wtorek, 14 grudnia 2021

Havaruni

Oto pytanie na miarę jajka i kury – chcemy być sławni, bo jesteśmy narcyzami, czy może jesteśmy narcyzami z powodu kultu sławy?


Opis

    – Kapitanie, złapałem groźnego kryminalistę – pochwalił się młody Sekal, dumnie wypinając pierś.
    Sir Ingrand, pełniący zaszczytne stanowisko głównego kapitana Straży Miejskiej Fortheimu, słysząc te słowa podniósł wzrok znad czytanego właśnie raportu i przyjrzał się swojemu podwładnemu. Miał tego wieczora naprawdę wiele spraw, które wymagały jego bieżącej interwencji i bez przyjmowania na audiencje żółtodziobów pracujących w straży od może tygodnia. Wiadomość, z którą przyszedł chłopak zaintrygowała go jednak. Bo kogo mógł złapać Sekal w ciągu tych kilku pierwszych dni miejskich patroli? Nie żeby nie wierzył w możliwości swojego podwładnego. Ingrand daleki był od takich praktyk. Po prostu Sekal miał bogatego ojca, dwie lewe ręce i stanowczo zbyt bujną wyobraźnię, o czym kapitan miał okazję się już przekonać aż za dobrze. Sekal w ciągu tego pierwszego tygodnia pracy odwiedził go już cztery razy i za każdym przynosił jakąś niesamowitą historię. Zwykle taką, która nie wymagała rozmowy ze swoim kapitanem.
    – Groźnego kryminalistę, mówisz?
    Sekal skinął głową z całkowitą powagą wymalowaną na twarzy.
    – Mów dalej – zachęcił, przypatrując się chłopakowi z uwagą.
    Chłopak oblizał nerwowo wargi i przestąpił z nogi na nogę, zbierając się do opowiedzenia historii swojego życia o tym jak całkiem sam złapał groźnego przestępcę. Takiego jak z książek. Poszukiwanego przez połowę świata, niebezpiecznego kryminalistę, którego powstrzymać mógł tylko ktoś tak wybitny jak młody Sekal właśnie. Głos uwiązł mu jednak w gardle, gdy Ingrand powstrzymał go gestem.
    – Tylko do rzeczy, Sekal. W krótkich, żołnierskich słowach – polecił kapitan.
    – Och… – mruknął chłopak – No więc złapałem go dzisiaj po południu, kiedy patrolowaliśmy z Bemem na jednym z placyków niedaleko Bramy Tancerzy. Okradał turystów z pieniędzy i drobnych przedmiotów. Prawdopodobnie głównie z biżuterii, sugerując się tym co miał przy sobie i… I to chyba tyle. Ale kto wie do czego mógłby być jeszcze zdolny? Nie wiadomo do czego by doszło, gdybym go nie powstrzymał!
    Ingrand wysłuchał go do końca zanim zaczął zadawać własne pytania.
    – Czy komuś stała się krzywda?
    – Co? Nie! Na szczęście nie.
    – Czy coś zostało zniszczone?
    – Nie…
    – Czy ten groźny kryminalista stawiał zdecydowany opór… Nie wiem, krzyczał? Był agresywny?
    Sekal zamyślił się przez chwilę nad odpowiedzią i skinął głową bez wyraźnego przekonania.
    – Ale najpierw rzucił się do ucieczki, kiedy tylko się pojawiłem. Stawiał się dopiero po tym jak zakuliśmy go w kajdanki. Ten elf…
    Ingrand spojrzał na podwładnego z nowym zainteresowaniem.
    – „Ten elf”? – upewnił się. – Jak wygląda? Ma dwie głowy?
    Z zaskoczonego wzroku chłopaka dowiedział się wszystkiego czego potrzebował jeszcze zanim Sekal wykrztusił:
    – T-tak. Ma dwie głowy. Do tego ciemna, brązowa skóra i najbardziej rude włosy jakie w życiu widziałem. Skąd kapitan wiedział?
    Ingrand westchnął głośno i przeciągle. A potem wstał i dwóch długich krokach przeciął swój gabinet, wypraszając gestem swojego gościa.
    – Złapałeś Srokę, durniu – stwierdził. – Srokę, a nie żadnego „groźnego kryminalistę”. Rusz się, musimy ich wypuścić.
    Sekal, nie mając zielonego pojęcia co się właśnie wydarzyło podreptał posłusznie za kapitanem wprost do aresztu. Jeżeli jeszcze w ogóle zachował resztki dumy ze swojego osiągnięcia, w tym momencie musiał je zakwestionować. Reakcja kapitana była co najmniej... dziwaczna.
    W jedynej zajętej celi tkwiła dobrze znana Ingrandowi postać, która nieodmiennie wprawiała go w zdumienie. Sroka byli wprost wyjątkowymi personami w Fortheimie i uwielbiali, gdy ludzie to doceniali, o czym sam kapitan miał okazję przekonać się na własnej skórze. Na szczęście nie byli źli, a najprawdopodobniej jedynie mocno obrażeni. Gdyby byli wściekli, Ingrand na pewno usłyszałby o tym jeszcze zanim przekroczyli z Sekalem próg aresztu.
    Havaruni siedzieli na krawędzi pryczy z rękami skutymi kajdankami, niedbale krzyżując w kostkach długie nogi. Obie głowy zwrócone mieli w stronę drzwi. Ich oczy – świecące jak czyste srebro – już z daleka wybijały się na ciemnych twarzach, sprawiając, że Ingrand nie miał żadnego problemu z odczytaniem ich wyrazu. Ich wbite w Sekala spojrzenie błyszczało nie wróżącą niczego dobrego irytacją.
    – Kapitanie, oto on – zaanonsował chłopak.
    Oho, teraz to się zacz..., zdążył pomyśleć Ingrand.
    – O N I – wycedzili, mrużąc oczy nawet gniewniej niż wcześniej.
    Havaruni wstali na nogi i niemalże w tej samej sekundzie znaleźli się przy kratach. Kapitan byłby pod wrażeniem, gdyby nie widział tego wcześniej. Dopóki nie spotkał Sroki nie wiedział, że dało się wyglądać dostojnie czy nawet majestatycznie w więzieniu. A jednak od Havarunich zawsze biła ta charakterystyczna elfia arogancja. Taka, która przypominała wszystkim dlaczego elfy żyły w głębokich lasach i rzadko mieszały się do spraw reszty świata. Po prostu nikt normalny nie lubił elfów czystej krwi. Nadawali się do życia w społeczeństwie dopiero od drugiego pokolenia mieszańców, gdyby ktoś pytał Ingranda o zdanie. Havaruni nie byli wyjątkami w tej kwestii. Oni po prostu wiedzieli, że w innej sytuacji, gdyby natura z nich nie zadrwiła, byliby szalenie atrakcyjnymi bliźniakami. Doskonale zdawali sobie z tego sprawę i nie omieszkali tego światu wytykać na każdym kroku z tymi ich szczupłymi twarzami, wąskimi podbródkami i elegancko wykrojonymi, lekko migdałowatymi oczami.
    – Sekal, rozkuj ich.
    – Z całym szacunkiem, ale... – zaczął młodociany strażnik.
    – Wszystko, co zamierzasz powiedzieć po tym "ale" będzie brakiem szacunku – przerwał mu Ingrand surowo. – Powiedziałem ci, żebyś ich rozkuł.
    Sekal nie kontynuował dyskusji ze swoim przełożonym. Skwitował ją tylko wzruszeniem ramion. Ostrożnie zbliżył się do krat, szukając dobrego klucza. Pewności siebie nabrał dopiero wtedy, gdy Sroka usłużnie podsunęli mu nadgarstki, by mógł otworzyć kajdanki przez kraty. Kapitan, widząc to, przezornie cofnął się o krok. Następne wydarzenia potoczyły się tak szybko, że ludzkie oko cudem za nimi nadążyło.
