sobota, 29 grudnia 2018

Rhenawedd Ossova

Spiffeigh

Jedynym prawem, jakie ją obowiązywało, było prawo grawitacji, a bywały takie dni, że i je łamała.


Opis
         W objazdowych karczmach często dzieją się ciekawe rzeczy, głównie przez fakt, ile fascynujących ludzi się przez nie przewija. Stanowcza większość to wędrowni artyści - zawód stary jak świat i ciągle funkcjonujący. Wśród nich naliczyć można prostych poetów, śpiewaków, bajarzy, kuglarzy, czasem nawet akrobatów i tancerzy. Występy takowych mogą być mniej lub bardziej pamiętne. Nie da się ukryć, przy takiej liczbie artystów na rynku pracy ciężko się wybić na tyle, by ludzie długo pamiętali twoje, a nie czyjekolwiek inne występy. Czasem, aby ten cel osiągnąć, wystarczy po prostu urodzić się innym niż reszta świata. A Rhen inność miała we krwi od małego, nawet wśród swoich.
    Kobieta ze swoim wzrostem i drobną figurą nie robiłaby wielkiego pierwszego wrażenia jako człowiek. Większość ludzi musi patrzeć w dół, by spojrzeć jej w oczy. A jak to z małymi żyjątkami bywa, potrafią mocno dać się we znaki, jeśli się je zlekceważy. Rhenawedd Kania Ossova z domu Drakkar - nazywana także Sikorką - nie jest osobą, którą łatwo się zapomina, chociaż w większości przypadków niestety nie przez jej niezwykły charakter. Uwagę ściąga na siebie samą aparycją - jest Avianką, czyli jak to się zwykło potocznie mówić: ,,pół ptakiem, pół człowiekiem”. To dosyć obszerne zagadnienie, bo wpisują się w nie także między innymi harpie, których to Rhena szczerze nienawidzi i choćby przypadkowe porównanie jej lub jej partnera, Serkage, do tych bezmyślnych ludojadów uważa za paskudną obelgę. Po prawdzie jednak nawet głupi zauważyłby stanowcze różnice między wspomnianą harpią, a Avianinem. Przede wszystkim w liczbie skrzydeł: każdy przedstawiciel gatunku ma tylko jedno skrzydło, prawe lub lewe, zależnie od płci. Stąd też duma Rhen jako rodzonego Avianina, zwykle okrywająca jej lewe ramię kaskadą różowawo fioletowych piór niczym najdroższy płaszcz świata. Ułożone w taki sposób nie przeszkadza jej w codziennym życiu, ale rozłożonym do pełnej długości byłaby w stanie całkowicie objąć siebie i jeszcze dwoje dorosłych ludzi. Sikorka uwielbia ten moment swoich choreografii, w którym chwali się publiczności opalizująco błyszczącym skrzydłem w pełnej okazałości. Nieme zdumienie i podziw są nagrodą samą w sobie, wartą salwy oklasków.
    To jednak zawsze zostaje na finał. Wcześniej zresztą widać inne jej nienaturalne cechy. Z jakiegoś powodu ludzie zawsze w pierwszej kolejności zauważają jej uszy: długie, sterczące jak u zająca, pokryte ciemnoróżowymi piórami i zakończone białymi. Następne w kolejce dziwów są oczy Rhenawedd o bursztynowo złotej barwie i kocich źrenicach, wydających się odzwierciedlać tą młodzieńczą dzikość, której kobieta nigdy się całkowicie nie pozbyła. Pod nimi na policzkach nosi symetryczne czerwone znamiona, a w nosie - mały, prosty kolczyk. Nie będąc całkowicie czystej krwi Avianką (jej przodkowie na którymś etapie musieli się zmieszać z ludźmi), na głowie zamiast piór ma normalne włosy. Rozpuszczone sięgają łopatek i przypominają robotę pijanego balwierza, ale Rhen nigdy się nimi nie przejmowała. Po prostu spina je w krzywy kucyk i ścina, gdy robią się za długie. Ostatnią jej ptasią cechą są nogi, od kolana w dół przechodzące w długie łapy z wysoką piętą, zakończone pazurami. Z tego powodu nie nosi żadnych butów. Z reguły ubiera się w tuniki sięgające ud, często ścięte na ukos. Bardzo rzadko są to wyroby inne, niż jej własne. Ma wprawę w posługiwaniu się igłą i w wolnym czasie lubi szyć. Inna sprawa, że nie ma własnej szafy - podróżowanie z zapasowymi ubraniami nie jest wygodne. Stąd jest przyzwyczajona do szycia sobie i Kage nowych, jeśli stare są już zbyt znoszone. Rzeczą niezmienną w jej ubiorze jest chyba najbardziej nietypowa ozdoba w oczach człowieka - na prawym ramieniu zawsze nosi ptasią czaszkę, zawieszoną przez głowę na sznurze. Sama w sobie nie jest cenna, ale zdobiący ją zwitek złotych piór to najcenniejsza własność Ossovy. Pochodzą ze skrzydła jej partnera, podarowane w aviańskim symbolu dożywotniego oddania. Jej własne zdobią ramię Serkage w podobny sposób.
    Rhen to niezwykła osoba, nie tylko w pojęciu samej aparycji. Kobieta ma niezliczone ilości chęci życia, którą wydaje się zarażać towarzystwo wokół siebie. Jest w niej coś hipnotyzującego, ale trudno określić, co dokładnie. Głos? Taneczny krok? Pióra błyszczące niczym opale? A może sam pogodny uśmiech? Nikt nie potrafi sobie przypomnieć, by kiedykolwiek widział ją smutną. Prędzej zagniewaną, bo Rhenawedd jest wyjątkowo dumnym ptakiem, zawsze stawiającym na swoim i nie popuszczającym łatwo urazy. To chyba rodzinna cecha domu Drakkarów, jedyna, którą stamtąd wyniosła, bo wszystko inne nabyła doświadczeniem życiowym. Podróżując z Kage zaraziła się od niego tą wrodzoną dobrocią, nauczyła się miłości do wszelkich przejawów życia. Nabrała też w końcu odpowiedzialności, której najmłodszym dzieciom w rodzeństwie zawsze brakuje. Stała się o wiele bardziej opiekuńcza - czuje się odpowiedzialna za to, co ma i jest gotowa tego bronić, nawet jeśli nadal pozostaje tylko drobną pierzastą istotą, którą porwałby mocniejszy wicher, gdyby nie wbite w ziemię pazury. Całe szczęście los jej nigdy do walki nie zmusił i może się cieszyć spokojnym życiem (mniej lub bardziej, ale taki już los artystów z powołania). Uwielbia towarzystwo dzieci, a ich grupki szybko do niej lgną, niezależnie od stanu czy rasy. To w końcu najlepsza widownia, na jaką może liczyć uliczny tancerz-akrobata.
    Z miejsca widać, że nienawidzi samotności - zawsze szuka towarzystwa, nieważne, w jakim gronie. Można to nazwać naiwnością, ale kobieta jest przekonana, iż z ludźmi każdego sortu można się dogadać. Rhen jak się uprze to i najgorszemu typowi potrafi przemówić do rozumu. Czasami, gdy tak sobie o tym pomyśli, to nieco przypomina w tym swoją matkę: piękną, inteligentną i niezwykle pyskatą babę, której nie dało się przegadać. Kania, podobnie jak ona, jest bezkompromisowa wobec grubiaństwa i braku kultury, a za chamstwo czasem potrafi się odgryźć z nawiązką. Jak już wspomniałam, to dumny ptak i zniewag płazem nie puszcza (Od wybaczania jest Kage, ja tylko się upewniam, że delikwent sobie tej nauczki nie zapomni!). Widok Avianki dosłownie ciągnącej za ucho dwa razy większego draba to już w jej przypadku rutyna.
    I chociaż to bez wątpienia jak najbardziej dojrzała i godna naśladownictwa kobieta, jakoś nietrudno uwierzyć, że pod tym wszystkim nadal kryją się psotliwe tendencje. W końcu nic nie jest takim, jakim się w pierwszej kolejności wydaje, a gdyby Rhena zawsze była taka jak teraz, byłaby ulubioną córką swoich rodziców. Sikorka jako dziecko złamała chyba dziesiątki ojcowskich zakazów (wliczając w to związanie się z mężczyzną z konkurencyjnego rodu), wiecznie balansując na krawędzi. Czasem dosłownie - skądś się przecież jej zacięcie akrobatyczne wzięło. Nie jej wina, że była najmłodsza z ósemki rodzeństwa. W rodzinie średniego stanu, z dwoma starszymi braćmi i siedmioma ładniejszymi siostrami nie miała wielkich szans na miejsce w elicie miasta. Po co więc się męczyć w sztywnych strojach na jeszcze bardziej sztywnych przyjęciach, gdy wystarczy przeskoczyć płot, by zniknąć w lesie? Wszystkich zwyczajów nie da się wyplenić i w Rhenawedd nadal tkwi ta sama dziewczyna, która pluła siostrom na głowy z drzew i rzucała ogryzkami kradzionych jabłek w koty. Co prawda dzisiaj już nie kradnie i nie pluje na nikogo, ale nie zdziw się, jeśli zobaczysz jak spaceruje nad ulicą po sznurze do prania dla czystej rozrywki. Nadal lubi tego typu szczeniackie wybryki i chyba nie ma już nadziei, że z nich kiedykolwiek wyrośnie.

Song Theme

Relacje z innymi postaciami
        Avianie mają dosyć unikalne podejście do związków, w porównaniu do zwyczajów innych ras. Podobnie jak większość gatunków ptaków, znajdują sobie tylko jednego partnera na całe życie. Co jeszcze ciekawsze, Rhenawedd i Serkage nikt nigdy nie udzielał faktycznego ślubu. Ich związek po prostu nie potrzebuje poparcia w żadnej religii, nie musieli też sobie niczego przysięgać. Obu Avianom wszystko wydawało się po prostu jasne i oczywiste. Na co tu formalności?
    Serkage Ossova jest dla Rheny całym światem. Kania dalej nie może uwierzyć, jakim cudem zasłużyła sobie na kogoś takiego jak on. Była złośliwym dzieckiem i pyskatą pannicą, na dodatek najmłodszą z ośmiorga rodzeństwa ze średniozamożnego rodu. Nie umiała się zachować ani dobrze wyglądać przy piątce sióstr, które szybko znajdowały sobie adoratorów. Nie mogła zaoferować nic wartościowego dla chłopaka, który miał już wszystko. Po prostu była sobą i to w niej złotopióry pokochał. Ba, potem dał jej nawet więcej! Bezwiednie zrobił z niej lepszą osobę, bo wstydziła się za swoje dotychczasowe zachowanie. Rhenawedd dalej jest przekonana, że nie jest warta oddania kogoś tak niezwykłego i dokłada wszelkich starań, by sobie na nie zasłużyć.
    Trudno znaleźć lepiej dobraną parę. Przemawia za tym sam fakt, że ciężko spotkać jedno bez drugiego. Ossovowie są po prostu nierozłączni. Wiedzą o sobie wszystko, we wszystkim są zgodni i nic nie jest w stanie ich skłócić. Sikorka może i potrafi tańczyć solo, ale jest pewna, że duet Avian wygląda bez porównania piękniej. Nawet najlepszy tancerz świata nie byłby w stanie zastąpić jej Kage. NIC nie byłoby w stanie tego dokonać.
    Jako wędrowni artyści, nie zebrali raczej wielkiej sławy. Występowali w tylu różnych miejscach, oddalonych od siebie czasem o wiele kilometrów, że ciężko im trafić w obcym mieście na kogoś, kto mógłby ich kojarzyć. Swoją reputację w Fortheimie dopiero budują, ale Rhen jest dobrej myśli. Już ona dopilnuje, by błysk złotych i fioletowych piór rozpoznawano z daleka.

Inne

  •     Drugie imię - Kania - rodzice nadali fioletowopiórej Aviance dopiero w jej szóste urodziny, po którymś już nieprzyjemnym incydencie. Rhen nie pamięta, o co dokładnie wtedy poszło. Chyba znowu podrapała jakiegoś zarozumiałego bachora z sąsiedztwa. Dziewczyna od małego pracowała sobie na reputację małej, ale groźnej i fakt, że oficjalnie nadano jej imię po jakimkolwiek drapieżnym ptaku uznaje za sukces.
  •     Jej uszy wydają się czasem żyć własnym życiem, co Sikorka uznaje za okropną niesprawiedliwość. Nigdy nie potrafiła nimi strzyc na zawołanie jak koledzy - robi to tylko bezwiednie, gdy jest zadowolona. Natomiast gdy jest naprawdę wściekła, jej lewe ucho drga, jakby przelatywała obok niego mucha. Do tego może też czasem nastroszyć pióra, jak ptaki udające większe niż w rzeczywistości. Częściej jednak robi to, gdy coś ją wystraszy - unosi wtedy lekko skrzydło w odruchu obronnym.
  •     Cierpi na klaustrofobię. Nawet gdy siedzi za długo w pomieszczeniu o niskim stropie, gardło zaczyna jej się zaciskać. Jedynym, co ten lęk łagodzi, są okna - im większe i nieosłonięte, tym lepiej. Zamykanie jej na siłę w ciasnej klitce pozbawionej jakiegokolwiek dostępu do świata zewnętrznego może grozić wydrapaniem oczu, zarówno w trakcie, jak i po wyjściu na zewnątrz.
  •     Nienawidzi kotów. Niby to tylko durny, aviański stereotyp, ale Rhen chyba nigdy nie polubi tych zwierząt. Nawet kotowate humanoidy napawają ją niepokojem.
  •     Zaraz po ciasnych pomieszczeniach i wszelkich kotowatych Rhen na liście nieprzyjemnych rzeczy mogłaby wymienić także wodę. I nie chodzi tu w sumie o nienawiść ani poważną fobię. Sikorka po prostu trzyma w pamięci przestrogi rodziców, by nie próbowała cała się zanurzać w głębokiej wodzie - pióra w jednej chwili z daru stałyby się przekleństwem. Każdego człowieka wytykającego jej tchórzostwo najchętniej wsadziłaby w kolczugę i kazała przepłynąć w niej najbliższe jezioro. Ciężar byłby adekwatny do mokrego skrzydła.
  •     Zdarza jej się kląć i to wręcz niczym szewc, jak na aviańskie standardy. Sęk w tym, że nie korzysta z typowo ludzkich przekleństw i obelg. W kulturze Avian nie zagościły nigdy popularne wyzwiska, jednakże mieli kilka własnych zwrotów. Kania nauczyła się tego wszystkiego z rodzimego podwórka, więc obrażanie kogokolwiek łatwo uchodzi jej płazem. Fortheimczycy po prostu nigdy nie spotkali się z takimi pojęciami jak ,,pawisyn", ,,nadęty indyk", ,,głupia czapla" czy ,,durny gołąb". I chociaż przypadkowo zebranym ludziom to wszystko brzmi wręcz komicznie, Kage - jedyna osoba rozumiejąca dokładny sens co poniektórych wyrażeń - zawsze ją upomina. Często też żartobliwie dodaje, że damie nie wypada używać takiego języka.
  •     Przez długi czas bała się samotności. Jako dziecko sypiała w jednym pokoju z dwoma siostrami, ale gdy te się wyprowadziły, ich nieobecność dręczyła ją bardziej niż się tego spodziewała. Odkąd ma Kage i może bezkarnie wtulać nos w jego pióra, zaczęła o wiele lepiej sypiać. Nawet nie dopuszcza do siebie myśli, że taki stan rzeczy miałby się kiedykolwiek zmienić.

Serkage Ossova

Spiffeigh



Żyjemy dłużej, ale mniej dokładnie i krótszymi zdaniami. Jestem jaki jestem. Niepojęty przypadek, jak każdy przypadek.

Opis
     Serkage Asedian Nihivio XIV Ossova (dla wszystkich dookoła tylko Serkage) z całą pewnością może uchodzić za barwnego ptaka. Wystarczy spojrzeć na to imię, sięgające trzech pokoleń rodu wstecz, by zorientować się, że nie ma się do czynienia ze zwyczajnym wędrownym artystą. On sam ze swoją przeszłością problemów większych nie ma – przeciwnie nawet – od pewnego momentu to historia jakich mało, powtarzana przez niego przy ognisku zawsze, kiedy tylko nadarzy się stosowna okazja. A co było wcześniej? Otóż...
     Ossova – to nazwisko w zasadzie powinno przemawiać za siebie samo. Jednakże w Fortheimie jest to stanowczo zbyt mało znany termin, by jego brzmienie określało z kim ma się do czynienia. Otóż Serkage pochodzi z bardzo bogatej i znaczącej rodziny, słynącej ze sztywnej, rygorystycznej tradycji, masy uprzedzeń oraz ścisłych wzorców. Członków tej rodziny zwykło się postrzegać jako budzących respekt i poważanie, dumnych z najczystszego rodowodu sięgającego wielu pokoleń wstecz avian. Wymieniając ,,wyższe rody" aviańskiej elity, Ossovów zwykło się wymieniać w ścisłej czołówce, co z kolei zaczęło wymuszać na nich oczywistą perfekcję pod każdym względem. I tak jak ród podaje się za wzór do naśladowania, tak od głowy tego rodu wymaga się godnego reprezentowania wybitnej rodziny. W takiej, chciałoby się rzecz idealnej, rodzinie dorastał Feniks i miał przed sobą równie perfekcyjną, świetlaną przyszłość. Był pierworodnym, a co za tym idzie także i spadkobiercą ojcowskich tytułów i zasług. Nie trudno zatem wywnioskować, że usilnie starano się z niego zrobić godnego następcę – głowę rodu pozbawioną wad, który na dodatek swoim małżeństwem wzmocni i tak niezachwianą pozycję rodziny. Tak przynajmniej zakładano i przez pewien czas faktycznie udawało się realizować przygotowywanie Serkage do swojej roli. Analogicznie to właśnie na niego kierowała się większość uwagi rodziców. Daleko jej było do ciepłych relacji spajających zwyczajne rodziny. Kage już od najmłodszych lat uczył się wszystkiego, co będzie mu potrzebne w przyszłości. Miał najlepszych, prywatnych nauczycieli, a jego edukacja obejmowała iście wszechstronne kwestie, niezbędne mu do dorosłego życia. Stąd Orzeł pochwalić się może perfekcyjną znajomością etyki, sztuki, historii czy tajników zarządzania majątkiem ziemskim i księgowości. Z perspektywy czasu trudno mu poczytywać to za stratę czasu. W końcu odebrał niemalże perfekcyjne wykształcenie, które nie ominęło nawet lekcji tańca. Do teraz w najgorszych koszmarach słyszy skrzekliwy głos nauczycielki, wykrzykującej bez przerwy, by się skupił, trzymał ramę i tańczył w takt.
     Serkage właściwie nie miał powodów do tego, by się skarżyć lub narzekać. Choć nieco wbrew woli zrobili z niego dżentelmena o nienagannych manierach, stał się obiektem westchnień wielu arystokratycznych dam. Paradoksalnie próby zrobienia z Kage złotego chłopca skutecznie obrzydziły mu cały dwór. Rodzice zdawali się jednak mieć dalekosiężny plan względem swojego syna. Dlatego, gdy Kage osiągnął odpowiedni wiek posłali go do wojskowego obozu, aby nauczył się kolejnych przydatnych umiejętności. W taki właśnie sposób młody, wykształcony chłopak stał się przeszkolonym wojakiem mogącym pochwalić się niezgorszymi rezultatami długich ćwiczeń i surowej musztry. Jednakże jego pobyt z dala od domu nie mógł trwać w nieskończoność, by plan rodziców nadal mógł się spełniać. Dlatego ściągnięto go do domu i gdy Serkage dorósł zaczęto zabierać go na bale i przyjęcia towarzyskie. Feniks z początku naprawdę dobrze się bawił, uczestnicząc w nich. Była to jakże miła odmiana od surowych warunków, z którymi przyszło mu się mierzyć w koszarach. Z czasem niestety bale zaczęły go męczyć. Niezbyt miał jednak okazję do tego, by w nich nie uczestniczyć, gdyż zwykle od razu zauważano jego nieobecność, a on sam naprawdę nie miał ochoty ściągać na siebie zbytnich problemów.
     Z perspektywy czasu jednak cieszy się tym, że tak dzielnie znosił każdą uroczystość, bo w ten sposób poznał Rhenawedd Drakkar. Dziewczyna zaciekawiła go swoją osobą, zdawałoby się, że bez wyraźnego powodu. Z całą pewnością nie widywał jej wcześniej, a znał przecież wszystkich członków każdej liczącej się rodziny. O Rhenawedd jednakże nie wiedział praktycznie nic. Jej nazwisko teoretycznie wykluczało, by Serkage mógł pozwolić sobie na poznanie tej fascynującej osobistości nieco bliżej. Jednakże wyjątkowo o to nie dbał. Dziewczyna była inna niż cała reszta otaczających go dam. Przede wszystkim nie widziała w nim młodego Ossovy – sposobu na wybicie się. Rhen widziała w nim wyłącznie to kim był, wobec czego dla niej zawsze był po prostu Kage. Co więcej, doskonale się ze sobą dogadywali i szczerze się polubili. Nie umknęło to uwadze reszty towarzystwa, w tym także i rodzinie Serkage, którzy robili co w ich mocy, by wybić Feniksowi z głowy zadawanie się z kimkolwiek ze znienawidzonej rodziny. Ten jednak uparcie ignorował wszelkie prośby i groźby rzucane pod jego adresem, stale przypominając, że jest już dorosły i wie dość, by móc radzić sobie samemu. Tak było do czasu, gdy jego Rhen przestała pojawiać się na balach, a on, by móc spędzać z nią czas pomimo trudności także zaczął się wymykać. Ta dziwna sytuacja trwała dość długo, by Serkage zdążył narobić sobie wrogów z własnej rodziny. Ich pozbawiony skaz złoty chłopiec nagle przestał być posłuszny i właściwie zniknął ze sceny. Dlatego marzył o okazji do ucieczki. Oznaczałoby to koniec jego problemów.
     I okazja nadarzyła się, choć trudno w jej przypadku mówić o szczęściu. Rewolta, w wyniku której niegdyś znamienite rody stały się obiektem linczu i publicznych egzekucji raczej nie stanowiła powodów do radości. Zwłaszcza, gdy Serkage przyszło opłakiwać powieszonego brata. Nie powstrzymało go to jednak od wymyślenia odpowiednio nieoczywistego planu. Zauważył okazję i – gdy Ossovie ewakuowali się w bezpieczniejsze rejony – uciekł w zupełnie przeciwną stronę, ciągnąc za sobą ukochaną Rhen. W ten właśnie sposób dwójka uciekinierów rozpoczęła swoją podróż. Mają wszystko czego im potrzeba, bo przede wszystkim mają siebie i nie wiąże się to z żadnymi nieprzychylnymi spojrzeniami. Serkage bez wątpienia jest z tego powodu szczęśliwy. W końcu nikt, ani nic nie dyktuje mu jak ma żyć, nikogo nie rozczarowuje, robiąc po swojemu i nikt nie usiłuje siłą zmusić go do tego, czego nie chce robić. Włócząc się po traktach i gościńcach u boku Rhenawedd ostatecznie znalazł swoją definicję raju na ziemi.
     Tylko czym tak właściwie kupił sobie uwagę i wierność jego ukochanej Rhenawedd? Prawdę mówiąc opisać Serkage nie jest łatwo. Orzeł przez prawie pół życia grał kogoś, kim nie jest, by zadowolić kogoś, na kim mu nie zależy i by nie podpadać komuś, kogo ma za nic. Tak czy siak tamten Kage był arystokratą, szczycącym się nienagannymi manierami i doskonałą znajomością elit społecznych, a to odpowiednio długo utrwalane stało się nieodmienną częścią avianina. Cechowało go perfekcyjne opanowanie, pozwalające mu zachować stonowany uśmiech na twarzy, nawet w sytuacjach dalekich od przyjemności. Mimo wszystko było to tak dalekie od jego zwyczajowej szczerości i prawdziwego charakteru, że nie warto o tym szerzej wspominać. Feniks przez całe lata był barwnym ptakiem pośród szarości pozorów i uprzedzeń, a co za tym idzie najrozsądniej było mu chronić swoją odmienność od reszty pod fasadą dumnego syna swojego ojca. Wystudiowana powściągliwość zastępowała mu naturalną wesołość i skłonność do żartów, których nie wypadało przywoływać w towarzystwie. Milczenie w chwilach, gdy miał zbyt wiele do powiedzenia skutecznie maskowało jego prawdziwe poglądy, pozwalając rozmówcom wierzyć, że ma dokładnie to samo zdanie, o które można by posądzić rasowego Ossovę. A Serkage zwykle ma wiele do powiedzenia na prawie każdy temat. Ciekawi go świat i kocha zgłębiać jego tajemnice. Wyszukane słownictwo niejednokrotnie odsyłające rozmówcę do słownika, służyło wyłącznie temu, by nikt nie zauważył, że avianin tak naprawdę nie odnajduje przyjemności w wymienianiu suchych uprzejmości i pustych dyskusjach. Jednakże te czasy przeminęły już dawno temu, a Kage nie można zarzucać zbytniej sentymentalności. Obecnie avianin nie potrzebuje żadnej maski, a jego ukochana Rhenawedd zdecydowanie woli go w tym prawdziwym wydaniu. Orzeł jest wyjątkowym optymistą, który idzie przez świat z łobuzerskim uśmiechem bez przerwy tańczącym na wargach. Nigdzie mu się nie spieszy, więc ma dokładnie tyle czasu na podziwianie świata, ile potrzebuje. Zdarza mu się zachowywać po prostu dziecinnie, ale raczej nie zamierza nic z tym zrobić. Zwyczajnie nie cierpi fałszywości i dwulicowości. Jest jaki jest i nie zamierza niczego z tym robić, bo lubi swój charakter. Nie oznacza to, że nie potrafi się należycie zachować. Nadal szczyci się odpowiednimi manierami i taktem.Inna kwestia, iż Serkage lubi się śmiać i nie ma przed tym żadnych oporów. Potrafi też dogryźć, doskonale wiedząc jak sformułować wypowiedź tak, by dotknęła do żywego. Nic nie poradzi na to, że lubi się drażnić z resztą świata, a fakt, że bywa irytujący zrzuca na karb ryzyka związanego z zadawaniem się z nim i zbywa obojętnym wzruszeniem ramion. Niewieloma rzeczami potrafi się prawdziwie i na długo przejąć, chyba, że dotyczy to jego ukochanej. W jej obronie Kage byłby w stanie położyć pół armii i zmienić świat. Rhenawedd stanowi oczko w głowie mężczyzny, a Feniks uznał za swój życiowy cel sprawianie, by kobieta miała wszystko co najlepsze. Ufa jej bezgranicznie i bez oporów powierzyłby jej swoje życie, wiedząc, że jest ono bezpieczne. Lubi słuchać komplementów płynących od Rhen, bo tyko one mają dla niego wartość. Tylko jej zdanie ma dla niego szczególne znaczenie i tylko jej słucha bez zastrzeżeń. Serkage jakkolwiekby się nie starał zatrzeć ślady swojej przeszłości nie jest w stanie wykorzenić czegoś, co definiowało go od małego. W genach dostał pewną szlachetność i prezentuje się dumnie, czasem  nawet nieco zbyt egoistycznie i wyniośle jak na jego gust. Bądź co bądź z tytułu pochodzenia ma prawo czuć się jak władca pośród chłopów, jednakże w ostatecznym rozrachunku niewiele odróżnia go od fortheimskiego mieszczaństwa, o czym stara się na bieżąco uświadamiać. Nie planuje by jego pycha miała go kiedykolwiek zgubić. W każdym razie najpierw musiałby pozbyć się niejakiej skromności powstrzymującej go od chwaleniem się bez wyraźnego powodu, gdyż Feniks nie przepada za podsuwaniem swoich dzieł pod nos każdego napotkanego obcego. Z całą pewnością nie można odmówić mu uporu i wytrwałości w drodze do wytyczonego celu. Dobrze wie czego chce i robi wszystko co może, by to osiągnąć. Jest towarzyski i nie ma najmniejszych oporów przed dyskutowaniem z obcymi. Prawdę powiedziawszy Orzeł woli przebywać w większym towarzystwie znacznie bardziej niż tkwić gdzieś samotnie, a każdego nowego towarzysza z góry traktuje jak przyjaciela, a nie wroga.
     Każdy przedstawiciel rodu Ossova zwykł emanować swoistą perfekcją. Przebywając dostatecznie długo wśród aviańskich elit bez trudu da się zauważyć, że członkowie tej rodziny są stworzeni do przebywania w centrum uwagi i zainteresowania. Serkage nie stanowi tu żadnego wyjątku od reguły. W końcu wysoki, dobrze zbudowany avianin o typowo męskiej sylwetce zwykle ściąga spojrzenia kobiet jak magnes. Jedynie od kolan w dół Kage nie wpisuje się w wyszukane gusta. Nie każdy potrafi machnąć ręką na ptasie, zakończone ostrymi jak brzytwa szponami trójpalczaste stopy z wysoką piętą. Pomimo tej jednej niedogodności Feniks nie ma powodów do posiadania nawet najdrobniejszych kompleksów. Natura podarowała mu subtelną, drapieżną urodę. Oczy Serkage mają kolor bezchmurnego, letniego nieba, które zwykle iskrzą się charakterystycznym dla niego łobuzerskim błyskiem. Pionowe źrenice sprawiają jednak, że wesołe oczy Kage z odpowiednimi intencjami potrafią przerazić i speszyć. Twarz mężczyzny zdobią symetryczne, szare ,,łezki" usytuowane nieco poniżej kości policzkowych. Dwa inne wzory mieszczą się w miejscu jego brwi. Na głowie Serkage rosną kremowobiałe pióra z pojedynczym czerwonym pasemkiem z przodu. W chwilach zagrożenia Feniks - ptasim odruchem - stroszy je, by wydać się większym, a przez to groźniejszym. Kilka białych piórek pokrywa też jego brodę, tworząc tym samym charakterystyczną ,,bródkę". Długie uszy Kage również pokryte są jasnymi piórami. Tylko ich końcówki są czerwone. Jednak nie tylko na głowie Orzeł nosi pióra. Jego przedramiona pokrywają gdzieniegdzie złote pióra, które na przedramionach są nawet całkiem okazałe. Kilka piór znalazło też sobie miejsce po bokach torsu mężczyzny. Z prawego ramienia Serkage spływa sięgająca do ziemi peleryna. To jego skrzydło, które złożone ciągnie się za nim odrobinę, lecz przenigdy mu nie przeszkadza. Stanowi raczej kolejną kończynę i szykowną osłonę przed słońcem, wodą i wiatrem. Ponadto jego rozmiary wiążą się z pochodzeniem mężczyzny, więc naturalnie jest z tego dumny. Skrzydło po zewnętrznej stronie ma zachwycający, złoty kolor. Końcówki długich piór pokrywa natomiast fantazyjny błękitny wzór. Od wewnątrz skrzydło wydaje się być nieco bardziej szarawe, gdyż tam barwy nie są aż tak nasycone. Serkage dysponuje również długim czerwonym ogonem zakończony trzema niemalże pawimi okami.
     Na standardowy strój Kage składa się krótki czerwony płaszcz obszyty złotą tasiemką z szerokim i sztywnym kołnierzem. Na lewym ramieniu spina go ptasia czaszka przyozdobiona ciemnymi piórami i biada temu, kto wyciągnie po nie ręce. Sama czaszka nie ma dla mężczyzny żadnego znaczenia poza oczywistym walorem estetycznym. Pióra jednak należą do towarzyszki Feniksa i zostały mu podarowane na znak przywiązania, dlatego mają wielką wartość, której nie godzi się mu odbierać. Resztę ubioru Serkage stanowią właściwie luźne, bufiaste, turkusowe spodnie z niskim krokiem, sięgające mniej więcej kolan mężczyzny i ochraniacze sięgające aż do pięty. Do tego Orzeł nosi ozdobny czerwony sznur z dwiema sztucznymi czaszkami.


Song Theme
Relacje z innymi postaciami
     Serkage Ossova ma niebywałe szczęście w życiu. Przeznaczono go w dzieciństwie pewnej niezbyt miłej dziewczynie, która była pewna, że może mieć każdego. Jakby tego było mało nie miał w tej kwestii do powiedzenia nawet jednej sylaby, bo małżeństwo zaplanowane, a nawet ustalone co do szczegółu było zanim skończył pierwszy rok życia. Do ślubu jednak nigdy nie doszło i dlatego właśnie Serkage jest aż takim szczęściarzem. Zamienił tamtą – której imienia już nawet nie jest w stanie sobie przypomnieć – na najpiękniejszą kobietę świata.
    Chyba nikt nie ośmieliłby mu się wmówić, że aviańskie kobiety nie są najpiękniejszymi na świecie. W każdym razie nikt, kto chciałby mieć w nim przyjaciela nie powinien nawet próbować. Nie po to powtarza to swojej kobiecie przynajmniej raz dziennie, by jakiś obcy mógł tak po prostu próbować to zniszczyć. Rhenawedd JEST najpiękniejsza ze wszystkich czy to się komuś podoba czy nie. Jest też najmądrzejsza, najzgrabniejsza, najnaturalniejsza i porusza się najładniej ze wszystkich. Co tu dużo mówić – jest po prostu idealna.
     Serkage jako avianin czystej krwi już dawno temu przestał się rozglądać za innymi kobietami. Nie ma mowy, by znalazł sobie jakąkolwiek inną na miejsce Rhen. Nie tylko dlatego, że absolutnie nie czuje takiej potrzeby. Avianie łączą się w pary na całe życie i tylko śmierć mogłaby sprawić, że opuściłby Rhenawedd. Chociaż Kage akurat uważa, że byłby atrakcyjnym duchem; takim w złotym świetle. Z tego samego powodu nie potrzebował żadnej ceremonii, która sprawiłaby, że Rhen byłaby jego. On doskonale o tym wie, ona też, wobec tego wszystko jest na swoim miejscu. Serkage należy do Rhenawedd, a ona należy do niego zgodnie z niezachwianym porządkiem wszechświata.

Inne
  • Avianie wysokich czy wręcz elitarnych rodów takich jak Ossovowie mieli żelazne zasady w kwestii nazywania swoich dzieci. Dlatego Serkage Asedian Nihivio XIV Ossova nazywa się właśnie tak przerażająco. Imię można rozbić na cztery człony, które same w sobie dostarczają podstawowych informacji o zależnościach w rodzie. Pierwsze imię – Serkage – jest jego imieniem właściwym. Drugie imię należy z kolei do ojca, a trzecie do dziadka. Liczba oznacza natomiast nic innego jak to, że Serkage jest po prostu czternastym Serkage w rodzie. Stąd też przykładowo ojciec Kage nazywa się Asedian Nihivio Acal XX Ossova, a dziadek Nihivio Acal Mimhirre II Ossova. Co ciekawe kobieca strona rodu imiona miała tylko dwa – swoje i matki. Głównie przez wzgląd na to, że to mężczyźni przekazują nazwisko dalej.
  • Serkage nie ma na sobie nawet jednego włoska, bo jest to cecha zarezerwowana raczej dla ssaków. Kage co prawda nigdy nie zastanawiał się nad tym jak właściwie klasyfikuje się avian, ale on z pewnością czuje się bardziej ptakiem niż ssakiem. Tylko niech ktoś spróbuje nazwać go kuzynem harpii... Istnieje spora szansa, że na własnej skórze przekona się ile tak właściwie Kage pamięta z pobytu w wojsku.
  • Koty i wielka woda – tyle wystarczy, by zaniepokoić Kage. Wszelkie koty i kotowate są naturalnymi wrogami ptaków i głównym zagrożeniem dla nich. A dlaczego woda? Cóż. Nie zaznał życia, kto nigdy nie musiał płynąć do brzegu z przemoczonym do ostatniego pióra skrzydłem bezlitośnie ciągnącym w dół. 
  • Serkage potrafi zastrzyc uszami zupełnie niezależnie od czynników zewnętrznych. Jest to uwarunkowane genetycznie (jak dołeczki w policzkach w przypadku ludzi lub zdolność uniesienia jednej brwi) i oczywiście nie wpływa nijak na resztę odruchów mężczyzny. Nadal puszy się gdy jest oburzony lub zły czy czuje się zagrożony, a jego uszy potrafią zadrgać bezwiednie jeśli coś go zaintryguje.
  • Jedną z tajnych ,,supermocy" Kage jest zdolność wyczuwania emocji Rhenawedd, gdy tylko znajduje się w jej pobliżu. Nie jest to żadna zdolność, a jedynie przedziwna intuicja, podpowiadająca mu jakie uczucia towarzyszą jego ukochanej. W końcu tytuł papużek nierozłączek do czegoś zobowiązuje.

czwartek, 27 grudnia 2018

Od Akhme (CD Ekateriny) - Bolesna prawda

       Opuścili miasto po południu, głównie przez samo istnienie przeklętych formalności, nie pozwalających Akhme od tak odwołać reszty dzisiejszych lekcji. Już na końcu języka miał komentarz o rozpieszczonych bachorach nie umiejących utrzymać w ręce patyka, ale wtedy do jego rozmowy na schodach szkoły wtrąciła się Ekaterina, która poświadczyła przed dyrektorem (emerytowanym gwardzistą), że Sowa jest jej niezbędna w zidentyfikowaniu uciekiniera. Akhme uśmiechnął się z wdzięcznością do centaurzycy, ale odchodząc w stronę stajni i tak miał burzliwy humor.
    - Prawie dekada doświadczenia zawodowego, dziesiątki wyszkolonych rekrutów i nadal nie mogę odwołać jednej lekcji bez awantury - pokręcił głową niedowierzająco. - Tęsknię za posadą w straży miejskiej...
    Kata aż na chwilę zwolniła kroku. Szybko jednak otrząsnęła się i dogoniła szermierza.
    - Byłeś w straży miejskiej? - zapytała z niedowierzaniem.
    - Co w tym takiego dziwnego? - Sowa spojrzała na nią pytająco.
    - Ja... chyba nic, ale... to po prostu dziwne.
    - Wyobrażanie sobie kogoś z wysokiego stanowiska w bardziej powszechnej robocie? - zapytał. Po chwili wzruszył ramionami. - W sumie, racja, to może być trudne do zwizualizowania. Nawet jeśli awans społeczny jest całkowicie naturalnym zjawiskiem.
    - Ale żeby rekrut ze straży skończył w szkole rycerskiej...? - zaczęła, po czym szybko się zreflektowała: - Bez obrazy, oczywiście, nie miałam nic złego na myśli...
    - W to nie wątpię - mężczyzna uśmiechnął się uspokajająco. - Może po prostu coś podobnego mnie już nie rusza... w końcu trenuję przyszłych gwardzistów. Chyba jestem jedyną osobą, która nadal pamięta czasy, gdy sir Dominik Bleu nie potrafił trzymać prosto miecza. Wyobrażasz sobie, by ktoś mu to teraz wypomniał przy ludziach? Raz tak zrobiłem.
    Ekaterina mimowolnie parsknęła śmiechem.
    - I jak to się skończyło? - zapytała.
    - Akurat miałem na lekcji paru chłopaków, najstarszy miał może dwanaście lat. Dominik nie mógł powstrzymać się od komentarza o tym, dlaczego kilkunastolatkowi na naukach u słynnego Białopiórego nadal trzęsą się ręce. Tak więc powiedziałem uczniom: ,,Spójrzcie na sir Dominika - gdy był w waszym wieku bałem się dać mu do rąk drewniany miecz, ale i tak wyrósł na ludzi".
    Teraz dziewczyna roześmiała się już na głos. Akhme również, ale pozwolił sobie zaledwie na chichy chichot. Nie mniej i on był w dobrym humorze.
    - Tylko lepiej nikomu tego nie opowiadaj - zagroził żartobliwie. - Moja reputacja tego nie zdzierży.
    - Reputacja sir Bleua ucierpiałaby na tym bardziej - stwierdziła strażniczka. - Ale zgoda, obiecuję, że pozostanie to między nami.
    - Tylko między nami - powtórzył Białopióry, nie mogąc przestać się uśmiechać.

        Driada była ulubienicą Akhme wśród wszystkich koni z miejskiej stajni niedaleko szkoły. Przez swoją niedyspozycję w postaci jednej sprawnej dłoni, nie za bardzo lubił jeździć konno. Mnóstwo wierzchowców w Fortheimie uczono reagować wyłącznie na pociągnięcia lejcami i szermierz zawsze miał problemy ze skręcaniem przy prowadzeniu konia tylko jedną ręką. Ale stara poczciwa Driada, nauczona latami noszenia różnych ludzi z różnych szkół jeździeckich, reagowała na samo trącenie odpowiednią nogą. Wodze przydawały się tylko do hamowania, a to na szczęście jednoręki nieczłowiek mógł zrobić.
    Mimo to Kata i tak znowu była pod wrażeniem, ale Akhme nie miał najmniejszej ochoty rozwodzić się nad tym tematem, nawet jeśli i z siodła wyniósł sporo ciekawych, nierzadko zabawnych historii. Powstrzymywał go przed tym fakt, że wszystko wracało do jego skrzydła - części ciała dla niego wręcz ułomnej, nie pomagającej mu w żaden sposób w normalnym funkcjonowaniu. Za każdym razem, gdy jego myśli wracały do spoczywającej na udzie bezużytecznej kończyny, czuł, jak traci typowy mu spokój ducha. Nie lubił tego tematu. Bardzo go nie lubił.
    Zgodnie z oryginalnym planem, najpierw objechali wszystkie cztery bramy miasta, zaczynając od Kamiennej, i wypytywali strażników o pędzącego na złamanie karku jeźdźca. Okazało się, że Tambali rzeczywiście zwrócił na siebie uwagę - wyjechał w głąb Avrilu Bramą Tancerzy, prowadzącą na północny zachód. Z tej i najbardziej wysuniętej na północ - Bramy Perłowej - prowadziły drogi do Tanagleighu i Ekaterina w pierwszej kolejności słusznie uznała, że zbieg może spróbować przekroczyć granicę. Akhme jednak przyszło do głowy coś jeszcze...
    - Jedziemy przez Perłową - powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu i nawrócił konia w tamtą stronę, zanim Kata zdążyła zareagować. Pozostało jej tylko zaufać Białopióremu.
    Jechali przez jakiś czas galopem, aż Sowa przekonała strażniczkę, by zwolniła. W końcu z kłusu przeszli do stępu, co już w ogóle dziewczynę skonfundowało. Gdy droga skręciła w jakiś gęsty zagajnik, a słońce zaczęło już zachodzić, nie wytrzymywała i zapytała wprost:
    - Ścigamy Tambaliego, czy zwiedzamy okolicę?
    Akhme nie mógł jej winić za złość. W końcu ani razu nie wytłumaczył się, dlaczego ruszyli tą samą drogą, co Ghadi, oraz dlaczego zwolnili tempa, chociaż mężczyzna miał nad nimi sporo czasu przewagi.
    - Nie jedziemy za Ghadim - odpowiedział i szybko uniósł skrzydło do góry widząc, że Kata zamierza wejść mu w słowo. - Aktualnie jesteśmy  p r z e d  nim.
    Centaurzyca zamrugała kilka razy, nie do końca rozumiejąc.
    - Znam tę drogę. I Ghadi też ją zna - wyjaśnił. - To najszybsza trasa w stronę Tanagleighu oraz najbardziej oczywista.
    - I co to ma do naszej sprawy?
    - Byle zbieg chcąc uciec za góry na pewno wyjechałby Bramą Perłową, ale człowiek o sławie Tambaliego łatwo rzuca się w oczy. Dlatego jestem pewien, że objechał tę drogę dłuższym, okrężnym szlakiem...
    - Zaczynającym się przy drodze z Bramy Tancerzy - dokończyła strażniczka.
    Białopióry skinął głową.
    - Ghadi nie jest głupi. Mylenie tropu byłoby jak najbardziej w jego stylu - powiedział. - Poza tym, ta konkretna droga prowadzi do miejsca, które doskonale zna każdy samotny Noveirczyk w okolicy - wskazał skrzydłem przed siebie. Zagajnik kończył się kilka metrów przed nimi. Przez wyrwę w roślinnej zasłonie widać było w oddali rozstaj dróg, a na nim - typowo dla Avrilu - kilka domów, w tym jeden piętrowy, bez wątpienia będący gospodą.
    ,,Złoty księżyc" prowadził syn Avrilki i Noveirczyka, wielbiciel ojcowskiej kultury. W życiu nie był w Noveirze (chociaż w tych czasach już było go na taką podróż stać), ale każdego pochodzącego stamtąd człowieka traktował z najwyższym szacunkiem. Ghadi raz zabrał tutaj Akhme niedługo po tym, jak Sowa przywdziała barwy gwardii. Gospoda właściwie jak każda inna, jednak Białopióry z miejsca zauważył, że starszy zbrojmistrz żywił do tego miejsca specjalne uczucie. Szermierzowi wydawało się oczywistym, iż mężczyzna nie opuściłby Avrilu bez pożegnania z właścicielem ,,Złotego księżyca", a może nawet zostałby tutaj na noc, upewniwszy się najpierw, że nikt nie siedzi mu na ogonie.
    Akhme ściągnął wodze Driady i zeskoczył z siodła. Uwiązał klacz do płotu, ale zamiast wejść do środka, wskazał Ekaterinie ścianę budynku.
    - Czekamy na niego? - zapytała.
    - Nie może być w środku, skoro na zewnątrz nie ma żadnego konia poza Driadą - stwierdził i usiadł na ziemi, nie przejmując się płaszczem. Poklepał miejsce obok siebie. Kata westchnęła i położyła koński brzuch na trawie, starając się ułożyć tak, by od strony drogi nie było jej widać. Akhme tymczasem pilnował wejścia, gładząc w namyśle łebek Wąsika.
    - Jak dobrze znasz Tambaliego? - zainteresowała się centaurzyca, nie chcąc czekać w całkowitej ciszy.
    - Cóż, jak już wspomniałem, wszyscy Noveirczycy się znają - wzruszył ramionami. - To chyba jakaś typowa nam cecha. Lubimy swojaków, zwłaszcza, jeśli wszędzie wokół otaczają nas obcokrajowcy. Ghadi ze wzgląd na... wiadomo co, nie od razu poznał we mnie współplemieńca, ale był mile zaskoczony, gdy odpowiedziałem mu poprawnie na tradycyjne beduińskie pozdrowienie.
    - Tambali jest beduinem?
    - Nie do końca. Beduini nie noszą nazwisk. Wychował się w mieście, ale, jak później mi opowiadał, jako nastolatek zaczął podróżować z różnymi plemionami. Gdy dwie osobne grupy się spotykały przypadkowo na pustyni, żegnał się z dotychczasowymi kompanami i szedł z następnym plemieniem innym szlakiem.
    - Brzmi jak całkiem ciekawe życie. Daje dużo wolności - Kata uśmiechnęła się lekko. - Co go przekonało do przybycia do Fortheimu?
    - To samo, co kazało mu uciec z domu: chęć przygody. A ze swoim talentem kuźniczym szybko zaczął nieźle zarabiać. Dzięki niemu zaproponowano mu pracę w gwardii. Nigdy nie był prawdziwym gwardzistą, tak samo, jak ja nigdy nim nie byłem, ale byliśmy służbie królewskiej potrzebni na inne sposoby.
    Zapadła chwila ciszy. Zachód słońca właśnie się kończył.
    - Akhme, a jak ty myślisz? - zaczęła w końcu strażniczka. - Co mogło skłonić Ghadiego do podłożenia pułapki na mój oddział?
    Sowa westchnęła boleśnie.
    - Nie wiem. I nie wiem, czy chcę się tego dowiedzieć. Prawda może być w tym wszystkim najgorsza.
    Po tych słowach nie zaczynali już kolejnej rozmowy. Czekali w ciszy przez jeszcze kilkanaście minut, aż w końcu oboje usłyszeli tętent kopyt. Oczywiście zarówno słuch jednego jak i drugiego ostrzegł o zbliżającym się jeźdźcu długo zanim ten faktycznie pojawił się na drodze. Jeździec nosił brudnozielony płaszcz podróżny, z zarzuconym na głowę kapturem, chociaż noc zapowiadała się ciepła i pozbawiona deszczu. Akhme nie miał wątpliwości, że to był Ghadi.
    Powstrzymał gestem Ekaterinę przed wstaniem. Czekali, obserwując jak były zbrojmistrz uwiązuje konia prawie że obok Driady i wchodzi do spokojnej gospody. Dopiero wtedy Białopióry wstał.
    - Teraz nie będzie miał jak nam uciec - stwierdziła strażniczka.
    - Tak. Ale muszę tam wejść sam - uznał Akhme. Spojrzał na towarzyszkę. - Może uda mi się coś z niego wyciągnąć... i może mnie nie odważy się zaatakować. A nawet jeśli, to znam wszystkie jego sztuczki - ostatnie słowa dodał z niepokojącą pewnością siebie. Po namyśle podniósł z ramienia Wąsika i podał do rąk zaskoczonej Ekateriny. - Przypilnuj go - poprosił i ruszył w stronę drzwi.
    Wszedł do środka pewnym krokiem i rozejrzał się za Ghadim. O tej porze nie było jeszcze wielu gości, a Noveirczyk na dodatek miał swoje ulubione miejsce przy szynkwasie, gdzie mógł rozmawiać wesoło z gospodarzem lub jego gadatliwą żoną. Tym razem stanowisko piastował właściciel lokalu, który od razu rozpoznał przybysza i uśmiechnął się szeroko.
    - Akhme! - zawołał, na co Ghadi obejrzał się  z b y t  gwałtownie do tyłu. - Chodź tu do nas! Na Wszystkich Świętych, co was wszystkich tutaj w ten sam wieczór sprowadza?
    - Niestety, mnie wyłącznie interesy - powiedział bez ogródek szermierz. Podszedł bliżej, ale nie skorzystał z zaproszenia. Wolał stać w bezpiecznej odległości.
    - Twoje interesy? W naszej mieścinie? - mężczyzna zaśmiał się serdecznie. - Kogo od nas chcecie na rycerza pasować?
    - Zawsze chętnie przyjmę każdego śmiałka, ale tym razem nawet nie to mnie tu sprowadziło.
    Ghadi nadal siedział cicho. Uparcie gapił się w swoją posiwiałą już brodę, nie chcąc przypadkiem spojrzeć w błękitne oczy Sowy. Gospodarz chyba zorientował się, że coś jest nie tak jak być powinno. Posłał Białopióremu pytające spojrzenie. Fortheimczyk dał mu tylko niemy sygnał, by zostawił ich samych. Mężczyzna skinął więc tylko głową i poszedł zająć się czymś innym.
    - Wiesz co... - Ghadi w końcu odezwał się swoim ochrypłym głosem. - Jedno im przyznam: zaskoczyli mnie. Nie spodziewałem się, że poślą za mną ciebie.
    - Nikt mnie nie posłał - nie zgodził się szermierz. - Przyjechałem tu, bo poproszono mnie o pomoc. Na zewnątrz czeka strażniczka, którą mogłeś dzisiaj rano w najgorszym wypadku pozbawić życia. I zanim zostaniesz aresztowany, oboje chcielibyśmy wiedzieć, dlaczego były członek służby Jej Królewskiej Mości, człowiek niegdyś dumnie noszący czerwień i złoto, zdecydował się zorganizować zamach na oddział Konnej Straży Fortheimu.
    Tambali zaśmiał się wisielczo, ale nic nie powiedział.
    - No dalej - zachęcił go Białopióry. - Jesteś daleko od Fortheimu, słucham cię tylko ja. Dlaczego to zrobiłeś?
    - ,,Niegdyś" - mężczyzna niemal wszedł mu w słowo. - ,,Niegdyś", to naprawdę trafne sformułowanie. Niegdyś to ja różne rzeczy robiłem. Prawie całe życie w biegu. Aż utknąłem tutaj, na ,,służbie Jej Królewskiej Mości". Spróbowałem posiedzieć w miejscu, Akhme, ale to nie jest dla mnie.
    - Wystarczyło złożyć rezygnację. Opuścić miasto.
    - Ale to by było mało oryginalne, nie sądzisz?
    Białe Pióro poczuł, jakby krew mu zamarzła w żyłach.
    - Co masz na myśli? - zapytał. Jego głos przybrał beznamiętną barwę.
    - Że zrobiłem to z nudów - mężczyzna wzruszył ramionami. - Nie muszę się z niczego tłumaczyć ani tobie, ani nikomu innemu.
    - Z nudów - powtórzył prawie że nieprzytomnie Akhme.
    - Chętnie bym twoich morałów posłuchał, ale tak się składa, że mi się spieszy...
    Sowa zauważyła, jak w połowie zdania Tambali dyskretnie sięgnął za szynkwas. W momencie, gdy mężczyzna skoczył w jego stronę z nożem kuchennym w ręku, szermierz przyciągnął nogą wolny taboret spod najbliższego stołu i kopnął go w stronę napastnika. Ghadi potknął się i zwalił na ziemię z zaskoczonym okrzykiem, ściągając na siebie uwagę gości w gospodzie. Nóż wypadł mu z ręki. Akhme podniósł przedmiot i podał zszokowanemu właścicielowi. Tambali podniósł się na kolana, klnąc i szukając rękojeści swojej szabli, ale czując na sobie lodowate spojrzenie zamarł w bezruchu. Akhme Białe Pióro zacisnął ostrzegawczo dłoń na własnej broni.
    - Proszę, Ghadi - zaczął grobowym tonem. - Nie rób scen w przyjacielskiej gospodzie.
    Noveirczyk rozsądnie odpiął pas z szablą. Może i nie był w tamtej chwili do końca zdrowy na umyśle, ale wiedział, kiedy powinien się poddać.

poniedziałek, 24 grudnia 2018

Od Ravena - Intruzi

https://pre00.deviantart.net/a2a1/th/pre/f/2017/057/8/3/83180fb72c503a0f3dff69c6ff23019f-db0g2v9.jpg
       Raven Sailence szczycił się swoją legendarną wręcz spostrzegawczością. Do tego nie można mu było odmówić zdumiewająco dobrej jak na swój wiek pamięci. Może i nie pamiętał dosłownie każdej osoby, którą spotkał na przestrzeni ostatnich dwóch tysięcy lat, ale wydarzenia sprzed kilku godzin jeszcze nie zaczęły mu się zacierać. Był pewien, że znał ten zapach. Wcześniej, zanim nieznajomy prześladowca nie zaszczycił go swoją obecnością miał czas, żeby dokładnie przeanalizować kim jest intruz. Teraz, gdy odwrócił się już w końcu w jego stronę zyskał pewność – znał zapach tego człowieka. I był pewien, że nauczył się go na aukcji.
     – ,,Nocny Prześladowca"... – powtórzył starannie, smakując to słowo. – Senny koszmar bogatych i utrapienie straży miejskiej zaszczycił mnie swoją obecnością. Czym zasłużyłem sobie na ten zaszczyt?
     Revan nie odpowiedział od razu. Szczerze mówiąc, wyglądał jakby nie zamierzał odpowiadać wcale. Odpowiedź była po prostu zbyt oczywista, by wysilać się wymyślaniem ładnie brzmiących wymówek.
     – To może nieco inaczej – zachęcił Raven z lekko skrywanym rozbawieniem. Musiał przyznać, że ten człowiek bawił go zupełnie inaczej niż reszta. – Z kim powinienem porozmawiać na temat szczegółów mojej niechybnie przedwczesnej śmierci?
     – Z nikim – odparł krótko Nocny Prześladowca. – Aktualnie nie pracuję dla nikogo.
    Raven pogładził chrapy Alacazma, posyłając zwierzęciu kolejną dawkę uspokajającego impulsu. W innym wypadku koń nigdy nie dałby mu się dotknąć. Stanowczo zbyt wiele przeszedł, by pozwolić pierwszemu lepszemu człowiekowi tudzież nieczłowiekowi podejść aż tak blisko. Czekało przed nim jeszcze wiele pracy. Ale prawdę mówiąc nie mógł się już doczekać.
     – Cóż za paskudny brak manier – stwierdził po chwili, kierując te słowa bardziej do siebie niż do Revana. – Chociaż zapewne i tak dobrze wiesz kim jestem. Jednak dopełnię formalności: Raven Sailence. Dla intruzów Koszmarnik – uśmiechnął się lekko jednym kącikiem ust. Ostatnie słowa wybrzmiały jednak zdecydowanie złowrogo.
     – To groźba? – spytał od niechcenia Prześladowca. Raven wiedział co prawda, że w rzeczywistości odpowiedź na to pytanie realnie interesuje jego rozmówcę, ale nie mógł sobie odmówić ciągnięcia tej dziwnej rozmowy. W życiu nie spodziewałby się, że sprawi mu to aż taką satysfakcję.
     – Skądże znowu... Raczej niewinne ostrzeżenie. Dowiedziałeś się chociaż czegoś przydatnego?
     – Słucham?
     – Czy dowiedziałeś się czegoś przydatnego na mój temat, Nocny Prześladowco?
     Pytanie było bardziej niż niewygodne. Dlatego nie spodziewał się żadnej odpowiedzi. A już na pewno nie zgodnej z prawdą. Ale przecież zupełnie nie o to chodziło – Raven chciał się tylko pobawić biednym śmiertelnikiem. Niestety nie zdecydował czy chciałby także się tym fascynującym intruzem odrobinę wzmocnić. Nie był jeszcze bardzo głodny, ale długie lata życia nauczyły go, by wykorzystywać nadarzające się okazje. Tej nocy mogło stać się jeszcze absolutnie wszystko.
     – Być może – padła w końcu zdawkowa odpowiedź.
     – W porządku. Domyślam się, że praca tego typu wymusza pewną dyskrecję, racja? Powinniśmy wracać na przyjęcie. Ludzie nie lubią, gdy zostawiam ich samych na zbyt długo.
     – ,,My"? – upewnił się Revan, odruchowo zerkając w stronę drzwi stajni. Oceniał swoje szanse? Prawdopodobne... Jednak zupełnie niezgodne z planem Koszmarnika.
     – Owszem. Może i jesteś tu nieproszonym gościem, ale fortheimski zwyczaj nakazuje ugościć każdego kto pojawi się na progu domu. Zdaję sobie sprawę z tego, że do miasta nie jest najbliżej. Dlatego jeśli zaczekasz, spróbuję zorganizować ci transport.
     W tym momencie się zdradził. Jeśli Revan był wystarczająco uważny i bystry, powinien bez trudu zrozumieć, że jego rozmówca doskonale zdaje sobie sprawę z planów jakie jeszcze do niedawna Prześladowca snuł po drugiej stronie ściany. Poza tym był za bardzo miły. Najprawdopodobniej najbardziej od kilku dekad. Czasami lubił tak grać – odrobiną hojności wkupić się w łaski, zdobyć choć namiastkę zaufania... To dobrze działało. I otwierało szerokie kontakty. A Raven nie miał jeszcze w garści przedstawicieli tej najciemniejszej strony Fortheimu. Dlatego chciał, by Nocny Prześladowca doskonale go zapamiętał i wrócił w stosownym czasie. Zwłaszcza jeśli okazałoby się, iż Koszmarnik potrzebowałby pozbyć się kogoś, nie wzbudzając jednocześnie podejrzeń swoją nieobecnością. Jakby nie patrzeć ta znajomość była korzystna dla nich obu.
     Nagle do jego uszu dotarł odległy chichot. Z sykiem wypuścił powietrze mocno zirytowany. Revan wyczuł to bez trudu, od razu cofając się o pół kroku. Raven Sailence czuł na sobie jego badawcze spojrzenie.
     – Ani chwili spokoju... – prychnął pod nosem. Po chwili dodał jednak dla wyjaśnienia: – Zabierajmy się stąd. Ktoś ewidentnie usiłuje sprawdzić jak daleko może się posunąć, nadużywając przy tym mojej gościnności i dobrego humoru.
     – Za pozwoleniem... Ja niczego nie usłyszałem, nie zobaczyłem ani nie poczułem – zauważył Revan, mrużąc oczy w skupieniu.
     – Z pewnością – stwierdził cierpko Raven, gasząc lampę. Upewnił się, że Alacazmowi niczego do rana nie zabraknie, a potem przepuścił Revana przodem ku wyjściu.
     Dwaj mężczyźni opuścili stajnię w ciszy. Tuż za jej progiem natknęli się na grupkę trzech młodych arystokratów; dwóch kobiet i mężczyzny. Skulone postaci usiłowały przemknąć niezauważenie dróżką, potykając się co i rusz. Chichotali przy tym cicho i natychmiast uciszali jeden drugiego, gdy któryś o mały włos nie przewrócił się, niszcząc przy tym efekt wielogodzinnej pracy krawców.  Prawdziwi mistrzowie dyskrecji... Revan także musiał dojść do tego samego wniosku. Sailence w ciemności widział jego zmarszczone brwi.
     – Nie zauważą nas dopóki nie zderzą się z którymś – zauważył szeptem Koszmarnik.
     – Wcześniej mówili, że chcą obejrzeć konia – odpowiedział mu równie cicho Prześladowca. – Są niegroźni...
     – I poza terenem udostępnionym gościom.
     Arystokraci tymczasem zbliżyli się odpowiednio, by zorientować się, że ich misternie przygotowany plan najwyraźniej zawiódł. Przystanęli na środku ścieżki, nasłuchując i rozglądając się, zupełnie jakby mogli dojrzeć cokolwiek w ciemności. Skojarzyli się Ravenowi z sarnami, które widywał w czasach, gdy więcej czasu spędzał na przemierzaniu lasów jako lokalny myśliwy niż w pałacach. Skrzywił się na wspomnienie tych lat. Sarnia krew cuchnęła i smakowała niemiłosiernie paskudnie. Trochę tak jak ta mieszanka radosnej ekscytacji, niepokoju i strachu, którą roztaczała wokół siebie ściśnięta na ścieżce grupka. Ludzie to jednak zwierzęta.
     – Hej, wy! – zawołał ich.
     Przyciszone głosy ucichły. Mężczyzna zebrał się na odwagę dopiero po kilkunastu długich sekundach.
     – Pan Sailence...?
    – A któż by inny? – prychnął Raven, wręczając zgaszoną lampę swojemu towarzyszowi – Byłbyś tak miły i z powrotem zapalił światło, Prześladowco?
      Nie dał Revanowi odpowiedzieć. Wydał polecenie i oczekiwał, że zostanie spełnione. Zresztą miał ważniejsze sprawy na głowie i dlatego właśnie od razu ruszył w stronę grupki. Okazało się, że doskonale ich znał. A ich rodziców znał jeszcze lepiej.
     – Lord ven Aart nie będzie zachwycony, gdy się dowie o tym... incydencie waszej dwójki – spojrzał surowo na rodzeństwo, krzyżując ręce na piersi. A potem przeniósł wzrok na partnerkę chłopaka: – Pan Meese również może nie podzielać twojego humoru, młoda damo.
     Cała trójka zmieszała się. Chłopak wbił wzrok w ziemię, kopiąc jakiś kamyczek, jego siostra mięła w palcach brzeg sukni. Jedynie ta trzecia – Ybnea Meese – miała dość odwagi, by nie opuszczać głowy całkowicie, ale nie patrzyła mu w oczy.
     – My chcieliśmy tylko zobaczyć Alacazma, panie Sailence – broniła się. – Zaraz wracalibyśmy na przyjęcie...
     – Zakradając się do mojej stajni jak, w najlepszym przypadku, złodzieje? – spytał nieprzyjemnie.
     – To nie tak, proszę pana! – wtrącił młody ven Aart.
     – Nie mieliśmy złych zamiarów – dodała jego siostra.
     Raven westchnął dobitnie ciężko i pokręcił głową z wyraźną dezaprobatą.
     – Dobrze wam radzę, wracajcie do ogrodu. Dopilnuję, żeby wasi rodzice dowiedzieli się o tej sytuacji. Rhedianie?
      – Tak, proszę pana?
     – Możesz być pewien, że ojciec dowie się, iż nie jesteś jeszcze wystarczająco dojrzały, by przypadła ci w udziale chociaż jedna zagroda z rodzinnego majątku. Idźcie już – odprawił ich gestem ręki.
     Revan wreszcie zdecydował się podejść bliżej. Wcześniej, przez cały czas trwania tej krótkiej rozmowy, stał w stosownej odległości. Sailence nie miał wątpliwości, że Prześladowca pilnie przysłuchiwał się całej rozmowie. Znał ludzi jego pokroju i wiedział takie rzeczy, bo chociaż każdy z nich był nieco inny, niektóre rzeczy nie zmieniały się bez względu na wszystko. Zwłaszcza w czasach, gdy informacja była cenną walutą.
     – Surowa kara jak na przyłapanie trójki dorosłych ludzi na ścieżce – zauważył mimochodem, kiedy arystokracji oddalili się pospiesznie na odpowiednią odległość.
     – Na niewłaściwej ścieżce – doprecyzował Raven.
     Pomiędzy dwójką bądź co bądź podejrzanych ludzi znów zapadło chwilowe, ale bardzo przyjemne milczenie. Niedługo później dotarli z powrotem do ogrodu. Revan oddał lampę czekającemu słudze. Raven w tym czasie półgłosem wydał polecenie, by dwójka innych sług przeniosła się pod stajnię i pilnowała, by nikt na pewno się do niej nie zbliżył.
     – Alacazm potrzebuje zupełnego spokoju, jeśli kiedykolwiek ma zaufać człowiekowi – wyjaśnił krótko na pytające spojrzenie Revana. – Znam się na tym co zamierzam...
     – To zwierzę dość już wycierpiało...
     – Niezmiernie cieszy mnie to, że się zgadzamy – stwierdził Koszmarnik, lekko mrużąc oczy dla dodania sobie milszego czy bardziej wesołego wyglądu. Nie był przyzwyczajony do takich zachowań, więc z pewnością nie wyszło mu aż tak naturalnie jak planował. Dlatego postanowił zmienić temat nim Nocny Prześladowca zastanowi się głębiej nad tym grymasem: – Podoba ci się moje przyjęcie?
     Revan rozejrzał się dookoła.
     – Cóż... Jest oryginalne.
     – Z jakiegoś powodu arystokracja wszystkich czasów uważa białą cerę za przejaw wysokiego urodzenia, a przebywanie na świeżym powietrzu za prostackie. Mylą się przeokrutnie, moim skromnym zdaniem, bo wystarczy rozejrzeć się dookoła, by stwierdzić, że bawią się całkiem dobrze.
     – Zwłaszcza te młode damy, które tak otwarcie patrzą w tę stronę – zauważył Prześladowca.
     – Spostrzegawczość profesjonalisty – podsumował Raven. – Nie chciałbyś może od czasu do czasu dla mnie popracować?
     – Wszystko zależy od okoliczności i motywu – odparł Revan. Ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył. Był tak samo ostrożny i uważny przez cały czas, zupełnie nieświadomie zaskarbiając sobie coraz żywszą uwagę Koszmarnika. Teraz Raven miał pewność, że ich drogi z pewnością jeszcze się przetną.
     – Doskonale, Revanie. W takim razie spodziewaj się wiadomości ode mnie... – uśmiechnął się lekko, widząc powątpiewanie w oczach mordercy – Bądź pewny, że znajdę cię, jeśli będę chciał.
     – To ten moment, w którym mam sobie iść jak każdy dobry pracownik? – spytał wprost.
     – Nie wyrzucę cię stąd. Jeśli chcesz możesz zostać: popytasz ludzi o interesujące tematy, zjesz lepiej niż kiedykolwiek wcześniej w Fortheimie, być może poznasz damę, która wciągnie cię do świata elity miejskiej, a już na pewno podwiezie do miasta... A jeśli nie chcesz skorzystać z możliwości możesz wyjść tyłem domu przez bibliotekę. W środku każdy sługa, którego spotkasz z pewnością cię pokieruje. Decyzja należy do ciebie, Prześladowco... I dziękuję za to spotkanie. Było fascynujące.
     Re? Nya? Jeśli masz coś do dodania/podsumowania, nie krępuj się. Ja już nie wiem co robię xD