poniedziałek, 3 czerwca 2019

Ti'en Lao

Autor nieznany (wszelka informacja mile widziana)
Jakeś krukiem, bądźże czarny. Przynajmniej za szczerość chwalić cię będą.

Opis
        Który to już raz?, pomyślał Ti'en, wbijając łokieć w jabłko Adama próbującego zajść go od tyłu rabusia. Błąkam się po wsiach o godzinach godnych pijaków, a gdy tylko słyszę zamieszanie zjawiam się niczym jakiś pieprzony rycerz w lśniącej zbroi i ratuję miejscową ludność. Odwrócił się na jednej nodze i drugą kopnął z góry tego samego nieszczęśnika piętą w potylicę. Mężczyzna zwalił się na ziemię. Nie było czasu na dobijanie go - z boku drugi zdążył się zebrać. Cienisty odchylił się lekko do tyłu i przed jego kościaną maską przeleciała pięść. Bandyta stracił równowagę, zaskoczony brakiem oporu poleciał dalej. Lao chwycił go jednak za kark, po czym pomógł koledze rozpędzić się na ścianę budynku. Uparciuch wyrżnął łbem w mur, w końcu padając bez przytomności na drogę.
    Ti'en po raz kolejny zastanowił się, po co mu to wszystko. Nie zarobi na tym, bo za przypadkowych mąciwodów nagród pieniężnych nie dają. Ba! odkąd dołączył do Pomocnej Dłoni, domaganie się wypłaty kłóciło się z jego nowo przyjętą ideologią. Odpada także zachwyt i wdzięczność ratowanej osoby, gdyż napadnięta dziewczyna wydawała się bardziej przerażona nim samym niż bandytami i zniknęła zanim zdążył zadać pierwszy cios. Co więc pozostało? Świadomość spełnienia dobrego uczynku, czy też raczej mniejszego zła? A może prymitywna, nieludzka satysfakcja z zadawanego bólu połączona z zastrzykiem adrenaliny, a wszystko to okraszone dreszczykiem emocji?
    W sumie... czemu nie?
    Lao uśmiechnął się kwaśno pod maską, równocześnie unikając zadanego z ukosu cięcia nożem. Gdyby stary mistrz Tsung usłyszał w tym momencie jego myśli, pewnie zupełnie by się załamał, a widząc, do czego się dopuszcza - zszedłby na zawał. Tak nieodpowiedzialnego, upartego i równie sadystycznego ucznia nie miał nigdy. Ti'en był pierwszym, któremu udało się doprowadzić, wydawałoby się, najspokojniejszego z mędrców Xio-Tu do szewskiej pasji, a następnie - jakby mu było mało - sprawił, że ten już zupełnie stracił wiarę w ludzkość. Niecodziennie sieroty oddane pod opiekę mnichom zaczynają fascynować się nekromancją, jeszcze rzadziej wymyślają własny rodzaj czarnej magii. A Ti'en Lao był jedynym, który opracował od zera zupełnie nowy rytuał i przeprowadził go z sukcesem. Poczciwy Tsung miał wszelkie podstawy, by go znienawidzić.
    Cienisty wykonał kolejny zwód. Bawił się wyśmienicie, czego nie można było powiedzieć o desperacko broniącym się trzecim ze zbirów. Bandyta chyba zdał sobie sprawę z przegranej pozycji, bo jego ataki zakrzywionym sztyletem były równie pełne czystej furii, co determinacji zagonionego w róg zwierzęcia. Facet po prostu wmówił sobie, że on i jego dwaj koledzy bez trudu powalą jednego pozbawionego broni włóczęgę i najwyraźniej dalej nie mógł wyjść z tego przekonania, mimo iż wyżej wymienieni leżeli bez ducha.
    - Dobra, koniec tej zabawy - powiedział sam do siebie.
    Jak na rozkaz cień Ti'ena na bruku poruszył się sam z siebie, rozciągając się tak, aż sięgnął nóg jego przeciwnika. Zbir nie zwrócił na to uwagi, aż bezszelestnie pojawił się za nim drugi mężczyzna, dokładnie tej samej postury, co dziwak, przed którym się bronił. Ożywiony już Cień w mgnieniu oka chwycił nieszczęśnika od tyłu pod pachy. Czy to było nie fair? Pewnie tak, ale biorąc pod uwagę fakt, że wcześniej ta trójeczka, mając stanowczą przewagę liczebną i niecne zamiary, napadła na młodszą od nich bezbronną kobietę - chyba mu się należało. Lao walnął mężczyznę pięścią w nasadę nosa, a gdy ten się odchylił od siły uderzenia, Cień wbił mu w plecy kolano, zmuszając go do wyprostowania się. Wtedy Ti'en stanął bokiem na jednej nodze i wbił stopę poziomym kopnięciem w jego brzuch. Uderzenie było tak silne, że facet zgiął się wpół i zwrócił na drogę zawartość żołądka. Cień puścił go i zbir, bezwładny jak worek ziemniaków, opadł na ziemię.
    Człowiek zwany Cienistym przeciągnął się powstrzymując ziewnięcie. Machnął ręką na swojego klona i ruszył przed siebie ulicą. Cień przez chwilę stał, w zastanowieniu gapiąc się na pobojowisko, po czym dogonił mężczyznę.
    - Nie ma to jak mała rozgrzewka w środku nocy, co? - rzucił Ti'en wesoło do swojego nieodłącznego towarzysza.
    Cień pokręcił głową z niedowierzaniem. Gdyby mógł, pewnie by westchnął.
    - Co jest? Szkoda ci ich?
    Bliźniak pretensjonalnie wskazał ręką na trójkę ludzi leżących twarzami do zimnej kostki. Cienisty zastanowił się chwilę. Straż miejska zdecydowanie nie pochwali jego metod, niezależnie od tego, czy będzie się tłumaczył słusznym - w swoim mniemaniu, oczywiście - postępowaniem. To nie było przestępstwo (jeszcze!) i z reguły łatwo usprawiedliwiał się przynależnością do Pomocnej Dłoni. W końcu nie mogą go ukarać za charytatywną pomoc komuś w potrzebie, bo co trzeci Avrilczyk przytupnie nóżką ze złości. Ti'en prychnął pod nosem. Jestem najszlachetniejszym ze wszystkich zbirów, uznał, patrząc na obolałych mężczyzn.
    - Zasłużyli sobie - odpowiedział w końcu Cieniowi.
    Ciemna sylwetka stanęła w miejscu zakładając ręce na piersi. Patrzyła w Lao wyczekująco swoimi upiornie zielonymi, pozbawionymi źrenic oczami. Mężczyzna westchnął.
    - Znowu zaczynasz? - powiedział zirytowany. - Od kiedy ty się nimi przejmujesz?
    Cień wykonał gest jakby coś łamał.
    - Ludzkie kości zrastają się tak samo jak każde inne - Ti'en przewrócił oczami. - Możemy już ruszać? Powinienem o tym wspomnieć Cillianowi, zanim ktoś sam mu doniesie. Jeszcze mi reprymendy brakowało...
    Klon tym razem udał przeczesywanie długich włosów.
    - Nie obchodzi mnie ta dziewczyna.
    Zaczął wyliczać niewidzialne monety na otwartej dłoni.
    - Wątpię, byśmy coś za nich dostali. Poza tym teraz działamy ,,dla dobra najmniejszych".
    Cień podniósł pretensjonalnie ręce w niemym pytaniu ,,No to po co to wszystko?". Ti'en chwilę siedział cicho, po czym odezwał się głosem zabarwionym typową mu, niezdrową, obrzydliwą wręcz wesołością, od której prawie każdy się przy nim krzywił:
    - Przecież wiem, że ty też uwielbiasz się bić.
    Bliźniak machnął niedbale ręką i rozpłynął się sam z siebie - wyraźny gest oznaczający koniec ,,rozmowy". Cienisty zaśmiał się, co musiało wyglądać dziwnie, biorąc pod uwagę, że stał całkowicie sam (nie licząc zostawionych kilka metrów dalej drabów) na środku drogi w śpiącej mieścince. Ruszył dalej. Szybko jednak zrobiło mu się trochę... przykro. Największą zaletą Cienia była jego świadomość - potrafił myśleć, rozumieć i przekazywać konkretne informacje (co prawda na migi - najwyraźniej mowa w większości zależy od istnienia strun głosowych). Gdy Ti'en pracował nad jego ożywieniem widział jedynie taktyczne zastosowanie własnego sobowtóra. Możliwości bliźniaka przerosły jego oczekiwania i to nie tylko w walce. Nie spodziewał się, że ożywiając Cień na stałe, stworzy sobie niezawodnego kompana w podróży, który na pewno nie wbije mu noża w plecy. Po fakcie, gdyby to zrobił, zginąłby razem z Lao. Pojęcie tego faktu zajęło stworzeniu kilka miesięcy, które młody mag spędził bojąc się zasnąć z obawy przed uduszeniem przez własny cień. Całe szczęście po ,,oswojeniu" przywiązał się do Ti'ena także emocjonalnie, zresztą z wzajemnością. I teraz, gdy mężczyzna szedł spokojnym krokiem ku bramie pogrążonego w śnie miasteczka, poczuł się osamotniony. W końcu warknął zirytowany, odwrócił się i spojrzał w swój płaski cień na bruku.
    - Niech ci będzie, wasza wysokość. Przepraszam za podważanie pańskiego autorytetu - powiedział sarkastycznie.
    Po chwili plama zaczęła blaknąć, aż w końcu powstał z niej jego mroczny sobowtór o zielonych oczach. Nie pojawił się jednak tak szybko, jak robił to w razie poważnej potrzeby. Cień był równie leniwy co jego właściciel i jeśli nie miał po co się spieszyć, wręcz z lubością marnował czas Ti'ena. Teraz także wyglądał na dumnego z siebie. Lao parsknął śmiechem.
    - Zgoda? - zapytał wyciągając rękę.
    Cień teatralnie uścisnął jego dłoń, po czym klepnął w plecy, sugestywnie kierując w stronę bramy miasta. Dwie nie posiadające własnych cieni sylwetki minęły ją w końcu i ponownie znalazły się na drodze do Fortheimu.
    - Wiesz, podobno od gadania do czegoś nieżywego, na przykład cienia, można zwariować - zaczął udawanym tonem specjalisty Lao.
    Klon przekrzywił głowę na bok i wzruszył ramionami.
    - Masz rację - odparł mężczyzna. - Już i tak jest ze mną źle.

Song theme

Relacje z innymi postaciami
        Wielu ludzi nadal nie wierzy, że Pomocna Dłoń, ciesząca się jak najbardziej pozytywną reputacją wśród niskiej i średniej klasy mieszkańców Avrilu, mogła przyjąć w swoje szeregi kogoś tak paskudnego charakterem jak Ti'en. Straż miejska uznaje to za bezsprzeczny dowód na to, iż tajemnicza grupa w rzeczywistości jest tylko bandą awanturników, którzy zasłaniają się wyższymi celami. Jakkolwiek by na sprawę nie spojrzeć, leniwy, złośliwy sukinsyn pokroju Ti'ena Lao nie pasuje do tego schematu. Wyjaśnić to można jedynie tym, że Cienisty może teraz prawie całkowicie legalnie kogoś stłuc i minąć się z konsekwencjami. Stąd też straż miejska kojarzy typa w kościanej masce nieprzyjemnie, spodziewając się usłyszeć od niego gdzie tym razem zostawił biedaka, który odważył się zrobić coś nieodpowiedniego na jego oczach. Podobnie sprawa ma się z łowcami czarownic, aczkolwiek ci traktują go bardziej obojętnie. Niemniej wydaje się, jakby cała służba bezpieczeństwa publicznego kojarzyła Ti'ena przynajmniej ze słuchu, a jeśli nie, to samo słowo o przynależności do Pomocnej Dłoni nie stawia go w pozytywnym świetle.
    Do grupy zwerbował go jeden błędny rycerz i pokierował do Fortheimu twierdząc, że to dobre miejsce dla kogoś ,,tak znudzonego życiem". Dodał także, że nie będzie tam sam. I faktycznie, w mieście Cienistego jeszcze przed zachodem słońca odnalazł inny członek Pomocnej Dłoni, Cillian Pate. Fortheimski Diabeł zaproponował mu ugodę: Ti'en miał ochraniać jego (gdyby przyszło mu załatwiać sprawy w mniej przyjaznych częściach miasta) i uliczne dzieciaki, którym udzielał schronienia, a w zamian za to dostał dach nad głową oraz ,,inne udogodnienia". Chcąc czy nie, musieli się dogadać i tym sposobem Lao znalazł swego rodzaju przyjaciela, który znajduje mu od czasu do czasu jakąś robotę. Jeśli takowa długo się nie trafi, Ti'en znajduje ją sam. Gdyby miał opisać działalność Pomocnej Dłoni w jednym zdaniu, nazwałby to ,,Zaprowadzaniem porządku tam, gdzie prawo nie sięga."

Inne
  •     Cień nietrudno odróżnić od Ti'ena. Fakt, jest jego dokładną kopią, łącznie ze strojem - nosi ten sam czarny strój z połami kaftana sięgającymi prawie zgięcia kolan i kapturem, wysokie buty, długie po łokieć rękawice i rozpoznawalną maskę z prawdziwej kości - oraz posturą. Sobowtór Lao, jednakże, wydaje się od niego ciemniejszy, głównie przez fakt, że jego maska nie jest biała, tylko ciemnoszara, ledwie odcinająca się od cienia wewnątrz kaptura. Ponadto Cień posiada oczy: jadowicie zielone, pozbawione źrenic i białek. Jest to dosyć dziwny widok, bo patrząc na oryginał (w sensie na Ti'ena) nie jest się w stanie dostrzec choćby i zarysów jakichkolwiek oczu w oczodołach maski. Ironicznie, mężczyzna wygląda przez to upiorniej od własnoręcznie stworzonego upiora.
  •     Ma głęboki, chropowaty głos, którego nie sposób pomylić z niczyim innym. Nadanie mu groźnej barwy nie wymaga od Cienistego żadnego wysiłku, w końcu praktycznie żyje z grożenia ludziom, ale gorzej wychodzi mu pozytywny wydźwięk. Nawet gdy się śmieje (a robi to zaskakująco głośno) zwykle wydaje się opryskliwy, jakby nie śmiał się z tobą tylko z ciebie. Spójrzmy prawdzie w oczy - Lao nie umie brzmieć serdecznie, nawet jeśli ma takie intencje. Jak już się stara, to wychodzi mu to nieudolnie. Wyraźnie przy tym widać, iż nie zwykł nikogo pocieszać ani komplementować. Całe szczęście znajomi Ti'ena zdają sobie z tego sprawę i nie przejmują się jego złośliwościami. Fakt, że mężczyzna spędza z tobą czas z własnej woli i robi się przy tym gadatliwy sam w sobie świadczy o życzliwości jaką do ciebie żywi. Cienisty potrafi ludzi lubić, po prostu nie okazuje tego w standardowy sposób.
  •     Nigdy nie nosi przy sobie żadnej broni, pomimo dosyć ,,burzliwego" trybu życia. Wielu ludzi przez to go nie docenia, dopóki nie przejdzie do działania. Nie potrzebuje żadnej broni. W Xio-Tu nauczono go walki wręcz i jest w tym aż zbyt dobry. Wyjaśnia to jego pokłady arogancji do kogokolwiek, niezależnie od pozycji i uzbrojenia. Nie ma większego problemu w rozbrojeniem przeciwnika, nie obchodzi go też jak dobrze jest opancerzony. Przy tym Ti'en twierdzi także, że stłuczenie kogoś własnymi rękoma jest o wiele bardziej satysfakcjonujące od posługiwania się czymkolwiek. Sadystyczna natura Lao, objawiająca się w każdym jego ciosie, niebezpodstawnie odstrasza gapiów.
  •     Mimo swojego zastraszającego wzrostu, Cienisty bardzo dobrze się skrada. Ciężko się przyzwyczaić do tego, iż potrafi pojawić się jakby znikąd obok ciebie, wyglądając przy tym jakby w ogóle nie starał się kryć. Niektórzy uznają to za kolejną magiczną sztuczkę Ti'ena, inni (słusznie) za imponujący rezultat lat treningów. Nie jest to zupełnie nienaturalne: chociaż mężczyzna jest wysoki, wcale nie jest chodzącą górą mięśni. Ktoś kiedyś powiedział mu, że ma budowę ,,wszechstronną" i mógłby się parać jakimkolwiek zajęciem bez większego problemu. Potem jednak przyrównał go do absolwenta szkoły rycerskiej i Lao od razu odszedł śmiejąc się do rozpuku.
  •     Ti'en słynie z zaskakiwania ludzi. Pierwsze wrażenie w jego przypadku może okazać się dogłębnie mylące. Utrzymuje się z osłaniania Cilliana i jego gromadki sierot, toteż na co dzień musi prezentować się jako ktoś, z kim nie powinno się zadzierać. Łatwo buduje wokół siebie aurę o wiele bardziej przerażającego człowieka niż nim w rzeczywistości jest. Tym bardziej więc zyskuje przy głębszym poznaniu. Nadal jest paskudną osobą, ale nie tak przerażającą jak wcześniej. Gdy już raz zobaczysz go wylegującego się z nudów na starej kanapie, ciężko będzie widzieć go jako Cienistego opisywanego przez ludzi, których zdążył nastraszyć.
  •     Lenistwo i życzliwość to tylko dwie z cech, których mało kto się po Ti'enie spodziewa. Kolejną jest jego popularność wśród fortheimskich dzieciaków. Lao nie cierpiał dzieci i dalej nie lubi rozpuszczonych bachorów z mieszczaństwa, ale przez Cilly'ego musiał zacząć tolerować małych uliczników. Dzieciaki Cilliana z czasem zyskały trochę w oczach Cienistego, jednakże, jak z każdymi jego znajomymi, w zachowaniu mężczyzny w ogóle tego nie widać. Za to one go uwielbiają i czasem obskakują go całą bandą na ulicy. W ogóle nie zraża ich jego oschłość, chociaż każda mijająca go w takim towarzystwie matka zakrywa usta słysząc, jak się do nich wyraża. Udawanie obojętności wychodzi mu całkiem dobrze, dopóki się nie zorientujesz, że pamięta imiona ponad trzydziestki różnych przybłęd. Ciekawa dbałość jak na kogoś, kogo los tych dzieci w ogóle nie obchodzi.