wtorek, 19 lutego 2019

Shi

Shin Hee Cheol
Zbiegać za jednym klejnotem pustynie,
Iść w toń za perłą o cudu urodzie,
Ażeby po nas zostały jedynie
Ślady na piasku i kręgi na wodzie.
Opis
         Shi jest dziwna. To wiedzą wszyscy, gdziekolwiek by się nie pojawiła i to jedno słowo umiało wyjaśnić setki nieporozumień. Gdy bywała w jakimś miejscu na dłużej, miejscowi szybko uczyli się nie kwestionować jej poczynań i ewentualnie wyjaśniać jej to i owo jeśli popełniła jakąś gafę. A takie zdarzały jej się często. Raz nieumyślnie uraziła jakiegoś wyżej (bo nie wysoko) urodzonego młodzieńca, bo popatrzyła mu za długo w oczy. Chłopak wyzwał ją na pojedynek, więc stanęła w szranki i wygrała, ale ten znowu był wściekły. Gdyby nie wyrozumiały rozjemca, który ugłaskał panicza, pewnie miałaby poważne problemy, a tak tylko ruszyła dalej z mętlikiem w głowie. Patrząc na jej charakterystyczne, dalekowschodnie rysy łatwo wyjaśnić sobie takie przypadki zwykłą różnicą kulturalną, jednakże problem sięga trochę głębiej.
    Cicha, jak jej przydomek wskazuje, jest niemową. ,,Niemową z wyboru", uściślając, bo zdecydowanie sprawne struny głosowe posiada. Nie na darmo nazywa się ją także ,,Śmiejącą" - kobieta robi to często i na sposoby tak różne, jak różnie można się uśmiechać. To dosyć konfundująca sprawa: możesz spędzić z nią cały dzień w ciszy, aż tu nagle domniemana niemowa wybuchnie śmiechem. Nikt tego do końca nie rozumie. Shi potrafi się śmiać, odchrząkiwać, nucić sobie znane melodie, a czasem nawet wydać cichy okrzyk zaskoczenia, przypominający głośny wdech, lub wprost pisnąć na widok pająka. Nigdy jednak nie wypowiada zrozumiałych słów. Ludzie w pierwszej kolejności często są przekonani, że Cicha nie zna języka, ale wcale nie wygląda na zagubioną, gdy ktoś do niej mówi i bez oporów odpowiada na proste pytania skinięciami lub kręceniem głową. Ponadto nawet w rodzimym języku się nie odzywa, wliczając w to imię będące, de facto, tylko jedną sylabą. Kobieta po prostu nie umie, czy też raczej nie chce porozumiewać się w żadnym znanym ludzkości dialekcie. Jednakże brak słownej komunikacji wcale nie oznacza, iż nie chce z nikim rozmawiać. Jest to po prostu utrudniony proces, ale z czasem można się nauczyć rozumieć Shi. Mimo to i ją w końcu ubodło, że ludzie jej nie rozumieją. Znalazła więc alternatywę doskonale znaną niemym i głuchym: migowy. Nauczyła się go dosyć późno, jak na samotnie podróżującą niemowę, i przez długi czas umiała tylko kilka podstawowych znaków. Dopiero Revan pokazał jej wszystkie, bo sam miewał czasem problemy ze zrozumieniem intencji Shi. I póki przynajmniej z nim potrafi się porozumieć bez problemów, więcej jej nie trzeba.
    Niechęć do mówienia nie jest jej jedyna w asortymencie dziwaczności Śmiejącej. Nie da się ukryć, że jak na trzydziestoletnią kobietę bywa czasem bardzo dziecinna. Pomijając sam fakt, jak bardzo infantylnie wygląda ze swoim skocznym krokiem i niezniszczalnym uśmiechem, Shi wyraźnie przejawia cechy prędzej przypisywane dzieciom: swobodę ducha, ciekawość i naiwność. Cały świat jest dla niej fascynujący. Każdy osobny element Fortheimu, od muszli na wybrzeżu po latające okręty, potrafi zająć jej uwagę na długo. W tym, niestety, rzeczy, stworzenia i ludzie, od których powinna trzymać się z daleka. Kobieta wydaje się nie wyczuwać zagrożenia, przez co sporo osób traktuje ją tak, jakby nie umiała sobie w życiu radzić. Co prawdą nie jest, bo przecież nie nosiła przy sobie naginaty - mówiąc kolokwialnie, prawie dwumetrowego kija zakończonego ostrzem - tylko dla ozdoby.
    Tu zaczynają się powoli zderzać wszystkie sprzeczne cechy Shi. Bo chociaż Cicha bez dwóch zdań zachowuje się czasem jakby była co najmniej piętnaście lat młodsza, równocześnie pozostaje dojrzałą, samodzielną kobietą. Można by nawet rzec ,,niebezpieczną", gdyby dało się tak ją nazwać patrząc w te roześmiane oczy. W kwestii samoobrony to podręcznikowy wręcz przykład przysłowiowej ,,cichej wody". Shi jak najbardziej potrafi się obronić i to w niesamowitym stylu. Porusza się o wiele szybciej niż większość by oczekiwała, o wiele mocniej też potrafi uderzyć. Bronią najbliższą jej sercu na zawsze pozostanie naginata, ale, nie ukrywajmy, nie jest najwygodniejsza do noszenia po mieście (a i straż na pewno miałaby do czarnowłosej parę uwag na jej temat), tak więc w razie potrzeby improwizuje z czymkolwiek wystarczająco długim i sztywnym, a nawet radzi sobie wręcz. Łatwo nie docenić jej możliwości widząc tylko naiwną, zdziecinniałą kobietę, ale wprawne oko zauważy w aparycji Śmiejącej trochę więcej. Sam wzrost wyróżnia ją w tłumie fortheimskich kobiet - sięga raczej męskiej niż żeńskiej średniej - a do tego posiada także długie umięśnione nogi i szerokie barki, charakterystyczne dla kogoś, kto spędził lata trenując.
    Całe szczęście ulice Fortheimu to nie zdradzieckie trakty, gotowe zaatakować bogom ducha winnego włóczykija, i Shi nie zdarza się już bić tak często jak niegdyś. Taki układ rzeczy jej jak najbardziej odpowiada, w końcu jest zagorzałą pacyfistką nie znoszącą choćby i zalążków konfliktu. Poza tym woli, gdy ludzie oceniają ją po okładce. Ślicznej, przyjemnej oku i duszy okładce. Cicha zdecydowanie należy do kobiet ,,ładniejszych". Ze swoją egzotyczną urodą zwykła przyciągać wzrok - cera jak porcelana, okrągłe policzki nadające jej radosnego wyrazu, drobny nos i wąskie, ciemne oczy otoczone wiankiem rzęs. Jej włosy mają rzadko spotykany czysto czarny kolor, do tego są długie prawie do połowy ud, z racji czego zawsze splata je w warkocz (i mimo starań sporo luźnych kosmków opada jej wokół twarzy razem z przyciętą nad oczami grzywką). Strój Cichej również otwarcie reprezentuje jej wschodnie korzenie. Z reguły nosi długie, luźne tuniki krojem przypominające kimona, często rozcięte na udach prawie do linii biodra, by nie krępowały ruchów. Talię oplata szerokim skórzanym pasem, wiązanym kolorowym rzemieniem tak długim, że wymaga kilkukrotnego owinięcia. Do tego obcisłe spodnie i buty do połowy łydki, a wszystko wygląda tak, jakby sama sobie ubrania cerowała. Czasem w wyjątkowo słoneczne dni nosi także wiklinowy kapelusz z szerokim rondem i białym welonem.
    Shi, jakkolwiek dziwna by nie była, na pewno na długo zapada w pamięć. Jej towarzystwo jest tak inne od towarzystwa kogokolwiek innego, że aż trudno go nie polubić. To osoba przy której możesz się wygadać ze wszystkiego, co ci leży na wątrobie, a ona wysłucha każdego biadolenia z pełnym skupieniem... no, czasem może jej myśli odlecą w sobie znanym kierunku, ale taka już przypadłość beztroskich dusz. Możesz także po prostu pomilczeć, a ona pomilczy z tobą, jakby doskonale rozumiała twój problem. To oddana, troskliwa, ale równocześnie, wbrew wszystkiemu, nie nachalna przyjaciółka, na którą po prostu nie da się gniewać, nawet jeśli uczepi się ciebie jak rzep psiego ogona. Może ci ufać bardziej niż ty ufasz jej, albo - co gorsza - bardziej niż powinna.
    Jedno jest pewne: gdyby jeden uśmiech mógł naprawić całe zło tego świata, bez wątpienia byłby to uśmiech Cichej.

Song Theme

Relacje z innymi postaciami
         Podsumowując cały etap tułaczki między Dal-Virią, a Fortheimem, Shi przybyła do tego miasta właśnie przez wzgląd na jedną konkretną osobę. I tą osobą był seryjny morderca. Spoglądając na całą sytuację z takiej strony, nie brzmi to zbyt romantycznie. Co najwyżej idiotycznie. Taka informacja perfekcyjnie oddawałaby naiwność kobiety, bo kto o zdrowych zmysłach zadawałby się z zabójcą na zlecenie, na dodatek słynnym z rozwlekania tchawic hakiem? Patrząc prawdzie w oczy, Śmiejąca nie znała prawdziwej profesji Revana Poursuivanta dopóki nie chciano go powiesić. To chyba był jedyny okres w jej życiu, gdy naprawdę poczuła się zagubiona. W jednej chwili dowiedziała się, że tak naprawdę nic nie wiedziała o Szarym, chociaż byli ze sobą blisko kilka lat. Co poniektórzy świadomi związku Re i Shi nawet sobie z niej na ten temat pokpiwali, ale nie to martwiło ją w tamtym czasie najbardziej. Wtedy chciała tylko porozmawiać z Revanem w cztery oczy, co było niestety niemożliwe. Na całe szczęście nie zobaczyła go następnego dnia na szubienicy. Kolejni raz spotkali się dopiero w Fortheimie.
    Zdrowa na umyśle kobieta powinna być wściekła za coś podobnego. W końcu Revan ją oszukiwał przez długi czas, a potem uciekł z kraju bez pożegnania. Gdyby nie zrządzenie losu, pewnie nigdy więcej by go nie zobaczyła. A jednak jedynym, co poczuła Shi na jego widok była nieogarniona radość i ulga. Jakby nie było, Cicha normalną kobietą nie jest i jej zdrowie psychiczne stoi pod znakiem zapytania. Re, czegokolwiek by nie zrobił, zawsze będzie tym samym człowiekiem, w którym się zakochała. W końcu ,,odkochanie się" jest o wiele trudniejsze, żeby nie powiedzieć niemożliwe.
    Szary nie jest jedynym dal-virczykiem w Fortheimie - Cicha szybko dowiedziała się, że razem z nim do miasta wprowadziła się Thalia Sargent, z którą czarnowłosa już miała okazję się niejednokrotnie spotkać. Nie jest może dla niej przyjaciółką formatu Revana (Shi raczej nie da się wyzwać na pojedynek poetycki), ale pomagała Szkwał kilkakrotnie w przeszłości. Największym numerem, w jakim Shi brała udział zdecydowanie był ten pierwszy: uwolnienie i kradzież ośmionogiego konia z nielegalnej aukcji. Dziewczynom udało się narobić zamieszania, podczas gdy Re udawał niezadowolonego klienta i odwracał uwagę aukcjonera. Tamtego dnia oboje awanturników nieumyślnie zyskało nowego kompana na całe życie.
    Shi nie jest bezrobotna. Znalazła sobie pracę w kwiaciarni blisko targu. Do zdobycia posady wystarczyło posiadanie znajomości estetyki barw oraz rodzajów roślin, a z oboma nie miała problemu. Lubi naturę i bliskość zieleni w środku miasta jest dla niej wręcz kojąca. Dodatkowo pani Tovan bardzo spodobało się origami - odkąd Shi zaczęła u niej pracować, zdarza się, że bukiety są układane wokół papierowych ozdób na cienkim drewnianym patyczku. Stali bywalcy centrum miasta szybko zaczęli ją kojarzyć jako asystentkę właścicielki i nawet jeśli nie znają jej z imienia, to szybko kojarzą ją z samego opisu. Najbardziej uwielbia ją dzieciarnia - często daje dzieciom papierowe zwierzątka albo pojedyncze kwiatki, gdy pracodawczyni nie patrzy.

Inne
  •     Shi wychowała się w surowej świątynnej tradycji. W wieku trzynastu lat złożyła kilka różnych ślubów... które ostatecznie złamała, i to prawie wszystkie naraz. Miała nie odsłaniać skóry (nawet twarzy), unikać kontaktu z polityką, nie wiązać się z żadnym mężczyzną czy kobietą oraz - niespodzianka - nie wypowiedzieć słowa poza granicami rodzinnego kraju. I chociaż każdy przepis po kolei łamała bez żalu i oficjalnie już nie uznaje żadnych zasad kierujących jej życiem, nadal zachowuje absolutnie milczenie. Trudno ocenić, czy ma to podłoże czysto psychiczne, czy też może jednak zdrowotne. Co ciekawe, teoretycznie ten ślub także złamała: nie ma oporów przed pisaniem listów. W nich wychodzi na jaw, że ma naprawdę elokwentny zasób słownictwa jak na cudzoziemkę.
  •     Do ulubionych hobby Cichej zdecydowanie należy rękodzieło. Poza origami, jest całkiem utalentowaną malarką. Jej technika i same w sobie obrazy są dosyć specyficzne, w porównaniu do popularnego obecnie malarstwa realistycznego: Shi maluje na papierze, bardzo rozwodnionymi i jaskrawymi farbami. Tematyką utrzymuje się w klimacie natury, najczęściej malując kwiaty i ptaki, których nikt nigdy nie widział na oczy. Robi to z czystej satysfakcji tworzenia, a prace zbiera w swojej małej, oprawionej skórą teczce, razem z ołówkiem i czystymi kartkami. Często maluje siedząc na zewnątrz.
  •     Uwielbia wypady za miasto. Nigdy nie udaje się daleko, czasem tylko może do najbliższego lasu. Jeśli potrzebuje chwili wytchnienia od miasta, z reguły najpierw wybiera się wzdłuż doków do linii skał tworzących naturalny port i przez nie przechodzi za granice miasta na piaszczyste wybrzeże. Polubiła morski klimat równie mocno co leśny. Chociaż znając Shi, pewnie każdy klimat jej sprzyja.
  •     Jest dobrą tancerką, co raczej nikogo nie dziwi - kobieta zawsze wygląda jakby poruszała się lekkim, ale pewnym tanecznym krokiem. Poruszanie się w rytm muzyki jest dla niej niemalże naturalne. Dodatkowo odnajduje się w każdym towarzystwie i każdemu równo grozi, że wyrwie go na środek do pary.
  •     Śmiejąca posiada niezwykłe wyczucie równowagi. Ludziom opisującym jej zdolności mało osób wierzy, dopóki kobieta sama im nie zademonstruje swoich umiejętności. Najbardziej skutecznym numerem okazało się stawanie na czubku kija na jednej nodze, co większości już wydaje się wystarczająco imponujące. Revan i Thalia widząc rozdziawione miny tylko uśmiechają się pod nosem. Nadal mają w pamięci, jak pewna krasnoludzica założyła, że Cicha nie stanie na tępym końcu swojej dwumetrowej naginaty. Stanęła (bo czemu by nie?), a gdy zeszła na ziemię zastała oniemiałą krasnoludzicę, zaskoczonego Re i Szkwał śmiejącą się do rozpuku.
  •     Nikogo chyba nie zdziwi, że wprowadziła się do Szarego na stałe. Nie pytała o żadną zgodę (stwierdziła, że nie musi), tylko z szerokim uśmiechem wrzuciła swoje rzeczy do środka i wzięła Odę - zmiennokształtną kotkę - na ręce, jakby z miejsca czuła się jak w domu. A Re tylko westchnął godząc się z losem. Jak mało kto wiedział, że z Cichą nie powinno się kłócić.

środa, 6 lutego 2019

Katya

(autor nieznany)
Dwie rzeczy pouczają człowieka o całej jego naturze: instynkt i doświadczenie

Opis
        - Gdzie ją znalazłeś?
    - W dokach - odpowiedział dowódcy Laskolnyk, spoglądając kątem oka na siedzącą pod ścianą dziewczynkę. Wyglądała na przerażoną, ale nie budziła w młodym łowcy najmniejszego współczucia. - Nad zwłokami jakiegoś bezdomnego - doprecyzował.
    Gotrand mając na głowie cały Korpus często spotykał się z różnymi dziwactwami. Pozostali łowcy czarownic przychodzili do niego z problemami, które chyba tylko jeden z nich mógłby uznać za całkowicie normalne: przeklęta biżuteria, niedoszły nekromanta przyłapany w pobliżu cmentarza, rozhisteryzowana ofiara likantropii, et cetera. Jednakże nigdy wcześniej nikt nie prosił go o pomoc z umorusanym krwią dzieckiem. Normalnie w takich sprawach potrzebne było wsparcie zupełnie innego specjalisty, ale Laskolnyk miał mocny powód, by przyprowadzić znajdę do siedziby Korpusu zamiast do najbliższego przytułku. Bowiem drobna, brudna, blada blondynka nie była tylko krwią ochlapana - zakrzepła jucha została na jej brodzie i wokół ust, jakby... nawet Gotrandowi ciężko było wyobrazić sobie podobny scenariusz. Głównie przez to, jak bardzo niewinnie (nie licząc zaschniętej krwi) wyglądało to przerażone dziecko.
    - Powiedz mi wszystko - rozkazał Laskolnykowi. - Od początku.
    - No więc godzinę temu dostaliśmy pilne wezwanie - zaczął młodszy łowca. - Ktoś usłyszał jakieś ,,nieludzkie zawodzenie” i poszedł sprawdzić, co się dzieje w alejce obok. Znalazł jedno przerażone dziecko i stygnącego trupa... z rozerwanym gardłem - zerknął sugestywnie na jedyną podejrzaną, próbującą zeskubać z twarzy płatki zaschniętej krwi. Równocześnie nadal nie spuszczała wzroku z dwójki mężczyzn w czarnych płaszczach, przeskakując nim z jednego na drugiego jak spłoszone zwierzątko. Nie miała też najmniejszej ochoty zbliżać się do obrębu światła płonącego kominka. Jej blada twarzyczka i jasne włosy nie ułatwiały jednak wtopienia się w otoczenie.
    Coś w tej sprawie Gotrandowi śmierdziało. Ton Laskolnyka sugerował, że blondynka była niebezpieczna, chociaż ze wszystkich obecnych to ona wydawała się najbardziej bezbronna. Oczywiście mogła po prostu czuć się zagrożona przy dwóch łowcach czarownic i tylko dlatego zachowywała się potulnie. Lider Korpusu zwrócił się więc z powrotem do Laskolnyka:
    - Czy była agresywna?
    - Nie - stwierdził stanowczo mężczyzna. - Miałem pewne problemy z przyprowadzeniem jej tutaj, ale tylko dlatego, że wydawała się jakaś... nieobecna. Nic do niej nie docierało, tylko siedziała pod ścianą i gapiła się pustym wzrokiem na zwłoki.
Gotrand pokiwał w namyśle głową.
    - Coś jeszcze? - zapytał.
    Laskolnyk patrzył chwilę na dziecko, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym westchnął i dodał:
    - W drodze zapytała ,,Czy to ja to zrobiłam?”.
    Starszy łowca spojrzał na dziewczynkę z nowym zainteresowaniem. Wszystko zaczynało powoli układać się w jedną całość, ale żeby dopełnić obrazu potrzebował wiedzieć jeszcze jedno: kim było to dziecko.
    Ukląkł więc na jedno kolano i wykonał w jej stronę zapraszający gest.
    - Podejdź tu, skarbie - poprosił. - Nie masz się czego bać. Nie zrobimy ci krzywdy.
    Dziewczynka spojrzała niepewnie w ciemne oczy, potem na Laskolnyka. Nie byli tacy straszni, jak na początku pomyślała. Młodszy nic jej nie zrobił, a starszy był miły. Po chwili zsunęła się powoli z krzesła i podeszła do nich ostrożnie, gotowa w każdej chwili odskoczyć do tyłu. Gotrand uśmiechnął się.
    - Widzisz? Nie gryziemy - powiedział. Laskolnyk odkaszlnął sarkastycznie.
    Starszy łowca mógł w końcu lepiej się przyjrzeć dziwnej dziewczynce. Z daleka bez wątpienia wyglądała jak kolejne dziecko żyjące na ulicy. Nosiła na sobie stare ubrania: starą, luźną bluzkę i spodnie. Nie posiadała żadnych butów, co mogło sugerować, że albo nie żyła na ulicach Fortheimu wystarczająco długo, albo nie była w stanie żadnych zdobyć. Jasne włosy wyglądały, jakby ścięła je własnoręcznie. W połączeniu z doborem stroju, mogła łatwo udawać chłopca. Gotrand jednak momentalnie ocenił, że unikanie uwagi nie szło jej najlepiej pomimo starań. Jej blada cera nie wyglądała jak efekt niedożywienia. Na dodatek dzieciaki żyjące w dokach sporą część czasu spędzały na słońcu i wszystkie były opalone, zwłaszcza w okresie letnim. Nie dało się też ukryć, że twarz małej była jak najbardziej dziewczęca, zwłaszcza z takimi oczami i kośćmi policzkowymi. I właśnie, oczy - to one zwracały największą uwagę. Miały intensywną, czerwoną barwę, co Gotrand zauważył już w momencie, w którym podeszła bliżej jedynego źródła światła w pokoju. Nie wyglądało to na efekt żadnej choroby.
    Wtedy do mężczyzny dotarło, z kim miał do czynienia. Dla ostatecznego potwierdzenia ujął delikatnie brodę zastygłej w bezruchu blondynki i uniósł kciukiem jej górną wargę. Dziewczynka natychmiastowo wyrwała mu się, cofając o krok do tyłu z ostrzegawczym sykiem. Obu łowców zdążyło jednak zauważyć nienaturalnie długie kły.
    - Wampirzyca...? - mruknął pod nosem Laskolnyk, na poły zaskoczony i zaintrygowany. - Czegoś takiego jeszcze nie mieliśmy... w życiu nie widziałem małego wampira.
    - Ja też nie - Gotrand zmrużył oczy. W całej swojej karierze nie spotkał RODZONEGO krwiopijcy.
    Nagle Laskolnyk stężał i wskazał na szyję dziecka. Spłynęła po niej kropla świeżej krwi. Mała wampirzyca zorientowała się, o co łowcy chodziło i przestraszona przycisnęła dłoń pod gardło. Była ranna. Iście zwierzęcym odruchem nie chciała tego pokazywać, nawet jeśli było to zaledwie draśnięcie. Gotrand syknął i wyciągnął z kieszeni chustkę.
    - Nie grzeb w tym brudną ręką - pouczył dziecko, podając mu ją.
    Mimo oporów, dziewczynka chwilę później przycisnęła biały materiał do szyi. Na prośbę starszego łowcy odsłoniła długie, płytkie nacięcie, znane każdemu strażnikowi miejskiego porządku aż zbyt dobrze: wyglądało, jakby ktoś przyłożył jej do szyi nóż. Gotrand wymienił z Laskolnykiem porozumiewawcze spojrzenia.
    - Sądzisz, że to ona jest tu ofiarą - odgadł młodszy.
    - Przekonajmy się - lider Korpusu zwrócił się z powrotem do wampirzycy. - Masz jakieś imię?
    - Katya - odpowiedziała cicho. Brzmiała naprawdę słabo, jakby zagryzienie jakiegoś człowieka zadziałało na nią zupełnie inaczej niż na wampira powinno.
    - A więc, Katyo, powiedz mi, czy ten pan chciał cię skrzywdzić?
    Blondynka w pierwszej kolejności spojrzała skonfundowana na Laskolnyka.
    - Nie on, dziecko, ten z alejki - doprecyzował Gotrand.
    Katya wciągnęła gwałtownie powietrze. Po chwili pociągnęła nosem, jakby zbierało jej się na płacz. Jej ramiona zatrzęsły się, gdy próbowała stłumić szloch. Łowca westchnął. Jej reakcja była wystarczającym potwierdzeniem. I jakoś wcale go taki obrót spraw nie dziwił, jakkolwiek paskudne by to nie było. Dziewczęta zawsze miały na ulicy najgorzej. Zwłaszcza, gdy zaczynały dorastać i ukrywanie się pod chłopięcymi strojami było coraz trudniejsze.
    Ku zaskoczeniu Gotranda, Laskolnyk również uklęknął.
    - On ci to zrobił? - zapytał. Katya pokiwała energicznie głową.
    - Miał kawałek szkła. Ostry - wydusiła. Zacisnęła piąstki. - Bałam się, że zrobi mi to, co innym i... i... ugryzłam go. Nie wiem czemu. Po prostu...
    - Coś ci podpowiedziało, że tak powinnaś zareagować - dokończył Gotrand. Dziewczynka kiwnęła głową i spuściła wzrok na ziemię. - Nie przejmuj się, to tylko instynkt. Wcale mnie nie dziwi twoja reakcja. I nikt cię tu za nią nie wini.
    Blondynka uniosła lekko głowę, patrząc niepewnie na Gotranda. Przez czerwone oczy przewijała się burza emocji. Strach, żal, niepewność, upokorzenie... nie wiedziała, co się z nią teraz stanie. Dwójka łowców również nie wiedziała. Jedno było pewne: nie mogli jej teraz zostawić samej sobie. O zignorowaniu sprawy, jakby nie było, morderstwa z udziałem istoty nadnaturalnej i wyrzuceniu Katyi z powrotem na ulicę nie pomyślałby żaden zdrowy na umyśle człowiek. Pierwszym, co nasunęło się na myśl Gotranda był przytułek... ale który sierociniec przyjmie krwiopijcę? Kto by się chciał nim zaopiekować?
    - I co teraz? - Laskolnyk ubrał w słowa to, co obaj mieli na myśli.
    Katya patrzyła na nich wyczekująco. Gotrand westchnął.
    - Zostanie ze mną - zdecydował. - Przynajmniej na jakiś czas. Teraz to musimy się zająć tym trupem w alejce...

         Laskolnyk wyszedł z katedry i westchnął głęboko. Nie lubił pogrzebów, nawet jeśli widok kilkunastu łowców czarownic na świetlańskim cmentarzu był wydarzeniem godnym uwiecznienia na obrazie. W ręku nadal trzymał kapelusz lidera Korpusu i swojego przyjaciela. Ten pogrzeb był szczególnie ciężki.
    Rozejrzał się w poszukiwaniu Katyi. W końcu zorientował się, że patrzył za wysoko - kobieta siedziała na schodach kościoła, oplatając rękoma kolana. Jasny warkocz na plecach odcinał się od czarnego płaszcza. Łowcy było jej żal. Był pewien, że przeczekała tutaj całą ceremonię. Kapłan Świetlistej zgodził się na wpuszczenie na teren kościoła członków Korpusu przez wzgląd na fakt, że Gotrand był wierzącym, ale jego własnej córce zakazał wstępu, bo była ,,bezdusznym krwiopijcą”. Cholerny, nieczuły drań.
    Bez namysłu usiadł obok niej i położył jej rękę na plecach w pokrzepiającym geście. Nawet na niego nie spojrzała. Wzrok utkwiła gdzieś w bruku przed sobą. Z okazji pogrzebu Gotranda ubrała się tak, jak prawdziwej łowczyni czarownic przystało: czerń i matowe srebro, a do pasa przytroczyła swój rapier, broń wyjątkowo ,,babską”, ale w jej dłoni zabójczo skuteczną. Nie miała tylko kapelusza z długim piórem, ale nie było to dla niej problemem. Południowe słońce wcale jej nie przeszkadzało, wbrew oczekiwaniom ludzi spodziewających się ujrzeć płonącego wampira. Spostrzeżenie, że Katya była wampirzycą tylko po jednym z rodziców (prawdopodobnie ojcu) nie zajęło Gotrandowi długo. Mimo to, dla uprzedzonych ludzi była po prostu krwiopijcą, nieważne, ile pierwiastka ludzkiego miała w genach.
    - Już po wszystkim? - spytała cicho. Nie płakała, nawet teraz, gdy jej przybranego ojca przykryła warstwa ziemi. Laskolnyk nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz widział jak płacze, poza tą nocą, gdy znalazł ją w bocznej alejce obok zagryzionego zboczeńca. Od tamtej pory minęło tak wiele czasu, że w twarzy wychowanki Gotranda nie widział już tego zapłakanego dziecka. Była piękną, młodą kobietą, tak niepodobną do obszarpanej ulicznicy. Pewnie nie dałoby się od niej oderwać wzroku, gdyby nie krwiście czerwone oczy i długie kły. No i nazwisko lidera Korpusu Łowców Czarownic. Nikt nie chciałby mieć na pieńku z Gotrandem.
    - Tak - odpowiedział Laskolnyk. - Kiedyś dorwę tego sukinsyna i żadna Świetlista mu wtedy nie pomoże.
    Kat uśmiechnęła się lekko.
    - Jeszcze tego by Korpusowi do reputacji brakowało - powiedziała. - ,,Nowowybrany lider łowców czarownic napada na kapłanów Świetlistej”...
    - Skoro już jestem dowódcą, to chyba mogę oficjalnie wypowiedzieć im wojnę - mężczyzna parsknął śmiechem.
    Zapadła chwila ciszy. Względnej, bo przerywanej odgłosami ulicy. Co jakiś czas mijali ich inni łowcy. Prawie każdy z nich zatrzymał się, by złożyć Katyi wyrazy współczucia. Siliła się na uśmiech i dziękowała każdemu za obecność na pogrzebie. Ostatni był młody Phil Walter, z którym wampirzyca często ćwiczyła walkę mieczem. Wśród łowców czarownic trudno było o partnera do sparingu szermierczego, nic więc dziwnego, że ta dwójka się zaprzyjaźniła. Gdy i Walter ruszył w dół ulicy, Laskolnyk podniósł leżący obok niego kapelusz Gotranda. Otrzepał go, przyglądając się mu krytycznie.
    - Ma swoje lata - stwierdził, zwracając na siebie uwagę Katyi. - Ale nadal może posłużyć - po tych słowach podał go kobiecie.
    Czerwonooka przyglądała się przez chwilę nakryciu głowy, po czym spojrzała pytająco na Laskolnyka.
    - Chciał, żebyś go nosiła - dodał. - I rozkazał mi jasno, że jeśli on nie zdąży cię ubrać w mundur łowczyni, ja mam to zrobić.
    - To znaczy...? - twarz Katyi rozjaśnił uśmiech, gdy powoli docierało do niej znaczenie tego gestu.
    - Korpus się zawali bez chociaż jednego Gotranda na pokładzie - mężczyzna także się uśmiechnął. - Możesz być krwiopijcą, ale póki reprezentujesz sobą wszystko, za co ceniliśmy twojego ojca, to nie ma znaczenia. Wiem, że dasz sobie radę dzieciaku.
    Kat wzięła do rąk czarny kapelusz, przeciągając między palcami białe pióro. Większość łowców zdobiła kapelusze czarnymi. Tylko Gotrand z jakiegoś powodu nosił inne. Do jego córki pasowało jeszcze bardziej.
    Po raz pierwszy od śmierci ojca jej twarz rozjaśnił szeroki, szczery uśmiech. Wstała, założyła na głowę kapelusz i wyprostowała się dumnie.
    - Nie zawiodę - obiecała z chyba największą pewnością w całym swoim życiu. - A jeśli jednak do tego dojdzie, to możesz przestać mówić do mnie ,,Gotrand”.


Relacje z innymi postaciami
     Katya Gotrand wśród łowców czarownic zdążyła już zdobyć sporo sławy, jednakże w inny sposób, niż możnaby się spodziewać. O ile fortheimczycy w większości kojarzą ją jako jedynego nie-człowieka w Korpusie, jego starsi członkowie nadal widzą w niej rozbrykanego małolata, który wszystkich zapewniał, że kiedyś zostanie prawdziwym łowcą tak jak tata. Odgryzło jej się to mocno - Laskolnyk i paru innych nadal nazywa ją per ,,młoda” lub ,,dziecko”, czego młodsi rekruci w ogóle nie rozumieją, podciągając to pod faworyzowanie. Dzięki nazwisku nigdy nie spotkała się z otwartą wrogością w obrębie Korpusu, ale poza tym jednym fakt bycia Gotrandem bardziej ją uwiera niż cieszy. Po oficjalnym przyjęciu do łowców, musiała sobie wypracować reputację, żeby utrzeć nosa wszystkim uważającym ją tylko za ,,pupilka dowództwa”, który wszystko dostaje na srebrnej tacy.
Mimo rzucanych czasem za jej plecami złośliwości, nie da się ukryć, że przysłużyła się miastu jako łowczyni. Pełni służbę od prawie dekady i nigdy nie zaniedbała swoich obowiązków. Stara się wykorzystywać swoją ,,wampirzą połowę” jako atut, co działa wyśmienicie. Mawia się, że Gotrand potrafi stawić czoła wszystkiemu i jest w tym sporo racji - żadne wezwanie nie wydaje się jej zbyt niebezpieczne.
O prawdziwych rodzicach Katyi nie wiadomo nic. Gotrand i Laskolnyk doszli do wniosku, że jej biologiczny ojciec był wampirem, a matka człowiekiem, bo wampirzyce miewają dzieci rzadziej niż księżyc zaćmienie. Prawdopodobnym scenariuszem wydawało się to, że matkę Kat uwiódł wampir, po czym kobieta (zapewne ze strachu) porzuciła małego mieszańca. Czerwonooka nie czuje żadnej potrzeby odkrycia tożsamości swoich prawdziwych rodziców. Jej ojciec mógł być wampirem, ale jej tatą był łowcą czarownic z Fortheimu, który zmarł jako ofiara epidemii brunatnej ospy. I taką wersję wydarzeń podaje odruchowo, zawsze wymawiając imię Remusa Gotranda z największym szacunkiem.
Fortheimczycy z reguły nie traktują jej od razu wrogo (tylko ci najbardziej uprzedzeni i kapłani), a wśród łowców czuje się jak wśród swoich. Nic dziwnego, że to tam znalazła przyjaciół. Nikomu nie umknęło, iż najlepiej z pół wampirzycą dogadują się Laskolnyk i Walter - pierwszy z oczywistych powodów, drugi natomiast nie miał w całym Korpusie lepszego partnera sparingowego od niewiele starszej Katyi. Dwójka odmieńców dogadywała się ze sobą tak dobrze, że szybko rozeszła się plotka, jakoby między nimi było coś więcej. Phil raz otwarcie wyśmiał podobny scenariusz, Kat zresztą też do niego dołączyła, co wystarczyło pytającemu za odpowiedź. Niemniej kobieta faktycznie ma na oku pewnego jasnookiego blondyna, ale, ironicznie, to Licho byłby dla niej o wiele bardziej realną opcją. Kilka razy zdarzyło jej się trafić na Iosfáhara, zupełnym przypadkiem. Raz zamieniła z nim parę słów i, co tu więcej ukrywać, po prostu ją urzekł. W życiu nie posądziłaby samej siebie o słabość do rycerzy. Swoje zainteresowanie tłumaczy sobie szczeniacką fascynacją, spowodowaną przyzwyczajeniem się do obecności łowców. Sanctekryta był prawie przeciwieństwem mężczyzn, jakich znała, więc logicznie przykuł jej uwagę. Dlatego właśnie traktuje to jako przejściowe zauroczenie.

Inne
  •      Geny Katyi to dosyć poplątana sprawa. Mówiąc w wielkim skrócie, ma większość cech typowego wampira i tylko kilku z nich jej brakuje. Najbardziej pożyteczny chyba jest fakt, że jej skóra nie płonie w świetle słonecznym (chociaż kobieta i tak nie przepada za odsłanianiem wrażliwej skóry) i nie posiada jadu zdolnego zmienić ugryzionego człowieka w krwiopijcę, ale w wielu innych przypadkach natura była dla niej wyjątkowo złośliwa. Ma silne uczulenie na czosnek, nawet jego zapach sprawia, iż zaczyna się lekko dusić. Nie może się też przeglądać w żadnym istniejącym lustrze, nawet w tafli wody, przez co nie nosi żadnego makijażu, dopóki ktoś jej go nie zrobi, a łowczyni czarownic nie powinna marnować czasu na wizyty u kosmetyczki. Co jednak najgorsze, podobnie do pełnokrwistego wampira musi odżywiać się krwią. Ludzkie pożywienie nie jest w stanie zaspokoić jej głodu. Ponadto od nawet najlepszych dań zaczyna ją mdlić.
  •     Od pamiętnego wieczoru, gdy po raz pierwszy sama zagryzła człowieka (w akcie samoobrony, ale to nadal morderstwo), Kat brzydzi się ludzkiej krwi. Ironiczne i dosyć nieszczęśliwe, biorąc pod uwagę to, że byłaby w stanie ją nasycić na dłuższy czas niż świńska jucha, w którą się zaopatruje u znajomego rzeźnika. To zupełnie sprzeczne z jej naturą, która mimo wysiłków dalej daje się łowczyni we znaki: jest w stanie wyczuć woń nawet starej ludzkiej krwi, a świeża może do niej dotrzeć nawet ze sporych odległości. Na szczęście lata samokontroli zrobiły swoje i już od dawna nie odchodzi od zmysłów w pobliżu infirmerii.
  •     Nigdy nie je przy ludziach. Wydaje się to dosyć oczywiste, jak się tak dłużej zastanowić. Picie świńskiej krwi przy stole jedzącym ludziom mogłoby się wydać co najmniej niesmaczne.
  •      Katya, chociaż bywa bardziej ludzka od sporej ilości osób, nadal ma w sobie instynkty drapieżnika, nad którymi uczyła się panować pod okiem Gotranda. Był to jedyny warunek jaki musiała spełnić, jeśli chciała w przyszłości dołączyć do Korpusu. Pół wampirzyca nauczyła się przede wszystkim panować nad swoim głodem (ojciec wyraźnie zakazał jej odmawiania sobie krwi tylko dlatego, że nie chce skrzywdzić człowieka i sam zaznajomił ją z rzeźnikami w mieście), a potem już pod okiem Laskolnyka przekuła nadnaturalne zdolności w atut. Jest o wiele szybsza i bardziej wytrzymała od normalnego człowieka, ma też o wiele krótszy czas reakcji, co czyni z niej dobrą łowczynię czarownic.
  •     W swoim arsenale posiada rapier i prosty pistolet. Wybór broni białej mógłby się wydawać dziwny, w końcu te cienkie, wydawałoby się wręcz delikatne ostrza nie bez powodu uznawane są za broń kobiecą lub czysto pojedynkową. Jednakże w ręku wampira (nawet i połowicznego), poruszającego się szybciej od ludzi i polegającego bardziej na elastyczności niż sile, to całkiem dobry wybór. Nie musisz ciąć głęboko, jeśli tniesz wystarczająco często.
  •     Na pierwszy rzut oka tego nie widać, ale blondynka jest dobrze wygimnastykowana. To jedyna cecha fizyczna jaką musiała sobie sama wypracować i opłaciło się jej rozciągać do bólu... nawet jeśli początkowo pomagało jej to głównie we wchodzeniu na zabroniony teren i chowaniu się przed dorosłymi w ciasnych przestrzeniach. Teraz za to te umiejętności ładnie komponują się ze zdolnościami tanecznymi, nie wspominając już o tym, że żadnemu łowcy czarownic nie zaszkodzi być gibkim jak kot.
  • Zdarza jej się czasem syczeć, z niezadowolenia, gniewu lub w ,,odruchu obronnym". Nie po ludzku przez zęby, tylko jak zwierzę. Jest to dźwięk tak dziwny i niespodziewany, iż większość obcych odruchowo się od Kat odsuwa, gdy słyszy go po raz pierwszy. Z reguły jest to zupełnie niepotrzebne. Bardzo łatwo ocenić, kiedy Katya syczy ze zwyczajnego kaprysu, a kiedy na ciebie.