    Uwolnione ręce Havarunich wystrzeliły przez kraty i złapały za przód munduru Sekala. Przyciągnęły go bliżej aż zderzył się czołem z bezlitosnym metalem. Chłopak wydał z siebie zaskoczony okrzyk. Sroka w tym czasie przyłożyli rękę do dziurki od klucza. Ułamek sekundy później kliknął zamek. Havaruni kopnęli w drzwi, uderzając nimi wciąż zaskoczonego Sekala. Chłopak odtoczył się na bok wyraźnie skołowany.
    Ingrand powstrzymał cisnący się na usta uśmiech, kiedy elfy jakby nigdy nic oparły się przedramieniem o ramę drzwi i posłały mu najbardziej cwaniacki, dumny z siebie uśmiech, jaki kiedykolwiek w życiu widział. Pewnie w myślach poklepywali się po plecach za tak zręczną akcję.
    – To było niepotrzebne – upomniał ich, siląc się na zachowanie spokoju.
    Havaruni wzruszyli ramionami.
    Może i niepotrzebne – przyznała lewa głowa, nazywająca siebie per Runi. – Ale na pewno zasłużone – dopowiedział Hava, będący drugą głową tego przedziwnego tandemu.
    Sroka często mówili na zmianę. Co było nieco dziwne, ale po pewnym czasie spędzonym w ich towarzystwie dało się do tego przywyknąć. Havaruni mówili tak, jakby czytali sobie nawzajem w myślach, kończąc rozpoczęte przez brata myśli i rzadko sobie przerywając. Kapitan skłamałby mówiąc, że nigdy nie próbował się dowiedzieć czy rzeczywiście jego teoria miała jakikolwiek sens. Havaruni nie chcieli zdradzać akurat tych sekretów, chociaż z mówieniem o sobie nigdy nie mieli większego problemu. Mimo wszystko kapitan wolał, gdy mówili na zmianę, nawet jeżeli nie wiedział jakim cudem byli w stanie. Havaruni, jeśli naprawdę chcieli, mogli mówić też jednym głosem. I to, połączone z identyczną mimiką obu twarzy, uważał za doświadczenie wprost upiorne.
    – Dziękujemy za ratunek, kapitanie – Hava lekko mu skinął. – Przez tych waszych młodzików sytuacja czasem bywa zbyt dramatyczna. Czy możemy odzyskać nasze rzeczy?
    Ingrand uniósł brwi szczerze zdumiony.
    – Wasze rzeczy? – powtórzył zaskoczony.
    Taaaaaaak, nasze rzeczy. Widzisz jakieś jakiekolwiek błyskotki na tych smutnych rękach?
    Dopiero teraz kapitan zdał sobie sprawę z tego, że coś mu się w wyglądzie Sroki nie zgadzało. Rzeczywiście wydawali się jacyś tacy... nadzy, kiedy nie ociekali złotem. Teraz mieli tylko swoje kolczyki. Całe mnóstwo kolczyków, które zmieścić mogło się tylko na długich uszach, bo żaden człowiek nie znalazłby aż tyle miejsca.
    Ingrand wbił w Sekala spojrzenie absolutnie domagające się wyjaśnień. Na nieszczęście chłopaka, który wciąż masował obolałe czoło i chyba nie był pewien co się przed chwilą wydarzyło.
    – Sekal, na Świetlistą! Czy ty naprawdę ich najpierw skułeś, a potem okradłeś? – spytał surowo.
    – Myślałem, że... – zaczął chłopak nieco bełkotliwie.
    – Owszem – wtrącił się Hava – okradł bez skrupułów ze wszystkiego, co mieliśmy.
