Klimat tego miejsca, chłodne nocne powietrze lecące znad morza i spokojna muzyka, przypominały Szaremu Ikram. Od pamiętnego balu z okazji Święta Tolerancji, brał udział w większości przyjęć organizowanych w sercu stolicy. Dante - jego przełożona - kładła spory nacisk na bezpieczeństwo gości. Re, Thalia, Jin i pozostali członkowie klanu Orłów na czas balów zyskiwali uprawnienia strażników, by nie musieć oddawać broni do depozytu. Brali udział w przyjęciach jako swego rodzaju przyzwoitka, gotowa zareagować w razie niebezpieczeństwa. Prześladowca nie pamiętał, żeby na jego warcie często działo się coś faktycznie wymagającego jego interwencji. Może kilka razy musiał kogoś siłą wyprowadzić na zewnątrz, raz czy dwa sytuacja wymagała sięgnięcia po broń, ale bale nigdy nie kończyły się rozlewem krwi. I chociaż jego słowne pojedynki z Thalią na uciechę arystokracji stały się niemal tradycją, nic innego ze Święta Tolerancji się nie powtórzyło. W sumie i ono nie było takie złe, zwłaszcza, gdy już pozbyli się tych dziwnych, chimeropodobnych potworów. Rzadko widzi się prawie dwudziestkę całkowicie odmiennych indywidualistów siedzących w pustej sali balowej, próbując złapać oddech.
Chyba poważnie się zżyłem z tym krajem, stwierdził w myślach Revan. Dal-Viria miała pewien urok, jeśli spędziło się w niej najważniejsze lata swojego życia. A Ikram był regionem, który w szczególności odbił się na Nocnym Prześladowcy. Aż żal, że musiał stamtąd uciekać. Ale w sumie, to czego się spodziewał? Morderca na zlecenie nigdy nie będzie wyglądał ładnie między przedstawicielami prawa.
Jakaś młoda dziewczyna uśmiechnęła się do niego zalotnie. Re uprzejmie uchylił jej kapelusza, kłaniając się lekko. Szlachecką etykietę także wyniósł z rodzinnych stron. To ona zakazywała mu zasłonić twarz bandaną. W takim towarzystwie, ironicznie, nie pomogłaby mu się ukryć. Nie był na zatłoczonej sali balowej, gdzie łatwo znikałby innym z oczu. Tutaj człowiek umyślnie kryjący twarz nie uszedłby uwadze gości, a już na pewno nie zignorowałaby go służba. Dlatego fioletowa chusta czekała zwinięta w kieszeni, aż okaże się konieczna. Z tego samego powodu nie miał także przy sobie haka - ciężko byłoby go ukryć. Pozostał mu ukryty w lewym rękawie nadziak. Oczywiście nie planował go używać. Ikram poza etykietą nauczył go także ostrożności.
Celem Revana nie był dzisiaj nikt. Przyszedł tu tylko ze względu na istotny aspekt swojej profesji: informacje. Nie po raz pierwszy wprosił się ukradkiem na czyjeś przyjęcie. Nocny Prześladowca do wykonania swojej roboty potrzebował ogółem dwóch rzeczy: narzędzi i powodu. Przysłuchiwanie się rozmowom na temat konkretnego człowieka pomagało mu zbierać wszystko w całość, oddzielić fakty od plotek. Dobrze było wiedzieć na przyszłość, czy cudze życie warte jest konkretnej ceny. Szary, chociaż zajmował paskudną niszę w kwestii profesji, miał pewne zasady, które niejako utrzymywały go przy zdrowych zmysłach. Jak dla niego odbieranie byle jakiego życia za byle jaką cenę nie było uczciwym zarobkiem. Między nim, a jego potencjalną ofiarą zawsze istniał pewien układ: ,,Jeśli nie masz nic na sumieniu, nawet się nie dowiesz, że ktoś chciał zapłacić za twoją śmierć". Informacje o życiu arystokracji były dla niego tym bardziej cenne, gdyż okazji do ich zdobycia nie dostawało się codziennie. Rzadko udawało mu się dowiedzieć kto i kiedy organizuje jakąś zabawę, na którą łatwo będzie się wkraść niezauważonym. Ale kiedy już trafiał na podobne przyjęcia, to uczył się sporo rzeczy nie tylko o samym gospodarzu (o którym z reguły ludzie rozmawiali najwięcej), ale i samych gościach. Była to też okazja do obejrzenia z bliska posesji, chociaż nie należało to nigdy do priorytetów Revana. Obeznanie w terenie nie było tak istotne, bo rzadko pchał się na chroniony teren. Ironicznie, to w tłumie ludzi w środku dnia trudniej znaleźć sprawcę, niż w jego własnym domu w nocy, gdy wszyscy śpią. W drugim wypadku wystarczy, że przypadkiem ktoś ze służby ruszy za potrzebą i wpadnie na ciebie w pustym korytarzu. Nawet jeśli ominąłeś wszelkie środki bezpieczeństwa, mogłeś wpaść przez durne zrządzenie losu. Nie, arystokraty nie dało się bezkarnie i łatwo pozbyć w taki sposób. To było bardziej ryzykowne, niż gdyby celem miał być samotnie żyjący mieszczanin.
Dzisiejsza aukcja uświadomiła Szaremu jak mało wiedział na temat Ravena Sailence'a. Owszem, umiał trafić do jego domu, przypomnieć sobie głośne wydarzenia z jego udziałem, ocenić ogólny wkład w życie miasta, wymienić co najmniej cztery zadurzone w nim damy z wyższych sfer, jak i nazwiska ludzi, którzy go raczej nie lubili, a nawet uważali za zagrożenie. Do tej pory uważał, że to wystarczająco wiadomości o jednym delikwencie, ale to, co widział tego dnia zadało mu fundamentalne pytanie: czy mógłby Sailence'a zabić, jeśli ktoś kazałby mu to zrobić? I nie chodziło tu tylko o moralne znaczenie - Revan już nie był pewien, czy ten zamach na czyjeś życie nie byłby ostatnim w jego karierze. Nie bez powodu stanowczą większość zleceń Nocnego Prześladowcy stanowili ludzie. Humanoidy, mieszańce i istoty magiczne rozsądnie uznawał za cele ,,większego ryzyka", a ponadto rzadko kiedy ktoś sobie życzył śmierci przedstawiciela tych grup. Pomocy Re z reguły szukali ludzie chcący śmierci innego człowieka. Dlatego istotnym było wiedzieć, do kogo nie powinien się zbliżać. Szary trzymał w pamięci obraz Sailence'a zatrzymującego szarżującego ogiera jedną ręką. Szczerze wątpił, by człowiek mógł mieć tyle siły. To właśnie musiał dzisiaj ustalić.
Samego gospodarza na szczęście nigdzie nie widział. Ludzie niestety nie rozmawiali nawet o wydarzeniach z dzisiejszej aukcji, a jeśli już, to wydawali się równie zaskoczeni Ravenem co Re. Gdy podsłuchiwanie przestało przynosić korzyści, musiał zacząć sam dyskretnie pytać. Wtedy przypomniał sobie o spotkanej wcześniej dziewczynie. Wykorzystywanie jej zainteresowania jego osobą było wyjątkowo nietaktowne, ale Szary nie mógł odejść z niczym. Szczerze wątpił, by wiele wiedziała, ale może mogła go naprowadzić na jakiś trop. Zawrócił więc z powrotem do innej części ogrodu i, na szczęście, nadal tam była. Co jeszcze lepsze, w towarzystwie - najwidoczniej - przyjaciółki, opierającej się na ramieniu jakiegoś młodszego od Revana szatyna.
Towarzystwo okazało się wyjątkowo przyjazne, swobodnie rozmawiając z nieznajomym jak ze swoim. A szatyn na dodatek był dzisiaj na felernej aukcji razem z ojcem i chętnie podchwycił temat.
- Wspaniały koń - zachwycał się, mając na myśli kupionego przez Sailence'a Alacazma. - Ojciec sam chciał go licytować, ale powstrzymał się, gdy Sailence zabrał głos.
- Może to i lepiej? - odparła jego partnerka. - Skoro był tak dziki jak mówisz, mógłby zrobić ci krzywdę.
- To na pewno. W życiu bym na niego nie wsiadł, skoro czwórka ludzi nie umiała go utrzymać.
- Dlaczego więc Sailence go kupił? - zainteresował się Revan.
Mężczyzna zastanowił się chwilę, ale pokręcił głową, nie umiejąc tego wyjaśnić.
- Chciałabym go zobaczyć... - rozmarzyła się druga z dziewcząt.
- Sailence'a, czy Alacazma? - zadrwiła przyjaciółka.
- Konia! - oburzyła się pierwsza. Rozejrzała się ukradkowo i dodała konspiracyjnym szeptem: - Myślicie, że dalibyśmy radę podejść do stajni?
Szatyn parsknął śmiechem.
- Miłej zabawy. Ja wolę pozostać w łaskach gospodarza...
Stajnia, pomyślał Re. Faktycznie, widział ją wcześniej z daleka. Popatrzenie na Alacazma wcale nie wydawało się głupim pomysłem. Co prawda raczej nie dowie się zbyt wiele od skarogniadego ogiera, ale przynajmniej zobaczy go z bliska. Dodatkowo wymknięcie się z powrotem do miasta od strony stajni będzie prostsze. Tak więc Szary pożegnał grupkę, usprawiedliwiając się późną porą, i wkrótce wyszedł poza obręb świateł latarni, by ruszyć ukradkiem w stronę oddalonego od posiadłości budynku. Na szyi zawiązał swoją bandanę i nasunął ją na nos, tak na wszelki wypadek.
Gdzieś w połowie drogi dostrzegł słabe światło w drzwiach stajni. Ktoś chyba jednak wcześniej wpadł na pomysł, by odwiedzić Alacazma. Re przyspieszył kroku, nadal uważnie stawiając stopy. Był na otwartym terenie, a najbliższą kryjówkę mógł znaleźć przy ścianie stajni. Gdyby owy ktoś wyszedł ze stajni, istniałby cień szansy, że pomimo mroku i przytępiającej wzrok latarni mógłby Szarego zauważyć. Na szczęście nikt nie wyszedł zanim mężczyzna zdążył stanąć pod boczną ścianą. Wyjrzał ostrożnie za róg, próbując nasłuchiwać. Ktoś w środku rozmawiał. Cicho, ale Re miał pewność, że były tam dwie osoby. Wkrótce światło latarni zbliżyło się do wyjścia i w stronę posiadłości ruszył wysoki mężczyzna... z mechaniczną ręką wystającą nad ramieniem, trzymającą przed nim światło. Lekal Grimm. To Szarego zaintrygowało - nie spodziewał się Starszego Nad Monetą na prostym przyjęciu u jakiegoś arystokraty. Czyżby zajmował się sprzątaniem po aukcji Rochera?
W środku został jego rozmówca. Re słyszał tylko sporadyczny odgłos kopyt Alacazma, ale był pewien, że ktokolwiek tam był, stał przy jego boksie. Ostrożnie zbliżył się do wyjścia. Ze środka nie padał już żaden snop światła. Jeśli tam wejdzie, już na pewno zostanie zauważony. W głowie Prześladowcy zaświtał nie głupi pomysł, by odpuścić sobie swój oryginalny pomysł i może wrócić na przyjęcie, by dowiedzieć się czegoś na temat obecności Grimma. Ewentualnie po prostu rzucić to wszystko w cholerę i pójść do domu. Oda na pewno nie miałaby mu za złe spędzenia dwóch godzin przy książce, zamiast włóczenia się do północy po przedmieściach Fortheimu. I prawie jego plan doszedł do skutku. Prawie, bo zanim zdążył postawić stopę we właściwym kierunku, usłyszał ze środka znajomy głos:
- Czemu się chowasz? Po prostu podejdź do mnie jak człowiek.
Raven. To bez wątpienia był on. Re mimowolnie przeszły ciarki. Skąd wiedział, że tu jest? Co go zdradziło? Jakim cudem COKOLWIEK go zdradziło?
Revan z doświadczenia wiedział, iż bywały chwile, w których udawanie traciło sens. Nie było wątpliwości, że Sailence mówił do niego. A skoro już go przechytrzył, to nie wypadało zgrywać głupka ani głuchego. Westchnął cicho i stanął w otwartych drzwiach.
Sailence nawet nie popatrzył w jego stronę. Był zajęty głaskaniem łba Alacazma. Koń prychnął, przestępując z nogi na nogę.
- Według fortheimskiego przysłowia skradają się tylko złodzieje i mordercy - powiedział białowłosy. - To nie stawia cię w korzystnym świetle.
Re tylko wzruszył ramionami, zakładając ręce na piersi.
- Takie moje szczęście - odpowiedział.
- Co masz na swoje usprawiedliwienie?
- Cóż, próba kradzieży pańskiego konia mija się z celem. Nie byłbym w stanie go stąd wyprowadzić nie robiąc przy tym zamieszania.
- Więc jesteś mordercą? - zasugerował Raven. Po chwili uśmiechnął się niepokojąco. - Nie musisz odpowiadać.
Wpadłeś, śmiał się jakiś głosik wewnątrz czaszki Prześladowcy. Tyle lat w biegu i znowu się potknąłeś. Równocześnie głos rozsądku mówił mu, że przecież niczym nie mógł się w tej chwili zdradzić. Dlaczego Sailence z miejsca założył, kim jest Szary? To mógł być zbieg okoliczności. I Re naprawdę chciałby, by właśnie tak było.
- Pewnie mi nie uwierzysz, gdy powiem, że przyszedłem popatrzeć na Alacazma - bardziej stwierdził, niż zapytał.
- Mógłbym w to uwierzyć - uznał arystokrata. - A skoro już tu jesteś to masz do wyboru albo to, albo próbować stąd uciec.
Próbować. Ręka chwytająca za lejce rozpędzonego ogiera...
Chyba pozostało mu tylko dołączyć do rozmówcy przy boksie. Revan podszedł więc spokojnym krokiem bliżej, zatrzymując się jakieś dwa metry od Ravena. Oparł się plecami o boks po przeciwnej stronie, by móc popatrzeć na Alacazma. Koń wyczuł go zanim się zbliżył. Parsknął nerwowo i zatupał w miejscu.
- Chyba też to czuje - głos Sailence'a wydawał się wręcz rozbawiony. W ten ponury, nie zwiastujący wiele dobrego sposób.
Revan zignorował tą uwagę. Nie miał ochoty wiedzieć, czym było ,,to" i w jaki sposób wygaduje nieznajomemu wszystko na jego temat.
- Tęskniłem za końmi - zagaił. Z dzisiejszego wieczoru oraz z aukcji wyniósł jedynie, że odosobniony, tajemniczy arystokrata musiał mieć słabość do tych zwierząt. Szaremu wydawały się jedynym rozsądnym tematem do poruszenia w tej sytuacji.
- Ja również - przyznał białowłosy, nadal nie patrząc w stronę swojego rozmówcy. - Fortheim to dla nich nie najlepsze miejsce. Aukcja chyba tylko tego dowiodła, nie sądzisz?
- Nie wiem - odpowiedział wymijająco Re. - Na pewno nie dałoby się trzymać konia w centrum miasta.
- Miałeś kiedyś własnego, prawda? - odgadł Raven. - Jaki był?
Szary czuł autentyczną frustrację. Facet wydawał się wiedzieć o nim więcej niżby sobie życzył i to po kilku zamienionych zdaniach. Cóż, przynajmniej Poursuivant już wiedział, że nie bez powodu się go obawiał. Wiwat dla instynktu.
- Ogier, siwy jabłkowity - odpowiedział. - Szczupły, z krótkim pyskiem, łukowatą szyją i niewygodnym grzbietem. Nic niezwykłego, w porównaniu do Alacazma.
- Dla wszystkich wokół, owszem. To kwestia gustu. Co się z nim stało?
- Został w rodzinnych stronach. Pewnie kuzyn go przygarnął po moim wyjeździe. Przynajmniej wiem, że nie został bez opieki.
- Musiało być mu ciężko przyzwyczaić się do nowego właściciela.
- Tak jak ciężko się przyzwyczaić do nowego miasta - stwierdził Szary.
Białowłosy obrócił się w jego stronę, po raz pierwszy w trakcie całej rozmowy.
- Długo mieszkasz w Fortheimie? - zapytał.
- Już trochę czasu będzie - odpowiedział Re. - Nie liczę, bo nie planuję się stąd wynosić.
- Jak ci na imię?
Nagłe zainteresowanie nieco zbiło Poursuivanta z tropu. Mimo to ukłonił się, zakładając lewą rękę za plecy i przedstawił się:
- Revan. Znajomi mówią mi ,,Szary"... a nieznajomi ,,Nocny Prześladowca".
Raven? Masz jakiś zaczątek znajomości > <