wtorek, 21 sierpnia 2018

Od Lekala - Dociec prawdy

        W wielu sanrewskich wierzeniach zwierzęta o czarnej maści są złym omenem, z krukami, zdziczałymi psami i kotami na czele. O karych koniach jeszcze nie przyszło Lekalowi słyszeć złego słowa, ale dzisiejszy dzień bez wątpienia utwierdził go w przekonaniu, że i one nie zapowiadają niczego dobrego. Alacazm był po prawdzie skarogniady - jak go upomniała Yan, gdy podzielił się z nią swoim spostrzeżeniem w drodze do domu - lecz mimo tego okazał się dla lorda Grimma równie pechowym koniem. I nie tylko dla niego, o czym dowiedział się jeszcze tego samego dnia...
    - Zamordowany? - powtórzył, starając się nie przeciągać tego słowa w stronę jakiejkolwiek emocji. Przez to zabrzmiał, jakby był bardziej tą wiadomością zafascynowany niż wstrząśnięty. Był zaskoczony (któż by nie był?), jednakże nie w takim stopniu, by faktycznie go to poruszyło. Nie znał Klaue'a Rochera. Aukcjoner był po prostu kolejnym kupcem liczącym na przychylność głównego zarządcy fortheimskiego handlu i przed niespodziewaną śmiercią zdążył go jedynie wkurzyć. Jak raz ktoś mnie uprzedził przed wyciąganiem konsekwencji, przeszło Lekalowi przez myśl.
    Sir Bleu, dowódca Gwardii Królewskiej, kiwnął krótko głową, spoglądając na reakcję pozostałych członków rady. Komendanta Straży Miejskiej informacja ta nie tknęła w ogóle. Greyhound zajmował się podobnymi sprawami na porządku dziennym, a śmierć aukcjonera nie była jego winą w żadnym stopniu. Codziennie miał na głowie aż trzy organizacje bezpieczeństwa publicznego: Straż Miejską, Konną i Korpus Łowców Czarownic, który z jakiegoś powodu przydzielono przed kilkoma laty pod jego jurysdykcję. W Fortheimie poza mordercami byli jeszcze złodzieje, oszuści, handlarze czarnorynkowi i inne miejskie plagi, którymi musiał się przejmować. Za to siedząca u szczytu stołu lady Armin, pośredniczka królowej, wzięła bezgłośny wdech, opierając usta na splecionych palcach. Jej policzki pobladły lekko, jak zwykle, gdy rozmowa schodziła na podobne tematy. Asystent Lekala, Tom, również nie wyglądał najlepiej. Uwe jednak miał przeczucie, że bardziej przeraził go fakt, iż śmierć Rochera spadnie na głowę jego i Starszego Nad Monetą, jako jedynych odpowiedzialnych za felerną aukcję. Współpracownicy zmarłego mogą spróbować ich zaskarżyć o celowe zaniżenie środków bezpieczeństwa, bo, jakkolwiek źle by to nie brzmiało, brak Klaue'a wśród żywych był im mimo wszystko na rękę. I, na nieszczęście Grimma, zdawali sobie z tego sprawę wszyscy, którzy chcieli mu zaszkodzić. W tym Bleu.
    Rycerz przeniósł wzrok na siedzącego naprzeciwko Lekala. Również nie wyglądał na przejętego śmiercią aukcjonera i jako jedyny obecny wydawał się utrzymywać swój dobry nastrój.
    - To chyba nie twój dzień, Grimm - stwierdził, uśmiechając się krzywo. - Nie dość, że wsparłeś biznes oszusta, to jeszcze biedaka zabito zanim zdążył zwiać przed gniewem wielkiego Starszego Nad Monetą.
    Tom spiął się.
    - Chyba nie sugerujesz, że mamy z tym coś wspólnego? - wypalił wyraźnie oburzony, pomimo ostrzegawczego spojrzenia przełożonego. Młody mężczyzna był świetnym księgowym i kiepskim aktorem, co nie wróżyło mu dobrej przyszłości na politycznej scenie.
    - Och, nie ,,wy", przyjacielu - sprecyzował sir Bleu, patrząc znacząco na Lekala.
    Uwe nawet nie drgnął. To nie był pierwszy raz, gdy stary rycerz stawiał go w złym świetle. Nie przepadał za Grimmem odkąd tylko zaczął częściej pojawiać się na dworze. Początkowo musiały go razić jedynie plotki, później zwrócił uwagę na fakt, jak groźną był dla niego konkurencją. Lekal wspinał się po szczeblach władzy w tym samym tempie co on. Szczyt niechęci osiągnął w momencie, gdy królowa zaproponowała "blaszanemu kupczykowi" miejsce w Radzie Królewskiej. Od tamtej pory było już tylko gorzej, bo Amanda I nierzadko wyraźnie preferowała zdanie Lekala nad zdaniem Bleua. Cóż Grimm mógł na to poradzić? Najwidoczniej królowa bardziej pochwalała praktyczny sposób myślenia od przestarzałych ideologii doprawionych religią.
    Mężczyzna w końcu westchnął, wyraźnie zmęczony i utkwił wzrok w rycerzu.
    - Błędy nie zdarzają się tylko szczęśliwym głupcom, Dominiku - zauważył, specjalnie zwracając się do równego sobie po imieniu. Uśmiech Bleua oklapł nieznacznie. Uwe zdecydował się iść za ciosem: - Ciężko się nie sparzyć dając ludziom szansę do rozwinięcia interesów. Ale gdybym tego nie robił, inwestorów w Fortheimie byłoby mniej niż pasowanych rycerzy.
    Przytyk Lekala trafił w sedno. Wiedział o tym i on, i Bleu, czyli dwójka najbardziej wpływowych mężczyzn w mieście, zdolnych spełnić twoje marzenia lub zrównać je z ziemią. Jak do tej pory lepsze powodzenie w poszerzaniu fortheimskich horyzontów miał otwarty na propozycje Starszy Nad Monetą, niż surowy, staroświecki dowódca Gwardii Królewskiej.
    Lady Armin spoglądała ze szczytu stołu na dwójkę mężczyzn. Czuła, że rozmowa powoli schodzi na znajome tory i wcale jej się nie podobała wizja kolejnej kłótni. Zawsze miała wrażenie, że rozwiązywanie problemów szło szybciej, gdy na zamiast niej przy stole siedziała Jej Wysokość. Przy niej sir Bleu wydawał się o wiele bardziej opanowany, a lord Grimm - skupiony na omawianym temacie. Tom za to usilnie starał się nie uśmiechnąć. W końcu milczący do tej pory Greyhound odchrząknął, przerywając zapadłą po słowach Grimma ciszę.
    - To chyba nie jedyne, czym musimy się dzisiaj zająć, nieprawdaż? - zapytał. Armin posłała mu dziękczynne spojrzenie.
    W głowie Lekala błysnęła jedna myśl. Faktycznie, morderstwo nie było najgorszym, co się tego dnia wydarzyło. Pewna plotka zdążyła już obiec resztę Rady, ku niezadowoleniu Bleua i innych stojących u szczytu Gwardii. Rycerz skrzywił się.
    - Doki - kiwnął głową. - Słyszałem już o tym.
    - Który dokładnie budynek ucierpiał? -  zainteresował się Uwe. Szkody materialne były, niestety, także jego działką.
    - Stary magazyn. Właściciel i tak chciał go zburzyć, bo kolejna naprawa już mu się nie opłacała, ale teraz pewnie skorzysta z okazji, by dostać zadośćuczynienie za szkody... - Tom westchnął. - W takich okolicznościach nawet wizyta u pana nie będzie mu straszna, lordzie Grimm.
    - Los poszedł mu na rękę - Bleu parsknął śmiechem.
    - Ciesz się, że skończyło się tylko na jednym rannym - dowódca straży zastukał niecierpliwie palcami o blat stołu. - Wiesz, ilu ludzi straciłoby życie w tym budynku, gdyby nie szybka reakcja jednej strażniczki?
    - Mówisz to takim tonem, jakbym specjalnie posłał tam jakiegoś zamachowca.
    - Bo jesteś jego przełożonym, jakby nie było.
    - Nie odpowiadam za emerytowanych członków Gwardii - odpowiedział Bleu. - Ani za ich głupie pomysły. I nie myśl sobie, że się tym nie przejąłem. Jeśli Ghadi Tambali faktycznie okaże się winnym ataku na twój oddział, dopilnuję, by został należycie ukarany.
    - Wspominałeś, że główny podejrzany opuścił miasto - zauważyła Armin, kierując swoje słowa do Greyhounda.
