czwartek, 16 sierpnia 2018

Od Thalii (CD Leonarda) - Morskie opowieści przyjaznego włóczęgi



     Już w tym samym momencie, kiedy Szkwał usłyszała początek pytania, padający z ust młodego inżyniera, niemalże od razu ułożyła sobie w głowie doskonałą, w jej mniemaniu oczywiście, odpowiedź. Nie zrozumcie tego źle, kobieta wcale nie miała zamiaru snuć niewiadomo jak zmyślonych opowieści. Ani jej się śniło! W dodatku, opowiadanie bajeczek wyssanych z palca tak śmiesznie niskiemu uroczemu i naprawdę ciekawemu nieznajomemu kłóciło się z jej własnym kodeksem ”przyjaznego włóczęgi”, jak już z resztą zdążyła się przedstawić. Mimo wszystko, Sargent była piratem i chociaż w trakcie ostatniej i zdecydowanie najbardziej szalonej dekady swojej kariery nie raz już pokazała, jak wielką radość sprawia jej łamanie stereotypów, ten był jednym z kilku, które nie tylko uwielbiała, ale które również pokazywała publicznie, przy każdej lepszej okazji. Thalia wprost kochała opowiadać i jeśli tylko nadarzyła się okazja do zaprezentowania drugiej osobie jakiejkolwiek historii (a owe opowieści mogły być przeróżne, począwszy od odpowiedzi na pytanie "Jak ci minął wczorajszy dzień?” po "Skąd u licha wytrzasnęłaś ten statek?!”), uwierzcie mi, ta piratka nie przepuszczała takiej okazji.
   Kobieta zerknęła na Leonarda, westchnęła głęboko i nieco teatralnie, krzyżując przy tym ręce na piersi. Wygodnie oparła się o reling i zaczęła mówić:
 - Wszystko zaczęło się od pewnego wiosennego wieczoru… - tutaj Sargent zrobiła krótką pauzę, zerkając kątem oka na małego inżyniera. Chłopak złapał jej spojrzenie, a następnie dodatkowo oberwał chytrym uśmieszkiem.
   I kolejne teatralne westchnięcie, tym razem znacznie dłuższe.
 - ... burza szalała przy porcie z dziką, bestialską zaciekłością, jakiej nawet miejscowi nie mieli okazji oglądać od tygodni, ba! Odważyłabym się nawet pójść o krok dalej i zaryzykować, że nawet miesięcy!- i kolejne westchnięcie. Tym razem takie, które zmusiło Leonarda do wywrócenia oczami z rozbawieniem. – Zimna, bezlitosna ulewa i spienione grzbiety fal wymyły ostatnich odważniejszych… tudzież głupszych marynarzy, którzy najwyraźniej najprawdziwszym cudem przeżyli na otwartych wodach bez ani krzty wyobraźni- dziewczyna dodała zgryźliwie.- Albo takich ze zbyt wybujałą wyobraźnią, którzy najzwyczajniej w świecie przeceniają swoje możliwości.- Tutaj Sargent oczywiście zapomniała dodać, iż jej samej i to nie jeden raz zdarzało się zasilać szeregi tej drugiej grupy, jako dziecinny korsarz żyjący w pełnym przekonaniu, że to wszyscy dookoła niej w każdej chwili mogą znaleźć się w sytuacji bez wyjścia, tylko nie ona. Ale wracając do naszej długiej, nieco podkoloryzowanej opowieści…
 - Szczury lądowe już dawno zdążyły się pochować w swoich suchych, przytulnych gniazdkach… Ej! Tylko bez takich min, Leoś.- piratka skarciła palcem młodego inżyniera, który przyglądając się jej uważnie, słuchał jednej z wielu morskich chociaż mających miejsce na stałym lądzie opowieści, jakie piratka na pewno miała w zanadrzu, z trudem powstrzymując się od śmiechu. – To moja historyjka i sprzedam ci ją tak, jak tylko będę chciała.
   Na te słowa Leonardo uniósł jedynie ręce na wysokość głowy, kręcąc przy tym przecząco, jakby w ten sposób dawał piratce do zrozumienia „Niby kto ci broni? Ja? A rób, co uważasz.”. Młody inżynier najwyraźniej od początku miał pewne podejrzenia, co do typu osobnika (i bajarza), z jakim miał teraz do czynienia, zaś wstęp do opowieści mógł jedynie potwierdzić jego domniemania.
   Mimo wszystko, przez uśmiech, który bez przerwy tańczył na ustach piratki, raczej ciężko było brać jej niewinne, niby dziecinne pogróżki na poważnie.
   Kobieta poprawiła bandanę, która przesadnie zsunęła się na czoło, niemalże całkowicie zakrywając przy tym brwi. Westchnęła z zadowoleniem, po czym… spojrzała na małego inżyniera, wyraźnie zagubiona.
 - Na czym to ja stanęłam?
   Leonardo posłał piratce jeden z tych zmieszanych, ale i zdecydowanie rozbawionych uśmiechów, który (gdyby nie autentycznie przyjacielskie usposobienie chłopaka) u niewłaściwej osoby mógłby zostać błędnie odczytany za nieco protekcjonalny.
 - Na zimnej, bezlitosnej ulewie…-  odpowiedział, naśladując teatralny głos piratki.- I na tych szczurach lądowych, chowających się w przytulnych gniazdach!
   Sargent odpowiedziała pstryknięciem palców.
 - Dokładnie!- w tym momencie zakłopotanie całkowicie zniknęło z jej twarzy, jakby nigdy na niej nie zagościło.- I wyobraź sobie, że w jedną z tych nocy… eghem, tych śmiertelnie niebezpiecznych, szalenie burzliwych nocy, pewien p… przyjazny włóczęga wpadł, niczym wichura do pobliskiej gospody.- kobiecie nie tylko w ostatniej chwili udało się zachować w tajemnicy oczywisty fakt, iż jest piratką (to, że sposobem, w jaki tego dokonała nie można było nazwać ani szczególnie subtelnym, ani pełnym wdzięku pozostaje osobną kwestią), ale co najważniejsze, cudem zdążyła uniknąć niezręcznych prób znalezienia żeńskiej odmiany słowa ”marynarz”.
   Leonardo uniósł brew, nie odrywając wzroku od tego ekscentrycznego bajarza.
 - Chyba mam pewne przypuszczenia, kim jest ten twój przyjazny włóczęga.
 - Cichutko Leoś, bo zepsujesz niespodziankę! – Szkwał umownym gestem przyłożyła palec wskazujący do ust, po czym po raz kolejny powróciła do opowieści. Mimo wszystko, chociaż zdarzało jej się tracić wątek i zapominać, w którym momencie historii przerywała monolog, tak naprawdę lubiła, kiedy od czasu do czasu ktoś jej przeszkadzał. Najzwyczajniej w świecie uważała, że jest to jeden z niezbitych dowodów, iż druga osoba faktycznie jej słucha. Brak jakichkolwiek uwag i komentarzy świadczył natomiast, że słuchacz nawiązywał z nią jedynie kontakt wzrokowy, cały czas myśląc o niebieskich migdałach.
 - Wracając, nasz niezwykle przyjazny włóczęga wpadł do pobliskiej gospody, niby nagła wichura, tudzież niespodziewany, silny podmuch wiatru, jaki od czasu do czasu bez ostrzeżenia nawiedza miejsce uliczki, porywając i przesuwając drobniejsze towary, strącając mieszkańcom okrycia z głów i znikając bez śladu. Jednak jedna jedyna różnica między naszym włóczęgą, a wspomnianym podmuchem wiatru była dosyć istotna. On nie miał zamiaru stąd tak po prostu znikać. A już na pewno nie bez śladu. Widzisz Leoś, tajemniczy podróżny, o którym ci opowiadam był w naprawdę paskudnym nastroju, a od publicznego narzekania w towarzystwie nieznajomych gęb nie powstrzymywało go zupełnie nic.
 - Cóż takiego mogło się stać?- zapytał młody inżynier, który już dawno zdążył podchwycić ton swojej rozmówczyni. Najwyraźniej i jemu całkiem spodobała się ta teatralna, mocno podkoloryzowana opowieść i z wielkim zadowoleniem wcielił się w podekscytowanego, niby dziecko, słuchacza.
   Thalia kiwnęła głową z powagą.
 - Dobrze, że pytasz. Chcesz wiedzieć, co się stało? – piratka ponownie wskoczyła na reling, choć tym razem balansowanie sprawiło jej nieco więcej trudności, niż poprzednio.- Odpowiedź masz dookoła siebie!- trudno było jednoznacznie stwierdzić, czy machanie rękami było jedynie opaczną próbą utrzymania równowagi, czy może kobieta próbowała pokazać coś nowemu towarzyszowi.
 - Masz na myśli załogę?- Leonardo zaczął się przyglądać majtkom, jakby w poszukiwaniu winowajcy.
 - Mam na myśli ten statek!
 - Statek?- chłopak zmarszczył brwi.- Chyba nie rozumiem… jeśli ci nie odpowiada, po co w takim razie wchodziłaś na pokład? W dodatku, podając się za majtka przez kilka ładnych dni.
 - Tutaj nie chodzi jedynie o twój statek! – tym razem piratka odchyliła się nieco zbyt mocno, o mały włos nie lądując po niewłaściwej stronie relingu. Po chwili namysłu zdecydowała się zejść na pokład, udając jednak, że ten ryzykowny incydent nie miał miejsca.- Tylko o te wszystkie latające paskudztwa, które nazywacie ”postępem”. Gdzie się podziała wierność falom i miłość do morza? O czym snujecie opowieści, kiedy docieracie do portu? O latającym Krakenie? Skrzydlatych syrenach? Też mi wiarygodne historie.- mruknęła naburmuszona, dodając: - Poza tym, te wasze statki zasłaniają mi słońce!
   Młody inżynier uśmiechnął się pod nosem i za przykładem piratki oparł się o reling, kładąc brodę na złożonych dłoniach.
 - Bo akurat miałaś w planach opalanie? - chłopak próbował się nie roześmiać, chociaż udawało mu się to z wielkim trudem.
 - Oj cicho tam.- kobieta machnęła ręką na Liska. - Zabierają mi przestrzeń!
   Leonardo, nie poddając się, kontynuował:
 - Znajdując się tak wysoko nad ziemią...?
   Piratka jedynie zmrużyła oczy w odpowiedzi, przyglądając się przez jakiś czas niskiemu rozmówcy, po czym mruknęła ciche "wkurzasz mnie". 
 - Poza tym, twoja opowieść w dalszym ciągu nie wyjaśnia, co właściwie robisz na pokładzie. Jeśli cokolwiek powinna tłumaczyć, to jedynie to, czemu wolałabyś ich unikać.
 - To akurat proste! - dziewczyna pstryknęła palcami, wyraźnie ożywiona. - Widzisz, po jakimś czasie właściciel gospody miał mnie po prostu dosyć, łagodnie mówiąc. Rzucił mi wyzwanie. Zaczął mi tu gadać, jak to niby przeszkadzają mi te wasze latające paskudztwa tylko dlatego, że pewnie nie odważyłabym się postawić stopy na pokładzie, znajdującym się tak wysoko nad ziemią. Ja miałabym nie dać rady?!- Sargent prychnęła, ale uśmiechała się pod nosem. W końcu udało jej się postawić na swoim, co w jej przypadku było zdecydowanym powodem do dumy. - I tym sposobem wylądowałam na waszej łajbie!
 - Czyli w krótkich słowach, właściciel gospody, którego zapewne nie spotkasz już nigdy w życiu, zaczął się z tobą droczyć i pośrednio zmusił do wejścia na statek? - Leoś wyszczerzył się, z zadowoleniem skracając barwną opowieść towarzyszki do jednego, prostego zdania.
   Sargent znowu zmrużyła oczy, odpowiadając po przerwie:
 - Oj, cicho tam.

Leoś? W końcu odpisałam i, jak zwykle, nie wiedziałam, co zrobić z końcówką!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz