poniedziałek, 3 października 2022

[Revan CD Ravena] W szponach Koszmarnika


         Stwierdzić, że Re nie podobał się już sam początek tego spotkania, byłoby srogim niedopowiedzeniem. Reszta nie zapowiadała się lepiej.
    Lord Sailence patrzył na niego wyczekująco z otwartą butelką wina w ręku. Szary jednak ani myślał pokazywać twarzy w miejscu, które najwyraźniej Raven miał w kieszeni, niemniej pić z nim cokolwiek. Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi, uśmiech białowłosego pogłębił się nieznacznie.
    - Chyba nie powinienem cię winić za ostrożność - uznał pojednawczo. - Pozwól, że ja skorzystam za nas obu.
    - Nie żałuj sobie - rzucił krótko Revan. Jego typowa, wręcz ostrożna uprzejmość wydała się ulecieć z przeciągiem przez otwarte drzwi. Mogło się to okazać wyjątkowo nieodpowiedzialnym posunięciem, ale nie wierzył, by ktoś taki jak on był w stanie urazić tego konkretnego arystokratę samym tonem głosu. Sailence nie był kolejnym paniątkiem z niską samooceną, nie był też zgrzybiałym starcem domagającym się pochwał za okazjonalne sypnięcie groszem na szczytny cel. Raven Sailence był czymś o wiele gorszym. I ta świadomość, ironicznie, pozwalała Prześladowcy porzucić konwenanse.
    Arystokrata odstawił butelkę na stół i podniósł kryształowy kieliszek trzymając nóżkę między palcami.
    - Mam coś na twarzy? - zapytał wręcz rozbawiony przedłużającą się ciszą.
    Bardzo irytujący uśmiech, pomyślał Szary, powstrzymując się jednak od powiedzenia tego na głos. Nie przerwał też ani na moment kontaktu wzrokowego. Co najgorsze, mężczyźnie po drugiej stronie okrągłego stołu wydawało się to podobać.
    - Powinienem był się domyślić - powiedział w końcu Re. - To było zbyt proste.
    - Jeśli twój pokaz w Łabędziu był "prosty", to boję się, co uznajesz za wyzwanie - westchnął prawdziwy zleceniodawca. - A brałem cię za skromnego...
    - Zlecenie i wykonanie tego samego dnia? - Prześladowca założył ręce na piersi. - I to jeszcze w trakcie zatłoczonego przyjęcia. Zupełnie jakby ktoś doskonale znał mój styl i chciał go wyłącznie sprawdzić. Eksperyment w kontrolowanych warunkach... a ja byłem głupiutkim szczurem, który przebiegł drewniany labirynt w oczekiwanym czasie.
    - To trochę zbyt dramatyczna konkluzja, nie sądzisz?
    - Widzisz jakieś inne wyjaśnienie?
    Sailence zastanowił się chwilę.
    - Uznajmy, że moja pozytywnie zaskakująco nikła wiedza o twoich osiągnięciach była wystarczająca, bym stał się fanem.
    Revan nie skomentował tego. Jego ręka bezwiednie w trakcie rozmowy trafiła na blat, gdzie wybijała palcami regularny rytm, gubiący się w dźwiękach kapeli grającej niżej. Dręczyło go teraz wiele rzeczy, ale jedna wyraźnie górowała nad resztą:
    - Co z tą tancerką?
    - Tancerką?
    - Zlecenie dostałem od tancerki baletowej. Pokrytej siniakami i to raczej nie takimi, które nabywa się od potknięcia w trakcie próby - sprecyzował.
    - Martwisz się o dziewczynę? - Raven uniósł brwi, bez uśmiechu. Machnął niedbale ręką. - Nic jej nie jest. Potrzebowałem wyłącznie niewinnego pośrednika.
    - Cieszy mnie to, ale nie do tego zmierzam. Te obrażenia. Czy to naprawdę była robota Silvestri?
    Lord Sailence patrzył przez moment na niego jakby nie zrozumiał, co właśnie usłyszał. Ale chwila zdumienia minęła szybko, a po niej nastąpił autentyczny wybuch śmiechu.
    - Martwisz się, że zabiłeś niewinną osobę? Mordercę na zlecenie dręczy sumienie?
    - Niektórzy z nas nadal je mają - odpowiedział zimno Re, dalej wpijając w niego wzrok stalowoszarych oczu.
    Białowłosy prychnął i postawił kieliszek na stole.
    - Jeśli to cię uspokoi, to tak: siniaki były prawdziwe, ale też nie byłem to ja ani nikt z mojego polecenia. Tancerze "Srebrnego Łabędzia" cierpieli katusze pod batem madam Silvestri, przysłowiowym oraz dosłownym. Wszyscy z wysokiej kulturalnie sfery tego miasta o tym wiedzieli. Tak długo, jak siniaki były dobrze ukryte, by nie psuć przedstawienia, nie było o czym rozmawiać - wzruszył ramionami. - Przekonanie jednej udręczonej duszyczki, że za odpowiednią ilość velli jej problem zniknie nie było trudne. Nie musiała nawet nic poświęcać w zamian. Ba, nie musiała nawet kłamać! Wystarczyło, by nie wspomniała słowem, skąd miała pieniądze i kontakt.
    Revan przestał bębnić palcami po stole, kładąc dłoń płasko na ozdobnym obrusie. 
    - W takim razie z bólem cię informuję, iż odstawiłem dla ciebie całą tę szopkę za darmo. Nie zamierzałem brać pieniędzy od ledwo co dorosłej tancerki.
    - Cóż, jeśli tylko to uspokaja twoje delikatne sumienie. Przydadzą jej się, zwłaszcza teraz, gdy kariera jej grupy baletowej wisi na włosku.
    Prześladowca jedynie odwrócił wzrok w stronę balustrady.
    - Czyli naprawdę nie jesteś głupi - nie musiał na niego patrzeć. Szary słyszał, że arystokrata się uśmiecha. - Wiedziałeś, z czym może się wiązać nagłe zniknięcie tak ważnego filara jak Silvestri. Z czym się na pewno wiąże dla jej wszystkich uczniów. Nawet gdyby wśród tych poważnych mistrzów baletu znalazł się choć jeden na tyle charytatywny, by ich po niej przejąć, nie starczyłoby dla nich miejsca w branży. Nie wspominając, że renomą Silvestri nie dorównywał nikt. Pozostaje stawiać zakłady, który teatr w Fortheimie przejmie scenę baletową jako pierwszy. Masz jakiegoś kandydata?
    - Dlatego nigdy nie pracuję dla arystokratów - odpowiedział cicho Poursuivant i powoli spojrzał z powrotem na swojego rozmówcę. - Was to po prostu bawi.
    Ta rozmowa już w niczym nie przypominała tej ostrożnej, uprzejmej wymiany zdań sprzed kilku dni. Ale i okoliczności uległy całkowitej zmianie. Teraz Sailence nie nosił dla Re żadnej konkretnej twarzy. Był tylko kolejnym wypranym z empatii bogaczem, który z nudów bawił się kosztem innych ludzi. Cierpliwość Szarego skończyła mu się szybciej niżby chciał.
    - Będziemy musieli popracować nad tą twoją skłonnością do dramaturgii - Raven pochylił się do przodu i oparł łokcie na stole. - Ale skoro już przeszliśmy do sedna tego spotkania-
    - Wyraziłem się jasno - drugi z mężczyzn wstał. - Nie pracuję dla arystokracji.
    - Nie planowałem w żaden sposób ograniczać twojej "wolności rynkowej", jeśli to cię martwi.
    - Nie chcę słuchać co masz do zaoferowania.
    - Jesteś tego pewien? - białowłosy śledził go wzrokiem, aż dotarł do wyjścia z loży, po czym westchnął, prawie że szczerze. - Kimże jest ta dama, która skradła serce mordercy?
    Dłoń Szarego zawisła nad klamką. Sailence tymczasem odchylił głowę do tyłu i odetchnął głęboko.
    - Azalie, lilie, hiacynt... kwiaciarka, zgadłem? Musiała przynieść naręcze ze sobą. Często tak robi? Ah, i nie próbuj mi wmówić, że byłeś w kwiaciarni zanim tu wszedłeś. Zapach nie trzymałby się na tobie tak dobrze. Tak pachną czułe uściski od kogoś, kto przesiąkł wonią kwitnących kwiatów.
    Re nie odwrócił się. Jeszcze nie. Z każdym zdaniem serce podchodziło mu do gardła. Nie umiał zdefiniować tego kłębiącego się w nim uczucia, dopóki nie wypłynęło na powierzchnię z ostatnim słowem arystokraty. To było przerażenie. Wiele razy spojrzał śmierci w oczy i nigdy go nie odczuł. Teraz jednakże śmierć uniosła sękatą dłoń nad Shi. Przez ciebie, powiedział ten szyderczy głosik, który towarzyszył mu od opuszczenia Dal-virii.
    Nie teraz, pomyślał. Tylko nie teraz. Jego umysł instynktownie przykrył strach warstwą logicznych kalkulacji. Myśl, Re! Skąd on to wie? Naprawdę wydedukował to z samego zapachu? Mógł blefować - tyle samo informacji dało się wyciągnąć z prostej obserwacji, a Szary już miał pewność, iż Raven wiedział gdzie mieszka. Wysłanie szpiega nie było dla niego czymś trudnym. Zanim jednak odrzucił opcję nadnaturalnych zdolności, przed oczami stanęły mu wspomnienia z aukcji. Czy to byłoby bardzo dziwne, gdyby osoba zdolna zatrzymać szalejącego konia jedną ręką posiadała również wyczulone zmysły?
    Jedno nie podlegało dyskusji: mężczyzna chciał go przestraszyć i zmusić tym sposobem do posłuszeństwa. Sięgnięcie po bliskich było najtańszym chwytem, niestety również upiornie skutecznym. Po tej przerażającej chwili, która wydawała się wiecznością, Revan spojrzał na tego potwora przebranego za człowieka. A on powiedział z beznamiętnym uśmiechem:
    - Czasem nie liczy się co ktoś ma do zaoferowania, panie Prześladowco, ale ile druga osoba może stracić.
    Teraz Revan wyraźnie przypomniał sobie, jak mężczyzna mu się przedstawił przed kilkoma dniami. 
    "Raven Sailence. Dla intruzów Koszmarnik."
    "Koszmarnik". Tak. To było bardziej odpowiednie imię. Niektórzy ludzie po prostu nie zasługiwali na ładne imiona.
    - Może teraz zechcesz wysłuchać mojej propozycji? - mężczyzna oparł brodę na dłoni, drugą wykonując (jakże okrutny w tej sytuacji) zapraszający gest.
    Szary nie miał większego wyboru. Nie miał właściwie żadnego. Usiadł z powrotem, bez słowa. Opanował się zewnętrznie, ale nadal obawiał się, że własny język go zdradzi. Raven uśmiechnął się szerzej.
    - Dobry chłopiec - splótł ze sobą blade palce, wyraźnie zadowolony z całkowitej kontroli jaką teraz posiadał. - Doskonale zdaję sobie sprawę z twojego... niesmaku wobec klasy wyższej. Wystarczy spojrzeć na to kim są twoje ofiary. Zakładam, że, skądkolwiek przybyłeś do Fortheimu, sprawy wyglądały identycznie. Tak imponujących zdolności nie buduje się z dnia na dzień, a i sam nie jesteś przecież młodym, pełnym zapału idiotą. Masz szczęście, że twoje doświadczenie i zdolność do chłodnej kalkulacji nie są obecnie w nadmiarze w tym mieście, a u mnie właśnie zwolniła się pozycja. Może nawet byłbym w stanie przymknąć oko na twoją bezczelność.
    Re nie odpowiedział. Nie miał na co - Sailence nie pytał, on stawiał warunki jakby wszystko już było ustalone.
    - Tak jak wspominałem, to nie jest kontrakt na wyłączność - kontynuował Raven jak gdyby nigdy nic. - Możesz przyjmować zlecenia jak ci pasuje. Wymagam jedynie stawiania się na wezwanie oraz zapewnienia, że ja ani ktokolwiek, kto jest mi potrzebny, nie trafimy na twoją listę. Ponad twoje możliwości jako morderca, wyjątkowo ceniłbym sobie także dzielenie się ze mną zebranymi przez ciebie informacjami. W tym miejscu przypomniałbym również o konsekwencjach w wypadku świadczenia swoich usług konkurencji, ale tym chyba nie muszę martwić, nieprawdaż?
    - Nie. Nie musisz - zgodził się z nim krótko Prześladowca.
    - Ah, jeszcze jedna rzecz! To ci się może bardziej spodobać: jako mój pracownik masz wstęp na teren mojej posiadłości. Wszystko, co jest do użytku dla służby, stoi dla ciebie otworem... w tym biblioteka - dodał znacząco. Oczywiście, że się zorientował, gdzie Revan został po tamtym przyjęciu najdłużej.
    Gdy białowłosy skończył mówić, wziął z powrotem do ręki kieliszek błękitnego wina i odchylił się wygodnie do tyłu.
    - Jakieś pytania? - uniósł jedną brew.
    Re wziął jeden głębszy wdech zanim odpowiedział:
    - Żadnych. Wszystko jest jasne jak sama Świetlista.
    - No patrzcie, a teraz zero zgrzytów - mężczyzna zakręcił płynem w krysztale. - Że też musiałem schodzić do tak niskiego poziomu z tobą, ze wszystkich ludzi z jakimi musiałem pracować... - arystokrata westchnął. - Zróbmy tak: zrzucę to nieporozumienie na fakt, iż jednak, koniec końców, jesteś tylko człowiekiem, puścimy wszystko co zaszło przed zawarciem naszej umowy w niepamięć i tym sposobem nie zaczniemy naszej obiecującej współpracy od kłótni.
    Blada dłoń uniosła się nad stołem w stronę Revana i zamarła wyczekująco.
    - Jesteśmy umówieni? - zapytał demon, do którego należała.
    To nie był moment decyzji. Ten już przepadł, jeśli kiedykolwiek istniał w pierwszej kolejności. Może to i lepiej. Życie ze świadomością, że nie miał wyboru mogłoby być prostsze niż z tym, iż dokonał złego. W tej sytuacji oba wyjścia. To jedynie zapewniało, że jego życie nie runie w najbliższym czasie.
    Revan Poursuivant uścisnął rękę Koszmarnika.

środa, 16 marca 2022

Celeste

 Opis

        Celeste prychnęła zamykając za sobą drzwi drewnianej chaty. W jednej dłoni ściskała czystą, świeżo przegotowaną szmatkę, a w drugiej słoiczek maści domowej roboty. Philip siedział tam, gdzie go zostawiła - na szczycie schodów prowadzących do sporej werandy otaczającej dom Szlachetnej Greaine. Słysząc trzask chłopak obejrzał się do tyłu.
    - Trzeba było im chociaż oddać... - burknęła Cel, bardziej do siebie niż do niego.
    Phil jedynie westchnął, chyba żałując, że jej o czymkolwiek powiedział. Ale z drugiej strony gdyby tego nie zrobił, byłoby tylko gorzej. Raz prawie ukrył przed nią wybity palec u nogi. Zauważenie tego zajęło jej tak długo tylko dlatego, bo (kto by pomyślał) ciężko dostrzec opuchliznę przez skórzanego buta. Co mógłby niby zrobić, żeby nie zauważyła rozciętej skroni? Zaczęłaby go dręczyć pytaniami i raczej nie uwierzyłaby w bajkę o potknięciu się o wystający korzeń. Dlatego po prostu jej powiedział. Matka zawsze ostrzegała Phila, iż dla bliźniąt ukrywanie czegokolwiek przed sobą mija się z celem, bo to drugie zawsze przejrzy kłamstwo pierwszego. Ciężko mu było potwierdzić prawdziwość tej teorii, gdy w okolicy nie było żadnego innego takiego rodzeństwa jak oni do porównania. Jedno było pewne: Celeste nie dało się oszukać, a znoszenie jej pomst na Dhyrala, Ordwenę i wszystkie ich córki było prostsze niż bycie nękanym jeszcze długo po fakcie.
    Dziewczyna usiadła po jego prawej, wzrok już utkwiony w ranie przecinającej sam koniec jasnej brwi. Otworzyła słoik, nałożyła szmatkę na dłoń i nabrała na nią odrobinę maści, rozcierając ją między palcami na cienką warstwę, jak na dobrą podopieczną kapłanek przystało. W ostrym zimowym powietrzu ledwo dało się wyczuć nieprzyjemny zapach preparatu.
    - To był Reinar, prawda? - bardziej stwierdziła niż zapytała. - Gnojek mi za to zapłaci.
    - Daj im spokój, Cel - Philip spojrzał na nią niemal błagalnie.
    - Spokój?! - blondynka chwyciła go wolną ręką za brodę i zaczęła ostrożnie przykładać szmatkę do krawędzi rany. Chłopak skrzywił się na moment, czując znajome pieczenie. - Philip, toleruję ich głupoty całe życie, ale teraz przegięli.
    - Dopiero co uderzyła druga fala mrozu. To mógł być byle kawałek lodu, który przypadkiem podniósł razem ze śniegiem.
    - Ooohoho, jasne! Jak nas tydzień temu obrzucili nawozem przy sprzątaniu stajni to też był wypadek?
    - Cel...
    - Ja tylko mówię, że mógł po prostu w ciebie niczym nie rzucać - Celeste wzruszyła ramionami, podkreślając oczywistość tego faktu. Ton jej głosu nabierał teatralnego wręcz oburzenia. - Czy to takie trudne, widzieć mijającego cię sąsiada i NIE myśleć "Powinienem w niego rzucić śnieżką"? Jak chce się bawić jak dzieciak, to niech sobie rzuca do swoich kumpli, oni na pewno nie odbiorą tego jako atak.
    - Nawet ci nie odpowiedziałem, czy to był Reinar...
    Celeste opuściła prawą rękę, lewą nadal trzymając głowę brata nieruchomo i spojrzała mu prosto w błękitne oczy.
    - A był? - uniosła lekko brwi. 
    Jak na czternastolatkę potrafiła być przerażająca, zwłaszcza dla Philipa, który znał swoją siostrę aż za dobrze. Dlatego tylko uciekł wzrokiem w pokrywający ścieżkę śnieg. Cel westchnęła boleśnie, spodziewając się właśnie takiej odpowiedzi.
    - Pokaż mi to jeszcze na chwilę - złość na Reinara ustąpiła głęboko zakorzenionej troskliwości. Wróciła do dezynfekowania rozcięcia, tym razem skupiając się tylko na tym. Nie było na szczęście głębokie, już nawet nie krwawiło. Zostanie po nim drobna blizna, prawdopodobnie i tak ledwie widoczna. 
    To był tylko głupi szczeniacki wybryk, powtarzała sobie w myślach Cel, nic wartego zawracania sobie tym głowy na długo. Oczywiście to wcale winowajcy i jego paskudnej bandy nie usprawiedliwiało. Walter ani myślała im tego zapomnieć, podobnie jak serii innych złośliwości. Ale co mogła im zrobić? Nie zamierzała im oddać, zniżając się do ich poziomu. Nie tylko uwłaczałoby to jej dumie, ale byłoby także po prostu idiotycznym posunięciem - Reinar miał całą zgraję zapatrzonych w niego dzieciaków z całego Hrekavhall. Pewnie nie należeli do najlojalniejszych, ale tak czy inaczej mieli prostą, prymitywną przewagę w postaci liczby. Stanięcie na odcisk jednemu chuliganowi oznaczało problemy z całą jego małą armią. Kiedyś te gamonie nie odważyłyby się im tak dokuczać ze względu na to, kim była ich matka, ale teraz...
    Teraz Walterowie mieli już tylko siebie. 
    Metalowa pokrywka kliknęła cicho, gdy Celeste zakręciła słoik. Z cichym westchnieniem położyła maść i szmatkę na stopniu koło siebie. Philip tylko oparł łokcie na kolanach, wpatrując się w dół stromego podwórka. Szlachetna Greaine - tymczasowa opiekunka dwójki pół-sierot - mieszkała w pewnym oddaleniu od wioski. Jej dom znajdował się wyżej, jakby wciśnięty w skalny kąt między dwoma szczytami. Prowadziły od niego dwie ścieżki: ta na tyłach, przez przełęcz, do ukrytego w górskiej dolinie Hrekavhall, a ta od frontu budynku wiła się wzdłuż skalnej ściany do lasu poniżej. Zupełnie jakby kapłanka wolała, by to właśnie drzewa witały ją swoim widokiem o poranku zamiast ludzi. Greaine może i była starą zrzędą (jak wszystkie Szlachetne Siostry, zresztą), ale Celeste właśnie przez ten pustelniczy zapęd lubiła u niej mieszkać, nawet bardziej niż we własnym domu. Mniej hałasu, mniej tłoku, mniejsza szansa, iż wpadniesz przypadkiem na kogoś, kogo bardzo, bardzo nie lubisz... Czy to źle, że już nie tęskniła za domem?
    - Philip? - zapytała, patrząc bezmyślnie w dal.
    - Hm?
    - Myślisz, że będziesz tęsknił? Wiesz, jak już przyjdą roztopy i tata nas stąd zabierze.
    Chłopak namyślił się chwilę, ostatecznie decydując się uniknąć odpowiedzi:
    - A ty nie będziesz?
    - Za wioską? Nie - przyznała szczerze. - Ale za tym wszystkim... - kiwnęła brodą w stronę uśpionej przez zimę puszczy. Przy zachodzącym zza domu słońcu, strzeliste sosny, z bliska ciemnozielone, w oddali zlewały się w fioletową plamę. Niebo na zakrytym pagórkami horyzoncie zaczynało już nabierać różowych barw, a gdzieniegdzie przez las prześwitywały białe plamy śniegu na polanach.
    Tak. Za tym będzie tęsknić.
    - Jak patrzę na to wszystko to prawie rozumiem, dlaczego mama nie pojechała z tatą do Fortheimu - powiedziała Cel.
    - Nie mogłaby, nawet gdyby chciała - przypomniał jej Philip. - Była głosem Valli.
    - Jasne - dziewczyna prychnęła. - Umiała gadać ze zmarłymi, wielkie mi coś. Jakby Valla była taka wspaniała, to nie musiałaby pożyczać głosu naszej matki do niczego.
    - Cel! - Phil syknął i aż obejrzał się do tyłu. - Jeśli cię Szlachetna usłyszy, znowu będziesz szorować ołtarze suchą ścierką.
    - I co mnie to? I tak nie zostanę jedną z Sióstr. Jeszcze miesiąc i będziemy mieszkać w Fortheimie.
    - Jeszcze miesiąc... - jej brat zamyślił się. Nagle wyraz jego twarzy posmutniał. - Czy to znaczy, że nie zdążymy pożegnać się z Ruslą?
    Ta świadomość uderzyła drugą z Walterów jak policzek. Spojrzała na Phila z szeroko otwartymi oczami, po czym spuściła wzrok na śnieg pod nogami.
    - Dobra - przyznała. - Będę tęsknić za jeszcze jedną rzeczą.
    - Wybacz, nie chciałem...
    - Nie, nie, dobrze, że mi o niej przypomniałeś - Celeste pokręciła energicznie głową, jakby próbowała się otrząsnąć z negatywnych emocji. - Muszę do niej zajrzeć przynajmniej raz zanim wyjedziemy. Sprawdzić, czy wszystko w porządku i takie tam...
    - Może... może mogłabyś ją obudzić? - zaproponował Philip. - Tylko na moment, żebyście się mogły zobaczyć przed wiosną.
    - I ryzykować, że nie zaśnie z powrotem? - sam ton głosu siostry uświadomił go, jak głupi był to pomysł. - Wiesz jak długo mi zajęło usypianie jej? Musi oszczędzać energię i nie wychylać się do samej wiosny, inaczej nigdy się nie nauczy jak funkcjonować w ciągu roku.
    - Ale poradzi sobie sama?
    Walter pokiwała głową. Z bólem, ale nie kłamała. Nie mogła zajmować się Ruslą całe jej życie. Dziewczyna spojrzała z powrotem w las, zastanawiając się, co powinna jeszcze dla niej zrobić.
    - Ostatni raz byłam u niej... to będzie już grubo ponad tydzień... - Cel już wstała i zeszła ze stopni, by przygotować się do drogi, ale wtedy spojrzała z powrotem na ciemniejące w zastraszającym tempie niebo. -  J u t r o  - poprawiła się. - Jutro do niej pójdę.
    - Pójdę z tobą - zdecydował stanowczo Philip. - Jeszcze wdepniesz w jakąś zakopaną pod śniegiem starą pułapkę. Jak się wtedy wytłumaczysz Greaine? Że Reinar ją zastawił na podwórku?
    Jego bliźniaczka założyła ręce na biodrach w udawanym oburzeniu.
    - O ty niewdzięczny... - na jej usta wypełzł łobuzerski uśmiech, zanim schyliła się szybko i zebrała w dłonie śnieg. Chłopak jednak był szybszy, zrywając się z miejsca i chowając za kolumną werandy. Ulepiony w pośpiechu pocisk uderzył w deski obok jego nogi. - Kiedyś za ten jęzor oberwiesz! - obiecała mu Cel.
    - Powiedziała przeklinająca na Vallę pod domem jednej ze Szlachetnych! - odgryzł się zza osłony Phil, ukradkiem sięgając po własną amunicję na poręczy. - Może Siostry mają rację i to faktycznie u nas rodzinne!
    - "Fortheimska krew" - dotarła do niego skrzekliwa parodia głosu Szlachetnej Dheri. Celeste przyklękła na jedno kolano, zbierając tym razem więcej śniegu. - "Nic z nich dobrego nie wyrośnie. Moje ostatnie małżeństwo miało więcej potencjału niż którekolwiek z nich!"
    Philip, który już wyszedł zza kolumny, przygotowany się do rzutu, wybuchł nagle śmiechem i pochylił się do przodu, wypuszczając z dłoni śnieżkę. Celeste pozostało jedynie dołączyć do brata. Tak więc tkwili na podwórku, na zmianę przedrzeźniając jeszcze masę innych dorosłych... dopóki słysząca wszystko w kuchni Szlachetna Greaine nie otworzyła drzwi i, jedynie kręcąc głową z rezygnacją, zagoniła tarzające się w śniegu bliźnięta do środka. Jeszcze tylko brakowało, by któreś z nich się pochorowało od haustów zimnego powietrza. 


        Stalowe szczęki zatrzasnęły się na rzuconej w pułapkę gałęzi. Obydwoje Walterów skrzywiło się na nieprzyjemny dźwięk metalu uderzającego w metal i trzasku, który przywiódł im na myśl łamiącą się w tym uścisku kość.
    - Tak... - Philip syknął, podnosząc się z przyklęku. - Ktoś próbuje upolować coś dużego.
    To nie była pierwsza pułapka jaką znaleźli po drodze. Licho (jak go nazywano w mieście od jakiegoś czasu) wypatrzył już trzy, połowicznie zakopane w leśnym runie, podczas gdy o dwóch następnych ostrzegł Walterów towarzyszący im od ostatniej polany zaskroniec. Phil oczywiście go nie rozumiał - nie tak jak jego siostra - ale wąż uprzejmie dawał bardzo oczywiste znaki. Za każdym razem, gdy przed dwójką ludzi znajdowała się pułapka, zwijał się w zygzak, sycząc głośno, zupełnie jak robiłby naturalnie przed każdym innym niebezpieczeństwem. Teraz, gdy mniejszy człowiek ponownie zneutralizował zagrożenie, znów był spokojny. I wyglądało na to, że nie było w pobliżu nic więcej, bo zaraz potem zawrócił w tył, pełznąc do domu.
    - Dzięki za pomoc, Cett! - Celeste pomachała na pożegnanie łuskowatemu przyjacielowi.
    - "Cett"? Ile się znacie, pół godziny? - zwrócił jej uwagę Philip.
    - Mieszka niedaleko! Możemy się znowu przypadkiem kiedyś zobaczyć i co wtedy? Nie będę go nazywać "zaskrońcem", to nieuprzejme - kobieta założyła ręce na szerokiej piersi.
    Drugi Walter tylko pokręcił głową, rezygnując z dalszej dyskusji. Powstrzymywanie Niedźwiedzicy przed nadawaniem każdemu spotkanemu zwierzęciu imienia byłoby hipokryzją z jego strony. W końcu upór oboje odziedziczyli po ojcu.
    Ruszyli dalej, z wprawą omijając wystające korzenie i przeskakując nad rowami po letnich ulewach. Zupełnie, jakby ostatni raz szli tą ścieżką wczoraj. W lasach Hrekavhall nic się przez lata nie zmieniło. Drzewa szumiały z tym samym stoickim spokojem, a gałęzie krzewów równie uparcie walczyły to z wystającymi z wysokich butów pasiastymi nogawkami spodni Celeste, to zaś z czarnym płaszczem Philipa. Kobieta była wdzięczna bratu, że udało mu się wyprosić od dowództwa Korpusu kilka dni wolnego na wycieczkę w rodzinne strony. Nie była pewna, czy bez niego w ogóle fatygowałaby się do samej wioski. To miejsce przestało być domem Walterów wraz ze śmiercią ich matki, oboje byli w tym zdaniu zgodni. Pokazali się starej Greaine i pozostałym siostrom chyba głównie po to, by im udowodnić, że wyszli na ludzi... co tylko ich utwierdziło w przekonaniu, że nigdy tutaj nie pasowali.
    Co zabawne, Philip ze swoją odznaką łowcy czarownic wywołał mniej zamieszania niż sama w sobie Celeste. Stwierdzić, że dziewczyna "urosła" byłoby niedopowiedzeniem. Dorosłe bliźnięta ogólnie okazały wyższe niż przeciętny mieszkaniec gór, ale patrząc na Cel każdy z tych zatwardziałych górali nagle czuł się mały. Nie niski, po prostu mały. Nie nazywano jej w końcu w Fortheimie "Niedźwiedzicą" bez powodu - kobieta miała szerokie, mocno zbudowane barki i mięśnie ramion jak bochenki chleba. "Wygląda, jakby mogła przerzucić sobie każdego z osobna przez ramię i wnieść na sam szczyt Tanagleigh", jak skomentowała Szlachetna Vira, tonem wahającym się między podziwem, a lękiem. Teraz pewnie nie odważyłaby się kazać swojej byłej podopiecznej szorować ołtarze. Philipa tak rozbawiła jej reakcja, że postanowił jej nie mówić, iż obecna Celeste pomogłaby jej wysprzątać cały plac święceń jakby tylko ją o to poprosiła (i to bez krztyny narzekania!). Jedynym, co się nie zmieniło, była burza złocistych loków, którą Walter wydawała się nie przejmować nawet jeśli przysłaniała jej czasem pół świata w trakcie pracy. Odruch odciągania włosów dłonią z czoła, by przerzucić je albo przez ramię, albo do tyłu, był dla niej bezwiedny jak oddech. Nawet teraz, gdy przedzierała się przodem przez gałęzie, nie przyszło jej do głowy, że mogłaby je po prostu związać i oszczędzić sobie kłopotu.
    - Nie wygląda, jakby tędy kiedykolwiek przechodziła - stwierdził Phil oceniając otoczenie.
    - Pewnie przestała podchodzić w stronę wioski - odparła Cel. - To przez te pułapki. Wyczuła, że ktoś jej tu nie chce.
    - Myślisz, że kiedyś w jakąś weszła?
    - Oby nie. W najlepszym wypadku uciekłaby po czymś takim na północ. W najgorszym... sam wiesz.
    - Wolę myśleć, że jest inteligentniejsza niż kłusownik, które je rozłożył - uznał Licho. - I że nic jej nie zmusiło do wyprowadzenia się z domu.
    - Tak. Na pewno wszystko z nią w porządku - zgodziła się z nim Celeste bez chwili zastanowienia.
    W końcu dotarli na miejsce.
    Kobieta zjechała ostrożnie na butach na otoczoną grubymi drzewami małą polankę, stworzoną przez lekko zapadnięty grunt. Przed nią stała średniego rozmiaru skarpa, a w niej ziało wejście do jamy. Zatrzymała się na chwilę w otworze.
    - Rusla? - zapytała, próbując wyczuć ślady jakiejś świadomości. Pustka. W środku nic nie żyło... ale to jeszcze nie znaczyło, że nora była pusta. Dopiero po głębszym wdechu weszła do środka, z sercem podchodzącym jej do gardła. Oby niczego tu nie było, oby tylko niczego tu nie było...
    Nikogo tam nie było. Ani żywego, ani martwego, jedynie zbierająca się we wgłębieniu woda. Odrobinę spokojniejsza, Celeste przykucnęła, szukając jakichkolwiek śladów byłego - lub obecnego - lokatora. I znalazła, choć dostrzegła to ledwo kątem oka: długi, gruby włos w kolorze jaskrawego błękitu, odcinający się krzykliwą barwą od ciemnego gruntu. Kobieta sięgnęła po niego. Takich rzeczy nie znajdowało się w zwyczajnej gawrze.
    - Otwór był poszerzany - usłyszała wołanie Phila za plecami. Mężczyzna wprawionym okiem tropiciela ocenił zniszczone deszczem ślady w wylocie. - Nie tak dawno - dodał po chwili, marszcząc brwi.
    - Ktoś tu na pewno nadal mieszka - zgodziła się z nim Niedźwiedzica prostując się. Tryumfalnie uniosła do góry swoje znalezisko. - Dorosły osobnik. Raczej nie planuje opuszczać tej okolicy.
    - Czyli jednak nasz kłusownik jest po prostu niekompetentny - stwierdził z przekąsem Licho, ale nie ukrywał westchnienia ulgi. - Szukamy dalej, czy-
    Jego twarz nagle stężała. Zmarszczył lekko nos i spojrzał do góry. Celeste nawet nie musiała sięgać własną mocą w przestrzeń. Coś się zbliżało. Coś wystarczająco magiczne, że drażniło szósty zmysł jej brata. Z sufitu jamy posypały się drobinki gliny, gdy jakieś ciężkie stworzenie zbliżyło się do krawędzi skarpy. Philip cofnął się powoli o kilka kroków, wzrok utkwiony gdzieś nad otworem wejściowym, dłoń w pobliżu rękojeści miecza. Cel ostrożnie podkradła się bliżej, próbując sięgnąć do świadomości gigantycznego zwierzęcia nad jej głową. Nadal go nie widziała, ale głębokie warczenie wydawało się trząść powietrzem wokół niej. Może uda jej się je uspokoić zanim...
    I N T R U Z, wrzeszczał każdy skrawek obcego umysłu, gdy tylko Walter go dotknęła. 
    - NA BOK! - krzyknęła do Philipa.
    Mężczyzna rzucił się do swojej lewej zanim warkot przerodził się w krótki, gardłowy ryk i stworzenie rzuciło się w jego stronę. Przednie łapy uderzyły w ziemię z przerażająco ciężkim łupnięciem, ale Licho, wprawiony latami zawodowego pakowania się w kłopoty, już stał z powrotem na nogach, gdy ogromna bestia minęła go o kilka metrów, wytracając impet dopiero na drugim końcu polany. Celeste wybiegła z jamy i zatrzymała się obok brata. Wyglądało na to, że wszystko z nim było w porządku. Ale nawet jeśli tylko udawał, teraz Walterowie mieli przed sobą poważniejszą sprawę.
    A sprawa ta dwukrotnie przerastała swoim rozmiarem konia pociągowego. Gigantyczny rudy niedźwiedź (o wiele zwinniejszy niż wyglądał, jak się okazało przed chwilą) parsknął ze złością. Eiraball Gorm - tak nazywali te piękne stworzenia Tanagleiczycy, od niespotykanego u normalnych niedźwiedzi długiego ogona, zakończonego zwijającym się pędzlem błękitnej sierści. Za granicą nazywano je "praniedźwiedziami tanagleiskimi", jako że zwięrzęta te nie żyły nigdzie indziej na kontynencie. Zwłaszcza teraz, gdy ich liczba zmalała do tego stopnia, iż daleko na południu przypisywano im kategorię istot legendarnych. Nawet w Hrekavhall, które znajdowało się głęboko w górach, z daleka od cywilizacji, sporo ludzi wierzyło, że całkowicie wyginęły. Jedynie Szlachetne Siostry opowiadały dzieciom jakoby praniedźwiedzie, będące przecież świętymi zwierzętami Dhyrala, mieszkały głęboko w sercach prastarych puszcz. Zgodnie z podaniami, każdy las wyrastał wokół gawry Eiraball Gorma i jeśli zwierzę zostałoby przepędzone, życie ich dotychczasowego domu zaczęłoby więdnąć. I była w tym jakaś prawda - stworzenia te miały pasywne magiczne właściwości. Oczywiście, to doprowadziło do bujdy, że błękitne włosy z ogona praniedźwiedzia zakopane w ziemi wspomagają wzrost roślin. A dla pozbawionych dobrej gleby rolnej głodnych ludzi było to jak cudowny ratunek. Dlatego nikt nie widział żadnego od dwustu lat.
    Nikt poza Walterami, oczywiście. Celeste jednego nawet wychowała. Dlatego nie miała żadnych wątpliwości, kto niezmiennie mieszkał w tej jamie odkąd opuściła Hrekavhall lata temu.
    Praniedźwiedzica stanęła na tylnych nogach, podpierając się ogonem. Wydała z siebie kolejny ryk, tym razem jednak bardziej przeciągnięty. Cel i bez swoich zdolności umiała usłyszeć w nim niemalże wahanie. Zwierzę nie rozumiało, dlaczego ta dwójka intruzów nadal nie opuściła jego domu, chociaż chwilę temu prawie próbowało zmiażdżyć jednego z nich. Kobieta podeszła o krok bliżej.
    - Rusla, to my! - powiedziała, uśmiechając się do niedźwiedzicy uspokajająco. - Celeste i Philip! Pamiętasz?
    Bestia opadła z powrotem na cztery łapy. Zmarszczyła nos, ale nie emanowała z niej już wściekłość, a jedynie głęboka konsternacja. Nie widywała się z ludźmi, jak więc rozumieć to dziwne zachowanie?
    - Wiem, że długo nas tu nie było - Walter zaczęła do niej podchodzić nieco pewniejszymi krokami. - Też cię prawie nie poznaliśmy...
    - Ostatni raz jak na mnie skoczyłaś byłaś wielkości owczarka - wtrącił Licho, jak zwykle radząc sobie złośliwymi komentarzami ze świadomością, że mógł tu zginąć.
    Rusla sapnęła. Celeste była już na tyle blisko, iż niedźwiedzica mogła wyczuć jej zapach. Niespodziewanie zwierzę zrobiło krok, wyciągając wielki łeb naprzód i prawie przewracając zaskoczoną kobietę nosem. Zamarła w bezruchu, pozwalając Rusli się obwąchać, aż usłyszała znajomy pomruk przypominający niemal jęk. Uśmiechnęła się, gdy tym razem cały łeb naparł na nią w przyjacielskim pozdrowieniu.
    - Och, też tęskniłam - Walter zarzuciła ręce na masywną szyję starej przyjaciółki i wtuliła twarz w futrzany kark.
    Philip widząc, że jego siostra ma już wszystko pod kontrolą, westchnął i podszedł do nich, zatrzymując się po drugiej stronie Rusli. Ta śledziła go wzrokiem, a gdy znalazł się w jej zasięgu szturchnęła łowcę czarownic nosem z cichym mruknięciem.
    - Przeprasza za tamto - przetłumaczyła Celeste.
    - Nic się nie stało - westchnął, drapiąc zwierzę za uchem. - Też bym się wkurzył jakbym zastał dwójkę obcych we własnym domu... ale następnym razem najpierw zapytaj "Kto tam?", dobrze?
    W odpowiedzi dostał niejednoznaczne kichnięcie.
    - Nie mogę się nadziwić, jak ty wyrosłaś - Celeste cofnęła się o krok w tył, próbując objąć całe rude cielsko wzrokiem, ale łeb Rusli tylko podążył za nią, domagając się więcej pieszczot. - No już dobrze, ty przerośnięty szczeniaku. Kto jest moją kochaną dziewczynką, no kto? - głos Cel typowym jej zwyczajem nabrał infantylnego tonu, jakby faktycznie mówiła do małego pieska zamiast ogromnej, pół legendarnej bestii.
    Tak jak gdy Rusla była jeszcze małym niedźwiadkiem, kobieta ujęła jej łeb w dłonie (cóż, na tyle na ile mogła) i zaczęła ją drapać palcami pod brodą. Reakcja nie zajęła długo - ledwo niedźwiedzica zamknęła oczy z zadowoleniem, gdy nogi dosłownie się pod nią ugięły. Phil zaklął pod nosem, o włos unikając przygniecenia po raz drugi w przeciągu dziesięciu minut.
    - Cielsko jak stodoła, ale mózg tej samej wielkości co dawniej - stwierdził. Cel już siedziała na ziemi, z łbem Rusli przygniatającym jej uda. Philipowi pozostała jedyna logiczna opcja: usiąść obok niej nim ominie go szansa na pogłaskanie najrzadszego stworzenia Tanaghleighu. Zdjął więc rękawice i zanurzył dłoń w gęstym futrze.
    - Ktoś tu się wcześnie szykuje do spania - zauważył. - Nie za gruba warstwa jak na początek jesieni?
    Rusla fuknęła.
    - Nieładnie tak komentować wyglądu damy, Philip - Celeste nawet nie patrzyła w jego stronę, zaabsorbowana ściskaniem kudłatych policzków.
    - W promieniu kilku kilometrów nie ma tu ani jednej damy - sprostował. - Ja tu widzę tylko dwie niedźwiedzice.
    Bliźniaczka uniosła głowę w jego stronę, mając na końcu języka ripostę, ale po sekundzie zdecydowała się jednak zamknąć usta.
    - No dobra, wcale mnie to nie uraziło - przyznała. - Dama nie umiałaby naprawić Holtowi uprzęży do wozu.
    - Nie brałaby się też pewnie do ostrzenia kos, łatania dachów, zastępowania Markusa w kuźni...
    - Do czego zmierzasz? - kobieta wyczuła w głosie brata znajomy ton. Spojrzała na niego ze zmęczonym uśmiechem.
    Philip zmieszał się na moment. Chociaż byli w dokładnie tym samym wieku, Cel wydawała się naturalnie wczuwać w rolę starszej siostry, razem z roztaczaniem wokół siebie identycznego poziomu autorytetu. To dlatego częściej ona niańczyła Philipa niż on ją, ale to nie wykluczało go z prawa do powiedzenia jej raz na jakiś czas, że powinna sobie zrobić przerwę. Do tego zmierzał. Znowu.
    - Przyjechaliśmy tutaj żeby odpocząć od miasta, pamiętasz? - powiedział w końcu.
    - A co właśnie robimy...? - kobieta wskazała szerokim gestem na otaczające polanę drzewa.
    - Miałem na myśli obowiązki.  P r a c ę.  Stanęłaś w centrum wioski i pierwsze, co ci przyszło do głowy, to że dach Domu Zgromadzeń wymaga naprawy przed zimą.
    - Bo wymagał.
    - Cel, ktoś i tak by się tym zajął - przerwał jej Phil, zanim znowu siostra ucieknie się do tłumaczeń. - Nie musiałaś w niczym pomagać. Nikt cię nawet nie poprosił o pomoc. Możesz w końcu odetchnąć od roboty w zakładzie, w polu, stajniach... - uciekł wzrokiem w kierunku własnych palców drapiących Ruslę za okrągłym uchem. - W Fortheimie sąsiedzi przynajmniej nas lubią. I się odwdzięczają za pomoc. Nie bez powodu tam zostaliśmy.
    ...nawet po śmierci taty. To tak naprawdę chciał powiedzieć i Cel doskonale go rozumiała. W Hrekavhall trzymała ich matka. W Fortheimie trzymał ich ojciec. Teraz już nie było z nimi żadnego z nich, a mimo wszystko wybrali wielkie miasto zamiast gór i lasów, w których spędzili dzieciństwo. Chociaż mieszanina magicznych bodźców w zatłoczonym mieście przyprawiała czasem Philipa o ból głowy, chociaż jedyne stworzenia z jakimi Celeste miała kontakt były w większości znudzonymi zwierzętami gospodarskimi, żadnemu z nich do głowy nie przyszło, by wrócić do domu.
    Śmieszne słowo, "dom". Przez tyle lat na południu mała Walter myślała, że był w górach i nie mogła tego zmienić, a teraz, gdy przyjechała do wioski, nie mogła się doczekać, aż wróci do swojego domu w Fortheimie. Spacer przez znajomą puszczę, by zobaczyć się ze starą przyjaciółką był świetny, ale teraz już była pewna, gdzie naprawdę było jej miejsce w świecie... nawet jeśli będzie łatała dachy i uspokajała krowy do końca życia. Tak długo jak miała ze sobą Philipa, Ena, Katyę i resztę swojej przygarniętej rodziny, była szczęśliwa.
    - Jutro wracamy do domu z karawaną Ljota - powiedziała stanowczo, jakby składała bratu obietnicę. Albo jakby próbowała samą siebie do tego przekonać. Było to bardzo ciężkie czując przyjemny ciężar niedźwiedziego łba na nogach i słuchając zadowolonych pomruków jego właścicielki.
    Licho uniósł brew powątpiewająco.
    - Żadnych przysług? Całe kilkanaście godzin?
    - Więcej! Potem mamy całe kilka dni drogi z dala od cywilizacji, ani jednego dziurawego dachu w zasięgu wzroku - Celeste pokiwała głową. 
    - Czasem naprawdę mnie martwi, że jedynym, co może cię powstrzymać od pracy, jest całkowite odcięcie od cywilizacji.
    - Dramatyzujesz - kobieta przewróciła oczami. - A teraz, skoro prawdopodobnie długo tu nie wrócimy, nacieszmy się jak miękka jest zimowa warstwa futra Rusli bez rozmyślania o kryzysie egzystencjalnym.
    Uwaga trafiła celnie i Phil zszedł z tematu. Za poradą siostry spróbował skupić się wyłącznie na tym, jak dobrze jest głaskać zwierzę kilkakrotnie razy większe od ciebie, które nie chce ci przy okazji zrobić krzywdy. Bycie bratem Celeste Walter (jakkolwiek irytującym nie było dbanie o kogoś, kto najpierw woli dbać o wszystkich innych) miało czasem swoje wielkie, kudłate i lubiące pieszczoty plusy. Majestatycznej Eiraball Gorm bardzo podobała się poświęcona uwaga. Raz na jakiś czas jej ogon leniwie przesuwał się z jednej strony na drugą, z błękitnym pędzlem zawijającym się na końcu jak sztywna wstążka. W powietrzu unosił się jedynie szum drzew na wietrze i okazjonalne okrzyki ptaków. I chociaż Licho doskonale pamiętał, że w tym lesie mieszkało o wiele więcej drapieżników poza samą Ruslą, z Cel u boku nie były już w jego głowie takie straszne. W jej towarzystwie nawet najmroczniejsze puszcze wydawały się oazami spokoju w zmieniającym się świecie.
    Jakkolwiek jednak atmosfera nie byłaby przyjemna, Philip nie potrafił od tak odpuścić. Ośli upór był w końcu u Walterów rodzinny i Niedźwiedzica nie miała do niego wyłącznych praw. Dlatego, mimo jej usilnych starań, do uszu Cel dotarł gderliwy pomruk:
    - Znając moje szczęście i tak jutro koło w wozie Ljota trafi szlag. Albo od razu całą ośkę. I moje dzisiejsze gadanie pójdzie tam, gdzie najwyraźniej jego miejsce: głęboko w lesie.

Song Theme

Relacje z innymi postaciami

        Walterowie byli specyficznym rodem. Korzenie rodziny Celeste sięgają czasów, gdy Fortheim nadal był częścią Avrilu. Mieli wystarczająco, by utrzymać piętrowy dworek niedaleko głównej drogi do miasta, między Bramą Królewską i Kamienną, jednak nigdy na tyle, by uznać Walterów za zamożnych. Ot, zwyczajny ród kowali i rzemieślników. Trudno stwierdzić jak, ale na pewnym etapie dworek przekształcił się w zajazd, który przestał działać, gdy nikt nie był w stanie go w całości utrzymać. Tak więc w mieście pozostał Seamus Walter, pusty dom i dobudowany do niego zakład. Wszystko to zostawił w spadku swoim dzieciom, a ponieważ Philip zdecydował się zostać łowcą czarownic, to Celeste przejęła ojcowski fach. 
    Ciężko powiedzieć, kto z podmiejskiej społeczności Fortheimu jej nie zna. Tej kobiety jest wszędzie pełno - to naprawia komuś narzędzia rolnicze, to dogląda chorych zwierząt, to zaś plecie dzieciakom warkocze (albo daje je pleść sobie, jak już ją przekonają, by usiadła na kilka minut). Wydaje się, że nie ma pracy, której zawsze pomocna Niedźwiedzica nie mogłaby się podjąć i jakaś zawsze się dla niej znajdzie... czy też raczej jakaś zawsze znajdzie . Gdyby Cel kazała sobie płacić za każdym razem, gdy ktoś ją poprosi o jakąś przysługę, Walterowie mogliby się już domagać w urzędzie tytułu szlacheckiego.
    O ile każdy wychwala dobroć kobiety do jakiegokolwiek bóstwa w jakie wierzy, o tyle niektórym z roku na rok coraz mniej się ta sytuacja podoba. Philip, z racji bycia jej kochanym bratem, chwyta się każdej okazji, by jej przypomnieć, że niebo nie runie im na głowy, jeśli weźmie sobie dzień wolny. Jakkolwiek większość jego prób nie byłaby bezskuteczna, nie przechodzą bez echa. Cel bardzo ceni sobie jego zdanie i jeśli ktoś umiałby ją trafić swoimi słowami w samo serce to właśnie on. Koniec końców są bliźniętami, na dodatek też jedyną swoją rodziną - żadne nie pozwoliłoby, by drugie zrobiło sobie krzywdę własną głupotą. Celeste może udawać starszą siostrę (z jej imponującą posturą i charakterem nie jest to trudne), ale Phil ma pełne prawo suszyć jej głowę o to, by raz na jakiś czas pomyślała o sobie, bo ktoś po prostu musi. Oczywiście istnieje od tej reguły wyjątek: jeśli to właśnie jej brat czegoś potrzebuje, Cel nie przyjmuje absolutnie żadnych protestów.
    Walterów może być tylko dwójka, ale zdaniem Niedźwiedzicy jej rodzina liczy o wiele więcej osób. Zgodnie z zasadami wszechświata, jeśli ktoś raz odwiedził zajazd i spotkał jego gospodynię, przyjdzie tam jeszcze wiele razy. I nie ma czemu się dziwić - Celeste przyjmuje z otwartymi rękoma każdego gościa, bez zastanowienia dokłada do stołu tyle nakryć ile tylko potrzeba, bardzo szybko zaprzyjaźnia się z nowymi ludźmi i jeszcze nie zdarzyłoby się, by kogoś do siebie zniechęciła po prostu będąc sobą. Wyznaje też zasadę, że jeśli ktoś jej przybranej rodziny przyprowadzi na kolację do zajazdu nową zagubioną duszyczkę, to nie może być to ktoś zły. Tak więc towarzystwo w domu Walterów od kilku lat wyłącznie się rozrasta o nowych znajomych, znajomych nowych znajomych, i tak dalej.
    Stanowczą większość tej grupy stanowią przyjaciele Philipa, jak Akhme lub Katya, ale na czele bez dwóch zdań stoi Engel Mittal. Licho przyprowadzając go do siostry chyba nie zdawał sobie jeszcze sprawy, co uczynił. En nie tyle został przez Cel przyjęty - ona tego artystę zaadoptowała. Jest dla niej trochę jak młodszy braciszek, którego może rozpieszczać do woli, gdy jej faktyczny brat jej na to nie pozwala. Na całe szczęście Engel nie ma żadnych zastrzeżeń co do duszenia go w powitalnym i pożegnalnym uścisku, przyjął też zaoferowany mu pokój i wpada we wszystkie święta. I wszystko byłoby pięknie, gdyby Philip nie zdołał go już przeciągnąć na swoją stronę w kwestii tego, że Celeste za mało o siebie dba. Teraz już mają nad nią przewagę liczebną.

Inne

  •     Pamięć Celeste niektórych czasem przeraża. Zwłaszcza do imion. Nie tylko pamięta dokładnie każdego po ledwie jednym spotkaniu, potrafi wymienić też wszystkie osoby, o których tylko słyszała, ale jeszcze nie spotkała. Dalej pamięta, na których nauczycieli Philip marudził najbardziej, całą grupę teatralną Ena, a nawet którzy uczniowie najbardziej zachodzą Akhme za skórę. I to nadal jeszcze nic - stanowczą większość znajomych Cel w końcu stanowią zwierzęta, a jeśli któreś nie ma imienia, to ona je im nadaje. Wszystkie konie, krowy, psy, koty, wróble, a przecież ma jeszcze masę znajomych, którzy zostali w lasach Hrekavhall! Jakże życie byłoby prostsze gdyby wszystkie regułki w szkółce kapłańskiej zapadały jej w pamięć równie łatwo...
  •     Tak jak ona często słyszy o większej ilości ludzi niż dziennie spotyka, tak i jej sława najwyraźniej ją wyprzedza. Zdarzyło się już kilkakrotnie, że do zakładu przyszedł jakiś mieszczanin, albo i nawet czyjś służący, szukając "zaklinaczki zwierząt, Celeste Walter". Niedźwiedzica odwiedzała już kilkukrotnie w interesach miejskie stajnie, dzielnice mieszkalne, a nawet i arystokratyczne włości, pomagając różnym ludziom lepiej zrozumieć ich pupili. Walter uwielbia wykorzystywać swój specyficzny magiczny talent do komunikacji ze zwierzętami, dlatego z chęcią przyjmuje te "specjalne" zlecenia i czerpie z nich najwięcej satysfakcji.
  •     Nie da się ukryć, że ulubionymi zwierzętami Celeste są te, z którymi zwykły człowiek nie powinien umyślnie szukać kontaktu, wliczając w to wszelkie bestie magiczne. Im są większe oraz groźniejsze, tym bardziej fascynować ją będzie jak to byłoby z nimi "porozmawiać". Zdecydowanie winne temu są jej specjalne zdolności. Kobieta nie tylko potrafi wyczuwać ich emocje i niejako myśli, sama jej obecność w jakiś sposób aktywnie daje im pozytywne sygnały. Dlatego od dziecka bardzo rzadko zdarzyło się, by któryś z "dzikich przyjaciół" ją zaatakował, a jeśli do tego doszło, to udawało jej się sprostować to "nieporozumienie" dosyć szybko. Stąd też jej uwielbienie do wielkich, silnych stworzeń. Nie zrozumcie mnie źle - kocha je wszystkie jednakowo, ale nie bez powodu przyjęła przezwisko "Niedźwiedzica" z pewną dumą. 
  •     To, że jest utalentowaną rzemieślniczką każdy widzi. Jednym z jej ulubionych zajęć jednakże jest prosta biżuteria, bo to robi wyłącznie z własnej inicjatywy. Często zbiera skórzane odpadki w zakładzie, by później pociąć je w paski i zrobić z nich bransoletki. Te bardziej wymyślne często daje w prezencie przyjaciołom lub zostawia sobie. Próbowała również robienia prostej metalowej biżuterii, ale ta wymaga o wiele więcej czasu i finezji. Dlatego puste metalowe obręcze i zaciski sprzedaje do miasta, gdzie dostaną je do rąk lepsi artyści od niej. Poza zaplataniem rzemyków bardzo lubi pleść wieńce z kwiatów oraz warkocze (co jest dosyć zabawne, bo własnych włosów nawet nie spina w kucyk).