    - Owszem - mężczyzna skinął głową. - Ale, miejmy nadzieję, nie na długo. Jego tropem ruszyła Ekaterina, ta sama strażniczka, która uratowała swój oddział przed pułapką i znalazła dowody na udział Tambaliego w zamachu.
    - A z nią Białopióry - dodał Bleu.
    - Co ma tak szanowany szermierz do śledztwa? - wtrącił się Lekal. - Nie mogłeś z nią posłać jakiegokolwiek innego gwardzistę?
    - Posłałbym, ale Akhme zgłosił się sam. Poza tym, kto inny wymieni ci z imienia połowę rekrutów? Ze swoim szczeblem ma jeszcze lepsze kontakty, zwłaszcza z innymi Noveirczykami. Jeśli ktoś ma przemówić Ghadiemu do rozumu, to będzie to Akhme. A jeśli nie... cóż, doskonale wiemy, czyja szabla będzie szybsza.
    Greyhound uśmiechnął się lekko, jak zwykle nie wyrażając swojego zadowolenia zbyt otwarcie.
    - Z takim ogonem Tambali daleko nie ucieknie - stwierdził.
    - Dobrze. Jednego kryminalistę mamy - powiedziała lady Armin. - Co z pozostałą dwójką? Mamy żywego mordercę i martwego aukcjonera podejrzanego o nieuczciwy handel końmi.
    - Na co nam ten drugi? Już i tak nikomu nie zaszkodzi - Bleu usiadł wygodniej czując, że jego udział w spotkaniu dobiegł końca.
    - Zostawił po sobie całkiem spory inwentarz - Tom przeglądnął przygotowaną wcześniej listę z góry na dół. - Nie wszystkie zwierzęta znalazły właścicieli, a poza nimi zostali jeszcze pracownicy Rochera, mogący się domagać ostatniej wypłaty z jego majątku. Nie wspominając o dwójce wspólników, którzy dofinansowali aukcję oraz nabywcach podburzonych przez wystąpienie jednego z arystokratów. Ustalenie, czy Klaue Rocher faktycznie był winien oszustw ORAZ znęcania się nad swoimi końmi pomoże nam rozsądzić, co powinniśmy zrobić z jego własnością.
    - Jeśli to oszust, współpracownicy mogą być współwinnymi. Nic im się z tego nie należy - uznał Greyhound.
    - Ani nabywcom, jeśli jest inaczej - stwierdził Lekal. - Byłym pracownikom Rochera na pewno należą się pieniądze, bo wątpię, byśmy byli w stanie każdemu z osobna znaleźć nowe zatrudnienie. Wszyscy na dodatek są Avrilczykami i będą chcieli wrócić do domów.
    Lady Armin uśmiechnęła się pogodnie, podzielając jego zdanie.
    - Co z końmi? - zapytał Greyhound.
    - To jest właśnie problem - Starszy Nad Monetą oparł łokcie na stole. - Zgodnie z prawem powinniśmy je przekazać wspólnikom zmarłego. Jednakże skoro owy zmarły jest podejrzany o łamanie rzeczonego prawa, możemy ubiegać się w imieniu korony o ich przejęcie. Wtedy zamiast trafić na kolejną aukcję zostaną przydzielone do miejskich stajni jako własność Fortheimu. To samo stanie się z ewentualnymi końmi oddanymi przez niezadowolonych klientów. Jeśli Rocher był oszustem, oddamy licytującym równowartość zakupu ze skonfiskowanego majątku.
    - Czyli to skarb korony wesprze pracowników? - spytał niepewnie Tom.
    Rada utkwiła spojrzenia w Lekalu. Mężczyzna westchnął cicho i oświadczył hardo:
    - Przyjmuję to na siebie. Czuję się odpowiedzialny za to zamieszanie. Dowiem się, czy Rocher był winny i ureguluję formalności ze zwróconymi zwierzętami oraz bezrobotnymi.
    - Mogę pomóc - zaproponował Greyhound. - Straż już i tak prowadzi dochodzenie w sprawie morderstwa. Mogą wypytać pracowników Rochera i przyjrzeć się koniom. W kilka osób załatwią to szybko.
    - Będę wdzięczny - Grimm skinął mu głową i zwrócił się do lady Armin: - Proszę przekazać królowej, że sam pokryję wszelkie wydatki w związku z dzisiejszą aukcją, jeśli pieniądze Rochera nie wystarczą.
