory kupieckie sprawdzane były pobieżnie i na dobrą sprawę dość symbolicznie. Chociaż przez to nie mniej skutecznie. Perła Postępu wydawała się być perfekcyjna. Idealne miasto, które nie skażone żadnymi wadami swoich poprzedników. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
     Spod bramy zagłębili się w labirynt uliczek i gdyby nie pomoc Witthilla, avianie zapewne zgubiliby się już na progu. Obecnie jednak mieli przewodnika, który zdawał się znać każdą kostkę brukową i każdą mijaną uliczkę. Tłum także zelżał, rozchodząc się we wszystkie kierunki. Każdy spieszył w swoją stronę, każdy miał swoje obowiązki i plany. Poza Kage i Rhen – oni nie musieli niczego. Mogli sobie natomiast pozwolić na podziwianie wszystkiego dookoła, nie musząc ani pilnować kierunku, ani tym bardziej martwić się tym, że trafią gdzieś, gdzie nie chcieliby być.

Rhen? Mam nadzieję, że wracam do łask *^*