niedziela, 26 sierpnia 2018

Od Revana - Przyjęcie

        Przyjęcie urządzono w ogródku otaczającym posiadłość. Budynek sprawiał ponure wrażenie, jakby był ciemną wyspą w morzu świateł, delikatnej muzyki i śmiechu. Okna ziały czarną pustką, poza niektórymi na parterze, w których uwijała się służba, biegając od kuchni do ogrodu i z powrotem. Kluczyli między plotkującymi arystokratami i rozstawionymi wcześniej białymi stolikami. Obok drzwi wejściowych stało kilku muzyków. Revan nie przyjrzał im się dobrze, ale nie trzeba było być geniuszem, by rozpoznać wprawny ruch smyczków. Typowe instrumenty dla bogatych zabaw. Chociaż większość śmietanki towarzyskiej zbierało się właśnie z tej strony, Szary dostrzegł, że także położony nieco dalej sad oświetlono dla wygody gości. To nie mógł być pierwszy raz, gdy Sailence urządzał przyjęcie dla tylu gości - podobny asortyment mógłby mu pozwolić na wyprawienie porządnego wesela. Wtedy dopiero narobiłby wokół siebie szumu, Re uśmiechnął się pod nosem. Z tego, co mu było wiadomo na temat tego konkretnego arystokraty, raczej nie użyczyłby swojej posesji na potrzebę cudzego ślubu. Własnego chyba tym bardziej nie dopuszczał do wiadomości, pomimo całej rzeszy adoratorek.
    Klimat tego miejsca, chłodne nocne powietrze lecące znad morza i spokojna muzyka, przypominały Szaremu Ikram. Od pamiętnego balu z okazji Święta Tolerancji, brał udział w większości przyjęć organizowanych w sercu stolicy. Dante - jego przełożona - kładła spory nacisk na bezpieczeństwo gości. Re, Thalia, Jin i pozostali członkowie klanu Orłów na czas balów zyskiwali uprawnienia strażników, by nie musieć oddawać broni do depozytu. Brali udział w przyjęciach jako swego rodzaju przyzwoitka, gotowa zareagować w razie niebezpieczeństwa. Prześladowca nie pamiętał, żeby na jego warcie często działo się coś faktycznie wymagającego jego interwencji. Może kilka razy musiał kogoś siłą wyprowadzić na zewnątrz, raz czy dwa sytuacja wymagała sięgnięcia po broń, ale bale nigdy nie kończyły się rozlewem krwi. I chociaż jego słowne pojedynki z Thalią na uciechę arystokracji stały się niemal tradycją, nic innego ze Święta Tolerancji się nie powtórzyło. W sumie i ono nie było takie złe, zwłaszcza, gdy już pozbyli się tych dziwnych, chimeropodobnych potworów. Rzadko widzi się prawie dwudziestkę całkowicie odmiennych indywidualistów siedzących w pustej sali balowej, próbując złapać oddech.
    Chyba poważnie się zżyłem z tym krajem, stwierdził w myślach Revan. Dal-Viria miała pewien urok, jeśli spędziło się w niej najważniejsze lata swojego życia. A Ikram był regionem, który w szczególności odbił się na Nocnym Prześladowcy. Aż żal, że musiał stamtąd uciekać. Ale w sumie, to czego się spodziewał? Morderca na zlecenie nigdy nie będzie wyglądał ładnie między przedstawicielami prawa.
    Jakaś młoda dziewczyna uśmiechnęła się do niego zalotnie. Re uprzejmie uchylił jej kapelusza, kłaniając się lekko. Szlachecką etykietę także wyniósł z rodzinnych stron. To ona zakazywała mu zasłonić twarz bandaną. W takim towarzystwie, ironicznie, nie pomogłaby mu się ukryć. Nie był na zatłoczonej sali balowej, gdzie łatwo znikałby innym z oczu. Tutaj człowiek umyślnie kryjący twarz nie uszedłby uwadze gości, a już na pewno nie zignorowałaby go służba. Dlatego fioletowa chusta czekała zwinięta w kieszeni, aż okaże się konieczna. Z tego samego powodu nie miał także przy sobie haka - ciężko byłoby go ukryć. Pozostał mu ukryty w lewym rękawie nadziak. Oczywiście nie planował go używać. Ikram poza etykietą nauczył go także ostrożności.
    Celem Revana nie był dzisiaj nikt. Przyszedł tu tylko ze względu na istotny aspekt swojej profesji: informacje. Nie po raz pierwszy wprosił się ukradkiem na czyjeś przyjęcie. Nocny Prześladowca do wykonania swojej roboty potrzebował ogółem dwóch rzeczy: narzędzi i powodu. Przysłuchiwanie się rozmowom na temat konkretnego człowieka pomagało mu zbierać wszystko w całość, oddzielić fakty od plotek. Dobrze było wiedzieć na przyszłość, czy cudze życie warte jest konkretnej ceny. Szary, chociaż zajmował paskudną niszę w kwestii profesji, miał pewne zasady, które niejako utrzymywały go przy zdrowych zmysłach. Jak dla niego odbieranie byle jakiego życia za byle jaką cenę nie było uczciwym zarobkiem. Między nim, a jego potencjalną ofiarą zawsze istniał pewien układ: ,,Jeśli nie masz nic na sumieniu, nawet się nie dowiesz, że ktoś chciał zapłacić za twoją śmierć". Informacje o życiu arystokracji były dla niego tym bardziej cenne, gdyż okazji do ich zdobycia nie dostawało się codziennie. Rzadko udawało mu się dowiedzieć kto i kiedy organizuje jakąś zabawę, na którą łatwo będzie się wkraść niezauważonym. Ale kiedy już trafiał na podobne przyjęcia, to uczył się sporo rzeczy nie tylko o samym gospodarzu (o którym z reguły ludzie rozmawiali najwięcej), ale i samych gościach. Była to też okazja do obejrzenia z bliska posesji, chociaż nie należało to nigdy do priorytetów Revana. Obeznanie w terenie nie było tak istotne, bo rzadko pchał się na chroniony teren. Ironicznie, to w tłumie ludzi w środku dnia trudniej znaleźć sprawcę, niż w jego własnym domu w nocy, gdy wszyscy śpią. W drugim wypadku wystarczy, że przypadkiem ktoś ze służby ruszy za potrzebą i wpadnie na ciebie w pustym korytarzu. Nawet jeśli ominąłeś wszelkie środki bezpieczeństwa, mogłeś wpaść przez durne zrządzenie losu. Nie, arystokraty nie dało się bezkarnie i łatwo pozbyć w taki sposób. To było bardziej ryzykowne, niż gdyby celem miał być samotnie żyjący mieszczanin.
    Dzisiejsza aukcja uświadomiła Szaremu jak mało wiedział na temat Ravena Sailence'a. Owszem, umiał trafić do jego domu, przypomnieć sobie głośne wydarzenia z jego udziałem, ocenić ogólny wkład w życie miasta, wymienić co najmniej cztery zadurzone w nim damy z wyższych sfer, jak i nazwiska ludzi, którzy go raczej nie lubili, a nawet uważali za zagrożenie. Do tej pory uważał, że to wystarczająco wiadomości o jednym delikwencie, ale to, co widział tego dnia zadało mu fundamentalne pytanie: czy mógłby Sailence'a zabić, jeśli ktoś kazałby mu to zrobić? I nie chodziło tu tylko o moralne znaczenie - Revan już nie był pewien, czy ten zamach na czyjeś życie nie byłby ostatnim w jego karierze. Nie bez powodu stanowczą większość zleceń Nocnego Prześladowcy stanowili ludzie. Humanoidy, mieszańce i istoty magiczne rozsądnie uznawał za cele ,,większego ryzyka", a ponadto rzadko kiedy ktoś sobie życzył śmierci przedstawiciela tych grup. Pomocy Re z reguły szukali ludzie chcący śmierci innego człowieka. Dlatego istotnym było wiedzieć, do kogo nie powinien się zbliżać. Szary trzymał w pamięci obraz Sailence'a zatrzymującego szarżującego ogiera jedną ręką. Szczerze wątpił, by człowiek mógł mieć tyle siły. To właśnie musiał dzisiaj ustalić.
    Samego gospodarza na szczęście nigdzie nie widział. Ludzie niestety nie rozmawiali nawet o wydarzeniach z dzisiejszej aukcji, a jeśli już, to wydawali się równie zaskoczeni Ravenem co Re. Gdy podsłuchiwanie przestało przynosić korzyści, musiał zacząć sam dyskretnie pytać. Wtedy przypomniał sobie o spotkanej wcześniej dziewczynie. Wykorzystywanie jej zainteresowania jego osobą było wyjątkowo nietaktowne, ale Szary nie mógł odejść z niczym. Szczerze wątpił, by wiele wiedziała, ale może mogła go naprowadzić na jakiś trop. Zawrócił więc z powrotem do innej części ogrodu i, na szczęście, nadal tam była. Co jeszcze lepsze, w towarzystwie - najwidoczniej - przyjaciółki, opierającej się na ramieniu jakiegoś młodszego od Revana szatyna.
    Towarzystwo okazało się wyjątkowo przyjazne, swobodnie rozmawiając z nieznajomym jak ze swoim. A szatyn na dodatek był dzisiaj na felernej aukcji razem z ojcem i chętnie podchwycił temat.
    - Wspaniały koń - zachwycał się, mając na myśli kupionego przez Sailence'a Alacazma. - Ojciec sam chciał go licytować, ale powstrzymał się, gdy Sailence zabrał głos.
    - Może to i lepiej? - odparła jego partnerka. - Skoro był tak dziki jak mówisz, mógłby zrobić ci krzywdę.
    - To na pewno. W życiu bym na niego nie wsiadł, skoro czwórka ludzi nie umiała go utrzymać.
    - Dlaczego więc Sailence go kupił? - zainteresował się Revan.
    Mężczyzna zastanowił się chwilę, ale pokręcił głową, nie umiejąc tego wyjaśnić.
    - Chciałabym go zobaczyć... - rozmarzyła się druga z dziewcząt.
    - Sailence'a, czy Alacazma? - zadrwiła przyjaciółka.
    - Konia! - oburzyła się pierwsza. Rozejrzała się ukradkowo i dodała konspiracyjnym szeptem: - Myślicie, że dalibyśmy radę podejść do stajni?
    Szatyn parsknął śmiechem.
     - Miłej zabawy. Ja wolę pozostać w łaskach gospodarza...
    Stajnia, pomyślał Re. Faktycznie, widział ją wcześniej z daleka. Popatrzenie na Alacazma wcale nie wydawało się głupim pomysłem. Co prawda raczej nie dowie się zbyt wiele od skarogniadego ogiera, ale przynajmniej zobaczy go z bliska. Dodatkowo wymknięcie się z powrotem do miasta od strony stajni będzie prostsze. Tak więc Szary pożegnał grupkę, usprawiedliwiając się późną porą, i wkrótce wyszedł poza obręb świateł latarni, by ruszyć ukradkiem w stronę oddalonego od posiadłości budynku. Na szyi zawiązał swoją bandanę i nasunął ją na nos, tak na wszelki wypadek.
    Gdzieś w połowie drogi dostrzegł słabe światło w drzwiach stajni. Ktoś chyba jednak wcześniej wpadł na pomysł, by odwiedzić Alacazma. Re przyspieszył kroku, nadal uważnie stawiając stopy. Był na otwartym terenie, a najbliższą kryjówkę mógł znaleźć przy ścianie stajni. Gdyby owy ktoś wyszedł ze stajni, istniałby cień szansy, że pomimo mroku i przytępiającej wzrok latarni mógłby Szarego zauważyć. Na szczęście nikt nie wyszedł zanim mężczyzna zdążył stanąć pod boczną ścianą. Wyjrzał ostrożnie za róg, próbując nasłuchiwać. Ktoś w środku rozmawiał. Cicho, ale Re miał pewność, że były tam dwie osoby. Wkrótce światło latarni zbliżyło się do wyjścia i w stronę posiadłości ruszył wysoki mężczyzna... z mechaniczną ręką wystającą nad ramieniem, trzymającą przed nim światło. Lekal Grimm. To Szarego zaintrygowało - nie spodziewał się Starszego Nad Monetą na prostym przyjęciu u jakiegoś arystokraty. Czyżby zajmował się sprzątaniem po aukcji Rochera?
    W środku został jego rozmówca. Re słyszał tylko sporadyczny odgłos kopyt Alacazma, ale był pewien, że ktokolwiek tam był, stał przy jego boksie. Ostrożnie zbliżył się do wyjścia. Ze środka nie padał już żaden snop światła. Jeśli tam wejdzie, już na pewno zostanie zauważony. W głowie Prześladowcy zaświtał nie głupi pomysł, by odpuścić sobie swój oryginalny pomysł i może wrócić na przyjęcie, by dowiedzieć się czegoś na temat obecności Grimma. Ewentualnie po prostu rzucić to wszystko w cholerę i pójść do domu. Oda na pewno nie miałaby mu za złe spędzenia dwóch godzin przy książce, zamiast włóczenia się do północy po przedmieściach Fortheimu. I prawie jego plan doszedł do skutku. Prawie, bo zanim zdążył postawić stopę we właściwym kierunku, usłyszał ze środka znajomy głos:
    - Czemu się chowasz? Po prostu podejdź do mnie jak człowiek.
    Raven. To bez wątpienia był on. Re mimowolnie przeszły ciarki. Skąd wiedział, że tu jest? Co go zdradziło? Jakim cudem COKOLWIEK go zdradziło?
    Revan z doświadczenia wiedział, iż bywały chwile, w których udawanie traciło sens. Nie było wątpliwości, że Sailence mówił do niego. A skoro już go przechytrzył, to nie wypadało zgrywać głupka ani głuchego. Westchnął cicho i stanął w otwartych drzwiach.
    Sailence nawet nie popatrzył w jego stronę. Był zajęty głaskaniem łba Alacazma. Koń prychnął, przestępując z nogi na nogę.
    - Według fortheimskiego przysłowia skradają się tylko złodzieje i mordercy - powiedział białowłosy. - To nie stawia cię w korzystnym świetle.
    Re tylko wzruszył ramionami, zakładając ręce na piersi.
    - Takie moje szczęście - odpowiedział.
    - Co masz na swoje usprawiedliwienie?
    - Cóż, próba kradzieży pańskiego konia mija się z celem. Nie byłbym w stanie go stąd wyprowadzić nie robiąc przy tym zamieszania.
    - Więc jesteś mordercą? - zasugerował Raven. Po chwili uśmiechnął się niepokojąco. - Nie musisz odpowiadać.
    Wpadłeś, śmiał się jakiś głosik wewnątrz czaszki Prześladowcy. Tyle lat w biegu i znowu się potknąłeś. Równocześnie głos rozsądku mówił mu, że przecież niczym nie mógł się w tej chwili zdradzić. Dlaczego Sailence z miejsca założył, kim jest Szary? To mógł być zbieg okoliczności. I Re naprawdę chciałby, by właśnie tak było.
    - Pewnie mi nie uwierzysz, gdy powiem, że przyszedłem popatrzeć na Alacazma - bardziej stwierdził, niż zapytał.
    - Mógłbym w to uwierzyć - uznał arystokrata. - A skoro już tu jesteś to masz do wyboru albo to, albo próbować stąd uciec.
    Próbować. Ręka chwytająca za lejce rozpędzonego ogiera...
    Chyba pozostało mu tylko dołączyć do rozmówcy przy boksie. Revan podszedł więc spokojnym krokiem bliżej, zatrzymując się jakieś dwa metry od Ravena. Oparł się plecami o boks po przeciwnej stronie, by móc popatrzeć na Alacazma. Koń wyczuł go zanim się zbliżył. Parsknął nerwowo i zatupał w miejscu.
    - Chyba też to czuje - głos Sailence'a wydawał się wręcz rozbawiony. W ten ponury, nie zwiastujący wiele dobrego sposób.
    Revan zignorował tą uwagę. Nie miał ochoty wiedzieć, czym było ,,to" i w jaki sposób wygaduje nieznajomemu wszystko na jego temat.
    - Tęskniłem za końmi - zagaił. Z dzisiejszego wieczoru oraz z aukcji wyniósł jedynie, że odosobniony, tajemniczy arystokrata musiał mieć słabość do tych zwierząt. Szaremu wydawały się jedynym rozsądnym tematem do poruszenia w tej sytuacji.
    - Ja również - przyznał białowłosy, nadal nie patrząc w stronę swojego rozmówcy. - Fortheim to dla nich nie najlepsze miejsce. Aukcja chyba tylko tego dowiodła, nie sądzisz?
    - Nie wiem - odpowiedział wymijająco Re. - Na pewno nie dałoby się trzymać konia w centrum miasta.
    - Miałeś kiedyś własnego, prawda? - odgadł Raven. - Jaki był?
    Szary czuł autentyczną frustrację. Facet wydawał się wiedzieć o nim więcej niżby sobie życzył i to po kilku zamienionych zdaniach. Cóż, przynajmniej Poursuivant już wiedział, że nie bez powodu się go obawiał. Wiwat dla instynktu.
    - Ogier, siwy jabłkowity - odpowiedział. - Szczupły, z krótkim pyskiem, łukowatą szyją i niewygodnym grzbietem. Nic niezwykłego, w porównaniu do Alacazma.
    - Dla wszystkich wokół, owszem. To kwestia gustu. Co się z nim stało?
    - Został w rodzinnych stronach. Pewnie kuzyn go przygarnął po moim wyjeździe. Przynajmniej wiem, że nie został bez opieki.
    - Musiało być mu ciężko przyzwyczaić się do nowego właściciela.
    - Tak jak ciężko się przyzwyczaić do nowego miasta - stwierdził Szary.
    Białowłosy obrócił się w jego stronę, po raz pierwszy w trakcie całej rozmowy.
    - Długo mieszkasz w Fortheimie? - zapytał.
    - Już trochę czasu będzie - odpowiedział Re. - Nie liczę, bo nie planuję się stąd wynosić.
    - Jak ci na imię?
    Nagłe zainteresowanie nieco zbiło Poursuivanta z tropu. Mimo to ukłonił się, zakładając lewą rękę za plecy i przedstawił się:
    - Revan. Znajomi mówią mi ,,Szary"... a nieznajomi ,,Nocny Prześladowca".

Raven? Masz jakiś zaczątek znajomości > <

wtorek, 21 sierpnia 2018

Od Lekala - Dociec prawdy

        W wielu sanrewskich wierzeniach zwierzęta o czarnej maści są złym omenem, z krukami, zdziczałymi psami i kotami na czele. O karych koniach jeszcze nie przyszło Lekalowi słyszeć złego słowa, ale dzisiejszy dzień bez wątpienia utwierdził go w przekonaniu, że i one nie zapowiadają niczego dobrego. Alacazm był po prawdzie skarogniady - jak go upomniała Yan, gdy podzielił się z nią swoim spostrzeżeniem w drodze do domu - lecz mimo tego okazał się dla lorda Grimma równie pechowym koniem. I nie tylko dla niego, o czym dowiedział się jeszcze tego samego dnia...
    - Zamordowany? - powtórzył, starając się nie przeciągać tego słowa w stronę jakiejkolwiek emocji. Przez to zabrzmiał, jakby był bardziej tą wiadomością zafascynowany niż wstrząśnięty. Był zaskoczony (któż by nie był?), jednakże nie w takim stopniu, by faktycznie go to poruszyło. Nie znał Klaue'a Rochera. Aukcjoner był po prostu kolejnym kupcem liczącym na przychylność głównego zarządcy fortheimskiego handlu i przed niespodziewaną śmiercią zdążył go jedynie wkurzyć. Jak raz ktoś mnie uprzedził przed wyciąganiem konsekwencji, przeszło Lekalowi przez myśl.
    Sir Bleu, dowódca Gwardii Królewskiej, kiwnął krótko głową, spoglądając na reakcję pozostałych członków rady. Komendanta Straży Miejskiej informacja ta nie tknęła w ogóle. Greyhound zajmował się podobnymi sprawami na porządku dziennym, a śmierć aukcjonera nie była jego winą w żadnym stopniu. Codziennie miał na głowie aż trzy organizacje bezpieczeństwa publicznego: Straż Miejską, Konną i Korpus Łowców Czarownic, który z jakiegoś powodu przydzielono przed kilkoma laty pod jego jurysdykcję. W Fortheimie poza mordercami byli jeszcze złodzieje, oszuści, handlarze czarnorynkowi i inne miejskie plagi, którymi musiał się przejmować. Za to siedząca u szczytu stołu lady Armin, pośredniczka królowej, wzięła bezgłośny wdech, opierając usta na splecionych palcach. Jej policzki pobladły lekko, jak zwykle, gdy rozmowa schodziła na podobne tematy. Asystent Lekala, Tom, również nie wyglądał najlepiej. Uwe jednak miał przeczucie, że bardziej przeraził go fakt, iż śmierć Rochera spadnie na głowę jego i Starszego Nad Monetą, jako jedynych odpowiedzialnych za felerną aukcję. Współpracownicy zmarłego mogą spróbować ich zaskarżyć o celowe zaniżenie środków bezpieczeństwa, bo, jakkolwiek źle by to nie brzmiało, brak Klaue'a wśród żywych był im mimo wszystko na rękę. I, na nieszczęście Grimma, zdawali sobie z tego sprawę wszyscy, którzy chcieli mu zaszkodzić. W tym Bleu.
    Rycerz przeniósł wzrok na siedzącego naprzeciwko Lekala. Również nie wyglądał na przejętego śmiercią aukcjonera i jako jedyny obecny wydawał się utrzymywać swój dobry nastrój.
    - To chyba nie twój dzień, Grimm - stwierdził, uśmiechając się krzywo. - Nie dość, że wsparłeś biznes oszusta, to jeszcze biedaka zabito zanim zdążył zwiać przed gniewem wielkiego Starszego Nad Monetą.
    Tom spiął się.
    - Chyba nie sugerujesz, że mamy z tym coś wspólnego? - wypalił wyraźnie oburzony, pomimo ostrzegawczego spojrzenia przełożonego. Młody mężczyzna był świetnym księgowym i kiepskim aktorem, co nie wróżyło mu dobrej przyszłości na politycznej scenie.
    - Och, nie ,,wy", przyjacielu - sprecyzował sir Bleu, patrząc znacząco na Lekala.
    Uwe nawet nie drgnął. To nie był pierwszy raz, gdy stary rycerz stawiał go w złym świetle. Nie przepadał za Grimmem odkąd tylko zaczął częściej pojawiać się na dworze. Początkowo musiały go razić jedynie plotki, później zwrócił uwagę na fakt, jak groźną był dla niego konkurencją. Lekal wspinał się po szczeblach władzy w tym samym tempie co on. Szczyt niechęci osiągnął w momencie, gdy królowa zaproponowała "blaszanemu kupczykowi" miejsce w Radzie Królewskiej. Od tamtej pory było już tylko gorzej, bo Amanda I nierzadko wyraźnie preferowała zdanie Lekala nad zdaniem Bleua. Cóż Grimm mógł na to poradzić? Najwidoczniej królowa bardziej pochwalała praktyczny sposób myślenia od przestarzałych ideologii doprawionych religią.
    Mężczyzna w końcu westchnął, wyraźnie zmęczony i utkwił wzrok w rycerzu.
    - Błędy nie zdarzają się tylko szczęśliwym głupcom, Dominiku - zauważył, specjalnie zwracając się do równego sobie po imieniu. Uśmiech Bleua oklapł nieznacznie. Uwe zdecydował się iść za ciosem: - Ciężko się nie sparzyć dając ludziom szansę do rozwinięcia interesów. Ale gdybym tego nie robił, inwestorów w Fortheimie byłoby mniej niż pasowanych rycerzy.
    Przytyk Lekala trafił w sedno. Wiedział o tym i on, i Bleu, czyli dwójka najbardziej wpływowych mężczyzn w mieście, zdolnych spełnić twoje marzenia lub zrównać je z ziemią. Jak do tej pory lepsze powodzenie w poszerzaniu fortheimskich horyzontów miał otwarty na propozycje Starszy Nad Monetą, niż surowy, staroświecki dowódca Gwardii Królewskiej.
    Lady Armin spoglądała ze szczytu stołu na dwójkę mężczyzn. Czuła, że rozmowa powoli schodzi na znajome tory i wcale jej się nie podobała wizja kolejnej kłótni. Zawsze miała wrażenie, że rozwiązywanie problemów szło szybciej, gdy na zamiast niej przy stole siedziała Jej Wysokość. Przy niej sir Bleu wydawał się o wiele bardziej opanowany, a lord Grimm - skupiony na omawianym temacie. Tom za to usilnie starał się nie uśmiechnąć. W końcu milczący do tej pory Greyhound odchrząknął, przerywając zapadłą po słowach Grimma ciszę.
    - To chyba nie jedyne, czym musimy się dzisiaj zająć, nieprawdaż? - zapytał. Armin posłała mu dziękczynne spojrzenie.
    W głowie Lekala błysnęła jedna myśl. Faktycznie, morderstwo nie było najgorszym, co się tego dnia wydarzyło. Pewna plotka zdążyła już obiec resztę Rady, ku niezadowoleniu Bleua i innych stojących u szczytu Gwardii. Rycerz skrzywił się.
    - Doki - kiwnął głową. - Słyszałem już o tym.
    - Który dokładnie budynek ucierpiał? -  zainteresował się Uwe. Szkody materialne były, niestety, także jego działką.
    - Stary magazyn. Właściciel i tak chciał go zburzyć, bo kolejna naprawa już mu się nie opłacała, ale teraz pewnie skorzysta z okazji, by dostać zadośćuczynienie za szkody... - Tom westchnął. - W takich okolicznościach nawet wizyta u pana nie będzie mu straszna, lordzie Grimm.
    - Los poszedł mu na rękę - Bleu parsknął śmiechem.
    - Ciesz się, że skończyło się tylko na jednym rannym - dowódca straży zastukał niecierpliwie palcami o blat stołu. - Wiesz, ilu ludzi straciłoby życie w tym budynku, gdyby nie szybka reakcja jednej strażniczki?
    - Mówisz to takim tonem, jakbym specjalnie posłał tam jakiegoś zamachowca.
    - Bo jesteś jego przełożonym, jakby nie było.
    - Nie odpowiadam za emerytowanych członków Gwardii - odpowiedział Bleu. - Ani za ich głupie pomysły. I nie myśl sobie, że się tym nie przejąłem. Jeśli Ghadi Tambali faktycznie okaże się winnym ataku na twój oddział, dopilnuję, by został należycie ukarany.
    - Wspominałeś, że główny podejrzany opuścił miasto - zauważyła Armin, kierując swoje słowa do Greyhounda.
    - Owszem - mężczyzna skinął głową. - Ale, miejmy nadzieję, nie na długo. Jego tropem ruszyła Ekaterina, ta sama strażniczka, która uratowała swój oddział przed pułapką i znalazła dowody na udział Tambaliego w zamachu.
    - A z nią Białopióry - dodał Bleu.
    - Co ma tak szanowany szermierz do śledztwa? - wtrącił się Lekal. - Nie mogłeś z nią posłać jakiegokolwiek innego gwardzistę?
    - Posłałbym, ale Akhme zgłosił się sam. Poza tym, kto inny wymieni ci z imienia połowę rekrutów? Ze swoim szczeblem ma jeszcze lepsze kontakty, zwłaszcza z innymi Noveirczykami. Jeśli ktoś ma przemówić Ghadiemu do rozumu, to będzie to Akhme. A jeśli nie... cóż, doskonale wiemy, czyja szabla będzie szybsza.
    Greyhound uśmiechnął się lekko, jak zwykle nie wyrażając swojego zadowolenia zbyt otwarcie.
    - Z takim ogonem Tambali daleko nie ucieknie - stwierdził.
    - Dobrze. Jednego kryminalistę mamy - powiedziała lady Armin. - Co z pozostałą dwójką? Mamy żywego mordercę i martwego aukcjonera podejrzanego o nieuczciwy handel końmi.
    - Na co nam ten drugi? Już i tak nikomu nie zaszkodzi - Bleu usiadł wygodniej czując, że jego udział w spotkaniu dobiegł końca.
    - Zostawił po sobie całkiem spory inwentarz - Tom przeglądnął przygotowaną wcześniej listę z góry na dół. - Nie wszystkie zwierzęta znalazły właścicieli, a poza nimi zostali jeszcze pracownicy Rochera, mogący się domagać ostatniej wypłaty z jego majątku. Nie wspominając o dwójce wspólników, którzy dofinansowali aukcję oraz nabywcach podburzonych przez wystąpienie jednego z arystokratów. Ustalenie, czy Klaue Rocher faktycznie był winien oszustw ORAZ znęcania się nad swoimi końmi pomoże nam rozsądzić, co powinniśmy zrobić z jego własnością.
    - Jeśli to oszust, współpracownicy mogą być współwinnymi. Nic im się z tego nie należy - uznał Greyhound.
    - Ani nabywcom, jeśli jest inaczej - stwierdził Lekal. - Byłym pracownikom Rochera na pewno należą się pieniądze, bo wątpię, byśmy byli w stanie każdemu z osobna znaleźć nowe zatrudnienie. Wszyscy na dodatek są Avrilczykami i będą chcieli wrócić do domów.
    Lady Armin uśmiechnęła się pogodnie, podzielając jego zdanie.
    - Co z końmi? - zapytał Greyhound.
    - To jest właśnie problem - Starszy Nad Monetą oparł łokcie na stole. - Zgodnie z prawem powinniśmy je przekazać wspólnikom zmarłego. Jednakże skoro owy zmarły jest podejrzany o łamanie rzeczonego prawa, możemy ubiegać się w imieniu korony o ich przejęcie. Wtedy zamiast trafić na kolejną aukcję zostaną przydzielone do miejskich stajni jako własność Fortheimu. To samo stanie się z ewentualnymi końmi oddanymi przez niezadowolonych klientów. Jeśli Rocher był oszustem, oddamy licytującym równowartość zakupu ze skonfiskowanego majątku.
    - Czyli to skarb korony wesprze pracowników? - spytał niepewnie Tom.
    Rada utkwiła spojrzenia w Lekalu. Mężczyzna westchnął cicho i oświadczył hardo:
    - Przyjmuję to na siebie. Czuję się odpowiedzialny za to zamieszanie. Dowiem się, czy Rocher był winny i ureguluję formalności ze zwróconymi zwierzętami oraz bezrobotnymi.
    - Mogę pomóc - zaproponował Greyhound. - Straż już i tak prowadzi dochodzenie w sprawie morderstwa. Mogą wypytać pracowników Rochera i przyjrzeć się koniom. W kilka osób załatwią to szybko.
    - Będę wdzięczny - Grimm skinął mu głową i zwrócił się do lady Armin: - Proszę przekazać królowej, że sam pokryję wszelkie wydatki w związku z dzisiejszą aukcją, jeśli pieniądze Rochera nie wystarczą.
    - Jak sobie życzysz, lordzie Grimm - odpowiedziała. Spojrzała na pozostałych. - Czy to już wszystko na dzisiaj?
    Pozostała trójka zgodnie uznała, że nie mają już o czym rozmawiać.
    Kilkanaście minut później Lekal opuścił zamek królewski, kierując swoje kroki w stronę strzeżonej bramy po drugiej stronie ozdobnego placyku. Kątem oka zauważył jakieś poruszenie od strony jednej z kamiennych ławek. Yan zdążyła dobiec do niego niemal w tej samej chwili, powiewając za sobą błękitną szarfą okrywającą ramiona.
    - Już po wszystkim? - zapytała, dorównując mężowi kroku.
    - Niezupełnie - Grimm podniósł lekko przedramię, by Noveirka mogła chwycić go pod rękę. Zwolnił też, by nie musiała za nim biec. - Czekałaś tutaj przez całe zebranie? - zapytał mile zaskoczony.
    - Podobno damom mojego poziomu nie wypada wracać samym do domu - wzruszyła ramionami z uśmiechem. - Poza tym, zdążyłam się jeszcze rozejrzeć po jarmarku.
    - Znalazłaś coś ciekawego?
    - Parę podróbek noveirskiej biżuterii, noveirskich jedwabi, a nawet noveirskiej broni - Kalyani westchnęła. - Że też ludzie naprawdę to wszystko kupują...
    - Powinnaś podyskutować o tym z faktycznymi kupcami z Noveiru. Jeśli twoi rodacy przestaną tak zawyżać ceny, to miejscowi zaczną kupować oryginalne wyroby.
    Kobieta szturchnęła go łokciem na tyle, na ile pozwolił jej na to jego metalowy pancerz.
    - Śmiesz obrażać narodowość własnej żony? - zarzuciła mu żartobliwie.
    - Śmiem sądzić, że rodacy mojej żony są mało praktyczni w kwestii handlu. I staroświeccy - dodał po chwili. - Używają cen sprzed dziesięciu lat.
    Lady Grimm zaśmiała się. W bramie zamkowej dwójka gwardzistów pochyliła im głowy.
    - To jak w końcu poszło to spotkanie? - zainteresowała się kobieta, gdy już oddalili się trochę wgłąb miasta. Słońce powoli zbliżało się do zachodu i ruch na ulicach zmalał. Więcej ludzi o tej porze udawało się w stronę rynku, niż zamku.
    - Zaproponowałem pokrycie części kosztów związanych z oszustwami Rochera - zaczął Lekal. - Same pieniądze z aukcji mogą nie wystarczyć na wszystko.
    - No dobrze, a co z Rocherem?
    - Nie żyje.
    - Co? - Kal spojrzała na męża z konsternacją.
    - Jedna z pracowniczek znalazła go z... rozerwanym gardłem. Zginął prawdopodobnie niedługo po zakończeniu aukcji.
    - Wszyscy Święci... - Yan zasłoniła usta wolną dłonią. - Jak do tego doszło?
    - Nikt nie wie. A z Rocherem martwym nie mamy już w ogóle pewności, co powinniśmy zrobić z jego zebranymi na miejscu pieniędzmi i pozostałymi zwierzętami. Miał dwójkę wspólników i grono pracowników, którzy zostali bez pracy w obcym mieście.
    - Należy im się ostatnia wypłata.
    - Też tak uznałem - Uwe pokiwał głową. - I w ich wypadku doskonale wiem, co robić. Gorzej z nabywcami koni i rzeczonymi wspólnikami.
    - I końmi - przypomniała Noveirka. - Nie można ich zostawić na pastwę losu.
    - No właśnie... - Starszy Nad Monetą westchnął. - Jeśli Rocher okaże się winny wielokrotnego oszustwa, staną się własnością miasta. Z tym, że nie jestem pewien, czy dla nich wszystkich znajdzie się miejsce. To jednak podobno około tuzina zwierząt, razem z opcjonalnymi końmi oddanymi przez niezadowolonych uczestników aukcji. Może być ciężko wszystkie zakwaterować w publicznych stajniach. Nie mamy w środku miasta pastwisk, nie będą też miały właścicieli, którzy będą się nimi interesować. Ich przyszłość może wcale nie być tak kolorowa jak przeszłość.
    - Hej, nie załamuj się jeszcze - Kalyani uścisnęła jego dłoń. - Coś wymyślimy.
    Mężczyzna westchnął ponownie, odwzajemniając pokrzepiający gest. Entuzjazm Yan zdecydowanie musiał być zaraźliwy. Kobieta potrafiła postawić każdą sprawę w taki sposób, że wszystko wydawało się możliwe. Przez kilka minut spacerowali w ciszy. Nagle Noveirka drgnęła.
    - Przypomniałam sobie o czymś! - wypaliła. - Pamiętasz tego jasnowłosego mężczyznę, który wszedł na maneż i uspokoił Alacazma?
    - Ciężko zapomnieć... - odparł nieco ponuro Lekal.
    - Na jarmarku spotkałam lady Kath - kontynuowała jego żona, niemal nie dając mu przerwy na odpowiedź. - Wiesz, to ta młoda wdowa po świętej pamięci Edgarze Kathie. Też była na aukcji i zachwycała się panem Sailence'em, czyli właśnie nabywcą Alacazma. Przez dobrych kilka minut podziwiała go za to, że tak się wstawił za tym biednym zwierzęciem i jaki to on nie jest odważny, i tak dalej... - przewróciła oczami. - Po czym pochwaliła się, że kilka dni temu dostała zaproszenie na przyjęcie wieczorowe w posiadłości Sailence'a. Ma się oficjalnie zacząć za jakieś pół godziny. Podobno w normalne dni ciężko się z nim zobaczyć... - głos Yan nabrał sugestywnego tonu.
    - Chcesz się tam udać? - zapytał Grimm.
    - Brońcie Święci, wpraszać się na zamknięte przyjęcie? Moja już i tak niepewna reputacja by tego nie udźwignęła - zaprzeczyła kobieta teatralnie. - Nie zamierzam robić gospodarzowi problemów swoją obecnością. Ale to może być okazja na porozmawianie z panem Sailence'em na temat aukcji i Alacazma. Brzmiał, jakby dobrze się znał na koniach. Może nawet pozwoli ci przyjrzeć się z bliska temu ogierowi? Ślady obrażeń mogą pomóc w śledztwie.
    Lekal zastanowił się chwilę. Relacja Sailence'a faktycznie mogłaby rzucić choć trochę światła na całą sprawę. Uwe jednakże miał w tyle głowy jeszcze jedno przeczucie: nieodparte wrażenie, że arystokrata mógł mieć coś wspólnego ze śmiercią Rochera. Wydawało mu się to mało prawdopodobne, w końcu mężczyzna opuścił teren aukcji na oczach wszystkich, a kupiec zginął kilkanaście minut później. Greyhound utrzymywał, że ktoś rozerwał gardło Klaue'a za pomocą narzędzia. Logicznie wnioskując, gdyby obrażenia zadała magia lub (co chyba gorsze) zęby, sprawą nie zajmowałaby się straż tylko łowcy czarownic, co oznaczało, iż morderca nie był żadną potężną istotą. Jeśli więc Sailence nie nosił w kieszeni skrytobójcy, który od razu udał się w stronę namiotu Rochera, gdy jasnowłosy opuścił maneż, jego udział w morderstwie był mało prawdopodobny. Mimo tego Lekal pozostawał nieufny. Ludzie i nieludzie z różnych klas dopuszczali się rzeczy okropnych, jako członek Rady Królewskiej miał tego świadomość.
    A jednak udając się na przyjęcie do posiadłości Sailence'a zmusił się do zapomnienia o podobnej możliwości. Morderstwo samo w sobie nie było jego problemem - Starszego Nad Monetą powinien martwić jedynie dobytek zmarłego i co powinien z nim zrobić. Jeśli będzie patrzył na Sailence'a jak na mordercę, nieumyślnie może uznać wszystko co powie za mało wiarygodne. Musiał być obiektywny.

        Widok lorda Grimma zaskoczył wielu gości. Arystokracja klasy średniej i wysokiej chyliła mu czoła, jak nakazywała kultura osobista, ale nadal oglądała się przez ramię za politykiem z mechaniczną ręką rozmawiającym swobodnie z gospodarzem. Ravenowi musiało to odpowiadać - nawet jeśli Lekal wpadł na przyjęcie nieproszony, zrobił wokół szlachcica spory szum. Po tej aukcji będą o nim długo gadać, pomyślał Starszy Nad Monetą. Bez wątpienia, tego dnia Sailence dorobił się uwagi arystokratycznego półświatka.
    - Nie będę kłamał, że przykro mi słyszeć o tym aukcjonerze - odpowiedział spokojnie, gdy Uwe podzielił się z nim wiadomością o morderstwie. - I wcale mnie to nie dziwi. Męty takiego pokroju zawsze mają wrogów. Ktoś musiał czekać na tą aukcję jeszcze chętniej od pobliskich hodowców i pasjonatów koni.
    - Zorganizowana akcja - powiedział na wpół do siebie Lekal. - Powinieneś podzielić się tymi spostrzeżeniami ze strażą miejską.
    - Na pewno sami już do tego doszli - Sailence machnął niedbale ręką. - Poza tym, komu najbardziej opłacałoby się pozbycie tego człowieka?
    - Nie jego wspólnikom, jeśli byli świadomi oszustw Rochera i konsekwencji, jakie fortheimskie prawo mogło wobec niego wyciągnąć.
    Minęli stolik, przy którym trójka młodych dziewcząt roześmiała się perliście. Wszystkie widząc Ravena momentalnie wyprostowały się i uśmiechnęły szeroko, trzepocząc gęstymi rzęsami. Gospodarz tylko odkłonił się im krótko, nie tracąc czasu na rozmowę przy o wiele ważniejszym gościu. Szlachcianki odprowadziły ich wzrokiem, chętniej trzymając go na przystojnym arystokracie niż jego niepokojąco wyglądającym towarzyszu.
    - Zdecydowałeś już, co się stanie z majątkiem Rochera, panie Grimm? - zaciekawił się Sailence zmieniając temat.
    - Straż prowadzi śledztwo w sprawie oszustw finansowych. Jeśli pańskie podejrzenia okażą się niebezpodstawne, pieniądze z aukcji zostaną oddane klientom, którzy zdecydują się zwrócić wylicytowane konie. Pan również może skorzystać z tej propozycji.
    Raven zaśmiał się otwarcie.
    - Z całym szacunkiem, ale udałem się na tą aukcję, by kupić sobie konia. Oddawanie Alacazma mijałoby się z pierwotnym celem - zauważył. - To zbyt piękne zwierzę, by porzucać je na pastwę losu. Pod dobrą ręką nabierze ogłady.
    - Nie wątpię - zgodził się Grimm. - Skoro już mówimy o Alacaźmie, czy mógłbym go zobaczyć z bliska?
    - Wielu gości już mnie o to dzisiaj pytało. Najwyraźniej wielu lubi patrzeć na nieokiełznane piękno...
    - Właściwie, to przyszedłem tutaj głównie ze względu na tego konia, panie Sailence. To najbardziej niezaprzeczalny dowód w sprawie Rochera - sprostował Lekal. - Chciałbym też usłyszeć pańskie zdanie na temat prawdziwości podawanych przez aukcjonera informacji o tym ogierze.
    - W takim razie chyba nie mam większego wyboru - stwierdził arystokrata. - Skoro pomoże to w wymierzeniu sprawiedliwości... - zmienił kierunek spaceru, prowadząc Starszego Nad Monetą w stronę stajni.
    Budynek był na tyle oddalony od ogrodu, by odgłosy rozmów i śmiechów ucichły prawie całkowicie. Kryształ w kosturze Lekala błyszczał w półmroku ciemniejącego wieczoru, rzucając wokół bladą poświatę. Raven wychodząc z ogrodu wziął od służącego lampę, którą oświetlał drogę na przedzie. Wkrótce dotarli do stajni. Mężczyzna otworzył drzwi i zaprosił gościa gestem do środka. Niemal natychmiast do ich uszu dotarł stukot kopyt - Alacazm, nieco oddalony od wejścia, przestąpił z nogi na nogę, patrząc w stronę niepokojącego odgłosu. Lekal rozejrzał się po pozostałych boksach i stanowiskach.
    - Nie masz żadnych innych koni? - zapytał.
    - Nie - odparł Sailence. - Dopiero co skończono budowę. Ale długo nie będzie tu pusto.
    Mężczyzna podszedł pewnie do boksu skarogniadego ogiera. Koń parsknął w jego kierunku, niezbyt chętny, by się przywitać. Stał pod ścianą, bokiem do nieproszonych gości. Raven uniósł wyżej lampę. Światło omiotło boki szlachetnego zwierzęcia.
    - Proszę spojrzeć nad łopatki, a potem na okolice zadu - poinstruował polityka.
    Uwe w kilku miejscach dostrzegł nieregularne pręgi, prawie niewidoczne, dopóki nie rzucały cienia pod odpowiednim kątem. Nie musiał być specjalistą, by wiedzieć, skąd wzięły się te zgrubienia.
    - No proszę - mruknął. - Jedna wina Rochera jest już pewna. Co z pozostałymi?
    - To trzylatek. Rocher chciał sprzedać konia, który nigdy nie nosił jeźdźca. Zakładam, że nie zamierzał się tą informacją z nikim podzielić, skoro nie ogłosił tego w trakcie przedstawiania Alacazma. Katował go, by nauczyć zwierzę posłuszeństwa. Tak... ,,szkolony" - białowłosy zmiął w ustach to słowo - koń tylko sprawiłby nieświadomemu klientowi sporo kłopotów. Aukcjoner powinien ostrzec publiczność, że nie każdy może sobie pozwolić na taki zakup.
    - Pańskie wnioski?
    - Rocher oczekiwał po swoich aukcjach tylko zarobku, nie renomy - Sailence wpatrywał się w konia. - Dlatego prowadził aukcje objazdowe: mógł oddalić się od miasta, zanim ktokolwiek przyszedłby z zażaleniem. Jestem pewien, że jeśli straż przesłucha jego pracowników, dowie się wszystkiego, co pozwoli wam przejąć jego majątek na własność. Ludziom łatwo rozplątują się języki, gdy nie czują już nad sobą bata.
    Na chwilę zapadła cisza, gdy dwójka mężczyzn pogrążyła się w myślach. Lekal już wiedział, że arystokrata miał rację. To rozwiązywało wiele jego problemów. Wiele, ale nie wszystkie. Ku jego zaskoczeniu, Raven myślał o dokładnie tym samym:
    - Co się stanie z pozostałymi końmi Rochera?
    - Zakładam, że od jutra staną się własnością miasta - odpowiedział Starszy Nad Monetą. - Spróbujemy znaleźć im miejsce w miejskich stajniach.
    Sailence syknął i pokręcił głową.
    - Wszystkie są zatłoczone - powiedział oschłym tonem. - Stajnie mają dziennie mniej klientów niż koni, połowa wychodzi na zewnątrz raz na kilka dni. Biedne stworzenia...
    Spojrzał na pozostałe boksy. Zmrużył oczy i skierował wzrok na swojego rozmówcę.
    - A gdybym użyczył miastu swojej stajni? - zaproponował.
    Lekal przechylił lekko głowę.
    - Zrobiłby pan ze swojej prywatnej posesji użytek publiczny? - upewnił się, czy dobrze słyszy. Taki pomysł ze strony arystokracji padał dosyć rzadko.
    - Cóż, na pewno nie zacznę tu wpuszczać wszystkich turystów w okolicy - żachnął się mężczyzna. - Ale jak pan widzi jestem w stanie utrzymać więcej koni. Mogą pozostać własnością Fortheimu, ja tylko będę się troszczył, by niczego im nie brakowało. Jeśli będą potrzebne, wystarczy, że ktoś mnie o tym powiadomi.
    - Co chciałby pan w zamian?
    Raven parsknął śmiechem.
    - Zawsze interesy idą przodem?
    - Nic na to nie poradzę. Taka moja praca - Lekal wzruszył ramionami. - Mogę zaproponować panu odpowiednie wsparcie finansowe z królewskiego skarbca. Nie powinien pan karmić własności miasta z własnej kieszeni.
    - Czyli przyjmujesz moją ofertę, lordzie Grimm? - Sailence uśmiechnął się zadowolony.
    - Jeśli tylko jesteś pewien swojej decyzji - Uwe wyciągnął dłoń do arystokraty i dwójka mężczyzn uścisnęła sobie dłonie.
    Rocher umierając poszedł wielu ludziom na rękę, przeszło Satrszemu Nad Monetą przez myśl. Dopiero chwilę później się zastanowił, jak bardzo źle zabrzmiałoby to, gdyby wypowiedział te słowa na głos.

czwartek, 16 sierpnia 2018

Od Thalii (CD Leonarda) - Morskie opowieści przyjaznego włóczęgi



     Już w tym samym momencie, kiedy Szkwał usłyszała początek pytania, padający z ust młodego inżyniera, niemalże od razu ułożyła sobie w głowie doskonałą, w jej mniemaniu oczywiście, odpowiedź. Nie zrozumcie tego źle, kobieta wcale nie miała zamiaru snuć niewiadomo jak zmyślonych opowieści. Ani jej się śniło! W dodatku, opowiadanie bajeczek wyssanych z palca tak śmiesznie niskiemu uroczemu i naprawdę ciekawemu nieznajomemu kłóciło się z jej własnym kodeksem ”przyjaznego włóczęgi”, jak już z resztą zdążyła się przedstawić. Mimo wszystko, Sargent była piratem i chociaż w trakcie ostatniej i zdecydowanie najbardziej szalonej dekady swojej kariery nie raz już pokazała, jak wielką radość sprawia jej łamanie stereotypów, ten był jednym z kilku, które nie tylko uwielbiała, ale które również pokazywała publicznie, przy każdej lepszej okazji. Thalia wprost kochała opowiadać i jeśli tylko nadarzyła się okazja do zaprezentowania drugiej osobie jakiejkolwiek historii (a owe opowieści mogły być przeróżne, począwszy od odpowiedzi na pytanie "Jak ci minął wczorajszy dzień?” po "Skąd u licha wytrzasnęłaś ten statek?!”), uwierzcie mi, ta piratka nie przepuszczała takiej okazji.
   Kobieta zerknęła na Leonarda, westchnęła głęboko i nieco teatralnie, krzyżując przy tym ręce na piersi. Wygodnie oparła się o reling i zaczęła mówić:
 - Wszystko zaczęło się od pewnego wiosennego wieczoru… - tutaj Sargent zrobiła krótką pauzę, zerkając kątem oka na małego inżyniera. Chłopak złapał jej spojrzenie, a następnie dodatkowo oberwał chytrym uśmieszkiem.
   I kolejne teatralne westchnięcie, tym razem znacznie dłuższe.
 - ... burza szalała przy porcie z dziką, bestialską zaciekłością, jakiej nawet miejscowi nie mieli okazji oglądać od tygodni, ba! Odważyłabym się nawet pójść o krok dalej i zaryzykować, że nawet miesięcy!- i kolejne westchnięcie. Tym razem takie, które zmusiło Leonarda do wywrócenia oczami z rozbawieniem. – Zimna, bezlitosna ulewa i spienione grzbiety fal wymyły ostatnich odważniejszych… tudzież głupszych marynarzy, którzy najwyraźniej najprawdziwszym cudem przeżyli na otwartych wodach bez ani krzty wyobraźni- dziewczyna dodała zgryźliwie.- Albo takich ze zbyt wybujałą wyobraźnią, którzy najzwyczajniej w świecie przeceniają swoje możliwości.- Tutaj Sargent oczywiście zapomniała dodać, iż jej samej i to nie jeden raz zdarzało się zasilać szeregi tej drugiej grupy, jako dziecinny korsarz żyjący w pełnym przekonaniu, że to wszyscy dookoła niej w każdej chwili mogą znaleźć się w sytuacji bez wyjścia, tylko nie ona. Ale wracając do naszej długiej, nieco podkoloryzowanej opowieści…
 - Szczury lądowe już dawno zdążyły się pochować w swoich suchych, przytulnych gniazdkach… Ej! Tylko bez takich min, Leoś.- piratka skarciła palcem młodego inżyniera, który przyglądając się jej uważnie, słuchał jednej z wielu morskich chociaż mających miejsce na stałym lądzie opowieści, jakie piratka na pewno miała w zanadrzu, z trudem powstrzymując się od śmiechu. – To moja historyjka i sprzedam ci ją tak, jak tylko będę chciała.
   Na te słowa Leonardo uniósł jedynie ręce na wysokość głowy, kręcąc przy tym przecząco, jakby w ten sposób dawał piratce do zrozumienia „Niby kto ci broni? Ja? A rób, co uważasz.”. Młody inżynier najwyraźniej od początku miał pewne podejrzenia, co do typu osobnika (i bajarza), z jakim miał teraz do czynienia, zaś wstęp do opowieści mógł jedynie potwierdzić jego domniemania.
   Mimo wszystko, przez uśmiech, który bez przerwy tańczył na ustach piratki, raczej ciężko było brać jej niewinne, niby dziecinne pogróżki na poważnie.
   Kobieta poprawiła bandanę, która przesadnie zsunęła się na czoło, niemalże całkowicie zakrywając przy tym brwi. Westchnęła z zadowoleniem, po czym… spojrzała na małego inżyniera, wyraźnie zagubiona.
 - Na czym to ja stanęłam?
   Leonardo posłał piratce jeden z tych zmieszanych, ale i zdecydowanie rozbawionych uśmiechów, który (gdyby nie autentycznie przyjacielskie usposobienie chłopaka) u niewłaściwej osoby mógłby zostać błędnie odczytany za nieco protekcjonalny.
 - Na zimnej, bezlitosnej ulewie…-  odpowiedział, naśladując teatralny głos piratki.- I na tych szczurach lądowych, chowających się w przytulnych gniazdach!
   Sargent odpowiedziała pstryknięciem palców.
 - Dokładnie!- w tym momencie zakłopotanie całkowicie zniknęło z jej twarzy, jakby nigdy na niej nie zagościło.- I wyobraź sobie, że w jedną z tych nocy… eghem, tych śmiertelnie niebezpiecznych, szalenie burzliwych nocy, pewien p… przyjazny włóczęga wpadł, niczym wichura do pobliskiej gospody.- kobiecie nie tylko w ostatniej chwili udało się zachować w tajemnicy oczywisty fakt, iż jest piratką (to, że sposobem, w jaki tego dokonała nie można było nazwać ani szczególnie subtelnym, ani pełnym wdzięku pozostaje osobną kwestią), ale co najważniejsze, cudem zdążyła uniknąć niezręcznych prób znalezienia żeńskiej odmiany słowa ”marynarz”.
   Leonardo uniósł brew, nie odrywając wzroku od tego ekscentrycznego bajarza.
 - Chyba mam pewne przypuszczenia, kim jest ten twój przyjazny włóczęga.
 - Cichutko Leoś, bo zepsujesz niespodziankę! – Szkwał umownym gestem przyłożyła palec wskazujący do ust, po czym po raz kolejny powróciła do opowieści. Mimo wszystko, chociaż zdarzało jej się tracić wątek i zapominać, w którym momencie historii przerywała monolog, tak naprawdę lubiła, kiedy od czasu do czasu ktoś jej przeszkadzał. Najzwyczajniej w świecie uważała, że jest to jeden z niezbitych dowodów, iż druga osoba faktycznie jej słucha. Brak jakichkolwiek uwag i komentarzy świadczył natomiast, że słuchacz nawiązywał z nią jedynie kontakt wzrokowy, cały czas myśląc o niebieskich migdałach.
 - Wracając, nasz niezwykle przyjazny włóczęga wpadł do pobliskiej gospody, niby nagła wichura, tudzież niespodziewany, silny podmuch wiatru, jaki od czasu do czasu bez ostrzeżenia nawiedza miejsce uliczki, porywając i przesuwając drobniejsze towary, strącając mieszkańcom okrycia z głów i znikając bez śladu. Jednak jedna jedyna różnica między naszym włóczęgą, a wspomnianym podmuchem wiatru była dosyć istotna. On nie miał zamiaru stąd tak po prostu znikać. A już na pewno nie bez śladu. Widzisz Leoś, tajemniczy podróżny, o którym ci opowiadam był w naprawdę paskudnym nastroju, a od publicznego narzekania w towarzystwie nieznajomych gęb nie powstrzymywało go zupełnie nic.
 - Cóż takiego mogło się stać?- zapytał młody inżynier, który już dawno zdążył podchwycić ton swojej rozmówczyni. Najwyraźniej i jemu całkiem spodobała się ta teatralna, mocno podkoloryzowana opowieść i z wielkim zadowoleniem wcielił się w podekscytowanego, niby dziecko, słuchacza.
   Thalia kiwnęła głową z powagą.
 - Dobrze, że pytasz. Chcesz wiedzieć, co się stało? – piratka ponownie wskoczyła na reling, choć tym razem balansowanie sprawiło jej nieco więcej trudności, niż poprzednio.- Odpowiedź masz dookoła siebie!- trudno było jednoznacznie stwierdzić, czy machanie rękami było jedynie opaczną próbą utrzymania równowagi, czy może kobieta próbowała pokazać coś nowemu towarzyszowi.
 - Masz na myśli załogę?- Leonardo zaczął się przyglądać majtkom, jakby w poszukiwaniu winowajcy.
 - Mam na myśli ten statek!
 - Statek?- chłopak zmarszczył brwi.- Chyba nie rozumiem… jeśli ci nie odpowiada, po co w takim razie wchodziłaś na pokład? W dodatku, podając się za majtka przez kilka ładnych dni.
 - Tutaj nie chodzi jedynie o twój statek! – tym razem piratka odchyliła się nieco zbyt mocno, o mały włos nie lądując po niewłaściwej stronie relingu. Po chwili namysłu zdecydowała się zejść na pokład, udając jednak, że ten ryzykowny incydent nie miał miejsca.- Tylko o te wszystkie latające paskudztwa, które nazywacie ”postępem”. Gdzie się podziała wierność falom i miłość do morza? O czym snujecie opowieści, kiedy docieracie do portu? O latającym Krakenie? Skrzydlatych syrenach? Też mi wiarygodne historie.- mruknęła naburmuszona, dodając: - Poza tym, te wasze statki zasłaniają mi słońce!
   Młody inżynier uśmiechnął się pod nosem i za przykładem piratki oparł się o reling, kładąc brodę na złożonych dłoniach.
 - Bo akurat miałaś w planach opalanie? - chłopak próbował się nie roześmiać, chociaż udawało mu się to z wielkim trudem.
 - Oj cicho tam.- kobieta machnęła ręką na Liska. - Zabierają mi przestrzeń!
   Leonardo, nie poddając się, kontynuował:
 - Znajdując się tak wysoko nad ziemią...?
   Piratka jedynie zmrużyła oczy w odpowiedzi, przyglądając się przez jakiś czas niskiemu rozmówcy, po czym mruknęła ciche "wkurzasz mnie". 
 - Poza tym, twoja opowieść w dalszym ciągu nie wyjaśnia, co właściwie robisz na pokładzie. Jeśli cokolwiek powinna tłumaczyć, to jedynie to, czemu wolałabyś ich unikać.
 - To akurat proste! - dziewczyna pstryknęła palcami, wyraźnie ożywiona. - Widzisz, po jakimś czasie właściciel gospody miał mnie po prostu dosyć, łagodnie mówiąc. Rzucił mi wyzwanie. Zaczął mi tu gadać, jak to niby przeszkadzają mi te wasze latające paskudztwa tylko dlatego, że pewnie nie odważyłabym się postawić stopy na pokładzie, znajdującym się tak wysoko nad ziemią. Ja miałabym nie dać rady?!- Sargent prychnęła, ale uśmiechała się pod nosem. W końcu udało jej się postawić na swoim, co w jej przypadku było zdecydowanym powodem do dumy. - I tym sposobem wylądowałam na waszej łajbie!
 - Czyli w krótkich słowach, właściciel gospody, którego zapewne nie spotkasz już nigdy w życiu, zaczął się z tobą droczyć i pośrednio zmusił do wejścia na statek? - Leoś wyszczerzył się, z zadowoleniem skracając barwną opowieść towarzyszki do jednego, prostego zdania.
   Sargent znowu zmrużyła oczy, odpowiadając po przerwie:
 - Oj, cicho tam.

Leoś? W końcu odpisałam i, jak zwykle, nie wiedziałam, co zrobić z końcówką!