    - Jak sobie życzysz, lordzie Grimm - odpowiedziała. Spojrzała na pozostałych. - Czy to już wszystko na dzisiaj?
    Pozostała trójka zgodnie uznała, że nie mają już o czym rozmawiać.
    Kilkanaście minut później Lekal opuścił zamek królewski, kierując swoje kroki w stronę strzeżonej bramy po drugiej stronie ozdobnego placyku. Kątem oka zauważył jakieś poruszenie od strony jednej z kamiennych ławek. Yan zdążyła dobiec do niego niemal w tej samej chwili, powiewając za sobą błękitną szarfą okrywającą ramiona.
    - Już po wszystkim? - zapytała, dorównując mężowi kroku.
    - Niezupełnie - Grimm podniósł lekko przedramię, by Noveirka mogła chwycić go pod rękę. Zwolnił też, by nie musiała za nim biec. - Czekałaś tutaj przez całe zebranie? - zapytał mile zaskoczony.
    - Podobno damom mojego poziomu nie wypada wracać samym do domu - wzruszyła ramionami z uśmiechem. - Poza tym, zdążyłam się jeszcze rozejrzeć po jarmarku.
    - Znalazłaś coś ciekawego?
    - Parę podróbek noveirskiej biżuterii, noveirskich jedwabi, a nawet noveirskiej broni - Kalyani westchnęła. - Że też ludzie naprawdę to wszystko kupują...
    - Powinnaś podyskutować o tym z faktycznymi kupcami z Noveiru. Jeśli twoi rodacy przestaną tak zawyżać ceny, to miejscowi zaczną kupować oryginalne wyroby.
    Kobieta szturchnęła go łokciem na tyle, na ile pozwolił jej na to jego metalowy pancerz.
    - Śmiesz obrażać narodowość własnej żony? - zarzuciła mu żartobliwie.
    - Śmiem sądzić, że rodacy mojej żony są mało praktyczni w kwestii handlu. I staroświeccy - dodał po chwili. - Używają cen sprzed dziesięciu lat.
    Lady Grimm zaśmiała się. W bramie zamkowej dwójka gwardzistów pochyliła im głowy.
    - To jak w końcu poszło to spotkanie? - zainteresowała się kobieta, gdy już oddalili się trochę wgłąb miasta. Słońce powoli zbliżało się do zachodu i ruch na ulicach zmalał. Więcej ludzi o tej porze udawało się w stronę rynku, niż zamku.
    - Zaproponowałem pokrycie części kosztów związanych z oszustwami Rochera - zaczął Lekal. - Same pieniądze z aukcji mogą nie wystarczyć na wszystko.
    - No dobrze, a co z Rocherem?
    - Nie żyje.
    - Co? - Kal spojrzała na męża z konsternacją.
    - Jedna z pracowniczek znalazła go z... rozerwanym gardłem. Zginął prawdopodobnie niedługo po zakończeniu aukcji.
    - Wszyscy Święci... - Yan zasłoniła usta wolną dłonią. - Jak do tego doszło?
    - Nikt nie wie. A z Rocherem martwym nie mamy już w ogóle pewności, co powinniśmy zrobić z jego zebranymi na miejscu pieniędzmi i pozostałymi zwierzętami. Miał dwójkę wspólników i grono pracowników, którzy zostali bez pracy w obcym mieście.
    - Należy im się ostatnia wypłata.
    - Też tak uznałem - Uwe pokiwał głową. - I w ich wypadku doskonale wiem, co robić. Gorzej z nabywcami koni i rzeczonymi wspólnikami.
    - I końmi - przypomniała Noveirka. - Nie można ich zostawić na pastwę losu.
    - No właśnie... - Starszy Nad Monetą westchnął. - Jeśli Rocher okaże się winny wielokrotnego oszustwa, staną się własnością miasta. Z tym, że nie jestem pewien, czy dla nich wszystkich znajdzie się miejsce. To jednak podobno około tuzina zwierząt, razem z opcjonalnymi końmi oddanymi przez niezadowolonych uczestników aukcji. Może być ciężko wszystkie zakwaterować w publicznych stajniach. Nie mamy w środku miasta pastwisk, nie będą też miały właścicieli, którzy będą się nimi interesować. Ich przyszłość może wcale nie być tak kolorowa jak przeszłość.
    - Hej, nie załamuj się jeszcze - Kalyani uścisnęła jego dłoń. - Coś wymyślimy.
    Mężczyzna westchnął ponownie, odwzajemniając pokrzepiający gest. Entuzjazm Yan zdecydowanie musiał być zaraźliwy. Kobieta potrafiła postawić każdą sprawę w taki sposób, że wszystko wydawało się możliwe. Przez kilka minut spacerowali w ciszy. Nagle Noveirka drgnęła.
    - Przypomniałam sobie o czymś! - wypaliła. - Pamiętasz tego jasnowłosego mężczyznę, który wszedł na maneż i uspokoił Alacazma?
    - Ciężko zapomnieć... - odparł nieco ponuro Lekal.
    - Na jarmarku spotkałam lady Kath - kontynuowała jego żona, niemal nie dając mu przerwy na odpowiedź. - Wiesz, to ta młoda wdowa po świętej pamięci Edgarze Kathie. Też była na aukcji i zachwycała się panem Sailence'em, czyli właśnie nabywcą Alacazma. Przez dobrych kilka minut podziwiała go za to, że tak się wstawił za tym biednym zwierzęciem i jaki to on nie jest odważny, i tak dalej... - przewróciła oczami. - Po czym pochwaliła się, że kilka dni temu dostała zaproszenie na przyjęcie wieczorowe w posiadłości Sailence'a. Ma się oficjalnie zacząć za jakieś pół godziny. Podobno w normalne dni ciężko się z nim zobaczyć... - głos Yan nabrał sugestywnego tonu.
    - Chcesz się tam udać? - zapytał Grimm.
    - Brońcie Święci, wpraszać się na zamknięte przyjęcie? Moja już i tak niepewna reputacja by tego nie udźwignęła - zaprzeczyła kobieta teatralnie. - Nie zamierzam robić gospodarzowi problemów swoją obecnością. Ale to może być okazja na porozmawianie z panem Sailence'em na temat aukcji i Alacazma. Brzmiał, jakby dobrze się znał na koniach. Może nawet pozwoli ci przyjrzeć się z bliska temu ogierowi? Ślady obrażeń mogą pomóc w śledztwie.
    Lekal zastanowił się chwilę. Relacja Sailence'a faktycznie mogłaby rzucić choć trochę światła na całą sprawę. Uwe jednakże miał w tyle głowy jeszcze jedno przeczucie: nieodparte wrażenie, że arystokrata mógł mieć coś wspólnego ze śmiercią Rochera. Wydawało mu się to mało prawdopodobne, w końcu mężczyzna opuścił teren aukcji na oczach wszystkich, a kupiec zginął kilkanaście minut później. Greyhound utrzymywał, że ktoś rozerwał gardło Klaue'a za pomocą narzędzia. Logicznie wnioskując, gdyby obrażenia zadała magia lub (co chyba gorsze) zęby, sprawą nie zajmowałaby się straż tylko łowcy czarownic, co oznaczało, iż morderca nie był żadną potężną istotą. Jeśli więc Sailence nie nosił w kieszeni skrytobójcy, który od razu udał się w stronę namiotu Rochera, gdy jasnowłosy opuścił maneż, jego udział w morderstwie był mało prawdopodobny. Mimo tego Lekal pozostawał nieufny. Ludzie i nieludzie z różnych klas dopuszczali się rzeczy okropnych, jako członek Rady Królewskiej miał tego świadomość.
    A jednak udając się na przyjęcie do posiadłości Sailence'a zmusił się do zapomnienia o podobnej możliwości. Morderstwo samo w sobie nie było jego problemem - Starszego Nad Monetą powinien martwić jedynie dobytek zmarłego i co powinien z nim zrobić. Jeśli będzie patrzył na Sailence'a jak na mordercę, nieumyślnie może uznać wszystko co powie za mało wiarygodne. Musiał być obiektywny.

        Widok lorda Grimma zaskoczył wielu gości. Arystokracja klasy średniej i wysokiej chyliła mu czoła, jak nakazywała kultura osobista, ale nadal oglądała się przez ramię za politykiem z mechaniczną ręką rozmawiającym swobodnie z gospodarzem. Ravenowi musiało to odpowiadać - nawet jeśli Lekal wpadł na przyjęcie nieproszony, zrobił wokół szlachcica spory szum. Po tej aukcji będą o nim długo gadać, pomyślał Starszy Nad Monetą. Bez wątpienia, tego dnia Sailence dorobił się uwagi arystokratycznego półświatka.
    - Nie będę kłamał, że przykro mi słyszeć o tym aukcjonerze - odpowiedział spokojnie, gdy Uwe podzielił się z nim wiadomością o morderstwie. - I wcale mnie to nie dziwi. Męty takiego pokroju zawsze mają wrogów. Ktoś musiał czekać na tą aukcję jeszcze chętniej od pobliskich hodowców i pasjonatów koni.
    - Zorganizowana akcja - powiedział na wpół do siebie Lekal. - Powinieneś podzielić się tymi spostrzeżeniami ze strażą miejską.
    - Na pewno sami już do tego doszli - Sailence machnął niedbale ręką. - Poza tym, komu najbardziej opłacałoby się pozbycie tego człowieka?
    - Nie jego wspólnikom, jeśli byli świadomi oszustw Rochera i konsekwencji, jakie fortheimskie prawo mogło wobec niego wyciągnąć.
    Minęli stolik, przy którym trójka młodych dziewcząt roześmiała się perliście. Wszystkie widząc Ravena momentalnie wyprostowały się i uśmiechnęły szeroko, trzepocząc gęstymi rzęsami. Gospodarz tylko odkłonił się im krótko, nie tracąc czasu na rozmowę przy o wiele ważniejszym gościu. Szlachcianki odprowadziły ich wzrokiem, chętniej trzymając go na przystojnym arystokracie niż jego niepokojąco wyglądającym towarzyszu.
    - Zdecydowałeś już, co się stanie z majątkiem Rochera, panie Grimm? - zaciekawił się Sailence zmieniając temat.
    - Straż prowadzi śledztwo w sprawie oszustw finansowych. Jeśli pańskie podejrzenia okażą się niebezpodstawne, pieniądze z aukcji zostaną oddane klientom, którzy zdecydują się zwrócić wylicytowane konie. Pan również może skorzystać z tej propozycji.
    Raven zaśmiał się otwarcie.
    - Z całym szacunkiem, ale udałem się na tą aukcję, by kupić sobie konia. Oddawanie Alacazma mijałoby się z pierwotnym celem - zauważył. - To zbyt piękne zwierzę, by porzucać je na pastwę losu. Pod dobrą ręką nabierze ogłady.
    - Nie wątpię - zgodził się Grimm. - Skoro już mówimy o Alacaźmie, czy mógłbym go zobaczyć z bliska?
    - Wielu gości już mnie o to dzisiaj pytało. Najwyraźniej wielu lubi patrzeć na nieokiełznane piękno...
    - Właściwie, to przyszedłem tutaj głównie ze względu na tego konia, panie Sailence. To najbardziej niezaprzeczalny dowód w sprawie Rochera - sprostował Lekal. - Chciałbym też usłyszeć pańskie zdanie na temat prawdziwości podawanych przez aukcjonera informacji o tym ogierze.
    - W takim razie chyba nie mam większego wyboru - stwierdził arystokrata. - Skoro pomoże to w wymierzeniu sprawiedliwości... - zmienił kierunek spaceru, prowadząc Starszego Nad Monetą w stronę stajni.
    Budynek był na tyle oddalony od ogrodu, by odgłosy rozmów i śmiechów ucichły prawie całkowicie. Kryształ w kosturze Lekala błyszczał w półmroku ciemniejącego wieczoru, rzucając wokół bladą poświatę. Raven wychodząc z ogrodu wziął od służącego lampę, którą oświetlał drogę na przedzie. Wkrótce dotarli do stajni. Mężczyzna otworzył drzwi i zaprosił gościa gestem do środka. Niemal natychmiast do ich uszu dotarł stukot kopyt - Alacazm, nieco oddalony od wejścia, przestąpił z nogi na nogę, patrząc w stronę niepokojącego odgłosu. Lekal rozejrzał się po pozostałych boksach i stanowiskach.
    - Nie masz żadnych innych koni? - zapytał.
    - Nie - odparł Sailence. - Dopiero co skończono budowę. Ale długo nie będzie tu pusto.
    Mężczyzna podszedł pewnie do boksu skarogniadego ogiera. Koń parsknął w jego kierunku, niezbyt chętny, by się przywitać. Stał pod ścianą, bokiem do nieproszonych gości. Raven uniósł wyżej lampę. Światło omiotło boki szlachetnego zwierzęcia.
    - Proszę spojrzeć nad łopatki, a potem na okolice zadu - poinstruował polityka.
    Uwe w kilku miejscach dostrzegł nieregularne pręgi, prawie niewidoczne, dopóki nie rzucały cienia pod odpowiednim kątem. Nie musiał być specjalistą, by wiedzieć, skąd wzięły się te zgrubienia.
    - No proszę - mruknął. - Jedna wina Rochera jest już pewna. Co z pozostałymi?
    - To trzylatek. Rocher chciał sprzedać konia, który nigdy nie nosił jeźdźca. Zakładam, że nie zamierzał się tą informacją z nikim podzielić, skoro nie ogłosił tego w trakcie przedstawiania Alacazma. Katował go, by nauczyć zwierzę posłuszeństwa. Tak... ,,szkolony" - białowłosy zmiął w ustach to słowo - koń tylko sprawiłby nieświadomemu klientowi sporo kłopotów. Aukcjoner powinien ostrzec publiczność, że nie każdy może sobie pozwolić na taki zakup.
    - Pańskie wnioski?
    - Rocher oczekiwał po swoich aukcjach tylko zarobku, nie renomy - Sailence wpatrywał się w konia. - Dlatego prowadził aukcje objazdowe: mógł oddalić się od miasta, zanim ktokolwiek przyszedłby z zażaleniem. Jestem pewien, że jeśli straż przesłucha jego pracowników, dowie się wszystkiego, co pozwoli wam przejąć jego majątek na własność. Ludziom łatwo rozplątują się języki, gdy nie czują już nad sobą bata.
    Na chwilę zapadła cisza, gdy dwójka mężczyzn pogrążyła się w myślach. Lekal już wiedział, że arystokrata miał rację. To rozwiązywało wiele jego problemów. Wiele, ale nie wszystkie. Ku jego zaskoczeniu, Raven myślał o dokładnie tym samym:
    - Co się stanie z pozostałymi końmi Rochera?
    - Zakładam, że od jutra staną się własnością miasta - odpowiedział Starszy Nad Monetą. - Spróbujemy znaleźć im miejsce w miejskich stajniach.
    Sailence syknął i pokręcił głową.
    - Wszystkie są zatłoczone - powiedział oschłym tonem. - Stajnie mają dziennie mniej klientów niż koni, połowa wychodzi na zewnątrz raz na kilka dni. Biedne stworzenia...
    Spojrzał na pozostałe boksy. Zmrużył oczy i skierował wzrok na swojego rozmówcę.
    - A gdybym użyczył miastu swojej stajni? - zaproponował.
    Lekal przechylił lekko głowę.
    - Zrobiłby pan ze swojej prywatnej posesji użytek publiczny? - upewnił się, czy dobrze słyszy. Taki pomysł ze strony arystokracji padał dosyć rzadko.
    - Cóż, na pewno nie zacznę tu wpuszczać wszystkich turystów w okolicy - żachnął się mężczyzna. - Ale jak pan widzi jestem w stanie utrzymać więcej koni. Mogą pozostać własnością Fortheimu, ja tylko będę się troszczył, by niczego im nie brakowało. Jeśli będą potrzebne, wystarczy, że ktoś mnie o tym powiadomi.
    - Co chciałby pan w zamian?
    Raven parsknął śmiechem.
    - Zawsze interesy idą przodem?
    - Nic na to nie poradzę. Taka moja praca - Lekal wzruszył ramionami. - Mogę zaproponować panu odpowiednie wsparcie finansowe z królewskiego skarbca. Nie powinien pan karmić własności miasta z własnej kieszeni.
    - Czyli przyjmujesz moją ofertę, lordzie Grimm? - Sailence uśmiechnął się zadowolony.
    - Jeśli tylko jesteś pewien swojej decyzji - Uwe wyciągnął dłoń do arystokraty i dwójka mężczyzn uścisnęła sobie dłonie.
    Rocher umierając poszedł wielu ludziom na rękę, przeszło Satrszemu Nad Monetą przez myśl. Dopiero chwilę później się zastanowił, jak bardzo źle zabrzmiałoby to, gdyby wypowiedział te słowa na głos.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz