- A więc... Jesteś zupełnie pewny, że absolutnie w tym miejscu mamy
znaleźć Kocie Łapy? - zagadnęła Ekaterina, osłaniając oczy ręką. Słońce
stało jeszcze dość nisko na niebie, by nieprzyjemnie razić ją w oczy,
barwiąc okolicę na niezwykle urokliwą złotawą barwę.
Towarzyszący jej potężny mężczyzna jedynie skinął głową w odpowiedzi.
Kreig Bremoth nie należał do szczególnie otwartych na innych ludzi i
przeważnie wolał słuchać niż mówić. Zwłaszcza przy pracy nie odzywał się
nadto, co niejako przyczyniło się do tego, by mężczyzna cieszył się nie
najlepszą sławą wśród wszystkich konnych strażników Fortheimu. Wielu
ośmielało się powtarzać plotkę o tym, jakoby stary Kreig dawno temu stał
się istotą nieomal kamienną z sortu tych, które sprzedały jakiemuś
bezimiennemu diabłu swoje człowieczeństwo. I faktycznie Bremoth zdawał
się być wypranym z uczuć głazem o surowej twarzy i zimnym, przerażająco
pustym spojrzeniu stalowych tęczówek. Ponadto mężczyzna szczycił się
ogromną jak na jeźdźca posturą, co dodatkowo ani trochę nie pomagało
nieprzyjemnemu wrażeniu, które sobą roztaczał.
Jednakże Ekaterina znała prawdę i za nic w świecie nie zamierzała
pozwalać komukolwiek mówić cokolwiek złego na swojego najprawdopodobniej
najlepszego przyjaciela wśród współpracowników. Prawdą było, że ufała
Kreigowi na tyle, by zaryzykować życiem i to zupełnie jej wystarczyło.
Poza tym on także zdawał się ją lubić - w końcu pieszczotliwie nazywał
ją ,,łaszakiem" i z rozbawieniem obserwował jak Kata się oburza. U ludzi
jego pokroju oznaczało to naprawdę wiele.
Teraz jednak oboje musieli skupić się na bieżącym zadaniu. ,,Rozkaz
jest rozkaz" - jak mawiał zawsze Kreig ilekroć Kata pytała go czy coś
naprawdę jest konieczne. Zawsze odpowiadał jej tym prostym zdaniem, więc
chociaż tym razem powstrzymała się od spytania czy koniecznie musi stać
przy witrynie obskurnego sklepu rybnego i wpatrywać się w zniszczony,
ledwie stojący dok spory kawałek dalej. Niestety ona także znała
odpowiedź na to pytanie i bynajmniej nie była nią zachwycona - musiała
zostać na swoim posterunku.
- Nie uważasz, że odrobinę marnujemy tutaj czas? - spytał Kreig,
pocierając ukrytą w rękawicy dłonią gęstą, czarną brodę - jego dumę i
znak szczególny.
Ekaterina zamrugała zaskoczona faktem, że jej towarzysz odezwał się bez
żadnego uprzedzenia z własnej woli i bezbłędnie ubrał w słowa myśli,
które krążyły jej po głowie już od jakiegoś czasu. Odchrząknęła jednak
szybko, nie dając po sobie poznać zdumienia i odpowiedziała:
- Jak najbardziej, ale przynajmniej nam za to zapłacą.
Twarz Bremotha rozjaśnił drobny uśmiech, gdy kładł dłoń z powrotem na
łęku siodła i poprawił się na nim. Jego siwy ogier prychnął i potrząsnął
głową, coraz dobitniej dając znać, że nie podoba mu się stanie obok
cuchnącego starymi rybami sklepiku. Piekieł nosił miano stosowne do
swojego charakteru i zdawało się, że jedynie starszy stażem strażnik
mógł się do niego zbliżać na tyle, by dać radę go dosiąść.
Obaj strażnicy przez długą chwilę w absolutnym bezruchu obserwowali
zapuszczony dok. Nie prezentował się on szczególnie zjawiskowo. Dach jest w całości, odnotowała z myślach Ekaterina, krytycznym okiem przyglądając się nieco przechylonej drewnianej konstrukcji, Szkoda, że nic poza tym. Rzeczywiście,
ściany już z daleka wyraźnie sprawiały wrażenie mocno nieszczelnych.
Musiały zgnić i zapleśnieć już na długo zanim Kocie Łapy ustawiły w tym
miejscu jakieś swego rodzaju spotkanie. Aż trudno było uwierzyć, że
ktokolwiek mógłby chcieć ryzykować wejście do tego budynku. Tym mniej
logiczny wydawał się Kacie rozkaz pilnowania zrujnowanej konstrukcji.
Nie mniej, gdyby Ekaterina rozumiała taktyczne znaczenie tego paskudnego
nawet jak na standardy okolicy doku zapewne byłaby zawodową złodziejką,
a nie strażniczką. Ta część fortheimskiego portu nie stanowiła
wizytówki miasta - była po prostu podła.
Dziewczyna westchnęła ciężko i oparła swoją naginatę razem z tarczą o
mętne szkło witryny sklepowej, a potem przeciągnęła się, splatając ze
sobą dłonie i wyciągając się jak najdalej w górę. Strzepnęła palcami,
żeby je rozluźnić i powiodła dookoła znudzonym spojrzeniem. Nawet
powietrze zdawało się nie ruszać, pomimo bliskości wielkiej wody.
Okolica pozbawiona także i krzyków rybitw zdawała się być po prostu
martwa. Ekaterina ziewnęła, pomimo wczesnej pory.
- Nie lubię czekać - oznajmiła ni stąd ni zowąd. Przytupnęła kopytem i
założyła ręce na piersi dla podkreślenia swoich słów, ale do jej głosu
nie wkradła się nawet drobna nutka pretensji. Senna aura poranka
zwyczajnie odarła ją z jakichkolwiek chęci do czegokolwiek.
- I pomyśleć, że są ludzie, którzy uważają cię za cierpliwą... -
zauważył Kreig, zerkając z ukosa na dziewczynę. Jego oczy błyszczały
coraz bardziej oczywistym rozbawieniem.
- Całkiem słusznie uważają. - potwierdziła Kata, kiwając głową z całkowitą pewnością - Jestem oazą spokoju...
Bremoth otworzył usta, żeby zaprzeczyć jej słowom, ale Ekaterina nie pozwoliła mu zabrać głosu.
-... o ile się nie nudzę. - dokończyła zamiast tego i uśmiechnęła się
triumfalnie do mężczyzny. Zwykle to Kreig wytykał jej błędy i nie
omieszkał z nich drwić. Stąd właśnie brała się cała duma Katy, gdy nie
dopuszczała do tego, żeby dać mu do tego sposobność.
- Niech ci będzie, łaszaku. - odparł Bremoth i zaśmiał się, widząc
oburzoną minę centaura. Niski głos przetoczył się po okolicy niczym
lawina. Kreig miał wręcz niewyobrażalnie donośny śmiech z rodzaju tych,
które nie pozostawiały najbliższych ludzi bez najmniejszej rekcji.
Ekaterina była przyzwyczajona, lecz nadal pamiętała czas, gdy wzdrygała
się gotowa do ucieczki. Najwyraźniej nie tylko ona czuła, że to
najrozsądniejsze posunięcie, bo z pobliskiego dachu poderwała się grupa
rybitw. Ptaki zatoczyły pełne koło ponad głowami strażników i
pokrzykując ostrzegawczo poleciały szukać dla siebie spokojniejszego
dachu.
Na krawędzi, dokładnie pomiędzy ukruszonymi
dachówkami, ostała się jedynie para kruków. Czarne ptaki z żywym
zainteresowaniem przyglądały się zarówno centaurowi jak i człowiekowi na
białym koniu. Czasem zerkały w stronę doku, jakby na coś czekały, ale
natychmiastowo wracały do śledzenia wzrokiem strażników. Ptaki miały w
tym jakiś swój cel, ale chyba nie zamierzały dzielić się nim ze światem.
Kruki były przerażające. Ekaterina tylko raz skrzyżowała z nimi wzrok i
już nie odważyła się znów spojrzeć w tamtą stronę, obawiając się
kolejnego nieprzyjemnego dreszczu przebiegającego po jej kręgosłupie.
- Widziałaś?
Ekaterina drgnęła, wyrwana z odmętów własnych myśli.
- Co takiego? - spytała jeszcze, odruchowo chwytając za swoją broń.
Naginata idealnie pasowała do jej dłoni i stała się niemal nieodłącznym
atrybutem centaura.
- W doku ktoś jest. - oznajmił Kreig i
szturchnął piętami wierzchowca. Piekieł bardzo niechętnie ruszył przed
siebie, potrząsając łbem jak gdyby nie zgadzał się z decyzją swojego
właściciela. Właściwie koń nie był głupi i nie podobało mu się wiele
rzeczy, a samo uganianie się za przestępcami wyraźnie go nie
satysfakcjonowało.
Kata zmrużyła oczy, przyglądając się
dokowi w poszukiwaniu jakiegoś wyraźnego śladu obecności kogokolwiek.
Przez chwilę zdawało jej się, że pomiędzy deskami dostrzega jakiś ruch i
dogoniła Bremotha. Odgłos szybkich uderzeń kopyt na bruku był jedynym
co zapowiedziało jej przybycie zanim pojawiła się u boku Kreiga Bremotha
i Piekieła. Strażnik nie wyglądał już jakby dobrze się bawił. Wręcz
przeciwnie - niedawne rozluźnienie wydawało się być tak odległe jakby
nigdy nie miało miejsca. Dobry humor mężczyzny ulotnił się w oka
mgnieniu wyparty przez tak typową dla niego szorstkość, a Kacie
pozostało jedynie westchnąć w duchu w hołdzie tamtemu stanowi. Wolała
kiedy Kreig śmiał się i żartował (nieistotne czy z nią czy z niej), bo
wtedy nie wydawał się być aż tak obcy.
Dok nieuchronnie
stawał się coraz większym, bliższym, a przede wszystkim bardziej realnym
zagrożeniem. Z bliska groził zawaleniem jeszcze bardziej i Ekaterina
odniosła wrażenie, że wystarczyłoby jedynie się o niego oprzeć, by cały
budynek zawalił się jak domek z kart.
A kruki nadal
obserwowały, szepcząc między sobą o rzeczach, których nikt poza nimi nie
mógł pojąć. Ich wzrok palił centaura pomiędzy łopatkami, ale Kata nie
odwróciła się. Nie śmiałaby znów spojrzeć im w ciemne jak studnie
ślepia. Czuła, że to niewłaściwe, chociaż nie potrafiła wytłumaczyć
dlaczego tak jest. Kruki były jak z innego świata.
Na
szczęście dwójka strażników dotarła już do rogu budynku i zniknęła z
widoku dziwnych ptaków. Ekaterina odetchnęła cicho z ulgą i na powrót
skupiła się na próbach wychwycenia podejrzanych dźwięków dobiegających z
wnętrza budynku. Niczego godnego uwagi nie usłyszała. Zwłaszcza, gdy
dotarła wraz z Kreigiem do frontu budynku, gdzie pozdrowiła skinieniem
pozostałych zebranych strażników. Na ich twarzach malowała się
niezachwiana pewność co do tego, że obława jest słuszna, więc oni także
musieli dojrzeć coś, co wydało im się niepokojące. Zaledwie kilku
strażników dosiadało koni i oczywistym było, że zostaną oni za zewnątrz.
Wszyscy oprócz Ekateriny - jej miejsce znajdowało się na czele grupy
wysłanej do środka doku.
- Trzymaj się, młoda. - Kreig
klepnął ją w ramię, jedynym znanym sobie gestem wyrażającym dodanie
otuchy i skierował Piekieła ku reszcie jeźdźców.
Ekaterinie
nie pozostało nic innego jak ruszyć w drugą stronę, żeby dołączyć do
grupy szykującej się do wejścia. Zignorowała szyderczy uśmiech młodszego
od niej strażnika, którego imienia nawet nie potrafiła sobie
przypomnieć. Ten delikwent nigdy dobrze jej nie życzył.
- Wszystko w porządku? - spytała więc kogoś milszego.
- Pewnie. Czekaliśmy na ciebie. - odparł kolejny ze strażników. Blond
loki uciekały mu spod hełmu, ale chłopak ani trochę się tym nie
przejmował. Był jeszcze bardzo młody. Ekaterina lubiła takich ludzi.
- Chodźmy więc.
I wtedy poczuła na sobie znów ten sam wzrok. Tym razem jednak było w
tym coś jeszcze. Jakby ostrzeżenie czy groźba. Ekaterina zrozumiała, że
nie przewodzi obławie. Ekaterina prowadziła swoją grupę wprost do
wnętrza pułapki.
Kruki na pewno były nie z tego świata.
- Uważajcie na siebie.
Huginn? Muninn?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz