sobota, 29 grudnia 2018

Rhenawedd Ossova

Spiffeigh

Jedynym prawem, jakie ją obowiązywało, było prawo grawitacji, a bywały takie dni, że i je łamała.


Opis
         W objazdowych karczmach często dzieją się ciekawe rzeczy, głównie przez fakt, ile fascynujących ludzi się przez nie przewija. Stanowcza większość to wędrowni artyści - zawód stary jak świat i ciągle funkcjonujący. Wśród nich naliczyć można prostych poetów, śpiewaków, bajarzy, kuglarzy, czasem nawet akrobatów i tancerzy. Występy takowych mogą być mniej lub bardziej pamiętne. Nie da się ukryć, przy takiej liczbie artystów na rynku pracy ciężko się wybić na tyle, by ludzie długo pamiętali twoje, a nie czyjekolwiek inne występy. Czasem, aby ten cel osiągnąć, wystarczy po prostu urodzić się innym niż reszta świata. A Rhen inność miała we krwi od małego, nawet wśród swoich.
    Kobieta ze swoim wzrostem i drobną figurą nie robiłaby wielkiego pierwszego wrażenia jako człowiek. Większość ludzi musi patrzeć w dół, by spojrzeć jej w oczy. A jak to z małymi żyjątkami bywa, potrafią mocno dać się we znaki, jeśli się je zlekceważy. Rhenawedd Kania Ossova z domu Drakkar - nazywana także Sikorką - nie jest osobą, którą łatwo się zapomina, chociaż w większości przypadków niestety nie przez jej niezwykły charakter. Uwagę ściąga na siebie samą aparycją - jest Avianką, czyli jak to się zwykło potocznie mówić: ,,pół ptakiem, pół człowiekiem”. To dosyć obszerne zagadnienie, bo wpisują się w nie także między innymi harpie, których to Rhena szczerze nienawidzi i choćby przypadkowe porównanie jej lub jej partnera, Serkage, do tych bezmyślnych ludojadów uważa za paskudną obelgę. Po prawdzie jednak nawet głupi zauważyłby stanowcze różnice między wspomnianą harpią, a Avianinem. Przede wszystkim w liczbie skrzydeł: każdy przedstawiciel gatunku ma tylko jedno skrzydło, prawe lub lewe, zależnie od płci. Stąd też duma Rhen jako rodzonego Avianina, zwykle okrywająca jej lewe ramię kaskadą różowawo fioletowych piór niczym najdroższy płaszcz świata. Ułożone w taki sposób nie przeszkadza jej w codziennym życiu, ale rozłożonym do pełnej długości byłaby w stanie całkowicie objąć siebie i jeszcze dwoje dorosłych ludzi. Sikorka uwielbia ten moment swoich choreografii, w którym chwali się publiczności opalizująco błyszczącym skrzydłem w pełnej okazałości. Nieme zdumienie i podziw są nagrodą samą w sobie, wartą salwy oklasków.
    To jednak zawsze zostaje na finał. Wcześniej zresztą widać inne jej nienaturalne cechy. Z jakiegoś powodu ludzie zawsze w pierwszej kolejności zauważają jej uszy: długie, sterczące jak u zająca, pokryte ciemnoróżowymi piórami i zakończone białymi. Następne w kolejce dziwów są oczy Rhenawedd o bursztynowo złotej barwie i kocich źrenicach, wydających się odzwierciedlać tą młodzieńczą dzikość, której kobieta nigdy się całkowicie nie pozbyła. Pod nimi na policzkach nosi symetryczne czerwone znamiona, a w nosie - mały, prosty kolczyk. Nie będąc całkowicie czystej krwi Avianką (jej przodkowie na którymś etapie musieli się zmieszać z ludźmi), na głowie zamiast piór ma normalne włosy. Rozpuszczone sięgają łopatek i przypominają robotę pijanego balwierza, ale Rhen nigdy się nimi nie przejmowała. Po prostu spina je w krzywy kucyk i ścina, gdy robią się za długie. Ostatnią jej ptasią cechą są nogi, od kolana w dół przechodzące w długie łapy z wysoką piętą, zakończone pazurami. Z tego powodu nie nosi żadnych butów. Z reguły ubiera się w tuniki sięgające ud, często ścięte na ukos. Bardzo rzadko są to wyroby inne, niż jej własne. Ma wprawę w posługiwaniu się igłą i w wolnym czasie lubi szyć. Inna sprawa, że nie ma własnej szafy - podróżowanie z zapasowymi ubraniami nie jest wygodne. Stąd jest przyzwyczajona do szycia sobie i Kage nowych, jeśli stare są już zbyt znoszone. Rzeczą niezmienną w jej ubiorze jest chyba najbardziej nietypowa ozdoba w oczach człowieka - na prawym ramieniu zawsze nosi ptasią czaszkę, zawieszoną przez głowę na sznurze. Sama w sobie nie jest cenna, ale zdobiący ją zwitek złotych piór to najcenniejsza własność Ossovy. Pochodzą ze skrzydła jej partnera, podarowane w aviańskim symbolu dożywotniego oddania. Jej własne zdobią ramię Serkage w podobny sposób.
    Rhen to niezwykła osoba, nie tylko w pojęciu samej aparycji. Kobieta ma niezliczone ilości chęci życia, którą wydaje się zarażać towarzystwo wokół siebie. Jest w niej coś hipnotyzującego, ale trudno określić, co dokładnie. Głos? Taneczny krok? Pióra błyszczące niczym opale? A może sam pogodny uśmiech? Nikt nie potrafi sobie przypomnieć, by kiedykolwiek widział ją smutną. Prędzej zagniewaną, bo Rhenawedd jest wyjątkowo dumnym ptakiem, zawsze stawiającym na swoim i nie popuszczającym łatwo urazy. To chyba rodzinna cecha domu Drakkarów, jedyna, którą stamtąd wyniosła, bo wszystko inne nabyła doświadczeniem życiowym. Podróżując z Kage zaraziła się od niego tą wrodzoną dobrocią, nauczyła się miłości do wszelkich przejawów życia. Nabrała też w końcu odpowiedzialności, której najmłodszym dzieciom w rodzeństwie zawsze brakuje. Stała się o wiele bardziej opiekuńcza - czuje się odpowiedzialna za to, co ma i jest gotowa tego bronić, nawet jeśli nadal pozostaje tylko drobną pierzastą istotą, którą porwałby mocniejszy wicher, gdyby nie wbite w ziemię pazury. Całe szczęście los jej nigdy do walki nie zmusił i może się cieszyć spokojnym życiem (mniej lub bardziej, ale taki już los artystów z powołania). Uwielbia towarzystwo dzieci, a ich grupki szybko do niej lgną, niezależnie od stanu czy rasy. To w końcu najlepsza widownia, na jaką może liczyć uliczny tancerz-akrobata.
    Z miejsca widać, że nienawidzi samotności - zawsze szuka towarzystwa, nieważne, w jakim gronie. Można to nazwać naiwnością, ale kobieta jest przekonana, iż z ludźmi każdego sortu można się dogadać. Rhen jak się uprze to i najgorszemu typowi potrafi przemówić do rozumu. Czasami, gdy tak sobie o tym pomyśli, to nieco przypomina w tym swoją matkę: piękną, inteligentną i niezwykle pyskatą babę, której nie dało się przegadać. Kania, podobnie jak ona, jest bezkompromisowa wobec grubiaństwa i braku kultury, a za chamstwo czasem potrafi się odgryźć z nawiązką. Jak już wspomniałam, to dumny ptak i zniewag płazem nie puszcza (Od wybaczania jest Kage, ja tylko się upewniam, że delikwent sobie tej nauczki nie zapomni!). Widok Avianki dosłownie ciągnącej za ucho dwa razy większego draba to już w jej przypadku rutyna.
    I chociaż to bez wątpienia jak najbardziej dojrzała i godna naśladownictwa kobieta, jakoś nietrudno uwierzyć, że pod tym wszystkim nadal kryją się psotliwe tendencje. W końcu nic nie jest takim, jakim się w pierwszej kolejności wydaje, a gdyby Rhena zawsze była taka jak teraz, byłaby ulubioną córką swoich rodziców. Sikorka jako dziecko złamała chyba dziesiątki ojcowskich zakazów (wliczając w to związanie się z mężczyzną z konkurencyjnego rodu), wiecznie balansując na krawędzi. Czasem dosłownie - skądś się przecież jej zacięcie akrobatyczne wzięło. Nie jej wina, że była najmłodsza z ósemki rodzeństwa. W rodzinie średniego stanu, z dwoma starszymi braćmi i siedmioma ładniejszymi siostrami nie miała wielkich szans na miejsce w elicie miasta. Po co więc się męczyć w sztywnych strojach na jeszcze bardziej sztywnych przyjęciach, gdy wystarczy przeskoczyć płot, by zniknąć w lesie? Wszystkich zwyczajów nie da się wyplenić i w Rhenawedd nadal tkwi ta sama dziewczyna, która pluła siostrom na głowy z drzew i rzucała ogryzkami kradzionych jabłek w koty. Co prawda dzisiaj już nie kradnie i nie pluje na nikogo, ale nie zdziw się, jeśli zobaczysz jak spaceruje nad ulicą po sznurze do prania dla czystej rozrywki. Nadal lubi tego typu szczeniackie wybryki i chyba nie ma już nadziei, że z nich kiedykolwiek wyrośnie.

Song Theme

Relacje z innymi postaciami
        Avianie mają dosyć unikalne podejście do związków, w porównaniu do zwyczajów innych ras. Podobnie jak większość gatunków ptaków, znajdują sobie tylko jednego partnera na całe życie. Co jeszcze ciekawsze, Rhenawedd i Serkage nikt nigdy nie udzielał faktycznego ślubu. Ich związek po prostu nie potrzebuje poparcia w żadnej religii, nie musieli też sobie niczego przysięgać. Obu Avianom wszystko wydawało się po prostu jasne i oczywiste. Na co tu formalności?
    Serkage Ossova jest dla Rheny całym światem. Kania dalej nie może uwierzyć, jakim cudem zasłużyła sobie na kogoś takiego jak on. Była złośliwym dzieckiem i pyskatą pannicą, na dodatek najmłodszą z ośmiorga rodzeństwa ze średniozamożnego rodu. Nie umiała się zachować ani dobrze wyglądać przy piątce sióstr, które szybko znajdowały sobie adoratorów. Nie mogła zaoferować nic wartościowego dla chłopaka, który miał już wszystko. Po prostu była sobą i to w niej złotopióry pokochał. Ba, potem dał jej nawet więcej! Bezwiednie zrobił z niej lepszą osobę, bo wstydziła się za swoje dotychczasowe zachowanie. Rhenawedd dalej jest przekonana, że nie jest warta oddania kogoś tak niezwykłego i dokłada wszelkich starań, by sobie na nie zasłużyć.
    Trudno znaleźć lepiej dobraną parę. Przemawia za tym sam fakt, że ciężko spotkać jedno bez drugiego. Ossovowie są po prostu nierozłączni. Wiedzą o sobie wszystko, we wszystkim są zgodni i nic nie jest w stanie ich skłócić. Sikorka może i potrafi tańczyć solo, ale jest pewna, że duet Avian wygląda bez porównania piękniej. Nawet najlepszy tancerz świata nie byłby w stanie zastąpić jej Kage. NIC nie byłoby w stanie tego dokonać.
    Jako wędrowni artyści, nie zebrali raczej wielkiej sławy. Występowali w tylu różnych miejscach, oddalonych od siebie czasem o wiele kilometrów, że ciężko im trafić w obcym mieście na kogoś, kto mógłby ich kojarzyć. Swoją reputację w Fortheimie dopiero budują, ale Rhen jest dobrej myśli. Już ona dopilnuje, by błysk złotych i fioletowych piór rozpoznawano z daleka.

Inne

  •     Drugie imię - Kania - rodzice nadali fioletowopiórej Aviance dopiero w jej szóste urodziny, po którymś już nieprzyjemnym incydencie. Rhen nie pamięta, o co dokładnie wtedy poszło. Chyba znowu podrapała jakiegoś zarozumiałego bachora z sąsiedztwa. Dziewczyna od małego pracowała sobie na reputację małej, ale groźnej i fakt, że oficjalnie nadano jej imię po jakimkolwiek drapieżnym ptaku uznaje za sukces.
  •     Jej uszy wydają się czasem żyć własnym życiem, co Sikorka uznaje za okropną niesprawiedliwość. Nigdy nie potrafiła nimi strzyc na zawołanie jak koledzy - robi to tylko bezwiednie, gdy jest zadowolona. Natomiast gdy jest naprawdę wściekła, jej lewe ucho drga, jakby przelatywała obok niego mucha. Do tego może też czasem nastroszyć pióra, jak ptaki udające większe niż w rzeczywistości. Częściej jednak robi to, gdy coś ją wystraszy - unosi wtedy lekko skrzydło w odruchu obronnym.
  •     Cierpi na klaustrofobię. Nawet gdy siedzi za długo w pomieszczeniu o niskim stropie, gardło zaczyna jej się zaciskać. Jedynym, co ten lęk łagodzi, są okna - im większe i nieosłonięte, tym lepiej. Zamykanie jej na siłę w ciasnej klitce pozbawionej jakiegokolwiek dostępu do świata zewnętrznego może grozić wydrapaniem oczu, zarówno w trakcie, jak i po wyjściu na zewnątrz.
  •     Nienawidzi kotów. Niby to tylko durny, aviański stereotyp, ale Rhen chyba nigdy nie polubi tych zwierząt. Nawet kotowate humanoidy napawają ją niepokojem.
  •     Zaraz po ciasnych pomieszczeniach i wszelkich kotowatych Rhen na liście nieprzyjemnych rzeczy mogłaby wymienić także wodę. I nie chodzi tu w sumie o nienawiść ani poważną fobię. Sikorka po prostu trzyma w pamięci przestrogi rodziców, by nie próbowała cała się zanurzać w głębokiej wodzie - pióra w jednej chwili z daru stałyby się przekleństwem. Każdego człowieka wytykającego jej tchórzostwo najchętniej wsadziłaby w kolczugę i kazała przepłynąć w niej najbliższe jezioro. Ciężar byłby adekwatny do mokrego skrzydła.
  •     Zdarza jej się kląć i to wręcz niczym szewc, jak na aviańskie standardy. Sęk w tym, że nie korzysta z typowo ludzkich przekleństw i obelg. W kulturze Avian nie zagościły nigdy popularne wyzwiska, jednakże mieli kilka własnych zwrotów. Kania nauczyła się tego wszystkiego z rodzimego podwórka, więc obrażanie kogokolwiek łatwo uchodzi jej płazem. Fortheimczycy po prostu nigdy nie spotkali się z takimi pojęciami jak ,,pawisyn", ,,nadęty indyk", ,,głupia czapla" czy ,,durny gołąb". I chociaż przypadkowo zebranym ludziom to wszystko brzmi wręcz komicznie, Kage - jedyna osoba rozumiejąca dokładny sens co poniektórych wyrażeń - zawsze ją upomina. Często też żartobliwie dodaje, że damie nie wypada używać takiego języka.
  •     Przez długi czas bała się samotności. Jako dziecko sypiała w jednym pokoju z dwoma siostrami, ale gdy te się wyprowadziły, ich nieobecność dręczyła ją bardziej niż się tego spodziewała. Odkąd ma Kage i może bezkarnie wtulać nos w jego pióra, zaczęła o wiele lepiej sypiać. Nawet nie dopuszcza do siebie myśli, że taki stan rzeczy miałby się kiedykolwiek zmienić.

Serkage Ossova

Spiffeigh



Żyjemy dłużej, ale mniej dokładnie i krótszymi zdaniami. Jestem jaki jestem. Niepojęty przypadek, jak każdy przypadek.

Opis
     Serkage Asedian Nihivio XIV Ossova (dla wszystkich dookoła tylko Serkage) z całą pewnością może uchodzić za barwnego ptaka. Wystarczy spojrzeć na to imię, sięgające trzech pokoleń rodu wstecz, by zorientować się, że nie ma się do czynienia ze zwyczajnym wędrownym artystą. On sam ze swoją przeszłością problemów większych nie ma – przeciwnie nawet – od pewnego momentu to historia jakich mało, powtarzana przez niego przy ognisku zawsze, kiedy tylko nadarzy się stosowna okazja. A co było wcześniej? Otóż...
     Ossova – to nazwisko w zasadzie powinno przemawiać za siebie samo. Jednakże w Fortheimie jest to stanowczo zbyt mało znany termin, by jego brzmienie określało z kim ma się do czynienia. Otóż Serkage pochodzi z bardzo bogatej i znaczącej rodziny, słynącej ze sztywnej, rygorystycznej tradycji, masy uprzedzeń oraz ścisłych wzorców. Członków tej rodziny zwykło się postrzegać jako budzących respekt i poważanie, dumnych z najczystszego rodowodu sięgającego wielu pokoleń wstecz avian. Wymieniając ,,wyższe rody" aviańskiej elity, Ossovów zwykło się wymieniać w ścisłej czołówce, co z kolei zaczęło wymuszać na nich oczywistą perfekcję pod każdym względem. I tak jak ród podaje się za wzór do naśladowania, tak od głowy tego rodu wymaga się godnego reprezentowania wybitnej rodziny. W takiej, chciałoby się rzecz idealnej, rodzinie dorastał Feniks i miał przed sobą równie perfekcyjną, świetlaną przyszłość. Był pierworodnym, a co za tym idzie także i spadkobiercą ojcowskich tytułów i zasług. Nie trudno zatem wywnioskować, że usilnie starano się z niego zrobić godnego następcę – głowę rodu pozbawioną wad, który na dodatek swoim małżeństwem wzmocni i tak niezachwianą pozycję rodziny. Tak przynajmniej zakładano i przez pewien czas faktycznie udawało się realizować przygotowywanie Serkage do swojej roli. Analogicznie to właśnie na niego kierowała się większość uwagi rodziców. Daleko jej było do ciepłych relacji spajających zwyczajne rodziny. Kage już od najmłodszych lat uczył się wszystkiego, co będzie mu potrzebne w przyszłości. Miał najlepszych, prywatnych nauczycieli, a jego edukacja obejmowała iście wszechstronne kwestie, niezbędne mu do dorosłego życia. Stąd Orzeł pochwalić się może perfekcyjną znajomością etyki, sztuki, historii czy tajników zarządzania majątkiem ziemskim i księgowości. Z perspektywy czasu trudno mu poczytywać to za stratę czasu. W końcu odebrał niemalże perfekcyjne wykształcenie, które nie ominęło nawet lekcji tańca. Do teraz w najgorszych koszmarach słyszy skrzekliwy głos nauczycielki, wykrzykującej bez przerwy, by się skupił, trzymał ramę i tańczył w takt.
     Serkage właściwie nie miał powodów do tego, by się skarżyć lub narzekać. Choć nieco wbrew woli zrobili z niego dżentelmena o nienagannych manierach, stał się obiektem westchnień wielu arystokratycznych dam. Paradoksalnie próby zrobienia z Kage złotego chłopca skutecznie obrzydziły mu cały dwór. Rodzice zdawali się jednak mieć dalekosiężny plan względem swojego syna. Dlatego, gdy Kage osiągnął odpowiedni wiek posłali go do wojskowego obozu, aby nauczył się kolejnych przydatnych umiejętności. W taki właśnie sposób młody, wykształcony chłopak stał się przeszkolonym wojakiem mogącym pochwalić się niezgorszymi rezultatami długich ćwiczeń i surowej musztry. Jednakże jego pobyt z dala od domu nie mógł trwać w nieskończoność, by plan rodziców nadal mógł się spełniać. Dlatego ściągnięto go do domu i gdy Serkage dorósł zaczęto zabierać go na bale i przyjęcia towarzyskie. Feniks z początku naprawdę dobrze się bawił, uczestnicząc w nich. Była to jakże miła odmiana od surowych warunków, z którymi przyszło mu się mierzyć w koszarach. Z czasem niestety bale zaczęły go męczyć. Niezbyt miał jednak okazję do tego, by w nich nie uczestniczyć, gdyż zwykle od razu zauważano jego nieobecność, a on sam naprawdę nie miał ochoty ściągać na siebie zbytnich problemów.
     Z perspektywy czasu jednak cieszy się tym, że tak dzielnie znosił każdą uroczystość, bo w ten sposób poznał Rhenawedd Drakkar. Dziewczyna zaciekawiła go swoją osobą, zdawałoby się, że bez wyraźnego powodu. Z całą pewnością nie widywał jej wcześniej, a znał przecież wszystkich członków każdej liczącej się rodziny. O Rhenawedd jednakże nie wiedział praktycznie nic. Jej nazwisko teoretycznie wykluczało, by Serkage mógł pozwolić sobie na poznanie tej fascynującej osobistości nieco bliżej. Jednakże wyjątkowo o to nie dbał. Dziewczyna była inna niż cała reszta otaczających go dam. Przede wszystkim nie widziała w nim młodego Ossovy – sposobu na wybicie się. Rhen widziała w nim wyłącznie to kim był, wobec czego dla niej zawsze był po prostu Kage. Co więcej, doskonale się ze sobą dogadywali i szczerze się polubili. Nie umknęło to uwadze reszty towarzystwa, w tym także i rodzinie Serkage, którzy robili co w ich mocy, by wybić Feniksowi z głowy zadawanie się z kimkolwiek ze znienawidzonej rodziny. Ten jednak uparcie ignorował wszelkie prośby i groźby rzucane pod jego adresem, stale przypominając, że jest już dorosły i wie dość, by móc radzić sobie samemu. Tak było do czasu, gdy jego Rhen przestała pojawiać się na balach, a on, by móc spędzać z nią czas pomimo trudności także zaczął się wymykać. Ta dziwna sytuacja trwała dość długo, by Serkage zdążył narobić sobie wrogów z własnej rodziny. Ich pozbawiony skaz złoty chłopiec nagle przestał być posłuszny i właściwie zniknął ze sceny. Dlatego marzył o okazji do ucieczki. Oznaczałoby to koniec jego problemów.
     I okazja nadarzyła się, choć trudno w jej przypadku mówić o szczęściu. Rewolta, w wyniku której niegdyś znamienite rody stały się obiektem linczu i publicznych egzekucji raczej nie stanowiła powodów do radości. Zwłaszcza, gdy Serkage przyszło opłakiwać powieszonego brata. Nie powstrzymało go to jednak od wymyślenia odpowiednio nieoczywistego planu. Zauważył okazję i – gdy Ossovie ewakuowali się w bezpieczniejsze rejony – uciekł w zupełnie przeciwną stronę, ciągnąc za sobą ukochaną Rhen. W ten właśnie sposób dwójka uciekinierów rozpoczęła swoją podróż. Mają wszystko czego im potrzeba, bo przede wszystkim mają siebie i nie wiąże się to z żadnymi nieprzychylnymi spojrzeniami. Serkage bez wątpienia jest z tego powodu szczęśliwy. W końcu nikt, ani nic nie dyktuje mu jak ma żyć, nikogo nie rozczarowuje, robiąc po swojemu i nikt nie usiłuje siłą zmusić go do tego, czego nie chce robić. Włócząc się po traktach i gościńcach u boku Rhenawedd ostatecznie znalazł swoją definicję raju na ziemi.
     Tylko czym tak właściwie kupił sobie uwagę i wierność jego ukochanej Rhenawedd? Prawdę mówiąc opisać Serkage nie jest łatwo. Orzeł przez prawie pół życia grał kogoś, kim nie jest, by zadowolić kogoś, na kim mu nie zależy i by nie podpadać komuś, kogo ma za nic. Tak czy siak tamten Kage był arystokratą, szczycącym się nienagannymi manierami i doskonałą znajomością elit społecznych, a to odpowiednio długo utrwalane stało się nieodmienną częścią avianina. Cechowało go perfekcyjne opanowanie, pozwalające mu zachować stonowany uśmiech na twarzy, nawet w sytuacjach dalekich od przyjemności. Mimo wszystko było to tak dalekie od jego zwyczajowej szczerości i prawdziwego charakteru, że nie warto o tym szerzej wspominać. Feniks przez całe lata był barwnym ptakiem pośród szarości pozorów i uprzedzeń, a co za tym idzie najrozsądniej było mu chronić swoją odmienność od reszty pod fasadą dumnego syna swojego ojca. Wystudiowana powściągliwość zastępowała mu naturalną wesołość i skłonność do żartów, których nie wypadało przywoływać w towarzystwie. Milczenie w chwilach, gdy miał zbyt wiele do powiedzenia skutecznie maskowało jego prawdziwe poglądy, pozwalając rozmówcom wierzyć, że ma dokładnie to samo zdanie, o które można by posądzić rasowego Ossovę. A Serkage zwykle ma wiele do powiedzenia na prawie każdy temat. Ciekawi go świat i kocha zgłębiać jego tajemnice. Wyszukane słownictwo niejednokrotnie odsyłające rozmówcę do słownika, służyło wyłącznie temu, by nikt nie zauważył, że avianin tak naprawdę nie odnajduje przyjemności w wymienianiu suchych uprzejmości i pustych dyskusjach. Jednakże te czasy przeminęły już dawno temu, a Kage nie można zarzucać zbytniej sentymentalności. Obecnie avianin nie potrzebuje żadnej maski, a jego ukochana Rhenawedd zdecydowanie woli go w tym prawdziwym wydaniu. Orzeł jest wyjątkowym optymistą, który idzie przez świat z łobuzerskim uśmiechem bez przerwy tańczącym na wargach. Nigdzie mu się nie spieszy, więc ma dokładnie tyle czasu na podziwianie świata, ile potrzebuje. Zdarza mu się zachowywać po prostu dziecinnie, ale raczej nie zamierza nic z tym zrobić. Zwyczajnie nie cierpi fałszywości i dwulicowości. Jest jaki jest i nie zamierza niczego z tym robić, bo lubi swój charakter. Nie oznacza to, że nie potrafi się należycie zachować. Nadal szczyci się odpowiednimi manierami i taktem.Inna kwestia, iż Serkage lubi się śmiać i nie ma przed tym żadnych oporów. Potrafi też dogryźć, doskonale wiedząc jak sformułować wypowiedź tak, by dotknęła do żywego. Nic nie poradzi na to, że lubi się drażnić z resztą świata, a fakt, że bywa irytujący zrzuca na karb ryzyka związanego z zadawaniem się z nim i zbywa obojętnym wzruszeniem ramion. Niewieloma rzeczami potrafi się prawdziwie i na długo przejąć, chyba, że dotyczy to jego ukochanej. W jej obronie Kage byłby w stanie położyć pół armii i zmienić świat. Rhenawedd stanowi oczko w głowie mężczyzny, a Feniks uznał za swój życiowy cel sprawianie, by kobieta miała wszystko co najlepsze. Ufa jej bezgranicznie i bez oporów powierzyłby jej swoje życie, wiedząc, że jest ono bezpieczne. Lubi słuchać komplementów płynących od Rhen, bo tyko one mają dla niego wartość. Tylko jej zdanie ma dla niego szczególne znaczenie i tylko jej słucha bez zastrzeżeń. Serkage jakkolwiekby się nie starał zatrzeć ślady swojej przeszłości nie jest w stanie wykorzenić czegoś, co definiowało go od małego. W genach dostał pewną szlachetność i prezentuje się dumnie, czasem  nawet nieco zbyt egoistycznie i wyniośle jak na jego gust. Bądź co bądź z tytułu pochodzenia ma prawo czuć się jak władca pośród chłopów, jednakże w ostatecznym rozrachunku niewiele odróżnia go od fortheimskiego mieszczaństwa, o czym stara się na bieżąco uświadamiać. Nie planuje by jego pycha miała go kiedykolwiek zgubić. W każdym razie najpierw musiałby pozbyć się niejakiej skromności powstrzymującej go od chwaleniem się bez wyraźnego powodu, gdyż Feniks nie przepada za podsuwaniem swoich dzieł pod nos każdego napotkanego obcego. Z całą pewnością nie można odmówić mu uporu i wytrwałości w drodze do wytyczonego celu. Dobrze wie czego chce i robi wszystko co może, by to osiągnąć. Jest towarzyski i nie ma najmniejszych oporów przed dyskutowaniem z obcymi. Prawdę powiedziawszy Orzeł woli przebywać w większym towarzystwie znacznie bardziej niż tkwić gdzieś samotnie, a każdego nowego towarzysza z góry traktuje jak przyjaciela, a nie wroga.
     Każdy przedstawiciel rodu Ossova zwykł emanować swoistą perfekcją. Przebywając dostatecznie długo wśród aviańskich elit bez trudu da się zauważyć, że członkowie tej rodziny są stworzeni do przebywania w centrum uwagi i zainteresowania. Serkage nie stanowi tu żadnego wyjątku od reguły. W końcu wysoki, dobrze zbudowany avianin o typowo męskiej sylwetce zwykle ściąga spojrzenia kobiet jak magnes. Jedynie od kolan w dół Kage nie wpisuje się w wyszukane gusta. Nie każdy potrafi machnąć ręką na ptasie, zakończone ostrymi jak brzytwa szponami trójpalczaste stopy z wysoką piętą. Pomimo tej jednej niedogodności Feniks nie ma powodów do posiadania nawet najdrobniejszych kompleksów. Natura podarowała mu subtelną, drapieżną urodę. Oczy Serkage mają kolor bezchmurnego, letniego nieba, które zwykle iskrzą się charakterystycznym dla niego łobuzerskim błyskiem. Pionowe źrenice sprawiają jednak, że wesołe oczy Kage z odpowiednimi intencjami potrafią przerazić i speszyć. Twarz mężczyzny zdobią symetryczne, szare ,,łezki" usytuowane nieco poniżej kości policzkowych. Dwa inne wzory mieszczą się w miejscu jego brwi. Na głowie Serkage rosną kremowobiałe pióra z pojedynczym czerwonym pasemkiem z przodu. W chwilach zagrożenia Feniks - ptasim odruchem - stroszy je, by wydać się większym, a przez to groźniejszym. Kilka białych piórek pokrywa też jego brodę, tworząc tym samym charakterystyczną ,,bródkę". Długie uszy Kage również pokryte są jasnymi piórami. Tylko ich końcówki są czerwone. Jednak nie tylko na głowie Orzeł nosi pióra. Jego przedramiona pokrywają gdzieniegdzie złote pióra, które na przedramionach są nawet całkiem okazałe. Kilka piór znalazło też sobie miejsce po bokach torsu mężczyzny. Z prawego ramienia Serkage spływa sięgająca do ziemi peleryna. To jego skrzydło, które złożone ciągnie się za nim odrobinę, lecz przenigdy mu nie przeszkadza. Stanowi raczej kolejną kończynę i szykowną osłonę przed słońcem, wodą i wiatrem. Ponadto jego rozmiary wiążą się z pochodzeniem mężczyzny, więc naturalnie jest z tego dumny. Skrzydło po zewnętrznej stronie ma zachwycający, złoty kolor. Końcówki długich piór pokrywa natomiast fantazyjny błękitny wzór. Od wewnątrz skrzydło wydaje się być nieco bardziej szarawe, gdyż tam barwy nie są aż tak nasycone. Serkage dysponuje również długim czerwonym ogonem zakończony trzema niemalże pawimi okami.
     Na standardowy strój Kage składa się krótki czerwony płaszcz obszyty złotą tasiemką z szerokim i sztywnym kołnierzem. Na lewym ramieniu spina go ptasia czaszka przyozdobiona ciemnymi piórami i biada temu, kto wyciągnie po nie ręce. Sama czaszka nie ma dla mężczyzny żadnego znaczenia poza oczywistym walorem estetycznym. Pióra jednak należą do towarzyszki Feniksa i zostały mu podarowane na znak przywiązania, dlatego mają wielką wartość, której nie godzi się mu odbierać. Resztę ubioru Serkage stanowią właściwie luźne, bufiaste, turkusowe spodnie z niskim krokiem, sięgające mniej więcej kolan mężczyzny i ochraniacze sięgające aż do pięty. Do tego Orzeł nosi ozdobny czerwony sznur z dwiema sztucznymi czaszkami.


Song Theme
Relacje z innymi postaciami
     Serkage Ossova ma niebywałe szczęście w życiu. Przeznaczono go w dzieciństwie pewnej niezbyt miłej dziewczynie, która była pewna, że może mieć każdego. Jakby tego było mało nie miał w tej kwestii do powiedzenia nawet jednej sylaby, bo małżeństwo zaplanowane, a nawet ustalone co do szczegółu było zanim skończył pierwszy rok życia. Do ślubu jednak nigdy nie doszło i dlatego właśnie Serkage jest aż takim szczęściarzem. Zamienił tamtą – której imienia już nawet nie jest w stanie sobie przypomnieć – na najpiękniejszą kobietę świata.
    Chyba nikt nie ośmieliłby mu się wmówić, że aviańskie kobiety nie są najpiękniejszymi na świecie. W każdym razie nikt, kto chciałby mieć w nim przyjaciela nie powinien nawet próbować. Nie po to powtarza to swojej kobiecie przynajmniej raz dziennie, by jakiś obcy mógł tak po prostu próbować to zniszczyć. Rhenawedd JEST najpiękniejsza ze wszystkich czy to się komuś podoba czy nie. Jest też najmądrzejsza, najzgrabniejsza, najnaturalniejsza i porusza się najładniej ze wszystkich. Co tu dużo mówić – jest po prostu idealna.
     Serkage jako avianin czystej krwi już dawno temu przestał się rozglądać za innymi kobietami. Nie ma mowy, by znalazł sobie jakąkolwiek inną na miejsce Rhen. Nie tylko dlatego, że absolutnie nie czuje takiej potrzeby. Avianie łączą się w pary na całe życie i tylko śmierć mogłaby sprawić, że opuściłby Rhenawedd. Chociaż Kage akurat uważa, że byłby atrakcyjnym duchem; takim w złotym świetle. Z tego samego powodu nie potrzebował żadnej ceremonii, która sprawiłaby, że Rhen byłaby jego. On doskonale o tym wie, ona też, wobec tego wszystko jest na swoim miejscu. Serkage należy do Rhenawedd, a ona należy do niego zgodnie z niezachwianym porządkiem wszechświata.

Inne
  • Avianie wysokich czy wręcz elitarnych rodów takich jak Ossovowie mieli żelazne zasady w kwestii nazywania swoich dzieci. Dlatego Serkage Asedian Nihivio XIV Ossova nazywa się właśnie tak przerażająco. Imię można rozbić na cztery człony, które same w sobie dostarczają podstawowych informacji o zależnościach w rodzie. Pierwsze imię – Serkage – jest jego imieniem właściwym. Drugie imię należy z kolei do ojca, a trzecie do dziadka. Liczba oznacza natomiast nic innego jak to, że Serkage jest po prostu czternastym Serkage w rodzie. Stąd też przykładowo ojciec Kage nazywa się Asedian Nihivio Acal XX Ossova, a dziadek Nihivio Acal Mimhirre II Ossova. Co ciekawe kobieca strona rodu imiona miała tylko dwa – swoje i matki. Głównie przez wzgląd na to, że to mężczyźni przekazują nazwisko dalej.
  • Serkage nie ma na sobie nawet jednego włoska, bo jest to cecha zarezerwowana raczej dla ssaków. Kage co prawda nigdy nie zastanawiał się nad tym jak właściwie klasyfikuje się avian, ale on z pewnością czuje się bardziej ptakiem niż ssakiem. Tylko niech ktoś spróbuje nazwać go kuzynem harpii... Istnieje spora szansa, że na własnej skórze przekona się ile tak właściwie Kage pamięta z pobytu w wojsku.
  • Koty i wielka woda – tyle wystarczy, by zaniepokoić Kage. Wszelkie koty i kotowate są naturalnymi wrogami ptaków i głównym zagrożeniem dla nich. A dlaczego woda? Cóż. Nie zaznał życia, kto nigdy nie musiał płynąć do brzegu z przemoczonym do ostatniego pióra skrzydłem bezlitośnie ciągnącym w dół. 
  • Serkage potrafi zastrzyc uszami zupełnie niezależnie od czynników zewnętrznych. Jest to uwarunkowane genetycznie (jak dołeczki w policzkach w przypadku ludzi lub zdolność uniesienia jednej brwi) i oczywiście nie wpływa nijak na resztę odruchów mężczyzny. Nadal puszy się gdy jest oburzony lub zły czy czuje się zagrożony, a jego uszy potrafią zadrgać bezwiednie jeśli coś go zaintryguje.
  • Jedną z tajnych ,,supermocy" Kage jest zdolność wyczuwania emocji Rhenawedd, gdy tylko znajduje się w jej pobliżu. Nie jest to żadna zdolność, a jedynie przedziwna intuicja, podpowiadająca mu jakie uczucia towarzyszą jego ukochanej. W końcu tytuł papużek nierozłączek do czegoś zobowiązuje.

czwartek, 27 grudnia 2018

Od Akhme (CD Ekateriny) - Bolesna prawda

       Opuścili miasto po południu, głównie przez samo istnienie przeklętych formalności, nie pozwalających Akhme od tak odwołać reszty dzisiejszych lekcji. Już na końcu języka miał komentarz o rozpieszczonych bachorach nie umiejących utrzymać w ręce patyka, ale wtedy do jego rozmowy na schodach szkoły wtrąciła się Ekaterina, która poświadczyła przed dyrektorem (emerytowanym gwardzistą), że Sowa jest jej niezbędna w zidentyfikowaniu uciekiniera. Akhme uśmiechnął się z wdzięcznością do centaurzycy, ale odchodząc w stronę stajni i tak miał burzliwy humor.
    - Prawie dekada doświadczenia zawodowego, dziesiątki wyszkolonych rekrutów i nadal nie mogę odwołać jednej lekcji bez awantury - pokręcił głową niedowierzająco. - Tęsknię za posadą w straży miejskiej...
    Kata aż na chwilę zwolniła kroku. Szybko jednak otrząsnęła się i dogoniła szermierza.
    - Byłeś w straży miejskiej? - zapytała z niedowierzaniem.
    - Co w tym takiego dziwnego? - Sowa spojrzała na nią pytająco.
    - Ja... chyba nic, ale... to po prostu dziwne.
    - Wyobrażanie sobie kogoś z wysokiego stanowiska w bardziej powszechnej robocie? - zapytał. Po chwili wzruszył ramionami. - W sumie, racja, to może być trudne do zwizualizowania. Nawet jeśli awans społeczny jest całkowicie naturalnym zjawiskiem.
    - Ale żeby rekrut ze straży skończył w szkole rycerskiej...? - zaczęła, po czym szybko się zreflektowała: - Bez obrazy, oczywiście, nie miałam nic złego na myśli...
    - W to nie wątpię - mężczyzna uśmiechnął się uspokajająco. - Może po prostu coś podobnego mnie już nie rusza... w końcu trenuję przyszłych gwardzistów. Chyba jestem jedyną osobą, która nadal pamięta czasy, gdy sir Dominik Bleu nie potrafił trzymać prosto miecza. Wyobrażasz sobie, by ktoś mu to teraz wypomniał przy ludziach? Raz tak zrobiłem.
    Ekaterina mimowolnie parsknęła śmiechem.
    - I jak to się skończyło? - zapytała.
    - Akurat miałem na lekcji paru chłopaków, najstarszy miał może dwanaście lat. Dominik nie mógł powstrzymać się od komentarza o tym, dlaczego kilkunastolatkowi na naukach u słynnego Białopiórego nadal trzęsą się ręce. Tak więc powiedziałem uczniom: ,,Spójrzcie na sir Dominika - gdy był w waszym wieku bałem się dać mu do rąk drewniany miecz, ale i tak wyrósł na ludzi".
    Teraz dziewczyna roześmiała się już na głos. Akhme również, ale pozwolił sobie zaledwie na chichy chichot. Nie mniej i on był w dobrym humorze.
    - Tylko lepiej nikomu tego nie opowiadaj - zagroził żartobliwie. - Moja reputacja tego nie zdzierży.
    - Reputacja sir Bleua ucierpiałaby na tym bardziej - stwierdziła strażniczka. - Ale zgoda, obiecuję, że pozostanie to między nami.
    - Tylko między nami - powtórzył Białopióry, nie mogąc przestać się uśmiechać.

        Driada była ulubienicą Akhme wśród wszystkich koni z miejskiej stajni niedaleko szkoły. Przez swoją niedyspozycję w postaci jednej sprawnej dłoni, nie za bardzo lubił jeździć konno. Mnóstwo wierzchowców w Fortheimie uczono reagować wyłącznie na pociągnięcia lejcami i szermierz zawsze miał problemy ze skręcaniem przy prowadzeniu konia tylko jedną ręką. Ale stara poczciwa Driada, nauczona latami noszenia różnych ludzi z różnych szkół jeździeckich, reagowała na samo trącenie odpowiednią nogą. Wodze przydawały się tylko do hamowania, a to na szczęście jednoręki nieczłowiek mógł zrobić.
    Mimo to Kata i tak znowu była pod wrażeniem, ale Akhme nie miał najmniejszej ochoty rozwodzić się nad tym tematem, nawet jeśli i z siodła wyniósł sporo ciekawych, nierzadko zabawnych historii. Powstrzymywał go przed tym fakt, że wszystko wracało do jego skrzydła - części ciała dla niego wręcz ułomnej, nie pomagającej mu w żaden sposób w normalnym funkcjonowaniu. Za każdym razem, gdy jego myśli wracały do spoczywającej na udzie bezużytecznej kończyny, czuł, jak traci typowy mu spokój ducha. Nie lubił tego tematu. Bardzo go nie lubił.
    Zgodnie z oryginalnym planem, najpierw objechali wszystkie cztery bramy miasta, zaczynając od Kamiennej, i wypytywali strażników o pędzącego na złamanie karku jeźdźca. Okazało się, że Tambali rzeczywiście zwrócił na siebie uwagę - wyjechał w głąb Avrilu Bramą Tancerzy, prowadzącą na północny zachód. Z tej i najbardziej wysuniętej na północ - Bramy Perłowej - prowadziły drogi do Tanagleighu i Ekaterina w pierwszej kolejności słusznie uznała, że zbieg może spróbować przekroczyć granicę. Akhme jednak przyszło do głowy coś jeszcze...
    - Jedziemy przez Perłową - powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu i nawrócił konia w tamtą stronę, zanim Kata zdążyła zareagować. Pozostało jej tylko zaufać Białopióremu.
    Jechali przez jakiś czas galopem, aż Sowa przekonała strażniczkę, by zwolniła. W końcu z kłusu przeszli do stępu, co już w ogóle dziewczynę skonfundowało. Gdy droga skręciła w jakiś gęsty zagajnik, a słońce zaczęło już zachodzić, nie wytrzymywała i zapytała wprost:
    - Ścigamy Tambaliego, czy zwiedzamy okolicę?
    Akhme nie mógł jej winić za złość. W końcu ani razu nie wytłumaczył się, dlaczego ruszyli tą samą drogą, co Ghadi, oraz dlaczego zwolnili tempa, chociaż mężczyzna miał nad nimi sporo czasu przewagi.
    - Nie jedziemy za Ghadim - odpowiedział i szybko uniósł skrzydło do góry widząc, że Kata zamierza wejść mu w słowo. - Aktualnie jesteśmy  p r z e d  nim.
    Centaurzyca zamrugała kilka razy, nie do końca rozumiejąc.
    - Znam tę drogę. I Ghadi też ją zna - wyjaśnił. - To najszybsza trasa w stronę Tanagleighu oraz najbardziej oczywista.
    - I co to ma do naszej sprawy?
    - Byle zbieg chcąc uciec za góry na pewno wyjechałby Bramą Perłową, ale człowiek o sławie Tambaliego łatwo rzuca się w oczy. Dlatego jestem pewien, że objechał tę drogę dłuższym, okrężnym szlakiem...
    - Zaczynającym się przy drodze z Bramy Tancerzy - dokończyła strażniczka.
    Białopióry skinął głową.
    - Ghadi nie jest głupi. Mylenie tropu byłoby jak najbardziej w jego stylu - powiedział. - Poza tym, ta konkretna droga prowadzi do miejsca, które doskonale zna każdy samotny Noveirczyk w okolicy - wskazał skrzydłem przed siebie. Zagajnik kończył się kilka metrów przed nimi. Przez wyrwę w roślinnej zasłonie widać było w oddali rozstaj dróg, a na nim - typowo dla Avrilu - kilka domów, w tym jeden piętrowy, bez wątpienia będący gospodą.
    ,,Złoty księżyc" prowadził syn Avrilki i Noveirczyka, wielbiciel ojcowskiej kultury. W życiu nie był w Noveirze (chociaż w tych czasach już było go na taką podróż stać), ale każdego pochodzącego stamtąd człowieka traktował z najwyższym szacunkiem. Ghadi raz zabrał tutaj Akhme niedługo po tym, jak Sowa przywdziała barwy gwardii. Gospoda właściwie jak każda inna, jednak Białopióry z miejsca zauważył, że starszy zbrojmistrz żywił do tego miejsca specjalne uczucie. Szermierzowi wydawało się oczywistym, iż mężczyzna nie opuściłby Avrilu bez pożegnania z właścicielem ,,Złotego księżyca", a może nawet zostałby tutaj na noc, upewniwszy się najpierw, że nikt nie siedzi mu na ogonie.
    Akhme ściągnął wodze Driady i zeskoczył z siodła. Uwiązał klacz do płotu, ale zamiast wejść do środka, wskazał Ekaterinie ścianę budynku.
    - Czekamy na niego? - zapytała.
    - Nie może być w środku, skoro na zewnątrz nie ma żadnego konia poza Driadą - stwierdził i usiadł na ziemi, nie przejmując się płaszczem. Poklepał miejsce obok siebie. Kata westchnęła i położyła koński brzuch na trawie, starając się ułożyć tak, by od strony drogi nie było jej widać. Akhme tymczasem pilnował wejścia, gładząc w namyśle łebek Wąsika.
    - Jak dobrze znasz Tambaliego? - zainteresowała się centaurzyca, nie chcąc czekać w całkowitej ciszy.
    - Cóż, jak już wspomniałem, wszyscy Noveirczycy się znają - wzruszył ramionami. - To chyba jakaś typowa nam cecha. Lubimy swojaków, zwłaszcza, jeśli wszędzie wokół otaczają nas obcokrajowcy. Ghadi ze wzgląd na... wiadomo co, nie od razu poznał we mnie współplemieńca, ale był mile zaskoczony, gdy odpowiedziałem mu poprawnie na tradycyjne beduińskie pozdrowienie.
    - Tambali jest beduinem?
    - Nie do końca. Beduini nie noszą nazwisk. Wychował się w mieście, ale, jak później mi opowiadał, jako nastolatek zaczął podróżować z różnymi plemionami. Gdy dwie osobne grupy się spotykały przypadkowo na pustyni, żegnał się z dotychczasowymi kompanami i szedł z następnym plemieniem innym szlakiem.
    - Brzmi jak całkiem ciekawe życie. Daje dużo wolności - Kata uśmiechnęła się lekko. - Co go przekonało do przybycia do Fortheimu?
    - To samo, co kazało mu uciec z domu: chęć przygody. A ze swoim talentem kuźniczym szybko zaczął nieźle zarabiać. Dzięki niemu zaproponowano mu pracę w gwardii. Nigdy nie był prawdziwym gwardzistą, tak samo, jak ja nigdy nim nie byłem, ale byliśmy służbie królewskiej potrzebni na inne sposoby.
    Zapadła chwila ciszy. Zachód słońca właśnie się kończył.
    - Akhme, a jak ty myślisz? - zaczęła w końcu strażniczka. - Co mogło skłonić Ghadiego do podłożenia pułapki na mój oddział?
    Sowa westchnęła boleśnie.
    - Nie wiem. I nie wiem, czy chcę się tego dowiedzieć. Prawda może być w tym wszystkim najgorsza.
    Po tych słowach nie zaczynali już kolejnej rozmowy. Czekali w ciszy przez jeszcze kilkanaście minut, aż w końcu oboje usłyszeli tętent kopyt. Oczywiście zarówno słuch jednego jak i drugiego ostrzegł o zbliżającym się jeźdźcu długo zanim ten faktycznie pojawił się na drodze. Jeździec nosił brudnozielony płaszcz podróżny, z zarzuconym na głowę kapturem, chociaż noc zapowiadała się ciepła i pozbawiona deszczu. Akhme nie miał wątpliwości, że to był Ghadi.
    Powstrzymał gestem Ekaterinę przed wstaniem. Czekali, obserwując jak były zbrojmistrz uwiązuje konia prawie że obok Driady i wchodzi do spokojnej gospody. Dopiero wtedy Białopióry wstał.
    - Teraz nie będzie miał jak nam uciec - stwierdziła strażniczka.
    - Tak. Ale muszę tam wejść sam - uznał Akhme. Spojrzał na towarzyszkę. - Może uda mi się coś z niego wyciągnąć... i może mnie nie odważy się zaatakować. A nawet jeśli, to znam wszystkie jego sztuczki - ostatnie słowa dodał z niepokojącą pewnością siebie. Po namyśle podniósł z ramienia Wąsika i podał do rąk zaskoczonej Ekateriny. - Przypilnuj go - poprosił i ruszył w stronę drzwi.
    Wszedł do środka pewnym krokiem i rozejrzał się za Ghadim. O tej porze nie było jeszcze wielu gości, a Noveirczyk na dodatek miał swoje ulubione miejsce przy szynkwasie, gdzie mógł rozmawiać wesoło z gospodarzem lub jego gadatliwą żoną. Tym razem stanowisko piastował właściciel lokalu, który od razu rozpoznał przybysza i uśmiechnął się szeroko.
    - Akhme! - zawołał, na co Ghadi obejrzał się  z b y t  gwałtownie do tyłu. - Chodź tu do nas! Na Wszystkich Świętych, co was wszystkich tutaj w ten sam wieczór sprowadza?
    - Niestety, mnie wyłącznie interesy - powiedział bez ogródek szermierz. Podszedł bliżej, ale nie skorzystał z zaproszenia. Wolał stać w bezpiecznej odległości.
    - Twoje interesy? W naszej mieścinie? - mężczyzna zaśmiał się serdecznie. - Kogo od nas chcecie na rycerza pasować?
    - Zawsze chętnie przyjmę każdego śmiałka, ale tym razem nawet nie to mnie tu sprowadziło.
    Ghadi nadal siedział cicho. Uparcie gapił się w swoją posiwiałą już brodę, nie chcąc przypadkiem spojrzeć w błękitne oczy Sowy. Gospodarz chyba zorientował się, że coś jest nie tak jak być powinno. Posłał Białopióremu pytające spojrzenie. Fortheimczyk dał mu tylko niemy sygnał, by zostawił ich samych. Mężczyzna skinął więc tylko głową i poszedł zająć się czymś innym.
    - Wiesz co... - Ghadi w końcu odezwał się swoim ochrypłym głosem. - Jedno im przyznam: zaskoczyli mnie. Nie spodziewałem się, że poślą za mną ciebie.
    - Nikt mnie nie posłał - nie zgodził się szermierz. - Przyjechałem tu, bo poproszono mnie o pomoc. Na zewnątrz czeka strażniczka, którą mogłeś dzisiaj rano w najgorszym wypadku pozbawić życia. I zanim zostaniesz aresztowany, oboje chcielibyśmy wiedzieć, dlaczego były członek służby Jej Królewskiej Mości, człowiek niegdyś dumnie noszący czerwień i złoto, zdecydował się zorganizować zamach na oddział Konnej Straży Fortheimu.
    Tambali zaśmiał się wisielczo, ale nic nie powiedział.
    - No dalej - zachęcił go Białopióry. - Jesteś daleko od Fortheimu, słucham cię tylko ja. Dlaczego to zrobiłeś?
    - ,,Niegdyś" - mężczyzna niemal wszedł mu w słowo. - ,,Niegdyś", to naprawdę trafne sformułowanie. Niegdyś to ja różne rzeczy robiłem. Prawie całe życie w biegu. Aż utknąłem tutaj, na ,,służbie Jej Królewskiej Mości". Spróbowałem posiedzieć w miejscu, Akhme, ale to nie jest dla mnie.
    - Wystarczyło złożyć rezygnację. Opuścić miasto.
    - Ale to by było mało oryginalne, nie sądzisz?
    Białe Pióro poczuł, jakby krew mu zamarzła w żyłach.
    - Co masz na myśli? - zapytał. Jego głos przybrał beznamiętną barwę.
    - Że zrobiłem to z nudów - mężczyzna wzruszył ramionami. - Nie muszę się z niczego tłumaczyć ani tobie, ani nikomu innemu.
    - Z nudów - powtórzył prawie że nieprzytomnie Akhme.
    - Chętnie bym twoich morałów posłuchał, ale tak się składa, że mi się spieszy...
    Sowa zauważyła, jak w połowie zdania Tambali dyskretnie sięgnął za szynkwas. W momencie, gdy mężczyzna skoczył w jego stronę z nożem kuchennym w ręku, szermierz przyciągnął nogą wolny taboret spod najbliższego stołu i kopnął go w stronę napastnika. Ghadi potknął się i zwalił na ziemię z zaskoczonym okrzykiem, ściągając na siebie uwagę gości w gospodzie. Nóż wypadł mu z ręki. Akhme podniósł przedmiot i podał zszokowanemu właścicielowi. Tambali podniósł się na kolana, klnąc i szukając rękojeści swojej szabli, ale czując na sobie lodowate spojrzenie zamarł w bezruchu. Akhme Białe Pióro zacisnął ostrzegawczo dłoń na własnej broni.
    - Proszę, Ghadi - zaczął grobowym tonem. - Nie rób scen w przyjacielskiej gospodzie.
    Noveirczyk rozsądnie odpiął pas z szablą. Może i nie był w tamtej chwili do końca zdrowy na umyśle, ale wiedział, kiedy powinien się poddać.

poniedziałek, 24 grudnia 2018

Od Ravena - Intruzi

https://pre00.deviantart.net/a2a1/th/pre/f/2017/057/8/3/83180fb72c503a0f3dff69c6ff23019f-db0g2v9.jpg
       Raven Sailence szczycił się swoją legendarną wręcz spostrzegawczością. Do tego nie można mu było odmówić zdumiewająco dobrej jak na swój wiek pamięci. Może i nie pamiętał dosłownie każdej osoby, którą spotkał na przestrzeni ostatnich dwóch tysięcy lat, ale wydarzenia sprzed kilku godzin jeszcze nie zaczęły mu się zacierać. Był pewien, że znał ten zapach. Wcześniej, zanim nieznajomy prześladowca nie zaszczycił go swoją obecnością miał czas, żeby dokładnie przeanalizować kim jest intruz. Teraz, gdy odwrócił się już w końcu w jego stronę zyskał pewność – znał zapach tego człowieka. I był pewien, że nauczył się go na aukcji.
     – ,,Nocny Prześladowca"... – powtórzył starannie, smakując to słowo. – Senny koszmar bogatych i utrapienie straży miejskiej zaszczycił mnie swoją obecnością. Czym zasłużyłem sobie na ten zaszczyt?
     Revan nie odpowiedział od razu. Szczerze mówiąc, wyglądał jakby nie zamierzał odpowiadać wcale. Odpowiedź była po prostu zbyt oczywista, by wysilać się wymyślaniem ładnie brzmiących wymówek.
     – To może nieco inaczej – zachęcił Raven z lekko skrywanym rozbawieniem. Musiał przyznać, że ten człowiek bawił go zupełnie inaczej niż reszta. – Z kim powinienem porozmawiać na temat szczegółów mojej niechybnie przedwczesnej śmierci?
     – Z nikim – odparł krótko Nocny Prześladowca. – Aktualnie nie pracuję dla nikogo.
    Raven pogładził chrapy Alacazma, posyłając zwierzęciu kolejną dawkę uspokajającego impulsu. W innym wypadku koń nigdy nie dałby mu się dotknąć. Stanowczo zbyt wiele przeszedł, by pozwolić pierwszemu lepszemu człowiekowi tudzież nieczłowiekowi podejść aż tak blisko. Czekało przed nim jeszcze wiele pracy. Ale prawdę mówiąc nie mógł się już doczekać.
     – Cóż za paskudny brak manier – stwierdził po chwili, kierując te słowa bardziej do siebie niż do Revana. – Chociaż zapewne i tak dobrze wiesz kim jestem. Jednak dopełnię formalności: Raven Sailence. Dla intruzów Koszmarnik – uśmiechnął się lekko jednym kącikiem ust. Ostatnie słowa wybrzmiały jednak zdecydowanie złowrogo.
     – To groźba? – spytał od niechcenia Prześladowca. Raven wiedział co prawda, że w rzeczywistości odpowiedź na to pytanie realnie interesuje jego rozmówcę, ale nie mógł sobie odmówić ciągnięcia tej dziwnej rozmowy. W życiu nie spodziewałby się, że sprawi mu to aż taką satysfakcję.
     – Skądże znowu... Raczej niewinne ostrzeżenie. Dowiedziałeś się chociaż czegoś przydatnego?
     – Słucham?
     – Czy dowiedziałeś się czegoś przydatnego na mój temat, Nocny Prześladowco?
     Pytanie było bardziej niż niewygodne. Dlatego nie spodziewał się żadnej odpowiedzi. A już na pewno nie zgodnej z prawdą. Ale przecież zupełnie nie o to chodziło – Raven chciał się tylko pobawić biednym śmiertelnikiem. Niestety nie zdecydował czy chciałby także się tym fascynującym intruzem odrobinę wzmocnić. Nie był jeszcze bardzo głodny, ale długie lata życia nauczyły go, by wykorzystywać nadarzające się okazje. Tej nocy mogło stać się jeszcze absolutnie wszystko.
     – Być może – padła w końcu zdawkowa odpowiedź.
     – W porządku. Domyślam się, że praca tego typu wymusza pewną dyskrecję, racja? Powinniśmy wracać na przyjęcie. Ludzie nie lubią, gdy zostawiam ich samych na zbyt długo.
     – ,,My"? – upewnił się Revan, odruchowo zerkając w stronę drzwi stajni. Oceniał swoje szanse? Prawdopodobne... Jednak zupełnie niezgodne z planem Koszmarnika.
     – Owszem. Może i jesteś tu nieproszonym gościem, ale fortheimski zwyczaj nakazuje ugościć każdego kto pojawi się na progu domu. Zdaję sobie sprawę z tego, że do miasta nie jest najbliżej. Dlatego jeśli zaczekasz, spróbuję zorganizować ci transport.
     W tym momencie się zdradził. Jeśli Revan był wystarczająco uważny i bystry, powinien bez trudu zrozumieć, że jego rozmówca doskonale zdaje sobie sprawę z planów jakie jeszcze do niedawna Prześladowca snuł po drugiej stronie ściany. Poza tym był za bardzo miły. Najprawdopodobniej najbardziej od kilku dekad. Czasami lubił tak grać – odrobiną hojności wkupić się w łaski, zdobyć choć namiastkę zaufania... To dobrze działało. I otwierało szerokie kontakty. A Raven nie miał jeszcze w garści przedstawicieli tej najciemniejszej strony Fortheimu. Dlatego chciał, by Nocny Prześladowca doskonale go zapamiętał i wrócił w stosownym czasie. Zwłaszcza jeśli okazałoby się, iż Koszmarnik potrzebowałby pozbyć się kogoś, nie wzbudzając jednocześnie podejrzeń swoją nieobecnością. Jakby nie patrzeć ta znajomość była korzystna dla nich obu.
     Nagle do jego uszu dotarł odległy chichot. Z sykiem wypuścił powietrze mocno zirytowany. Revan wyczuł to bez trudu, od razu cofając się o pół kroku. Raven Sailence czuł na sobie jego badawcze spojrzenie.
     – Ani chwili spokoju... – prychnął pod nosem. Po chwili dodał jednak dla wyjaśnienia: – Zabierajmy się stąd. Ktoś ewidentnie usiłuje sprawdzić jak daleko może się posunąć, nadużywając przy tym mojej gościnności i dobrego humoru.
     – Za pozwoleniem... Ja niczego nie usłyszałem, nie zobaczyłem ani nie poczułem – zauważył Revan, mrużąc oczy w skupieniu.
     – Z pewnością – stwierdził cierpko Raven, gasząc lampę. Upewnił się, że Alacazmowi niczego do rana nie zabraknie, a potem przepuścił Revana przodem ku wyjściu.
     Dwaj mężczyźni opuścili stajnię w ciszy. Tuż za jej progiem natknęli się na grupkę trzech młodych arystokratów; dwóch kobiet i mężczyzny. Skulone postaci usiłowały przemknąć niezauważenie dróżką, potykając się co i rusz. Chichotali przy tym cicho i natychmiast uciszali jeden drugiego, gdy któryś o mały włos nie przewrócił się, niszcząc przy tym efekt wielogodzinnej pracy krawców.  Prawdziwi mistrzowie dyskrecji... Revan także musiał dojść do tego samego wniosku. Sailence w ciemności widział jego zmarszczone brwi.
     – Nie zauważą nas dopóki nie zderzą się z którymś – zauważył szeptem Koszmarnik.
     – Wcześniej mówili, że chcą obejrzeć konia – odpowiedział mu równie cicho Prześladowca. – Są niegroźni...
     – I poza terenem udostępnionym gościom.
     Arystokraci tymczasem zbliżyli się odpowiednio, by zorientować się, że ich misternie przygotowany plan najwyraźniej zawiódł. Przystanęli na środku ścieżki, nasłuchując i rozglądając się, zupełnie jakby mogli dojrzeć cokolwiek w ciemności. Skojarzyli się Ravenowi z sarnami, które widywał w czasach, gdy więcej czasu spędzał na przemierzaniu lasów jako lokalny myśliwy niż w pałacach. Skrzywił się na wspomnienie tych lat. Sarnia krew cuchnęła i smakowała niemiłosiernie paskudnie. Trochę tak jak ta mieszanka radosnej ekscytacji, niepokoju i strachu, którą roztaczała wokół siebie ściśnięta na ścieżce grupka. Ludzie to jednak zwierzęta.
     – Hej, wy! – zawołał ich.
     Przyciszone głosy ucichły. Mężczyzna zebrał się na odwagę dopiero po kilkunastu długich sekundach.
     – Pan Sailence...?
    – A któż by inny? – prychnął Raven, wręczając zgaszoną lampę swojemu towarzyszowi – Byłbyś tak miły i z powrotem zapalił światło, Prześladowco?
      Nie dał Revanowi odpowiedzieć. Wydał polecenie i oczekiwał, że zostanie spełnione. Zresztą miał ważniejsze sprawy na głowie i dlatego właśnie od razu ruszył w stronę grupki. Okazało się, że doskonale ich znał. A ich rodziców znał jeszcze lepiej.
     – Lord ven Aart nie będzie zachwycony, gdy się dowie o tym... incydencie waszej dwójki – spojrzał surowo na rodzeństwo, krzyżując ręce na piersi. A potem przeniósł wzrok na partnerkę chłopaka: – Pan Meese również może nie podzielać twojego humoru, młoda damo.
     Cała trójka zmieszała się. Chłopak wbił wzrok w ziemię, kopiąc jakiś kamyczek, jego siostra mięła w palcach brzeg sukni. Jedynie ta trzecia – Ybnea Meese – miała dość odwagi, by nie opuszczać głowy całkowicie, ale nie patrzyła mu w oczy.
     – My chcieliśmy tylko zobaczyć Alacazma, panie Sailence – broniła się. – Zaraz wracalibyśmy na przyjęcie...
     – Zakradając się do mojej stajni jak, w najlepszym przypadku, złodzieje? – spytał nieprzyjemnie.
     – To nie tak, proszę pana! – wtrącił młody ven Aart.
     – Nie mieliśmy złych zamiarów – dodała jego siostra.
     Raven westchnął dobitnie ciężko i pokręcił głową z wyraźną dezaprobatą.
     – Dobrze wam radzę, wracajcie do ogrodu. Dopilnuję, żeby wasi rodzice dowiedzieli się o tej sytuacji. Rhedianie?
      – Tak, proszę pana?
     – Możesz być pewien, że ojciec dowie się, iż nie jesteś jeszcze wystarczająco dojrzały, by przypadła ci w udziale chociaż jedna zagroda z rodzinnego majątku. Idźcie już – odprawił ich gestem ręki.
     Revan wreszcie zdecydował się podejść bliżej. Wcześniej, przez cały czas trwania tej krótkiej rozmowy, stał w stosownej odległości. Sailence nie miał wątpliwości, że Prześladowca pilnie przysłuchiwał się całej rozmowie. Znał ludzi jego pokroju i wiedział takie rzeczy, bo chociaż każdy z nich był nieco inny, niektóre rzeczy nie zmieniały się bez względu na wszystko. Zwłaszcza w czasach, gdy informacja była cenną walutą.
     – Surowa kara jak na przyłapanie trójki dorosłych ludzi na ścieżce – zauważył mimochodem, kiedy arystokracji oddalili się pospiesznie na odpowiednią odległość.
     – Na niewłaściwej ścieżce – doprecyzował Raven.
     Pomiędzy dwójką bądź co bądź podejrzanych ludzi znów zapadło chwilowe, ale bardzo przyjemne milczenie. Niedługo później dotarli z powrotem do ogrodu. Revan oddał lampę czekającemu słudze. Raven w tym czasie półgłosem wydał polecenie, by dwójka innych sług przeniosła się pod stajnię i pilnowała, by nikt na pewno się do niej nie zbliżył.
     – Alacazm potrzebuje zupełnego spokoju, jeśli kiedykolwiek ma zaufać człowiekowi – wyjaśnił krótko na pytające spojrzenie Revana. – Znam się na tym co zamierzam...
     – To zwierzę dość już wycierpiało...
     – Niezmiernie cieszy mnie to, że się zgadzamy – stwierdził Koszmarnik, lekko mrużąc oczy dla dodania sobie milszego czy bardziej wesołego wyglądu. Nie był przyzwyczajony do takich zachowań, więc z pewnością nie wyszło mu aż tak naturalnie jak planował. Dlatego postanowił zmienić temat nim Nocny Prześladowca zastanowi się głębiej nad tym grymasem: – Podoba ci się moje przyjęcie?
     Revan rozejrzał się dookoła.
     – Cóż... Jest oryginalne.
     – Z jakiegoś powodu arystokracja wszystkich czasów uważa białą cerę za przejaw wysokiego urodzenia, a przebywanie na świeżym powietrzu za prostackie. Mylą się przeokrutnie, moim skromnym zdaniem, bo wystarczy rozejrzeć się dookoła, by stwierdzić, że bawią się całkiem dobrze.
     – Zwłaszcza te młode damy, które tak otwarcie patrzą w tę stronę – zauważył Prześladowca.
     – Spostrzegawczość profesjonalisty – podsumował Raven. – Nie chciałbyś może od czasu do czasu dla mnie popracować?
     – Wszystko zależy od okoliczności i motywu – odparł Revan. Ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył. Był tak samo ostrożny i uważny przez cały czas, zupełnie nieświadomie zaskarbiając sobie coraz żywszą uwagę Koszmarnika. Teraz Raven miał pewność, że ich drogi z pewnością jeszcze się przetną.
     – Doskonale, Revanie. W takim razie spodziewaj się wiadomości ode mnie... – uśmiechnął się lekko, widząc powątpiewanie w oczach mordercy – Bądź pewny, że znajdę cię, jeśli będę chciał.
     – To ten moment, w którym mam sobie iść jak każdy dobry pracownik? – spytał wprost.
     – Nie wyrzucę cię stąd. Jeśli chcesz możesz zostać: popytasz ludzi o interesujące tematy, zjesz lepiej niż kiedykolwiek wcześniej w Fortheimie, być może poznasz damę, która wciągnie cię do świata elity miejskiej, a już na pewno podwiezie do miasta... A jeśli nie chcesz skorzystać z możliwości możesz wyjść tyłem domu przez bibliotekę. W środku każdy sługa, którego spotkasz z pewnością cię pokieruje. Decyzja należy do ciebie, Prześladowco... I dziękuję za to spotkanie. Było fascynujące.
     Re? Nya? Jeśli masz coś do dodania/podsumowania, nie krępuj się. Ja już nie wiem co robię xD

niedziela, 26 sierpnia 2018

Od Revana - Przyjęcie

        Przyjęcie urządzono w ogródku otaczającym posiadłość. Budynek sprawiał ponure wrażenie, jakby był ciemną wyspą w morzu świateł, delikatnej muzyki i śmiechu. Okna ziały czarną pustką, poza niektórymi na parterze, w których uwijała się służba, biegając od kuchni do ogrodu i z powrotem. Kluczyli między plotkującymi arystokratami i rozstawionymi wcześniej białymi stolikami. Obok drzwi wejściowych stało kilku muzyków. Revan nie przyjrzał im się dobrze, ale nie trzeba było być geniuszem, by rozpoznać wprawny ruch smyczków. Typowe instrumenty dla bogatych zabaw. Chociaż większość śmietanki towarzyskiej zbierało się właśnie z tej strony, Szary dostrzegł, że także położony nieco dalej sad oświetlono dla wygody gości. To nie mógł być pierwszy raz, gdy Sailence urządzał przyjęcie dla tylu gości - podobny asortyment mógłby mu pozwolić na wyprawienie porządnego wesela. Wtedy dopiero narobiłby wokół siebie szumu, Re uśmiechnął się pod nosem. Z tego, co mu było wiadomo na temat tego konkretnego arystokraty, raczej nie użyczyłby swojej posesji na potrzebę cudzego ślubu. Własnego chyba tym bardziej nie dopuszczał do wiadomości, pomimo całej rzeszy adoratorek.
    Klimat tego miejsca, chłodne nocne powietrze lecące znad morza i spokojna muzyka, przypominały Szaremu Ikram. Od pamiętnego balu z okazji Święta Tolerancji, brał udział w większości przyjęć organizowanych w sercu stolicy. Dante - jego przełożona - kładła spory nacisk na bezpieczeństwo gości. Re, Thalia, Jin i pozostali członkowie klanu Orłów na czas balów zyskiwali uprawnienia strażników, by nie musieć oddawać broni do depozytu. Brali udział w przyjęciach jako swego rodzaju przyzwoitka, gotowa zareagować w razie niebezpieczeństwa. Prześladowca nie pamiętał, żeby na jego warcie często działo się coś faktycznie wymagającego jego interwencji. Może kilka razy musiał kogoś siłą wyprowadzić na zewnątrz, raz czy dwa sytuacja wymagała sięgnięcia po broń, ale bale nigdy nie kończyły się rozlewem krwi. I chociaż jego słowne pojedynki z Thalią na uciechę arystokracji stały się niemal tradycją, nic innego ze Święta Tolerancji się nie powtórzyło. W sumie i ono nie było takie złe, zwłaszcza, gdy już pozbyli się tych dziwnych, chimeropodobnych potworów. Rzadko widzi się prawie dwudziestkę całkowicie odmiennych indywidualistów siedzących w pustej sali balowej, próbując złapać oddech.
    Chyba poważnie się zżyłem z tym krajem, stwierdził w myślach Revan. Dal-Viria miała pewien urok, jeśli spędziło się w niej najważniejsze lata swojego życia. A Ikram był regionem, który w szczególności odbił się na Nocnym Prześladowcy. Aż żal, że musiał stamtąd uciekać. Ale w sumie, to czego się spodziewał? Morderca na zlecenie nigdy nie będzie wyglądał ładnie między przedstawicielami prawa.
    Jakaś młoda dziewczyna uśmiechnęła się do niego zalotnie. Re uprzejmie uchylił jej kapelusza, kłaniając się lekko. Szlachecką etykietę także wyniósł z rodzinnych stron. To ona zakazywała mu zasłonić twarz bandaną. W takim towarzystwie, ironicznie, nie pomogłaby mu się ukryć. Nie był na zatłoczonej sali balowej, gdzie łatwo znikałby innym z oczu. Tutaj człowiek umyślnie kryjący twarz nie uszedłby uwadze gości, a już na pewno nie zignorowałaby go służba. Dlatego fioletowa chusta czekała zwinięta w kieszeni, aż okaże się konieczna. Z tego samego powodu nie miał także przy sobie haka - ciężko byłoby go ukryć. Pozostał mu ukryty w lewym rękawie nadziak. Oczywiście nie planował go używać. Ikram poza etykietą nauczył go także ostrożności.
    Celem Revana nie był dzisiaj nikt. Przyszedł tu tylko ze względu na istotny aspekt swojej profesji: informacje. Nie po raz pierwszy wprosił się ukradkiem na czyjeś przyjęcie. Nocny Prześladowca do wykonania swojej roboty potrzebował ogółem dwóch rzeczy: narzędzi i powodu. Przysłuchiwanie się rozmowom na temat konkretnego człowieka pomagało mu zbierać wszystko w całość, oddzielić fakty od plotek. Dobrze było wiedzieć na przyszłość, czy cudze życie warte jest konkretnej ceny. Szary, chociaż zajmował paskudną niszę w kwestii profesji, miał pewne zasady, które niejako utrzymywały go przy zdrowych zmysłach. Jak dla niego odbieranie byle jakiego życia za byle jaką cenę nie było uczciwym zarobkiem. Między nim, a jego potencjalną ofiarą zawsze istniał pewien układ: ,,Jeśli nie masz nic na sumieniu, nawet się nie dowiesz, że ktoś chciał zapłacić za twoją śmierć". Informacje o życiu arystokracji były dla niego tym bardziej cenne, gdyż okazji do ich zdobycia nie dostawało się codziennie. Rzadko udawało mu się dowiedzieć kto i kiedy organizuje jakąś zabawę, na którą łatwo będzie się wkraść niezauważonym. Ale kiedy już trafiał na podobne przyjęcia, to uczył się sporo rzeczy nie tylko o samym gospodarzu (o którym z reguły ludzie rozmawiali najwięcej), ale i samych gościach. Była to też okazja do obejrzenia z bliska posesji, chociaż nie należało to nigdy do priorytetów Revana. Obeznanie w terenie nie było tak istotne, bo rzadko pchał się na chroniony teren. Ironicznie, to w tłumie ludzi w środku dnia trudniej znaleźć sprawcę, niż w jego własnym domu w nocy, gdy wszyscy śpią. W drugim wypadku wystarczy, że przypadkiem ktoś ze służby ruszy za potrzebą i wpadnie na ciebie w pustym korytarzu. Nawet jeśli ominąłeś wszelkie środki bezpieczeństwa, mogłeś wpaść przez durne zrządzenie losu. Nie, arystokraty nie dało się bezkarnie i łatwo pozbyć w taki sposób. To było bardziej ryzykowne, niż gdyby celem miał być samotnie żyjący mieszczanin.
    Dzisiejsza aukcja uświadomiła Szaremu jak mało wiedział na temat Ravena Sailence'a. Owszem, umiał trafić do jego domu, przypomnieć sobie głośne wydarzenia z jego udziałem, ocenić ogólny wkład w życie miasta, wymienić co najmniej cztery zadurzone w nim damy z wyższych sfer, jak i nazwiska ludzi, którzy go raczej nie lubili, a nawet uważali za zagrożenie. Do tej pory uważał, że to wystarczająco wiadomości o jednym delikwencie, ale to, co widział tego dnia zadało mu fundamentalne pytanie: czy mógłby Sailence'a zabić, jeśli ktoś kazałby mu to zrobić? I nie chodziło tu tylko o moralne znaczenie - Revan już nie był pewien, czy ten zamach na czyjeś życie nie byłby ostatnim w jego karierze. Nie bez powodu stanowczą większość zleceń Nocnego Prześladowcy stanowili ludzie. Humanoidy, mieszańce i istoty magiczne rozsądnie uznawał za cele ,,większego ryzyka", a ponadto rzadko kiedy ktoś sobie życzył śmierci przedstawiciela tych grup. Pomocy Re z reguły szukali ludzie chcący śmierci innego człowieka. Dlatego istotnym było wiedzieć, do kogo nie powinien się zbliżać. Szary trzymał w pamięci obraz Sailence'a zatrzymującego szarżującego ogiera jedną ręką. Szczerze wątpił, by człowiek mógł mieć tyle siły. To właśnie musiał dzisiaj ustalić.
    Samego gospodarza na szczęście nigdzie nie widział. Ludzie niestety nie rozmawiali nawet o wydarzeniach z dzisiejszej aukcji, a jeśli już, to wydawali się równie zaskoczeni Ravenem co Re. Gdy podsłuchiwanie przestało przynosić korzyści, musiał zacząć sam dyskretnie pytać. Wtedy przypomniał sobie o spotkanej wcześniej dziewczynie. Wykorzystywanie jej zainteresowania jego osobą było wyjątkowo nietaktowne, ale Szary nie mógł odejść z niczym. Szczerze wątpił, by wiele wiedziała, ale może mogła go naprowadzić na jakiś trop. Zawrócił więc z powrotem do innej części ogrodu i, na szczęście, nadal tam była. Co jeszcze lepsze, w towarzystwie - najwidoczniej - przyjaciółki, opierającej się na ramieniu jakiegoś młodszego od Revana szatyna.
    Towarzystwo okazało się wyjątkowo przyjazne, swobodnie rozmawiając z nieznajomym jak ze swoim. A szatyn na dodatek był dzisiaj na felernej aukcji razem z ojcem i chętnie podchwycił temat.
    - Wspaniały koń - zachwycał się, mając na myśli kupionego przez Sailence'a Alacazma. - Ojciec sam chciał go licytować, ale powstrzymał się, gdy Sailence zabrał głos.
    - Może to i lepiej? - odparła jego partnerka. - Skoro był tak dziki jak mówisz, mógłby zrobić ci krzywdę.
    - To na pewno. W życiu bym na niego nie wsiadł, skoro czwórka ludzi nie umiała go utrzymać.
    - Dlaczego więc Sailence go kupił? - zainteresował się Revan.
    Mężczyzna zastanowił się chwilę, ale pokręcił głową, nie umiejąc tego wyjaśnić.
    - Chciałabym go zobaczyć... - rozmarzyła się druga z dziewcząt.
    - Sailence'a, czy Alacazma? - zadrwiła przyjaciółka.
    - Konia! - oburzyła się pierwsza. Rozejrzała się ukradkowo i dodała konspiracyjnym szeptem: - Myślicie, że dalibyśmy radę podejść do stajni?
    Szatyn parsknął śmiechem.
     - Miłej zabawy. Ja wolę pozostać w łaskach gospodarza...
    Stajnia, pomyślał Re. Faktycznie, widział ją wcześniej z daleka. Popatrzenie na Alacazma wcale nie wydawało się głupim pomysłem. Co prawda raczej nie dowie się zbyt wiele od skarogniadego ogiera, ale przynajmniej zobaczy go z bliska. Dodatkowo wymknięcie się z powrotem do miasta od strony stajni będzie prostsze. Tak więc Szary pożegnał grupkę, usprawiedliwiając się późną porą, i wkrótce wyszedł poza obręb świateł latarni, by ruszyć ukradkiem w stronę oddalonego od posiadłości budynku. Na szyi zawiązał swoją bandanę i nasunął ją na nos, tak na wszelki wypadek.
    Gdzieś w połowie drogi dostrzegł słabe światło w drzwiach stajni. Ktoś chyba jednak wcześniej wpadł na pomysł, by odwiedzić Alacazma. Re przyspieszył kroku, nadal uważnie stawiając stopy. Był na otwartym terenie, a najbliższą kryjówkę mógł znaleźć przy ścianie stajni. Gdyby owy ktoś wyszedł ze stajni, istniałby cień szansy, że pomimo mroku i przytępiającej wzrok latarni mógłby Szarego zauważyć. Na szczęście nikt nie wyszedł zanim mężczyzna zdążył stanąć pod boczną ścianą. Wyjrzał ostrożnie za róg, próbując nasłuchiwać. Ktoś w środku rozmawiał. Cicho, ale Re miał pewność, że były tam dwie osoby. Wkrótce światło latarni zbliżyło się do wyjścia i w stronę posiadłości ruszył wysoki mężczyzna... z mechaniczną ręką wystającą nad ramieniem, trzymającą przed nim światło. Lekal Grimm. To Szarego zaintrygowało - nie spodziewał się Starszego Nad Monetą na prostym przyjęciu u jakiegoś arystokraty. Czyżby zajmował się sprzątaniem po aukcji Rochera?
    W środku został jego rozmówca. Re słyszał tylko sporadyczny odgłos kopyt Alacazma, ale był pewien, że ktokolwiek tam był, stał przy jego boksie. Ostrożnie zbliżył się do wyjścia. Ze środka nie padał już żaden snop światła. Jeśli tam wejdzie, już na pewno zostanie zauważony. W głowie Prześladowcy zaświtał nie głupi pomysł, by odpuścić sobie swój oryginalny pomysł i może wrócić na przyjęcie, by dowiedzieć się czegoś na temat obecności Grimma. Ewentualnie po prostu rzucić to wszystko w cholerę i pójść do domu. Oda na pewno nie miałaby mu za złe spędzenia dwóch godzin przy książce, zamiast włóczenia się do północy po przedmieściach Fortheimu. I prawie jego plan doszedł do skutku. Prawie, bo zanim zdążył postawić stopę we właściwym kierunku, usłyszał ze środka znajomy głos:
    - Czemu się chowasz? Po prostu podejdź do mnie jak człowiek.
    Raven. To bez wątpienia był on. Re mimowolnie przeszły ciarki. Skąd wiedział, że tu jest? Co go zdradziło? Jakim cudem COKOLWIEK go zdradziło?
    Revan z doświadczenia wiedział, iż bywały chwile, w których udawanie traciło sens. Nie było wątpliwości, że Sailence mówił do niego. A skoro już go przechytrzył, to nie wypadało zgrywać głupka ani głuchego. Westchnął cicho i stanął w otwartych drzwiach.
    Sailence nawet nie popatrzył w jego stronę. Był zajęty głaskaniem łba Alacazma. Koń prychnął, przestępując z nogi na nogę.
    - Według fortheimskiego przysłowia skradają się tylko złodzieje i mordercy - powiedział białowłosy. - To nie stawia cię w korzystnym świetle.
    Re tylko wzruszył ramionami, zakładając ręce na piersi.
    - Takie moje szczęście - odpowiedział.
    - Co masz na swoje usprawiedliwienie?
    - Cóż, próba kradzieży pańskiego konia mija się z celem. Nie byłbym w stanie go stąd wyprowadzić nie robiąc przy tym zamieszania.
    - Więc jesteś mordercą? - zasugerował Raven. Po chwili uśmiechnął się niepokojąco. - Nie musisz odpowiadać.
    Wpadłeś, śmiał się jakiś głosik wewnątrz czaszki Prześladowcy. Tyle lat w biegu i znowu się potknąłeś. Równocześnie głos rozsądku mówił mu, że przecież niczym nie mógł się w tej chwili zdradzić. Dlaczego Sailence z miejsca założył, kim jest Szary? To mógł być zbieg okoliczności. I Re naprawdę chciałby, by właśnie tak było.
    - Pewnie mi nie uwierzysz, gdy powiem, że przyszedłem popatrzeć na Alacazma - bardziej stwierdził, niż zapytał.
    - Mógłbym w to uwierzyć - uznał arystokrata. - A skoro już tu jesteś to masz do wyboru albo to, albo próbować stąd uciec.
    Próbować. Ręka chwytająca za lejce rozpędzonego ogiera...
    Chyba pozostało mu tylko dołączyć do rozmówcy przy boksie. Revan podszedł więc spokojnym krokiem bliżej, zatrzymując się jakieś dwa metry od Ravena. Oparł się plecami o boks po przeciwnej stronie, by móc popatrzeć na Alacazma. Koń wyczuł go zanim się zbliżył. Parsknął nerwowo i zatupał w miejscu.
    - Chyba też to czuje - głos Sailence'a wydawał się wręcz rozbawiony. W ten ponury, nie zwiastujący wiele dobrego sposób.
    Revan zignorował tą uwagę. Nie miał ochoty wiedzieć, czym było ,,to" i w jaki sposób wygaduje nieznajomemu wszystko na jego temat.
    - Tęskniłem za końmi - zagaił. Z dzisiejszego wieczoru oraz z aukcji wyniósł jedynie, że odosobniony, tajemniczy arystokrata musiał mieć słabość do tych zwierząt. Szaremu wydawały się jedynym rozsądnym tematem do poruszenia w tej sytuacji.
    - Ja również - przyznał białowłosy, nadal nie patrząc w stronę swojego rozmówcy. - Fortheim to dla nich nie najlepsze miejsce. Aukcja chyba tylko tego dowiodła, nie sądzisz?
    - Nie wiem - odpowiedział wymijająco Re. - Na pewno nie dałoby się trzymać konia w centrum miasta.
    - Miałeś kiedyś własnego, prawda? - odgadł Raven. - Jaki był?
    Szary czuł autentyczną frustrację. Facet wydawał się wiedzieć o nim więcej niżby sobie życzył i to po kilku zamienionych zdaniach. Cóż, przynajmniej Poursuivant już wiedział, że nie bez powodu się go obawiał. Wiwat dla instynktu.
    - Ogier, siwy jabłkowity - odpowiedział. - Szczupły, z krótkim pyskiem, łukowatą szyją i niewygodnym grzbietem. Nic niezwykłego, w porównaniu do Alacazma.
    - Dla wszystkich wokół, owszem. To kwestia gustu. Co się z nim stało?
    - Został w rodzinnych stronach. Pewnie kuzyn go przygarnął po moim wyjeździe. Przynajmniej wiem, że nie został bez opieki.
    - Musiało być mu ciężko przyzwyczaić się do nowego właściciela.
    - Tak jak ciężko się przyzwyczaić do nowego miasta - stwierdził Szary.
    Białowłosy obrócił się w jego stronę, po raz pierwszy w trakcie całej rozmowy.
    - Długo mieszkasz w Fortheimie? - zapytał.
    - Już trochę czasu będzie - odpowiedział Re. - Nie liczę, bo nie planuję się stąd wynosić.
    - Jak ci na imię?
    Nagłe zainteresowanie nieco zbiło Poursuivanta z tropu. Mimo to ukłonił się, zakładając lewą rękę za plecy i przedstawił się:
    - Revan. Znajomi mówią mi ,,Szary"... a nieznajomi ,,Nocny Prześladowca".

Raven? Masz jakiś zaczątek znajomości > <

wtorek, 21 sierpnia 2018

Od Lekala - Dociec prawdy

        W wielu sanrewskich wierzeniach zwierzęta o czarnej maści są złym omenem, z krukami, zdziczałymi psami i kotami na czele. O karych koniach jeszcze nie przyszło Lekalowi słyszeć złego słowa, ale dzisiejszy dzień bez wątpienia utwierdził go w przekonaniu, że i one nie zapowiadają niczego dobrego. Alacazm był po prawdzie skarogniady - jak go upomniała Yan, gdy podzielił się z nią swoim spostrzeżeniem w drodze do domu - lecz mimo tego okazał się dla lorda Grimma równie pechowym koniem. I nie tylko dla niego, o czym dowiedział się jeszcze tego samego dnia...
    - Zamordowany? - powtórzył, starając się nie przeciągać tego słowa w stronę jakiejkolwiek emocji. Przez to zabrzmiał, jakby był bardziej tą wiadomością zafascynowany niż wstrząśnięty. Był zaskoczony (któż by nie był?), jednakże nie w takim stopniu, by faktycznie go to poruszyło. Nie znał Klaue'a Rochera. Aukcjoner był po prostu kolejnym kupcem liczącym na przychylność głównego zarządcy fortheimskiego handlu i przed niespodziewaną śmiercią zdążył go jedynie wkurzyć. Jak raz ktoś mnie uprzedził przed wyciąganiem konsekwencji, przeszło Lekalowi przez myśl.
    Sir Bleu, dowódca Gwardii Królewskiej, kiwnął krótko głową, spoglądając na reakcję pozostałych członków rady. Komendanta Straży Miejskiej informacja ta nie tknęła w ogóle. Greyhound zajmował się podobnymi sprawami na porządku dziennym, a śmierć aukcjonera nie była jego winą w żadnym stopniu. Codziennie miał na głowie aż trzy organizacje bezpieczeństwa publicznego: Straż Miejską, Konną i Korpus Łowców Czarownic, który z jakiegoś powodu przydzielono przed kilkoma laty pod jego jurysdykcję. W Fortheimie poza mordercami byli jeszcze złodzieje, oszuści, handlarze czarnorynkowi i inne miejskie plagi, którymi musiał się przejmować. Za to siedząca u szczytu stołu lady Armin, pośredniczka królowej, wzięła bezgłośny wdech, opierając usta na splecionych palcach. Jej policzki pobladły lekko, jak zwykle, gdy rozmowa schodziła na podobne tematy. Asystent Lekala, Tom, również nie wyglądał najlepiej. Uwe jednak miał przeczucie, że bardziej przeraził go fakt, iż śmierć Rochera spadnie na głowę jego i Starszego Nad Monetą, jako jedynych odpowiedzialnych za felerną aukcję. Współpracownicy zmarłego mogą spróbować ich zaskarżyć o celowe zaniżenie środków bezpieczeństwa, bo, jakkolwiek źle by to nie brzmiało, brak Klaue'a wśród żywych był im mimo wszystko na rękę. I, na nieszczęście Grimma, zdawali sobie z tego sprawę wszyscy, którzy chcieli mu zaszkodzić. W tym Bleu.
    Rycerz przeniósł wzrok na siedzącego naprzeciwko Lekala. Również nie wyglądał na przejętego śmiercią aukcjonera i jako jedyny obecny wydawał się utrzymywać swój dobry nastrój.
    - To chyba nie twój dzień, Grimm - stwierdził, uśmiechając się krzywo. - Nie dość, że wsparłeś biznes oszusta, to jeszcze biedaka zabito zanim zdążył zwiać przed gniewem wielkiego Starszego Nad Monetą.
    Tom spiął się.
    - Chyba nie sugerujesz, że mamy z tym coś wspólnego? - wypalił wyraźnie oburzony, pomimo ostrzegawczego spojrzenia przełożonego. Młody mężczyzna był świetnym księgowym i kiepskim aktorem, co nie wróżyło mu dobrej przyszłości na politycznej scenie.
    - Och, nie ,,wy", przyjacielu - sprecyzował sir Bleu, patrząc znacząco na Lekala.
    Uwe nawet nie drgnął. To nie był pierwszy raz, gdy stary rycerz stawiał go w złym świetle. Nie przepadał za Grimmem odkąd tylko zaczął częściej pojawiać się na dworze. Początkowo musiały go razić jedynie plotki, później zwrócił uwagę na fakt, jak groźną był dla niego konkurencją. Lekal wspinał się po szczeblach władzy w tym samym tempie co on. Szczyt niechęci osiągnął w momencie, gdy królowa zaproponowała "blaszanemu kupczykowi" miejsce w Radzie Królewskiej. Od tamtej pory było już tylko gorzej, bo Amanda I nierzadko wyraźnie preferowała zdanie Lekala nad zdaniem Bleua. Cóż Grimm mógł na to poradzić? Najwidoczniej królowa bardziej pochwalała praktyczny sposób myślenia od przestarzałych ideologii doprawionych religią.
    Mężczyzna w końcu westchnął, wyraźnie zmęczony i utkwił wzrok w rycerzu.
    - Błędy nie zdarzają się tylko szczęśliwym głupcom, Dominiku - zauważył, specjalnie zwracając się do równego sobie po imieniu. Uśmiech Bleua oklapł nieznacznie. Uwe zdecydował się iść za ciosem: - Ciężko się nie sparzyć dając ludziom szansę do rozwinięcia interesów. Ale gdybym tego nie robił, inwestorów w Fortheimie byłoby mniej niż pasowanych rycerzy.
    Przytyk Lekala trafił w sedno. Wiedział o tym i on, i Bleu, czyli dwójka najbardziej wpływowych mężczyzn w mieście, zdolnych spełnić twoje marzenia lub zrównać je z ziemią. Jak do tej pory lepsze powodzenie w poszerzaniu fortheimskich horyzontów miał otwarty na propozycje Starszy Nad Monetą, niż surowy, staroświecki dowódca Gwardii Królewskiej.
    Lady Armin spoglądała ze szczytu stołu na dwójkę mężczyzn. Czuła, że rozmowa powoli schodzi na znajome tory i wcale jej się nie podobała wizja kolejnej kłótni. Zawsze miała wrażenie, że rozwiązywanie problemów szło szybciej, gdy na zamiast niej przy stole siedziała Jej Wysokość. Przy niej sir Bleu wydawał się o wiele bardziej opanowany, a lord Grimm - skupiony na omawianym temacie. Tom za to usilnie starał się nie uśmiechnąć. W końcu milczący do tej pory Greyhound odchrząknął, przerywając zapadłą po słowach Grimma ciszę.
    - To chyba nie jedyne, czym musimy się dzisiaj zająć, nieprawdaż? - zapytał. Armin posłała mu dziękczynne spojrzenie.
    W głowie Lekala błysnęła jedna myśl. Faktycznie, morderstwo nie było najgorszym, co się tego dnia wydarzyło. Pewna plotka zdążyła już obiec resztę Rady, ku niezadowoleniu Bleua i innych stojących u szczytu Gwardii. Rycerz skrzywił się.
    - Doki - kiwnął głową. - Słyszałem już o tym.
    - Który dokładnie budynek ucierpiał? -  zainteresował się Uwe. Szkody materialne były, niestety, także jego działką.
    - Stary magazyn. Właściciel i tak chciał go zburzyć, bo kolejna naprawa już mu się nie opłacała, ale teraz pewnie skorzysta z okazji, by dostać zadośćuczynienie za szkody... - Tom westchnął. - W takich okolicznościach nawet wizyta u pana nie będzie mu straszna, lordzie Grimm.
    - Los poszedł mu na rękę - Bleu parsknął śmiechem.
    - Ciesz się, że skończyło się tylko na jednym rannym - dowódca straży zastukał niecierpliwie palcami o blat stołu. - Wiesz, ilu ludzi straciłoby życie w tym budynku, gdyby nie szybka reakcja jednej strażniczki?
    - Mówisz to takim tonem, jakbym specjalnie posłał tam jakiegoś zamachowca.
    - Bo jesteś jego przełożonym, jakby nie było.
    - Nie odpowiadam za emerytowanych członków Gwardii - odpowiedział Bleu. - Ani za ich głupie pomysły. I nie myśl sobie, że się tym nie przejąłem. Jeśli Ghadi Tambali faktycznie okaże się winnym ataku na twój oddział, dopilnuję, by został należycie ukarany.
    - Wspominałeś, że główny podejrzany opuścił miasto - zauważyła Armin, kierując swoje słowa do Greyhounda.
    - Owszem - mężczyzna skinął głową. - Ale, miejmy nadzieję, nie na długo. Jego tropem ruszyła Ekaterina, ta sama strażniczka, która uratowała swój oddział przed pułapką i znalazła dowody na udział Tambaliego w zamachu.
    - A z nią Białopióry - dodał Bleu.
    - Co ma tak szanowany szermierz do śledztwa? - wtrącił się Lekal. - Nie mogłeś z nią posłać jakiegokolwiek innego gwardzistę?
    - Posłałbym, ale Akhme zgłosił się sam. Poza tym, kto inny wymieni ci z imienia połowę rekrutów? Ze swoim szczeblem ma jeszcze lepsze kontakty, zwłaszcza z innymi Noveirczykami. Jeśli ktoś ma przemówić Ghadiemu do rozumu, to będzie to Akhme. A jeśli nie... cóż, doskonale wiemy, czyja szabla będzie szybsza.
    Greyhound uśmiechnął się lekko, jak zwykle nie wyrażając swojego zadowolenia zbyt otwarcie.
    - Z takim ogonem Tambali daleko nie ucieknie - stwierdził.
    - Dobrze. Jednego kryminalistę mamy - powiedziała lady Armin. - Co z pozostałą dwójką? Mamy żywego mordercę i martwego aukcjonera podejrzanego o nieuczciwy handel końmi.
    - Na co nam ten drugi? Już i tak nikomu nie zaszkodzi - Bleu usiadł wygodniej czując, że jego udział w spotkaniu dobiegł końca.
    - Zostawił po sobie całkiem spory inwentarz - Tom przeglądnął przygotowaną wcześniej listę z góry na dół. - Nie wszystkie zwierzęta znalazły właścicieli, a poza nimi zostali jeszcze pracownicy Rochera, mogący się domagać ostatniej wypłaty z jego majątku. Nie wspominając o dwójce wspólników, którzy dofinansowali aukcję oraz nabywcach podburzonych przez wystąpienie jednego z arystokratów. Ustalenie, czy Klaue Rocher faktycznie był winien oszustw ORAZ znęcania się nad swoimi końmi pomoże nam rozsądzić, co powinniśmy zrobić z jego własnością.
    - Jeśli to oszust, współpracownicy mogą być współwinnymi. Nic im się z tego nie należy - uznał Greyhound.
    - Ani nabywcom, jeśli jest inaczej - stwierdził Lekal. - Byłym pracownikom Rochera na pewno należą się pieniądze, bo wątpię, byśmy byli w stanie każdemu z osobna znaleźć nowe zatrudnienie. Wszyscy na dodatek są Avrilczykami i będą chcieli wrócić do domów.
    Lady Armin uśmiechnęła się pogodnie, podzielając jego zdanie.
    - Co z końmi? - zapytał Greyhound.
    - To jest właśnie problem - Starszy Nad Monetą oparł łokcie na stole. - Zgodnie z prawem powinniśmy je przekazać wspólnikom zmarłego. Jednakże skoro owy zmarły jest podejrzany o łamanie rzeczonego prawa, możemy ubiegać się w imieniu korony o ich przejęcie. Wtedy zamiast trafić na kolejną aukcję zostaną przydzielone do miejskich stajni jako własność Fortheimu. To samo stanie się z ewentualnymi końmi oddanymi przez niezadowolonych klientów. Jeśli Rocher był oszustem, oddamy licytującym równowartość zakupu ze skonfiskowanego majątku.
    - Czyli to skarb korony wesprze pracowników? - spytał niepewnie Tom.
    Rada utkwiła spojrzenia w Lekalu. Mężczyzna westchnął cicho i oświadczył hardo:
    - Przyjmuję to na siebie. Czuję się odpowiedzialny za to zamieszanie. Dowiem się, czy Rocher był winny i ureguluję formalności ze zwróconymi zwierzętami oraz bezrobotnymi.
    - Mogę pomóc - zaproponował Greyhound. - Straż już i tak prowadzi dochodzenie w sprawie morderstwa. Mogą wypytać pracowników Rochera i przyjrzeć się koniom. W kilka osób załatwią to szybko.
    - Będę wdzięczny - Grimm skinął mu głową i zwrócił się do lady Armin: - Proszę przekazać królowej, że sam pokryję wszelkie wydatki w związku z dzisiejszą aukcją, jeśli pieniądze Rochera nie wystarczą.
    - Jak sobie życzysz, lordzie Grimm - odpowiedziała. Spojrzała na pozostałych. - Czy to już wszystko na dzisiaj?
    Pozostała trójka zgodnie uznała, że nie mają już o czym rozmawiać.
    Kilkanaście minut później Lekal opuścił zamek królewski, kierując swoje kroki w stronę strzeżonej bramy po drugiej stronie ozdobnego placyku. Kątem oka zauważył jakieś poruszenie od strony jednej z kamiennych ławek. Yan zdążyła dobiec do niego niemal w tej samej chwili, powiewając za sobą błękitną szarfą okrywającą ramiona.
    - Już po wszystkim? - zapytała, dorównując mężowi kroku.
    - Niezupełnie - Grimm podniósł lekko przedramię, by Noveirka mogła chwycić go pod rękę. Zwolnił też, by nie musiała za nim biec. - Czekałaś tutaj przez całe zebranie? - zapytał mile zaskoczony.
    - Podobno damom mojego poziomu nie wypada wracać samym do domu - wzruszyła ramionami z uśmiechem. - Poza tym, zdążyłam się jeszcze rozejrzeć po jarmarku.
    - Znalazłaś coś ciekawego?
    - Parę podróbek noveirskiej biżuterii, noveirskich jedwabi, a nawet noveirskiej broni - Kalyani westchnęła. - Że też ludzie naprawdę to wszystko kupują...
    - Powinnaś podyskutować o tym z faktycznymi kupcami z Noveiru. Jeśli twoi rodacy przestaną tak zawyżać ceny, to miejscowi zaczną kupować oryginalne wyroby.
    Kobieta szturchnęła go łokciem na tyle, na ile pozwolił jej na to jego metalowy pancerz.
    - Śmiesz obrażać narodowość własnej żony? - zarzuciła mu żartobliwie.
    - Śmiem sądzić, że rodacy mojej żony są mało praktyczni w kwestii handlu. I staroświeccy - dodał po chwili. - Używają cen sprzed dziesięciu lat.
    Lady Grimm zaśmiała się. W bramie zamkowej dwójka gwardzistów pochyliła im głowy.
    - To jak w końcu poszło to spotkanie? - zainteresowała się kobieta, gdy już oddalili się trochę wgłąb miasta. Słońce powoli zbliżało się do zachodu i ruch na ulicach zmalał. Więcej ludzi o tej porze udawało się w stronę rynku, niż zamku.
    - Zaproponowałem pokrycie części kosztów związanych z oszustwami Rochera - zaczął Lekal. - Same pieniądze z aukcji mogą nie wystarczyć na wszystko.
    - No dobrze, a co z Rocherem?
    - Nie żyje.
    - Co? - Kal spojrzała na męża z konsternacją.
    - Jedna z pracowniczek znalazła go z... rozerwanym gardłem. Zginął prawdopodobnie niedługo po zakończeniu aukcji.
    - Wszyscy Święci... - Yan zasłoniła usta wolną dłonią. - Jak do tego doszło?
    - Nikt nie wie. A z Rocherem martwym nie mamy już w ogóle pewności, co powinniśmy zrobić z jego zebranymi na miejscu pieniędzmi i pozostałymi zwierzętami. Miał dwójkę wspólników i grono pracowników, którzy zostali bez pracy w obcym mieście.
    - Należy im się ostatnia wypłata.
    - Też tak uznałem - Uwe pokiwał głową. - I w ich wypadku doskonale wiem, co robić. Gorzej z nabywcami koni i rzeczonymi wspólnikami.
    - I końmi - przypomniała Noveirka. - Nie można ich zostawić na pastwę losu.
    - No właśnie... - Starszy Nad Monetą westchnął. - Jeśli Rocher okaże się winny wielokrotnego oszustwa, staną się własnością miasta. Z tym, że nie jestem pewien, czy dla nich wszystkich znajdzie się miejsce. To jednak podobno około tuzina zwierząt, razem z opcjonalnymi końmi oddanymi przez niezadowolonych uczestników aukcji. Może być ciężko wszystkie zakwaterować w publicznych stajniach. Nie mamy w środku miasta pastwisk, nie będą też miały właścicieli, którzy będą się nimi interesować. Ich przyszłość może wcale nie być tak kolorowa jak przeszłość.
    - Hej, nie załamuj się jeszcze - Kalyani uścisnęła jego dłoń. - Coś wymyślimy.
    Mężczyzna westchnął ponownie, odwzajemniając pokrzepiający gest. Entuzjazm Yan zdecydowanie musiał być zaraźliwy. Kobieta potrafiła postawić każdą sprawę w taki sposób, że wszystko wydawało się możliwe. Przez kilka minut spacerowali w ciszy. Nagle Noveirka drgnęła.
    - Przypomniałam sobie o czymś! - wypaliła. - Pamiętasz tego jasnowłosego mężczyznę, który wszedł na maneż i uspokoił Alacazma?
    - Ciężko zapomnieć... - odparł nieco ponuro Lekal.
    - Na jarmarku spotkałam lady Kath - kontynuowała jego żona, niemal nie dając mu przerwy na odpowiedź. - Wiesz, to ta młoda wdowa po świętej pamięci Edgarze Kathie. Też była na aukcji i zachwycała się panem Sailence'em, czyli właśnie nabywcą Alacazma. Przez dobrych kilka minut podziwiała go za to, że tak się wstawił za tym biednym zwierzęciem i jaki to on nie jest odważny, i tak dalej... - przewróciła oczami. - Po czym pochwaliła się, że kilka dni temu dostała zaproszenie na przyjęcie wieczorowe w posiadłości Sailence'a. Ma się oficjalnie zacząć za jakieś pół godziny. Podobno w normalne dni ciężko się z nim zobaczyć... - głos Yan nabrał sugestywnego tonu.
    - Chcesz się tam udać? - zapytał Grimm.
    - Brońcie Święci, wpraszać się na zamknięte przyjęcie? Moja już i tak niepewna reputacja by tego nie udźwignęła - zaprzeczyła kobieta teatralnie. - Nie zamierzam robić gospodarzowi problemów swoją obecnością. Ale to może być okazja na porozmawianie z panem Sailence'em na temat aukcji i Alacazma. Brzmiał, jakby dobrze się znał na koniach. Może nawet pozwoli ci przyjrzeć się z bliska temu ogierowi? Ślady obrażeń mogą pomóc w śledztwie.
    Lekal zastanowił się chwilę. Relacja Sailence'a faktycznie mogłaby rzucić choć trochę światła na całą sprawę. Uwe jednakże miał w tyle głowy jeszcze jedno przeczucie: nieodparte wrażenie, że arystokrata mógł mieć coś wspólnego ze śmiercią Rochera. Wydawało mu się to mało prawdopodobne, w końcu mężczyzna opuścił teren aukcji na oczach wszystkich, a kupiec zginął kilkanaście minut później. Greyhound utrzymywał, że ktoś rozerwał gardło Klaue'a za pomocą narzędzia. Logicznie wnioskując, gdyby obrażenia zadała magia lub (co chyba gorsze) zęby, sprawą nie zajmowałaby się straż tylko łowcy czarownic, co oznaczało, iż morderca nie był żadną potężną istotą. Jeśli więc Sailence nie nosił w kieszeni skrytobójcy, który od razu udał się w stronę namiotu Rochera, gdy jasnowłosy opuścił maneż, jego udział w morderstwie był mało prawdopodobny. Mimo tego Lekal pozostawał nieufny. Ludzie i nieludzie z różnych klas dopuszczali się rzeczy okropnych, jako członek Rady Królewskiej miał tego świadomość.
    A jednak udając się na przyjęcie do posiadłości Sailence'a zmusił się do zapomnienia o podobnej możliwości. Morderstwo samo w sobie nie było jego problemem - Starszego Nad Monetą powinien martwić jedynie dobytek zmarłego i co powinien z nim zrobić. Jeśli będzie patrzył na Sailence'a jak na mordercę, nieumyślnie może uznać wszystko co powie za mało wiarygodne. Musiał być obiektywny.

        Widok lorda Grimma zaskoczył wielu gości. Arystokracja klasy średniej i wysokiej chyliła mu czoła, jak nakazywała kultura osobista, ale nadal oglądała się przez ramię za politykiem z mechaniczną ręką rozmawiającym swobodnie z gospodarzem. Ravenowi musiało to odpowiadać - nawet jeśli Lekal wpadł na przyjęcie nieproszony, zrobił wokół szlachcica spory szum. Po tej aukcji będą o nim długo gadać, pomyślał Starszy Nad Monetą. Bez wątpienia, tego dnia Sailence dorobił się uwagi arystokratycznego półświatka.
    - Nie będę kłamał, że przykro mi słyszeć o tym aukcjonerze - odpowiedział spokojnie, gdy Uwe podzielił się z nim wiadomością o morderstwie. - I wcale mnie to nie dziwi. Męty takiego pokroju zawsze mają wrogów. Ktoś musiał czekać na tą aukcję jeszcze chętniej od pobliskich hodowców i pasjonatów koni.
    - Zorganizowana akcja - powiedział na wpół do siebie Lekal. - Powinieneś podzielić się tymi spostrzeżeniami ze strażą miejską.
    - Na pewno sami już do tego doszli - Sailence machnął niedbale ręką. - Poza tym, komu najbardziej opłacałoby się pozbycie tego człowieka?
    - Nie jego wspólnikom, jeśli byli świadomi oszustw Rochera i konsekwencji, jakie fortheimskie prawo mogło wobec niego wyciągnąć.
    Minęli stolik, przy którym trójka młodych dziewcząt roześmiała się perliście. Wszystkie widząc Ravena momentalnie wyprostowały się i uśmiechnęły szeroko, trzepocząc gęstymi rzęsami. Gospodarz tylko odkłonił się im krótko, nie tracąc czasu na rozmowę przy o wiele ważniejszym gościu. Szlachcianki odprowadziły ich wzrokiem, chętniej trzymając go na przystojnym arystokracie niż jego niepokojąco wyglądającym towarzyszu.
    - Zdecydowałeś już, co się stanie z majątkiem Rochera, panie Grimm? - zaciekawił się Sailence zmieniając temat.
    - Straż prowadzi śledztwo w sprawie oszustw finansowych. Jeśli pańskie podejrzenia okażą się niebezpodstawne, pieniądze z aukcji zostaną oddane klientom, którzy zdecydują się zwrócić wylicytowane konie. Pan również może skorzystać z tej propozycji.
    Raven zaśmiał się otwarcie.
    - Z całym szacunkiem, ale udałem się na tą aukcję, by kupić sobie konia. Oddawanie Alacazma mijałoby się z pierwotnym celem - zauważył. - To zbyt piękne zwierzę, by porzucać je na pastwę losu. Pod dobrą ręką nabierze ogłady.
    - Nie wątpię - zgodził się Grimm. - Skoro już mówimy o Alacaźmie, czy mógłbym go zobaczyć z bliska?
    - Wielu gości już mnie o to dzisiaj pytało. Najwyraźniej wielu lubi patrzeć na nieokiełznane piękno...
    - Właściwie, to przyszedłem tutaj głównie ze względu na tego konia, panie Sailence. To najbardziej niezaprzeczalny dowód w sprawie Rochera - sprostował Lekal. - Chciałbym też usłyszeć pańskie zdanie na temat prawdziwości podawanych przez aukcjonera informacji o tym ogierze.
    - W takim razie chyba nie mam większego wyboru - stwierdził arystokrata. - Skoro pomoże to w wymierzeniu sprawiedliwości... - zmienił kierunek spaceru, prowadząc Starszego Nad Monetą w stronę stajni.
    Budynek był na tyle oddalony od ogrodu, by odgłosy rozmów i śmiechów ucichły prawie całkowicie. Kryształ w kosturze Lekala błyszczał w półmroku ciemniejącego wieczoru, rzucając wokół bladą poświatę. Raven wychodząc z ogrodu wziął od służącego lampę, którą oświetlał drogę na przedzie. Wkrótce dotarli do stajni. Mężczyzna otworzył drzwi i zaprosił gościa gestem do środka. Niemal natychmiast do ich uszu dotarł stukot kopyt - Alacazm, nieco oddalony od wejścia, przestąpił z nogi na nogę, patrząc w stronę niepokojącego odgłosu. Lekal rozejrzał się po pozostałych boksach i stanowiskach.
    - Nie masz żadnych innych koni? - zapytał.
    - Nie - odparł Sailence. - Dopiero co skończono budowę. Ale długo nie będzie tu pusto.
    Mężczyzna podszedł pewnie do boksu skarogniadego ogiera. Koń parsknął w jego kierunku, niezbyt chętny, by się przywitać. Stał pod ścianą, bokiem do nieproszonych gości. Raven uniósł wyżej lampę. Światło omiotło boki szlachetnego zwierzęcia.
    - Proszę spojrzeć nad łopatki, a potem na okolice zadu - poinstruował polityka.
    Uwe w kilku miejscach dostrzegł nieregularne pręgi, prawie niewidoczne, dopóki nie rzucały cienia pod odpowiednim kątem. Nie musiał być specjalistą, by wiedzieć, skąd wzięły się te zgrubienia.
    - No proszę - mruknął. - Jedna wina Rochera jest już pewna. Co z pozostałymi?
    - To trzylatek. Rocher chciał sprzedać konia, który nigdy nie nosił jeźdźca. Zakładam, że nie zamierzał się tą informacją z nikim podzielić, skoro nie ogłosił tego w trakcie przedstawiania Alacazma. Katował go, by nauczyć zwierzę posłuszeństwa. Tak... ,,szkolony" - białowłosy zmiął w ustach to słowo - koń tylko sprawiłby nieświadomemu klientowi sporo kłopotów. Aukcjoner powinien ostrzec publiczność, że nie każdy może sobie pozwolić na taki zakup.
    - Pańskie wnioski?
    - Rocher oczekiwał po swoich aukcjach tylko zarobku, nie renomy - Sailence wpatrywał się w konia. - Dlatego prowadził aukcje objazdowe: mógł oddalić się od miasta, zanim ktokolwiek przyszedłby z zażaleniem. Jestem pewien, że jeśli straż przesłucha jego pracowników, dowie się wszystkiego, co pozwoli wam przejąć jego majątek na własność. Ludziom łatwo rozplątują się języki, gdy nie czują już nad sobą bata.
    Na chwilę zapadła cisza, gdy dwójka mężczyzn pogrążyła się w myślach. Lekal już wiedział, że arystokrata miał rację. To rozwiązywało wiele jego problemów. Wiele, ale nie wszystkie. Ku jego zaskoczeniu, Raven myślał o dokładnie tym samym:
    - Co się stanie z pozostałymi końmi Rochera?
    - Zakładam, że od jutra staną się własnością miasta - odpowiedział Starszy Nad Monetą. - Spróbujemy znaleźć im miejsce w miejskich stajniach.
    Sailence syknął i pokręcił głową.
    - Wszystkie są zatłoczone - powiedział oschłym tonem. - Stajnie mają dziennie mniej klientów niż koni, połowa wychodzi na zewnątrz raz na kilka dni. Biedne stworzenia...
    Spojrzał na pozostałe boksy. Zmrużył oczy i skierował wzrok na swojego rozmówcę.
    - A gdybym użyczył miastu swojej stajni? - zaproponował.
    Lekal przechylił lekko głowę.
    - Zrobiłby pan ze swojej prywatnej posesji użytek publiczny? - upewnił się, czy dobrze słyszy. Taki pomysł ze strony arystokracji padał dosyć rzadko.
    - Cóż, na pewno nie zacznę tu wpuszczać wszystkich turystów w okolicy - żachnął się mężczyzna. - Ale jak pan widzi jestem w stanie utrzymać więcej koni. Mogą pozostać własnością Fortheimu, ja tylko będę się troszczył, by niczego im nie brakowało. Jeśli będą potrzebne, wystarczy, że ktoś mnie o tym powiadomi.
    - Co chciałby pan w zamian?
    Raven parsknął śmiechem.
    - Zawsze interesy idą przodem?
    - Nic na to nie poradzę. Taka moja praca - Lekal wzruszył ramionami. - Mogę zaproponować panu odpowiednie wsparcie finansowe z królewskiego skarbca. Nie powinien pan karmić własności miasta z własnej kieszeni.
    - Czyli przyjmujesz moją ofertę, lordzie Grimm? - Sailence uśmiechnął się zadowolony.
    - Jeśli tylko jesteś pewien swojej decyzji - Uwe wyciągnął dłoń do arystokraty i dwójka mężczyzn uścisnęła sobie dłonie.
    Rocher umierając poszedł wielu ludziom na rękę, przeszło Satrszemu Nad Monetą przez myśl. Dopiero chwilę później się zastanowił, jak bardzo źle zabrzmiałoby to, gdyby wypowiedział te słowa na głos.