piątek, 22 września 2017

Od Ekateriny - Czarne ostrzeżenie

      - A więc... Jesteś zupełnie pewny, że absolutnie w tym miejscu mamy znaleźć Kocie Łapy? - zagadnęła Ekaterina, osłaniając oczy ręką. Słońce stało jeszcze dość nisko na niebie, by nieprzyjemnie razić ją w oczy, barwiąc okolicę na niezwykle urokliwą złotawą barwę.
     Towarzyszący jej potężny mężczyzna jedynie skinął głową w odpowiedzi. Kreig Bremoth nie należał do szczególnie otwartych na innych ludzi i przeważnie wolał słuchać niż mówić. Zwłaszcza przy pracy nie odzywał się nadto, co niejako przyczyniło się do tego, by mężczyzna cieszył się nie najlepszą sławą wśród wszystkich konnych strażników Fortheimu. Wielu ośmielało się powtarzać plotkę o tym, jakoby stary Kreig dawno temu stał się istotą nieomal kamienną z sortu tych, które sprzedały jakiemuś bezimiennemu diabłu swoje człowieczeństwo. I faktycznie Bremoth zdawał się być wypranym z uczuć głazem o surowej twarzy i zimnym, przerażająco pustym spojrzeniu stalowych tęczówek. Ponadto mężczyzna szczycił się ogromną jak na jeźdźca posturą, co dodatkowo ani trochę nie pomagało nieprzyjemnemu wrażeniu, które sobą roztaczał.
     Jednakże Ekaterina znała prawdę i za nic w świecie nie zamierzała pozwalać komukolwiek mówić cokolwiek złego na swojego najprawdopodobniej najlepszego przyjaciela wśród współpracowników. Prawdą było, że ufała Kreigowi na tyle, by zaryzykować życiem i to zupełnie jej wystarczyło. Poza tym on także zdawał się ją lubić - w końcu pieszczotliwie nazywał ją ,,łaszakiem" i z rozbawieniem obserwował jak Kata się oburza. U ludzi jego pokroju oznaczało to naprawdę wiele.
     Teraz jednak oboje musieli skupić się na bieżącym zadaniu. ,,Rozkaz jest rozkaz" - jak mawiał zawsze Kreig ilekroć Kata pytała go czy coś naprawdę jest konieczne. Zawsze odpowiadał jej tym prostym zdaniem, więc chociaż tym razem powstrzymała się od spytania czy koniecznie musi stać przy witrynie obskurnego sklepu rybnego i wpatrywać się w zniszczony, ledwie stojący dok spory kawałek dalej. Niestety ona także znała odpowiedź na to pytanie i bynajmniej nie była nią zachwycona - musiała zostać na swoim posterunku.
     - Nie uważasz, że odrobinę marnujemy tutaj czas? - spytał Kreig, pocierając ukrytą w rękawicy dłonią gęstą, czarną brodę - jego dumę i znak szczególny.
     Ekaterina zamrugała zaskoczona faktem, że jej towarzysz odezwał się bez żadnego uprzedzenia z własnej woli i bezbłędnie ubrał w słowa myśli, które krążyły jej po głowie już od jakiegoś czasu. Odchrząknęła jednak szybko, nie dając po sobie poznać zdumienia i odpowiedziała:
     - Jak najbardziej, ale przynajmniej nam za to zapłacą.
     Twarz Bremotha rozjaśnił drobny uśmiech, gdy kładł dłoń z powrotem na łęku siodła i poprawił się na nim. Jego siwy ogier prychnął i potrząsnął głową, coraz dobitniej dając znać, że nie podoba mu się stanie obok cuchnącego starymi rybami sklepiku. Piekieł nosił miano stosowne do swojego charakteru i zdawało się, że jedynie starszy stażem strażnik mógł się do niego zbliżać na tyle, by dać radę go dosiąść.
     Obaj strażnicy przez długą chwilę w absolutnym bezruchu obserwowali zapuszczony dok. Nie prezentował się on szczególnie zjawiskowo. Dach jest w całości, odnotowała z myślach Ekaterina, krytycznym okiem przyglądając się nieco przechylonej drewnianej konstrukcji, Szkoda, że nic poza tym. Rzeczywiście, ściany już z daleka wyraźnie sprawiały wrażenie mocno nieszczelnych. Musiały zgnić i zapleśnieć już na długo zanim Kocie Łapy ustawiły w tym miejscu jakieś swego rodzaju spotkanie. Aż trudno było uwierzyć, że ktokolwiek mógłby chcieć ryzykować wejście do tego budynku. Tym mniej logiczny wydawał się Kacie rozkaz pilnowania zrujnowanej konstrukcji. Nie mniej, gdyby Ekaterina rozumiała taktyczne znaczenie tego paskudnego nawet jak na standardy okolicy doku zapewne byłaby zawodową złodziejką, a nie strażniczką. Ta część fortheimskiego portu nie stanowiła wizytówki miasta - była po prostu podła.
     Dziewczyna westchnęła ciężko i oparła swoją naginatę razem z tarczą o mętne szkło witryny sklepowej, a potem przeciągnęła się, splatając ze sobą dłonie i wyciągając się jak najdalej w górę. Strzepnęła palcami, żeby je rozluźnić i powiodła dookoła znudzonym spojrzeniem. Nawet powietrze zdawało się nie ruszać, pomimo bliskości wielkiej wody. Okolica pozbawiona także i krzyków rybitw zdawała się być po prostu martwa. Ekaterina ziewnęła, pomimo wczesnej pory.
     - Nie lubię czekać - oznajmiła ni stąd ni zowąd. Przytupnęła kopytem i założyła ręce na piersi dla podkreślenia swoich słów, ale do jej głosu nie wkradła się nawet drobna nutka pretensji. Senna aura poranka zwyczajnie odarła ją z jakichkolwiek chęci do czegokolwiek.
     - I pomyśleć, że są ludzie, którzy uważają cię za cierpliwą... - zauważył Kreig, zerkając z ukosa na dziewczynę. Jego oczy błyszczały coraz bardziej oczywistym rozbawieniem.
      - Całkiem słusznie uważają. - potwierdziła Kata, kiwając głową z całkowitą pewnością - Jestem oazą spokoju...
     Bremoth otworzył usta, żeby zaprzeczyć jej słowom, ale Ekaterina nie pozwoliła mu zabrać głosu.
     -... o ile się nie nudzę. - dokończyła zamiast tego i uśmiechnęła się triumfalnie do mężczyzny. Zwykle to Kreig wytykał jej błędy i nie omieszkał z nich drwić. Stąd właśnie brała się cała duma Katy, gdy nie dopuszczała do tego, żeby dać mu do tego sposobność.
     - Niech ci będzie, łaszaku. - odparł Bremoth i zaśmiał się, widząc oburzoną minę centaura. Niski głos przetoczył się po okolicy niczym lawina. Kreig miał wręcz niewyobrażalnie donośny śmiech z rodzaju tych, które nie pozostawiały najbliższych ludzi bez najmniejszej rekcji. Ekaterina była przyzwyczajona, lecz nadal pamiętała czas, gdy wzdrygała się gotowa do ucieczki. Najwyraźniej nie tylko ona czuła, że to najrozsądniejsze posunięcie, bo z pobliskiego dachu poderwała się grupa rybitw. Ptaki zatoczyły pełne koło ponad głowami strażników i pokrzykując ostrzegawczo poleciały szukać dla siebie spokojniejszego dachu.
     Na krawędzi, dokładnie pomiędzy ukruszonymi dachówkami, ostała się jedynie para kruków. Czarne ptaki z żywym zainteresowaniem przyglądały się zarówno centaurowi jak i człowiekowi na białym koniu. Czasem zerkały w stronę doku, jakby na coś czekały, ale natychmiastowo wracały do śledzenia wzrokiem strażników. Ptaki miały w tym jakiś swój cel, ale chyba nie zamierzały dzielić się nim ze światem. Kruki były przerażające. Ekaterina tylko raz skrzyżowała z nimi wzrok i już nie odważyła się znów spojrzeć w tamtą stronę, obawiając się kolejnego nieprzyjemnego dreszczu przebiegającego po jej kręgosłupie.
     - Widziałaś?
     Ekaterina drgnęła, wyrwana z odmętów własnych myśli.
     - Co takiego? - spytała jeszcze, odruchowo chwytając za swoją broń. Naginata idealnie pasowała do jej dłoni i stała się niemal nieodłącznym atrybutem centaura.
     - W doku ktoś jest. - oznajmił Kreig i szturchnął piętami wierzchowca. Piekieł bardzo niechętnie ruszył przed siebie, potrząsając łbem jak gdyby nie zgadzał się z decyzją swojego właściciela. Właściwie koń nie był głupi i nie podobało mu się wiele rzeczy, a samo uganianie się za przestępcami wyraźnie go nie satysfakcjonowało.
     Kata zmrużyła oczy, przyglądając się dokowi w poszukiwaniu jakiegoś wyraźnego śladu obecności kogokolwiek. Przez chwilę zdawało jej się, że pomiędzy deskami dostrzega jakiś ruch i dogoniła Bremotha. Odgłos szybkich uderzeń kopyt na bruku był jedynym co zapowiedziało jej przybycie zanim pojawiła się u boku Kreiga Bremotha i Piekieła. Strażnik nie wyglądał już jakby dobrze się bawił. Wręcz przeciwnie - niedawne rozluźnienie wydawało się być tak odległe jakby nigdy nie miało miejsca. Dobry humor mężczyzny ulotnił się w oka mgnieniu wyparty przez tak typową dla niego szorstkość, a Kacie pozostało jedynie westchnąć w duchu w hołdzie tamtemu stanowi. Wolała kiedy Kreig śmiał się i żartował (nieistotne czy z nią czy z niej), bo wtedy nie wydawał się być aż tak obcy.
     Dok nieuchronnie stawał się coraz większym, bliższym, a przede wszystkim bardziej realnym zagrożeniem. Z bliska groził zawaleniem jeszcze bardziej i Ekaterina odniosła wrażenie, że wystarczyłoby jedynie się o niego oprzeć, by cały budynek zawalił się jak domek z kart.
     A kruki nadal obserwowały, szepcząc między sobą o rzeczach, których nikt poza nimi nie mógł pojąć. Ich wzrok palił centaura pomiędzy łopatkami, ale Kata nie odwróciła się. Nie śmiałaby znów spojrzeć im w ciemne jak studnie ślepia. Czuła, że to niewłaściwe, chociaż nie potrafiła wytłumaczyć dlaczego tak jest. Kruki były jak z innego świata.
     Na szczęście dwójka strażników dotarła już do rogu budynku i zniknęła z widoku dziwnych ptaków. Ekaterina odetchnęła cicho z ulgą i na powrót skupiła się na próbach wychwycenia podejrzanych dźwięków dobiegających z wnętrza budynku. Niczego godnego uwagi nie usłyszała. Zwłaszcza, gdy dotarła wraz z Kreigiem do frontu budynku, gdzie pozdrowiła skinieniem pozostałych zebranych strażników. Na ich twarzach malowała się niezachwiana pewność co do tego, że obława jest słuszna, więc oni także musieli dojrzeć coś, co wydało im się niepokojące. Zaledwie kilku strażników dosiadało koni i oczywistym było, że zostaną oni za zewnątrz. Wszyscy oprócz Ekateriny - jej miejsce znajdowało się na czele grupy wysłanej do środka doku.
     - Trzymaj się, młoda. - Kreig klepnął ją w ramię, jedynym znanym sobie gestem wyrażającym dodanie otuchy i skierował Piekieła ku reszcie jeźdźców.
     Ekaterinie nie pozostało nic innego jak ruszyć w drugą stronę, żeby dołączyć do grupy szykującej się do wejścia. Zignorowała szyderczy uśmiech młodszego od niej strażnika, którego imienia nawet nie potrafiła sobie przypomnieć. Ten delikwent nigdy dobrze jej nie życzył.
     - Wszystko w porządku? - spytała więc kogoś milszego.
     - Pewnie. Czekaliśmy na ciebie. - odparł kolejny ze strażników. Blond loki uciekały mu spod hełmu, ale chłopak ani trochę się tym nie przejmował. Był jeszcze bardzo młody. Ekaterina lubiła takich ludzi.
      - Chodźmy więc.
     I wtedy poczuła na sobie znów ten sam wzrok. Tym razem jednak było w tym coś jeszcze. Jakby ostrzeżenie czy groźba. Ekaterina zrozumiała, że nie przewodzi obławie. Ekaterina prowadziła swoją grupę wprost do wnętrza pułapki.
     Kruki na pewno były nie z tego świata. 
     - Uważajcie na siebie.
Huginn? Muninn?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz