środa, 10 kwietnia 2019

Od Revana (CD Ravena) - Ciąg nieprawdopodobnych zdarzeń

        Fascynujące. Re nie był pewien, czy powinien się z takiej reakcji cieszyć, czy wręcz przeciwnie. Sailence w trakcie wymiany kilku zdań z podejrzliwego przepytywania przeszedł w przyjazną wręcz ofertę, co Szarego nieco zaniepokoiło. Nie był przyzwyczajony do dostawania czegokolwiek na tacy - na wszystko w życiu musiał sobie zapracować, bo czuł, że tak musi być. Niejako stała oferta pracy dla wysoko postawionego lorda bez wątpienia była jak nagroda, na którą nie zasłużył. A jeśli ktoś dawał mu coś za darmo, zawsze zaczynał mieć wątpliwości.
    Jego rozsądek równocześnie kazał mu odmówić i siedzieć cicho, wobec czego przez moment mężczyzna nie miał zielonego pojęcia co robić. Z jednej strony był już pewien, że rzucanie się w oczy Ravenowi Sailence'owi było błędem i nie powinien się jeszcze bardziej pogrążać przez zgadzanie się na jego warunki. Z drugiej... skoro białowłosy był bardziej niebezpieczny niż Revan zakładał, to czy odmawianie mu na pewno było dobrym pomysłem? Re nie mógł być pewien prawdziwych intencji Sailence'a. Sprawy mogły się potoczyć albo beznadziejnie, albo zaskakująco dobrze. Gdy więc rozsądek zawiódł, Prześladowca musiał zdać się na intuicję... i wierzyć w swoje niebywałe szczęście w wymykaniu się śmierci, które do tej pory jeszcze go nie zawiodło.
    - Naprawdę? - uniósł lekko brwi. - Schlebiasz mi. Raczej nie uznaję się za fascynującą osobistość.
    - I lepiej zostań przy tym przekonaniu - stwierdził Raven, sugestywnie zerkając na co poniektórych gości. - Ludzie uważający się za takowych nie budzą w nikim sympatii.
    - Zapamiętam sobie. A teraz, jeśli pozwolisz, skorzystam z tego tylnego wyjścia.
    Przez twarz białowłosego arystokraty przemknął złośliwy uśmiech.
    - Plątanie się po przyjęciu jako oficjalny gość to żadna zabawa? - zapytał.
    - Cały sens anonimowej wizyty polega na tym, że gospodarz nie wie o twojej obecności. Więc owszem, gdy masz pełną swobodę ruchu, robi się nudno.
    Sailence tylko skinął w milczeniu głową, jakby doskonale Szarego rozumiał. Nocnemu Prześladowcy nie pozostało nic innego, jak ukłonić się uprzejmie, podziękować za złożoną ofertę i spokojnym krokiem ruszyć w stronę domu.
    Jeszcze zanim dotarł do pierwszego stopnia, powróciła jego zawodowa paranoja. A co jeśli już z tego domu nie wyjdzie? Może Raven chce się go dyskretnie pozbyć poza zasięgiem wzroku i słuchu gości? Re z lekkim przerażeniem stwierdził, że jakoś wcale go to nie rusza. Co ma być to będzie, jak to odpowiedział Thal na pytanie ,,Co teraz?" gdy ikramskie wybrzeże i pusty stryczek zniknęły za horyzontem. I im więcej czasu spędzał wśród jej załogi, tym bardziej go ta dewiza życiowa do siebie przekonywała. Wzdrygnął się lekko. Takie myślenie było dalekie od tego, co mógłby myśleć dwudziestoparoletni Szary. Obracałem się w złym towarzystwie, pomyślał. Thalia mnie popsuła.
    Nastawiony na najgorsze - i w duchu liczący, że jakaś służka jednak wygoni go na zewnątrz - przestąpił próg. Minęło go kilku mężczyzn niosących świeże jedzenie i napoje dla gości, ale żaden nie zwrócił na niego większej uwagi. Było to bardziej niż zastanawiające. Mimo to Re uznał, że żal nie skorzystać z okazji i ruszył dalej.
    Zatrzymał się na chwilę na ciemnej posadzce, próbując ogarnąć wzrokiem elegancję piętrowego holu. Momentalnie wyczuł subtelną zmianę zapachu - przy drzwiach stały misy z różami. Naprzeciwko nich dwa zestawy schodów półkoliście oplatały galeryjkę, podtrzymywaną przez rzeźbione kolumny. Pomieszczenie oświetlał kandelabr z ciemnego metalu. Gdy Szary zrobił krok do przodu, kątem oka dostrzegł ruch. Odruchowo spojrzał w bok, spodziewając się kogoś zobaczyć, ale dostrzegł tylko własne odbicie w jednym z wielu luster. Z jakiegoś powodu najbardziej zaciekawił go właśnie ten element całego wystroju. Arystokracja lubiła lustra, zwłaszcza wielkie zwierciadła, ale Raven wynosił tą słabość na zupełnie nowy poziom. Jedno było pewne: Revan poczuł przemożną ochotę, by jak najszybciej opuścić to pomieszczenie. Nie znosił luster, a one nie znosiły jego. Przecież z jakiegoś powodu musiały zawsze niepotrzebnie go drażnić, gdy jego własny ruch go straszył.
    Przeszedł szybkim krokiem między kolumnami do zacienionego korytarza. Nie do końca znał drogę do biblioteki, ale po braku oświetlenia uznał, że to dobry kierunek. Jeśli coś było nieoświetlone, nie było dostępne gościom, a jeśli nie było w tej części domu gości - Re mógł wyjść niezauważony, czyli tak, jak sam Raven zaproponował. Czasem mijał uchylone drzwi, kuszące Prześladowcę, by zajrzał do środka. Miał niebywałą okazję dowiedzieć się czegoś więcej o właścicielu rezydencji i część niego chciała z niej skorzystać. Tym razem jednak to rozsądek wziął górę i Revan trzymał się tego, na co mu pozwolono: biblioteka, tylne wejście i nic więcej, nie licząc drogi jaką musiał do niego pokonać. Szary może i nie był rodzonym fortheimczykiem, ale doskonale rozumiał tutejsze normy gościnności. Ich zasady obowiązywały także gości, a wśród nich nadużycie zaufania gospodarza było paskudnym wykroczeniem wobec tradycji. Pomijając ten fakt, Re miał także bardziej oczywisty powód - miał wrażenie, że jeśli spędzi choćby i kilka sekund tam, gdzie nie powinien, Sailence się o tym dowie. Narażanie się gospodarzowi to jedno. Psucie dobrego wrażenia na potencjalnym pracodawcy i, prawdopodobne, wystawianie się na jego niezadowolenie byłoby szczytem głupoty. Dlatego tylko zerkał przez szpary, spodziewając się za którymiś drzwiami w końcu ujrzeć bibliotekę.
    I gdy ją w końcu ujrzał, na chwilę zapomniał o całym świecie.
    Uchylił szerzej jedno skrzydło podwójnych wrót (bo zwykłymi drzwiami ciężko było je nazwać) i wślizgnął się do ciemnego pomieszczenia. Jego wzrok przyzwyczaił się już do ciemności, a tu dodatkowo parter oświetlały wysokie okna tarasu. Zatrzymał się i spojrzał w górę, obserwując z niemal uwielbieniem brzegi książek pokrywające niemal całe ściany dwupiętrowej biblioteki. W rogu spiralne schody prowadziły na otwartą galerię, teraz ginącą w cieniu. Podłoga wyłożona była marmurem (na bank prawdziwym, niczego mniej już się Prześladowca po Ravenie nie spodziewał), z tego samego kamienia wykonano kominek. Naprzeciwko niego stały kanapa i fotele, wszystkie stojące na dywanikach. Wyglądało to jak luksusowa wersja saloniku Poursuivanta. Mężczyzna był pewien, że w pełnym świetle uderzyłoby go jeszcze więcej detali i przepych. Teraz już było pewne, że będzie musiał kiedyś tu wrócić, by zobaczyć bibliotekę w pełnej krasie.
    - Wszyscy Święci... - mimowolnie szepnął do siebie Szary, nie zdolny inaczej skomentować tego miejsca. Sailence, ty cholero - wiesz jak człowieka nakłonić do współpracy.
    Gdy skończył rozmyślać nad tym, czy powinien sprzedać duszę za książki, ruszył w stronę wyjścia na taras. Przeszedł kilka kroków po tej samej marmurowej posadzce, mijając kilka krzeseł i leżanek. Sailence musiał naprawdę lubić spędzanie czasu na zewnątrz - wszystko wskazywało na to, że cały taras i otaczający go ogródek powstały tylko po to, by miał spokojne, odcięte od reszty świata miejsce do czytania. W letnim, nocnym powietrzu czuć było kwitnące w ogromnej ilości kwiaty. W każdym rogu rosły drzewa, rzucające gęsty cień w środku dnia. Płot tego prywatnego ogródka był wyższy i gęsto obrośnięty ozdobnym bluszczem.
    Re rozejrzał się za jakąś furtką, ale po samej aranżacji - mówiącej wprost ,,Nikt mi nie może tutaj przeszkadzać" - stwierdził, że chyba czegoś takiego tu nie znajdzie. A przynajmniej nie na widoku. Szybko za to dostrzegł nieco mniej oczywiste wyjście. W każdym razie nieoczywiste dla szanujących się arystokratów, bo dla człowieka pokroju Prześladowcy pochylone lekko drzewo przy płocie było równie dobrym rozwiązaniem co furtka. Szary bez problemu wspiął się na pierwszą grubszą gałąź, chwycił krawędź płotu, podciągnął się i przeskoczył na drugą stronę. Rozejrzał się jeszcze, czy żaden z gości przypadkiem nie zawędrował na tyły rezydencji (ciężko byłoby się wytłumaczyć, dlaczego opuszczasz przyjęcie tyłem, przez płot i to jeszcze z zasłoniętą twarzą), po czym ruszył bardzo okrężną trasą w stronę drogi do miasta.
    W końcu zamknął za sobą drzwi, odcinając się od późnowieczornego chłodu. W domu było całkowicie ciemno, nie licząc światła księżyca wpadającego przez okno na kanapę, fotel i część kominka. Re przekręcił klucz w zamku i zasunął zasłony, przez co w pomieszczeniu zrobiło się jeszcze ciemniej. Bandanę i kapelusz zostawił na oparciu. Dopiero gdy powstrzymał ziewnięcie zorientował się, jak bardzo był zmęczony. Najwyraźniej była to jedna z tych wyjątkowych nocy, gdy Szary miał ochotę pójść spać o normalnej porze.
    Zanim jednak zdążył zrobić krok w stronę schodów, usłyszał oburzone miauknięcie. Oda wskoczyła na oparcie, unosząc w górę puszysty ogon i otarła się o łokieć Prześladowcy.
    - Cześć, paskudo - mężczyzna podrapał zadowoloną kotkę za uszami. - Nie uwierzysz, z kim dzisiaj rozmawiałem...
    Oda z ciekawością obwąchiwała właściciela w poszukiwaniu nowych zapachów przyniesionych z przyjęcia. Nie wyglądała na zainteresowaną tym, co miał do powiedzenia.
    - Dobra, czas iść spać - zdecydował Re i ruszył w stronę schodów.
    Kot jednak znowu miauknął i zeskoczył na ziemię. Szary obejrzał się zaciekawiony o co mogło jej chodzić. Wtedy zobaczył leżącą przed drzwiami zgiętą kartkę. Oda położyła na niej łapę wpatrując się wyczekująco w Revana. Zmarszczył brwi. Wiadomości z reguły donosiły mu dzieciaki na posyłki i wręczały osobiście. Podejrzliwie podniósł z podłogi papier, spodziewając się zobaczyć tam coś, co mu się nie spodoba.
    W pewnym sensie się nie pomylił, ale tylko do pewnego stopnia. Pierwszym co zauważył był podpis: jedna litera, dziwnie zaokrąglone ,,L". Przejrzał szybko list i wtedy go uderzyło - to nie było żadne ,,L". To był zapis sylaby z języka, który Re ostatni raz widział w Dal-virii. Symbol ,,shi".

        W liście napisała, że przyjechała do Fortheimu, bo usłyszała, iż niedaleko doków mieszka Revan Poursuivant i chciała się z nim zobaczyć. Szaremu dalej ciężko było w to uwierzyć. Prędzej pomyślałby, że to jakaś sztuczka, że ktoś chce go wrobić. Ale kto znał Shi i wiedział, co go z nią łączyło? Poza Thalią, oczywiście. Gdy pomyślał o piratce naszło go nowe podejrzenie - Szkwał wróciła do miasta i z nudów robi sobie z niego jaja. Na pewno.
    Ale z drugiej strony... tylko Shi podpisywała się jednym znakiem. I tylko ona miała ten dziwny charakter pisma, niby schludny, ale wyglądający tak, jakby ogólnodostępny alfabet nie był rodzimym alfabetem nadawcy. No i tylko ona pisała piórem umoczonym w atramencie.
    Pełen sprzecznych myśli, Szary ruszył w stronę rynku. Nie mógł być niczego pewien, dopóki na własne oczy nie potwierdzi, czy Shi jest w Fortheimie. Idąc w stronę wspomnianej w liście kwiaciarni, zastanawiał się, jak w ogóle byłoby to możliwe. Logicznie wydawało się niemożliwe, by po kilku latach podróży mogli się od tak odnaleźć. Wszystko wskazywało na to, że odpowiedzialne było tylko czyste zrządzenie losu. Teraz pozostawało pytanie, czy los chciał Revanowi pomóc, czy z niego zakpić.
    Prześladowca nie rozstał się z Cichą w najlepszy sposób. Nie chodzi o żadną kłótnię - Shi rzadko się kłóciła z kimkolwiek - nigdy też nie rozstali się w sposób ostateczny. Prawdę mówiąc, nie mieli ku temu okazji. Ostatni raz widzieli się tego samego dnia, gdy Szarego aresztowano na ulicy i zapowiedziano, że stryczek już na niego czeka. Potem Thalia wyciągnęła przyjaciela z celi i już nigdy więcej nie zobaczył Dal-virii. Ani Shi.
    Re nie miał pojęcia, co przez ten czas działo się z Cichą, ale wyobrażał sobie, że nie za bardzo jej się to wszystko podobało. Ba, nie zdziwiłby się, gdyby go za to znienawidziła. Zrobił paskudny numer, nawet jeśli nie był w żadnym stopniu zaplanowany. Miał szczerą nadzieję, że zrozumiała, iż nie opuściłby kraju bez choćby słowa pożegnania gdyby nie miał ku temu wyraźnego powodu. Większość kobiet nie była tak wyrozumiała... ale Shi nigdy normalną kobietą nie była. Nikt nie mógł wiedzieć, co miała w głowie. Nikt nie mógłby przewidzieć, jak się zachowa. I Revan dalej nie wiedział, czy to dobrze, czy źle.
    Jeśli to faktycznie jakiś numer... nawet wolał nie myśleć, co zrobi odpowiedzialnemu za to dowcipnisiowi. Na pewno w pierwszej kolejności dowie się, skąd tyle wie o Nocnym Prześladowcy. Delikwent będzie miał okazję zdradzić to postrachowi arystokracji osobiście.
    Kwiaciarnia pani Tovan znajdowała się niedaleko targu, na parterze kamienicy. Nietrudno było ją znaleźć: pomagał w tym nie tylko szyld, ale i wystawione na ulicę sezonowe kwiaty. Revan zajrzał przez otwarte drzwi do środka. Właścicielka dopiero otwierała sklep i w środku najwyraźniej nie było jeszcze nikogo innego. Szary już miał wejść do środka i zapytać panią Tovan, czy może nie zatrudniła u siebie wysokiej, nad wyraz wesołej trzydziestoparolatki. I właśnie wtedy usłyszał za plecami teatralnie głośny, zaaferowany wdech.
    Odwrócił się akurat w chwili, gdy Cicha rzuciła mu się na szyję, prawie go wywracając. Tak, to zdecydowanie była ona - sama reakcja wystarczyła jako potwierdzenie. Przez moment Poursuivant całkowicie zamarł, zupełnie nie dowierzając, że to faktycznie się dzieje. To jednak była ona. Naprawdę tu była. I jego widok naprawdę ją ucieszył. Prześladowca westchnął z ulgą i uśmiechnął się, odwzajemniając uścisk.
    - Też tęskniłem - odpowiedział.