Już w tym samym momencie, kiedy Szkwał usłyszała początek pytania,
padający z ust młodego inżyniera, niemalże od razu ułożyła sobie w głowie
doskonałą, w jej mniemaniu oczywiście, odpowiedź. Nie zrozumcie tego źle, kobieta
wcale nie miała zamiaru snuć niewiadomo jak zmyślonych opowieści. Ani jej się
śniło! W dodatku, opowiadanie bajeczek wyssanych z palca tak śmiesznie
niskiemu uroczemu i naprawdę ciekawemu nieznajomemu kłóciło się z jej własnym
kodeksem ”przyjaznego włóczęgi”, jak już z resztą zdążyła się przedstawić. Mimo
wszystko, Sargent była piratem i chociaż w trakcie ostatniej i zdecydowanie
najbardziej szalonej dekady swojej kariery nie raz już pokazała, jak wielką radość
sprawia jej łamanie stereotypów, ten był jednym z kilku, które nie tylko
uwielbiała, ale które również pokazywała publicznie, przy każdej lepszej
okazji. Thalia wprost kochała opowiadać i jeśli tylko nadarzyła się okazja do
zaprezentowania drugiej osobie jakiejkolwiek historii (a owe opowieści mogły
być przeróżne, począwszy od odpowiedzi na pytanie "Jak ci minął wczorajszy
dzień?” po "Skąd u licha wytrzasnęłaś ten statek?!”), uwierzcie mi, ta piratka
nie przepuszczała takiej okazji.
Kobieta zerknęła na Leonarda,
westchnęła głęboko i nieco teatralnie, krzyżując przy tym ręce na
piersi. Wygodnie oparła się o reling i zaczęła mówić:
- Wszystko zaczęło się od
pewnego wiosennego wieczoru… - tutaj Sargent zrobiła krótką pauzę, zerkając
kątem oka na małego inżyniera. Chłopak złapał jej spojrzenie, a następnie dodatkowo
oberwał chytrym uśmieszkiem.
I kolejne teatralne
westchnięcie, tym razem znacznie dłuższe.
- ... burza szalała przy porcie z dziką, bestialską zaciekłością, jakiej nawet miejscowi
nie mieli okazji oglądać od tygodni, ba! Odważyłabym się nawet pójść o krok dalej
i zaryzykować, że nawet miesięcy!- i kolejne westchnięcie. Tym razem takie,
które zmusiło Leonarda do wywrócenia oczami z rozbawieniem. – Zimna, bezlitosna
ulewa i spienione grzbiety fal wymyły ostatnich odważniejszych… tudzież
głupszych marynarzy, którzy najwyraźniej najprawdziwszym cudem przeżyli na
otwartych wodach bez ani krzty wyobraźni- dziewczyna dodała zgryźliwie.- Albo
takich ze zbyt wybujałą wyobraźnią, którzy najzwyczajniej w świecie przeceniają
swoje możliwości.- Tutaj Sargent oczywiście zapomniała dodać, iż jej samej i to
nie jeden raz zdarzało się zasilać szeregi tej drugiej grupy, jako dziecinny
korsarz żyjący w pełnym przekonaniu, że to wszyscy dookoła niej w każdej chwili mogą
znaleźć się w sytuacji bez wyjścia, tylko nie ona. Ale wracając do naszej
długiej, nieco podkoloryzowanej opowieści…
- Szczury lądowe już dawno zdążyły
się pochować w swoich suchych, przytulnych gniazdkach… Ej! Tylko bez takich
min, Leoś.- piratka skarciła palcem młodego inżyniera, który przyglądając się
jej uważnie, słuchał jednej z wielu morskich chociaż mających miejsce na stałym lądzie opowieści,
jakie piratka na pewno miała w zanadrzu, z trudem powstrzymując się od śmiechu. – To
moja historyjka i sprzedam ci ją tak, jak tylko będę chciała.
Na te słowa Leonardo uniósł
jedynie ręce na wysokość głowy, kręcąc przy tym przecząco, jakby w ten sposób
dawał piratce do zrozumienia „Niby kto ci broni? Ja? A rób, co uważasz.”. Młody
inżynier najwyraźniej od początku miał pewne podejrzenia, co do typu osobnika
(i bajarza), z jakim miał teraz do czynienia, zaś wstęp do opowieści mógł
jedynie potwierdzić jego domniemania.
Mimo wszystko, przez uśmiech,
który bez przerwy tańczył na ustach piratki, raczej ciężko było brać jej
niewinne, niby dziecinne pogróżki na poważnie.
Kobieta poprawiła bandanę,
która przesadnie zsunęła się na czoło, niemalże całkowicie zakrywając przy tym
brwi. Westchnęła z zadowoleniem, po czym… spojrzała na małego inżyniera,
wyraźnie zagubiona.
- Na czym to ja stanęłam?
Leonardo posłał piratce jeden
z tych zmieszanych, ale i zdecydowanie rozbawionych uśmiechów, który (gdyby nie
autentycznie przyjacielskie usposobienie chłopaka) u niewłaściwej osoby mógłby zostać
błędnie odczytany za nieco protekcjonalny.
- Na zimnej, bezlitosnej
ulewie…- odpowiedział, naśladując
teatralny głos piratki.- I na tych szczurach lądowych, chowających się w
przytulnych gniazdach!
Sargent odpowiedziała
pstryknięciem palców.
- Dokładnie!- w tym momencie
zakłopotanie całkowicie zniknęło z jej twarzy, jakby nigdy na niej nie
zagościło.- I wyobraź sobie, że w jedną z tych nocy… eghem, tych śmiertelnie
niebezpiecznych, szalenie burzliwych nocy, pewien p… przyjazny włóczęga wpadł,
niczym wichura do pobliskiej gospody.- kobiecie nie tylko w ostatniej chwili
udało się zachować w tajemnicy oczywisty fakt, iż jest piratką (to, że
sposobem, w jaki tego dokonała nie można było nazwać ani szczególnie subtelnym,
ani pełnym wdzięku pozostaje osobną kwestią), ale co najważniejsze, cudem
zdążyła uniknąć niezręcznych prób znalezienia żeńskiej odmiany słowa ”marynarz”.
Leonardo uniósł brew, nie
odrywając wzroku od tego ekscentrycznego bajarza.
- Chyba mam pewne
przypuszczenia, kim jest ten twój przyjazny włóczęga.
- Cichutko Leoś, bo zepsujesz
niespodziankę! – Szkwał umownym gestem przyłożyła palec wskazujący do ust, po
czym po raz kolejny powróciła do opowieści. Mimo wszystko, chociaż zdarzało jej
się tracić wątek i zapominać, w którym momencie historii przerywała monolog,
tak naprawdę lubiła, kiedy od czasu do czasu ktoś jej przeszkadzał. Najzwyczajniej
w świecie uważała, że jest to jeden z niezbitych dowodów, iż druga osoba
faktycznie jej słucha. Brak jakichkolwiek uwag i komentarzy świadczył natomiast,
że słuchacz nawiązywał z nią jedynie kontakt wzrokowy, cały czas myśląc o
niebieskich migdałach.
- Wracając, nasz niezwykle
przyjazny włóczęga wpadł do pobliskiej gospody, niby nagła wichura, tudzież
niespodziewany, silny podmuch wiatru, jaki od czasu do czasu bez ostrzeżenia
nawiedza miejsce uliczki, porywając i przesuwając drobniejsze towary, strącając
mieszkańcom okrycia z głów i znikając bez śladu. Jednak jedna jedyna różnica między
naszym włóczęgą, a wspomnianym podmuchem wiatru była dosyć istotna. On nie miał
zamiaru stąd tak po prostu znikać. A już na pewno nie bez śladu. Widzisz Leoś,
tajemniczy podróżny, o którym ci opowiadam był w naprawdę paskudnym nastroju, a
od publicznego narzekania w towarzystwie nieznajomych gęb nie powstrzymywało go
zupełnie nic.
- Cóż takiego mogło się stać?-
zapytał młody inżynier, który już dawno zdążył podchwycić ton swojej
rozmówczyni. Najwyraźniej i jemu całkiem spodobała się ta teatralna, mocno
podkoloryzowana opowieść i z wielkim zadowoleniem wcielił się w podekscytowanego,
niby dziecko, słuchacza.
Thalia kiwnęła głową z powagą.
- Dobrze, że pytasz. Chcesz
wiedzieć, co się stało? – piratka ponownie wskoczyła na reling, choć tym razem balansowanie
sprawiło jej nieco więcej trudności, niż poprzednio.- Odpowiedź masz dookoła
siebie!- trudno było jednoznacznie stwierdzić, czy machanie rękami było jedynie
opaczną próbą utrzymania równowagi, czy może kobieta próbowała pokazać coś
nowemu towarzyszowi.
- Masz na myśli załogę?-
Leonardo zaczął się przyglądać majtkom, jakby w poszukiwaniu winowajcy.
- Mam na myśli ten statek!
- Statek?- chłopak zmarszczył
brwi.- Chyba nie rozumiem… jeśli ci nie odpowiada, po co w takim razie
wchodziłaś na pokład? W dodatku, podając się za majtka przez kilka ładnych dni.
- Tutaj nie chodzi jedynie o
twój statek! – tym razem piratka odchyliła się nieco zbyt mocno, o mały włos
nie lądując po niewłaściwej stronie relingu. Po chwili namysłu zdecydowała się
zejść na pokład, udając jednak, że ten ryzykowny incydent nie miał miejsca.-
Tylko o te wszystkie latające paskudztwa, które nazywacie ”postępem”. Gdzie się
podziała wierność falom i miłość do morza? O czym snujecie opowieści, kiedy
docieracie do portu? O latającym Krakenie? Skrzydlatych syrenach? Też mi wiarygodne historie.- mruknęła naburmuszona, dodając: - Poza tym, te wasze statki zasłaniają mi słońce!
Młody inżynier uśmiechnął się
pod nosem i za przykładem piratki oparł się o reling, kładąc brodę na złożonych
dłoniach.
- Bo akurat miałaś w planach opalanie? - chłopak próbował się nie roześmiać, chociaż udawało mu się to z wielkim trudem.
- Oj cicho tam.- kobieta machnęła ręką na Liska. - Zabierają mi przestrzeń!
Leonardo, nie poddając się, kontynuował:
- Znajdując się tak wysoko nad ziemią...?
Piratka jedynie zmrużyła oczy w odpowiedzi, przyglądając się przez jakiś czas niskiemu rozmówcy, po czym mruknęła ciche "wkurzasz mnie".
- Poza tym, twoja opowieść w dalszym ciągu nie wyjaśnia, co właściwie robisz na pokładzie. Jeśli cokolwiek powinna tłumaczyć, to jedynie to, czemu wolałabyś ich unikać.
- To akurat proste! - dziewczyna pstryknęła palcami, wyraźnie ożywiona. - Widzisz, po jakimś czasie właściciel gospody miał mnie po prostu dosyć, łagodnie mówiąc. Rzucił mi wyzwanie. Zaczął mi tu gadać, jak to niby przeszkadzają mi te wasze latające paskudztwa tylko dlatego, że pewnie nie odważyłabym się postawić stopy na pokładzie, znajdującym się tak wysoko nad ziemią. Ja miałabym nie dać rady?!- Sargent prychnęła, ale uśmiechała się pod nosem. W końcu udało jej się postawić na swoim, co w jej przypadku było zdecydowanym powodem do dumy. - I tym sposobem wylądowałam na waszej łajbie!
- Czyli w krótkich słowach, właściciel gospody, którego zapewne nie spotkasz już nigdy w życiu, zaczął się z tobą droczyć i pośrednio zmusił do wejścia na statek? - Leoś wyszczerzył się, z zadowoleniem skracając barwną opowieść towarzyszki do jednego, prostego zdania.
Sargent znowu zmrużyła oczy, odpowiadając po przerwie:
- Oj, cicho tam.
- Czyli w krótkich słowach, właściciel gospody, którego zapewne nie spotkasz już nigdy w życiu, zaczął się z tobą droczyć i pośrednio zmusił do wejścia na statek? - Leoś wyszczerzył się, z zadowoleniem skracając barwną opowieść towarzyszki do jednego, prostego zdania.
Sargent znowu zmrużyła oczy, odpowiadając po przerwie:
- Oj, cicho tam.
Leoś? W końcu odpisałam i, jak zwykle, nie wiedziałam, co zrobić z końcówką!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz