Stwierdzić, że Re nie podobał się już sam początek tego spotkania, byłoby srogim niedopowiedzeniem. Reszta nie zapowiadała się lepiej.
Lord Sailence patrzył na niego wyczekująco z otwartą butelką wina w ręku. Szary jednak ani myślał pokazywać twarzy w miejscu, które najwyraźniej Raven miał w kieszeni, niemniej pić z nim cokolwiek. Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi, uśmiech białowłosego pogłębił się nieznacznie.
- Chyba nie powinienem cię winić za ostrożność - uznał pojednawczo. - Pozwól, że ja skorzystam za nas obu.
- Nie żałuj sobie - rzucił krótko Revan. Jego typowa, wręcz ostrożna uprzejmość wydała się ulecieć z przeciągiem przez otwarte drzwi. Mogło się to okazać wyjątkowo nieodpowiedzialnym posunięciem, ale nie wierzył, by ktoś taki jak on był w stanie urazić tego konkretnego arystokratę samym tonem głosu. Sailence nie był kolejnym paniątkiem z niską samooceną, nie był też zgrzybiałym starcem domagającym się pochwał za okazjonalne sypnięcie groszem na szczytny cel. Raven Sailence był czymś o wiele gorszym. I ta świadomość, ironicznie, pozwalała Prześladowcy porzucić konwenanse.
Arystokrata odstawił butelkę na stół i podniósł kryształowy kieliszek trzymając nóżkę między palcami.
- Mam coś na twarzy? - zapytał wręcz rozbawiony przedłużającą się ciszą.
Bardzo irytujący uśmiech, pomyślał Szary, powstrzymując się jednak od powiedzenia tego na głos. Nie przerwał też ani na moment kontaktu wzrokowego. Co najgorsze, mężczyźnie po drugiej stronie okrągłego stołu wydawało się to podobać.
- Powinienem był się domyślić - powiedział w końcu Re. - To było zbyt proste.
- Jeśli twój pokaz w Łabędziu był "prosty", to boję się, co uznajesz za wyzwanie - westchnął prawdziwy zleceniodawca. - A brałem cię za skromnego...
- Zlecenie i wykonanie tego samego dnia? - Prześladowca założył ręce na piersi. - I to jeszcze w trakcie zatłoczonego przyjęcia. Zupełnie jakby ktoś doskonale znał mój styl i chciał go wyłącznie sprawdzić. Eksperyment w kontrolowanych warunkach... a ja byłem głupiutkim szczurem, który przebiegł drewniany labirynt w oczekiwanym czasie.
- To trochę zbyt dramatyczna konkluzja, nie sądzisz?
- Widzisz jakieś inne wyjaśnienie?
Sailence zastanowił się chwilę.
- Uznajmy, że moja pozytywnie zaskakująco nikła wiedza o twoich osiągnięciach była wystarczająca, bym stał się fanem.
Revan nie skomentował tego. Jego ręka bezwiednie w trakcie rozmowy trafiła na blat, gdzie wybijała palcami regularny rytm, gubiący się w dźwiękach kapeli grającej niżej. Dręczyło go teraz wiele rzeczy, ale jedna wyraźnie górowała nad resztą:
- Co z tą tancerką?
- Tancerką?
- Zlecenie dostałem od tancerki baletowej. Pokrytej siniakami i to raczej nie takimi, które nabywa się od potknięcia w trakcie próby - sprecyzował.
- Martwisz się o dziewczynę? - Raven uniósł brwi, bez uśmiechu. Machnął niedbale ręką. - Nic jej nie jest. Potrzebowałem wyłącznie niewinnego pośrednika.
- Cieszy mnie to, ale nie do tego zmierzam. Te obrażenia. Czy to naprawdę była robota Silvestri?
Lord Sailence patrzył przez moment na niego jakby nie zrozumiał, co właśnie usłyszał. Ale chwila zdumienia minęła szybko, a po niej nastąpił autentyczny wybuch śmiechu.
- Martwisz się, że zabiłeś niewinną osobę? Mordercę na zlecenie dręczy sumienie?
- Niektórzy z nas nadal je mają - odpowiedział zimno Re, dalej wpijając w niego wzrok stalowoszarych oczu.
Białowłosy prychnął i postawił kieliszek na stole.
- Jeśli to cię uspokoi, to tak: siniaki były prawdziwe, ale też nie byłem to ja ani nikt z mojego polecenia. Tancerze "Srebrnego Łabędzia" cierpieli katusze pod batem madam Silvestri, przysłowiowym oraz dosłownym. Wszyscy z wysokiej kulturalnie sfery tego miasta o tym wiedzieli. Tak długo, jak siniaki były dobrze ukryte, by nie psuć przedstawienia, nie było o czym rozmawiać - wzruszył ramionami. - Przekonanie jednej udręczonej duszyczki, że za odpowiednią ilość velli jej problem zniknie nie było trudne. Nie musiała nawet nic poświęcać w zamian. Ba, nie musiała nawet kłamać! Wystarczyło, by nie wspomniała słowem, skąd miała pieniądze i kontakt.
Revan przestał bębnić palcami po stole, kładąc dłoń płasko na ozdobnym obrusie.
- W takim razie z bólem cię informuję, iż odstawiłem dla ciebie całą tę szopkę za darmo. Nie zamierzałem brać pieniędzy od ledwo co dorosłej tancerki.
- Cóż, jeśli tylko to uspokaja twoje delikatne sumienie. Przydadzą jej się, zwłaszcza teraz, gdy kariera jej grupy baletowej wisi na włosku.
Prześladowca jedynie odwrócił wzrok w stronę balustrady.
- Czyli naprawdę nie jesteś głupi - nie musiał na niego patrzeć. Szary słyszał, że arystokrata się uśmiecha. - Wiedziałeś, z czym może się wiązać nagłe zniknięcie tak ważnego filara jak Silvestri. Z czym się na pewno wiąże dla jej wszystkich uczniów. Nawet gdyby wśród tych poważnych mistrzów baletu znalazł się choć jeden na tyle charytatywny, by ich po niej przejąć, nie starczyłoby dla nich miejsca w branży. Nie wspominając, że renomą Silvestri nie dorównywał nikt. Pozostaje stawiać zakłady, który teatr w Fortheimie przejmie scenę baletową jako pierwszy. Masz jakiegoś kandydata?
- Dlatego nigdy nie pracuję dla arystokratów - odpowiedział cicho Poursuivant i powoli spojrzał z powrotem na swojego rozmówcę. - Was to po prostu bawi.
Ta rozmowa już w niczym nie przypominała tej ostrożnej, uprzejmej wymiany zdań sprzed kilku dni. Ale i okoliczności uległy całkowitej zmianie. Teraz Sailence nie nosił dla Re żadnej konkretnej twarzy. Był tylko kolejnym wypranym z empatii bogaczem, który z nudów bawił się kosztem innych ludzi. Cierpliwość Szarego skończyła mu się szybciej niżby chciał.
- Będziemy musieli popracować nad tą twoją skłonnością do dramaturgii - Raven pochylił się do przodu i oparł łokcie na stole. - Ale skoro już przeszliśmy do sedna tego spotkania-
- Wyraziłem się jasno - drugi z mężczyzn wstał. - Nie pracuję dla arystokracji.
- Nie planowałem w żaden sposób ograniczać twojej "wolności rynkowej", jeśli to cię martwi.
- Nie chcę słuchać co masz do zaoferowania.
- Jesteś tego pewien? - białowłosy śledził go wzrokiem, aż dotarł do wyjścia z loży, po czym westchnął, prawie że szczerze. - Kimże jest ta dama, która skradła serce mordercy?
Dłoń Szarego zawisła nad klamką. Sailence tymczasem odchylił głowę do tyłu i odetchnął głęboko.
- Azalie, lilie, hiacynt... kwiaciarka, zgadłem? Musiała przynieść naręcze ze sobą. Często tak robi? Ah, i nie próbuj mi wmówić, że byłeś w kwiaciarni zanim tu wszedłeś. Zapach nie trzymałby się na tobie tak dobrze. Tak pachną czułe uściski od kogoś, kto przesiąkł wonią kwitnących kwiatów.
Re nie odwrócił się. Jeszcze nie. Z każdym zdaniem serce podchodziło mu do gardła. Nie umiał zdefiniować tego kłębiącego się w nim uczucia, dopóki nie wypłynęło na powierzchnię z ostatnim słowem arystokraty. To było przerażenie. Wiele razy spojrzał śmierci w oczy i nigdy go nie odczuł. Teraz jednakże śmierć uniosła sękatą dłoń nad Shi. Przez ciebie, powiedział ten szyderczy głosik, który towarzyszył mu od opuszczenia Dal-virii.
Nie teraz, pomyślał. Tylko nie teraz. Jego umysł instynktownie przykrył strach warstwą logicznych kalkulacji. Myśl, Re! Skąd on to wie? Naprawdę wydedukował to z samego zapachu? Mógł blefować - tyle samo informacji dało się wyciągnąć z prostej obserwacji, a Szary już miał pewność, iż Raven wiedział gdzie mieszka. Wysłanie szpiega nie było dla niego czymś trudnym. Zanim jednak odrzucił opcję nadnaturalnych zdolności, przed oczami stanęły mu wspomnienia z aukcji. Czy to byłoby bardzo dziwne, gdyby osoba zdolna zatrzymać szalejącego konia jedną ręką posiadała również wyczulone zmysły?
Jedno nie podlegało dyskusji: mężczyzna chciał go przestraszyć i zmusić tym sposobem do posłuszeństwa. Sięgnięcie po bliskich było najtańszym chwytem, niestety również upiornie skutecznym. Po tej przerażającej chwili, która wydawała się wiecznością, Revan spojrzał na tego potwora przebranego za człowieka. A on powiedział z beznamiętnym uśmiechem:
- Czasem nie liczy się co ktoś ma do zaoferowania, panie Prześladowco, ale ile druga osoba może stracić.
Teraz Revan wyraźnie przypomniał sobie, jak mężczyzna mu się przedstawił przed kilkoma dniami.
"Raven Sailence. Dla intruzów Koszmarnik."
"Koszmarnik". Tak. To było bardziej odpowiednie imię. Niektórzy ludzie po prostu nie zasługiwali na ładne imiona.
- Może teraz zechcesz wysłuchać mojej propozycji? - mężczyzna oparł brodę na dłoni, drugą wykonując (jakże okrutny w tej sytuacji) zapraszający gest.
Szary nie miał większego wyboru. Nie miał właściwie żadnego. Usiadł z powrotem, bez słowa. Opanował się zewnętrznie, ale nadal obawiał się, że własny język go zdradzi. Raven uśmiechnął się szerzej.
- Dobry chłopiec - splótł ze sobą blade palce, wyraźnie zadowolony z całkowitej kontroli jaką teraz posiadał. - Doskonale zdaję sobie sprawę z twojego... niesmaku wobec klasy wyższej. Wystarczy spojrzeć na to kim są twoje ofiary. Zakładam, że, skądkolwiek przybyłeś do Fortheimu, sprawy wyglądały identycznie. Tak imponujących zdolności nie buduje się z dnia na dzień, a i sam nie jesteś przecież młodym, pełnym zapału idiotą. Masz szczęście, że twoje doświadczenie i zdolność do chłodnej kalkulacji nie są obecnie w nadmiarze w tym mieście, a u mnie właśnie zwolniła się pozycja. Może nawet byłbym w stanie przymknąć oko na twoją bezczelność.
Re nie odpowiedział. Nie miał na co - Sailence nie pytał, on stawiał warunki jakby wszystko już było ustalone.
- Tak jak wspominałem, to nie jest kontrakt na wyłączność - kontynuował Raven jak gdyby nigdy nic. - Możesz przyjmować zlecenia jak ci pasuje. Wymagam jedynie stawiania się na wezwanie oraz zapewnienia, że ja ani ktokolwiek, kto jest mi potrzebny, nie trafimy na twoją listę. Ponad twoje możliwości jako morderca, wyjątkowo ceniłbym sobie także dzielenie się ze mną zebranymi przez ciebie informacjami. W tym miejscu przypomniałbym również o konsekwencjach w wypadku świadczenia swoich usług konkurencji, ale tym chyba nie muszę martwić, nieprawdaż?
- Nie. Nie musisz - zgodził się z nim krótko Prześladowca.
- Ah, jeszcze jedna rzecz! To ci się może bardziej spodobać: jako mój pracownik masz wstęp na teren mojej posiadłości. Wszystko, co jest do użytku dla służby, stoi dla ciebie otworem... w tym biblioteka - dodał znacząco. Oczywiście, że się zorientował, gdzie Revan został po tamtym przyjęciu najdłużej.
Gdy białowłosy skończył mówić, wziął z powrotem do ręki kieliszek błękitnego wina i odchylił się wygodnie do tyłu.
- Jakieś pytania? - uniósł jedną brew.
Re wziął jeden głębszy wdech zanim odpowiedział:
- Żadnych. Wszystko jest jasne jak sama Świetlista.
- No patrzcie, a teraz zero zgrzytów - mężczyzna zakręcił płynem w krysztale. - Że też musiałem schodzić do tak niskiego poziomu z tobą, ze wszystkich ludzi z jakimi musiałem pracować... - arystokrata westchnął. - Zróbmy tak: zrzucę to nieporozumienie na fakt, iż jednak, koniec końców, jesteś tylko człowiekiem, puścimy wszystko co zaszło przed zawarciem naszej umowy w niepamięć i tym sposobem nie zaczniemy naszej obiecującej współpracy od kłótni.
Blada dłoń uniosła się nad stołem w stronę Revana i zamarła wyczekująco.
- Jesteśmy umówieni? - zapytał demon, do którego należała.
To nie był moment decyzji. Ten już przepadł, jeśli kiedykolwiek istniał w pierwszej kolejności. Może to i lepiej. Życie ze świadomością, że nie miał wyboru mogłoby być prostsze niż z tym, iż dokonał złego. W tej sytuacji oba wyjścia. To jedynie zapewniało, że jego życie nie runie w najbliższym czasie.
Revan Poursuivant uścisnął rękę Koszmarnika.