    Używając przy tym bardzo niewybrednych słów, jak na chłopaka w tak młodym wieku – dodał mimochodem Runi, oglądając swoje paznokcie.
    – Myślałem, że to wszystko kradzione – spróbował jeszcze raz Sekal. Podrapał się po potylicy wyraźnie zmieszany. – Tam nie było jednej rzeczy do kompletu...
    – Tak, tak. Przecież dokładnie o to nam chodziło.
    – Och, dajże już spokój, dzieciaku – Ingrand machnął na niego ręką. – Lepiej zrobisz jak pójdziesz po te ich rzeczy i zejdziesz mi dzisiaj z oczu.
    Sekal wycofał się z pomieszczenia i zniknął, mamrocząc pod nosem coś o tym, że jego życie więcej nie miało sensu. Dopiero wtedy Havaruni wrócili na pryczę i usiedli na niej, zakładając nogę na nogę. Splecione dłonie oparli na kolanie i przekrzywili głowy, czekając. A trzeba było powiedzieć, że dwie głowy lekko opadające w przeciwnych kierunkach wyglądały tak, jakby Havaruni byli tylko lalką.
    – Powinien nas przeprosić – zauważył Hava po krótkiej chwili ciszy. Kolczyk w jego wardze błyszczał za każdym razem, kiedy ten zdecydował się odezwać.
    Runi natomiast patrzył na Ingranda z nieodgadnionym wyrazem twarzy, jakby się nad czym intensywnie zastanawiał. Kapitan wytrzymał jego wzrok.
    – Nie musieliście go bić – stwierdził tylko.
    Nie musieliśmy – zgodził się Runi, uśmiechając się lekko. – Ale  m o g l i ś m y.
    Kapitan tylko pokiwał głową. Co miałby więcej powiedzieć? Każdy kto znał Srokę wiedział, że ta rozmowa nie mogłaby się potoczyć inaczej. Jeśli Havaruni coś robili to tylko dlatego, że mogli. Konsekwencje nie miały dla nich żadnego znaczenia.
    – Rozumiem, że nie planujecie tu zostawać do rana?
    Pffff... Zdecydowanie nie. Może następnym razem.
    Drzwi aresztu otworzyły się. Do środka wrócił Sekal z drewnianą szkatułką na rękach. Wyglądała jak skarb piratów, mieniący się wszystkimi kolorami. Ale głównie złotem. Havaruni uśmiechnęli się na ten widok, a kapitan mógłby przysiąc, że był to uśmiech aż zbyt ciepły, by wypadał komuś pokroju Sroki. Wzięli szkatułkę na kolana i zaczęli stroić się na nowo, całkowicie ignorując zdziwione spojrzenia strażników. A mieli tam chyba wszystko. Bransoletki wylądowały na ich bicepsach, przedramionach i nadgarstkach. Ba, niektóre z tych ostatnich łańcuszkami połączone były z pierścionkami. Tych też było dużo, a nawet nie dotarli do tego, co zwykle nosili na szyjach. 
    Koniec końców udało im się jednak wyzbierać do końca.
    – Bywaj kapitanie! Do następnego razu! – rzucili wesoło, ściskając dłonie Ingranda.
    A potem odwrócili się na pięcie i szybkim krokiem odeszli w noc. Gdzie szli? Kogo mieli spotkać na swojej drodze? Może nawet sami nie wiedzieli, ale gdyby kapitan miał zgadywać, postawiłby na to, że kierowali się do swojego ukochanego domu.
    – Do następnego – odpowiedział z uśmiechem, gdy zniknęli za zakrętem.

Song Theme

Wonderland – Neoni | My Name Is – Once Monsters | Brighter Than Gold – Louis II


Relacje z innymi postaciami
    O Havarunich można powiedzieć wiele i zwykle nie są to najmilsze słowa na świecie. Bo obok Sroki nie można przejść obojętnie. Można ich tylko kochać albo nienawidzić i nigdy nie było mowy o tym, że cokolwiek znajduje się pomiędzy. A trzeba im oddać, że niesamowicie szybko nawiązują nowe znajomości. I zauważcie, że znajomości wcale niekoniecznie oznaczają to samo, co przyjaźnie. Przez te wszystkie lata nagromadziło się ich naprawdę sporo.
    Dlatego naszą opowieść zacznijmy od samego początku – od rodzinnych stron Sroki. Havaruni urodzili się dwa i pół wieku temu, naprawdę daleko za Noveirem. W miejscu, gdzie nadęte elfy bardzo kiepsko znosiły jakąkolwiek różnorodność. A nie będziemy się tu oszukiwać: Havaruni nie są wzorem doskonałej perfekcji, chociaż bez wątpienia są nieprzeciętnymi osobistościami, o czym doskonale wiedzą i naprawdę nie trzeba im tego przypominać. Dlatego, mówiąc brutalnie wprost, rodzina się ich pozbyła, kiedy tylko nadarzyła się taka okazja. Czy Havarunich boli to królewskie odtrącenie i wygnanie na koniec świata? Prawdę powiedziawszy nawet go nie pamiętają. W zasadzie nie pamiętają też ani matki, ani ojca. Żadnych głosów, żadnych twarzy. Byli tylko dziećmi – dwugłowym elfem, któremu nie dawano większych szans na przeżycie wystarczająco długo, by zobaczył dorosłość. A ponieważ dwugłowe elfy nie mieszczą się w żadnym znanym, nawet bardzo szerokim kanonie piękna, Havarunich czekało niesamowicie barwne, choć krótkie życie. Co nie przeszkadza im dwieście lat później uważać się za młodych, pięknych i całkiem wolnych. Ale nie uprzedzajmy faktów…
    W końcu przez prawie sześćdziesiąt lat swojego życia Havaruni wcale tacy wolni nie byli. Zupełnie przez przypadek zainteresował się nimi pewien niziołek szemranego pochodzenia – Chadali Lafayette. Lafayette nie miał żadnych aspiracji, by zastępować Havarunim utraconego ojca. Miał natomiast wielkie plany względem swojego nowego nabytku i szybko wcielił w życie swój śmiały plan. Tak właśnie powstał niesamowity i niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju Cyrk Dziwadeł Lafayetta – małego megalomana z ambicjami i marzeniem o światowej sławie. Główna atrakcja? Tresowany dwugłowy elfik, który pięknie tańczył. Havaruni naprawdę długo brylowali na ulotkach reklamujących całe wydarzenie. Nawet wtedy, gdy cyrk rozrósł się do pokaźnych rozmiarów, oferując też inne nie mniej fascynujące persony z nie mniej fascynującymi talentami i defektami. Nie wspominają tego okresu wyjątkowo traumatycznie. Mieli własny wóz w taborze, a jedzenie było całkiem świeże i nawet smaczne. Nie mogli co prawda swobodnie wychodzić, a arenę cyrku okalały budujące atmosferę odmienności kraty, ale wychowali się tam. Byli więc przyzwyczajeni do widywania się z ludźmi innymi niż Lafayette tylko z daleka. Ich praca polegała przede wszystkim na... robieniu dobrego wrażenia i popisywaniu się przed tłumem. I proszę, jak im to pięknie zostało do teraz. Dlatego czuli się jak prawdziwe gwiazdy. Ludzie przychodzili specjalnie dla  n i c h  i chcieli na nich patrzeć. Płacili za to! Jedynym problemem w całym Cyrku Dziwadeł Lafayetta było to, że jego pracownicy nie cieszyli się ani szacunkiem, ani nawet byciem uważanymi za istoty jak każde inne. Dla Chadaliego Lafayetta Havaruni i reszta zawsze byli tylko rzeczami, którymi chciał się pochwalić światu za słuszną opłatą. Tym większą satysfakcję mieli, gdy pewnej pięknej, noveirskiej nocy po prostu rozpłynęli się w powietrzu. A potem na zawsze zniknęli z Cyrku Dziwadeł Lafayetta, zmuszając go do przedrukowania całego bezużytecznego już składu ulotek opatrzonych ich twarzami.
    A potem w życiu Havarunich nadeszła era Wolnego Miasta Fortheim. I tu to się dopiero zaczęło...
    Sroka w Fortheimie cieszą się pewną reputacją, która bezpośrednio opiera się na bardzo niebezpiecznym stwierdzeniu, brzmiącym: Kto ma wiedzieć, ten wie. I rzeczywiście niesamowicie szybko urośli do rangi szeroko znanych miejskich łotrzyków. Havaruni specjalizują się przede wszystkim w kradzieży kieszonkowej i innych drobnych wykroczeniach, które poza tym, że są cholernie uciążliwe dla ich ofiar, raczej nie czynią nikomu trwałej krzywdy. A kto zna Havarunich najlepiej? Oczywiście, że straż miejska. Na tym etapie ich wzajemnej znajomości wszyscy wiedzą już z kim mają do czynienia. Jakby nie patrzeć szlachetne miano Sroki Havaruni zawdzięczają właśnie miejskim strażnikom, wśród których ksywka krąży radośnie wraz z barwnymi anegdotkami. Ulubioną samych zainteresowanych jest chyba ta, dzięki której wszyscy już wiedzą, że nikt nie biega szybciej od dwugłowych elfów ściganych przez mały oddział konnej straży.
    Gdyby tylko chcieli już dawno przestaliby regularnie odwiedzać areszt. Problem polega na tym, że wcale nie chcą. Przecież nie popełniają przestępstw, za które ktoś mógłby ich zamknąć tak na stałe. Poza tym i tak są mistrzami ucieczek. Havaruni dają się złapać straży miejskiej z czystego kaprysu, tłumacząc się tym, że czasem muszą, by strażnicy nie stracili swojej pewności siebie. Prawda jest jednak taka, że znają się z połową straży z imienia i nazwiska, a złapani i eskortowani do najbliższej celi bez żadnego skrępowania potrafią pytać starych znajomych o to co słychać u ich dzieci, czy pogoda jest dobra i o opinię na temat najnowszych plotek z dworu królewskiego. Takie to już życie, gdy nikt nie zakuwa ich w kajdanki, by doprowadzić przed chwalebne oblicze sprawiedliwości. I gdy nikt nie zamyka ich drzwi zbyt dokładnie na zamek, jeśli Sroka zdecydują, że wolą zjeść kolację w domu jeszcze przed oficjalnym końcem kary. Zatrzymanie przez straż miejską to już kwestia zabawnej tradycji, a nie faktycznego dopełniania obowiązków. I Havaruni, i strażnicy wiedzą, że za jakiś czas znowu się spotkają, by pośmiać się i porozmawiać jak dobrzy znajomi.
    Jednak to nie koneksje ze strażą są tym, co w Havarunich najcenniejsze. Chociaż bez wątpienia czasami przydają się niejakiemu Diabłu. Stary poczciwy Cilly trzyma się z daleka od kłopotów (nie prowadza się po mieście ze strażnikami), arystokracji (dzięki, Mira) i przypadkowych kradzieży bez sensu (nie, bransoletka nie była tego warta, Runi). A poza tym nie pochwala za bardzo całej reszty działalności Sroki, co i rusz wybijając im z głowy te głupsze niż zwykle pomysły. Czy Cilly kiedyś osiwieje przez to duo chaosu? Prawdopodobnie będą jedną z głównych przyczyn takiego stanu rzeczy. Co by jednak nie mówić Havaruni uwielbiają Diabła i jego przytułek. Zupełnie niezależnie od tego jak bardzo zgubny mogliby mieć wpływ na te biedne dzieci, gdyby Cilly przestał im przypominać, że mają nikogo po kryjomu nie uczyć okradać siebie nawzajem. Ba, nawet znaleźli wspólny język z Ti'enem i od tego czasu już nie muszą się obawiać dźgnięcia w plecy czyimś zdradzieckim cieniem. Dzieciaki Cilliana zasłużyły na obu swoich podwójnych wujków i bardzo by tęskniły, gdyby któregoś zabrakło. W taki właśnie sposób Havaruni stali się w przytułku niemal nietykalni nawet wtedy, gdy naprawdę należałoby przypomnieć im gdzie ich miejsce. I zdają się powoli przejmować co gorsze cechy od Ti'ena i Diabła. Chociaż jedno trzeba Cillowi przyznać: tak blisko roli ojca Sroki nie był nigdy nikt inny.
    Tym, co przekonało Diabła, by ostatecznie przestać proponować Sroce miejsce w przytułku była bez wątpienia Meliora. Elfka, która tak samo jak Havaruni, nie wie jak być dobrym reprezentantem swojej rasy i równie wspaniale radzi sobie w rujnowaniu reputacji elfów w Fortheimie. Ale jest fantastyczną zmiennokształtną czarownicą, która nie kocha niczego poza magią... i książkami. A Havaruni nie czytają książek, więc kompletnie nie dbają o fakt, że Mel mieszka w bibliotece. Najważniejsze było dla nich to, że przygarnęła ich właściwie bez zastanowienia. Do tej pory czasami zastanawiają się jakim cudem ich drogi się skrzyżowały, ale całej trójce wyszło to zdecydowanie na dobre. Świetnie się wszyscy razem dogadują, bo niewiele od siebie chcą. Jest z kim żartować przy kolacji, komu opowiadać o czym szepcze wiatr na ulicach i z kim droczyć się o poprzestawianie ulubionych rzeczy na inne miejsca, zgubienie bardzo ważnej książki czy narzekać brudne naczynia porzucone w przypadkowych miejscach między ubraniami i błyskotkami. Żaden z nich w życiu by się nie przyznał, że lubi towarzystwo tej drugiej strony. Po prostu żyją obok siebie i toczą wojny o głupoty, żeby później pożyczać sobie nawzajem rzeczy i śmiać się z siebie nawzajem.
    A potem morski wiatr znad ich ukochanego Noveiru przywiał Havarunim Mirę i tak ich chaotyczny dom pełen docinek i kłótni na niby stał się jeszcze bardziej przypadkowym miejscem. Mira Alf Sarif jest dupkiem – to nie podlega żadnej dyskusji. Jest też zapatrzonym w siebie narcyzem, który chyba nie uznaje niczyjego zdania poza swoim własnym, wyrażonym za pomocą miecza i twarzy, za którą można by było nawet oddać ulubiony kolczyk. Na szczęście Havaruni też nie widzą świata poza czubkami własnych nosów. A jednak dogadują się aż nad wyraz dobrze jak na dwie bardzo podobne do siebie siły. Podobne, ale nie identyczne. Mira ma zdecydowanie więcej honoru. Oczywiście, przecież jest rycerzem. Ma też mniej świecidełek, o co sami Havaruni dbają, regularnie go okradając, więc zgodnie z prawami wszechświata często coś między sobą wymieniają. Mira absolutnie może pożyczać od Sroki rzeczy, które kiedyś należały tylko do niego. Ach, no i Mira ma zdecydowanie więcej szczęścia w życiu uczuciowym, więc Sroka za cel postawili sobie sprawienie, żeby trochę mu to życie utrudnić. Raz na jakiś czas rujnują jego plany i wpraszają się na randki chyba tylko z czystego kaprysu, bo w rzeczywistości kibicują mu jak nikt. Po prostu nie są w stanie odmówić sobie okazji, by trochę go przy tym podręczyć. Koniec końców Mira lepszych przyjaciół niż Sroka już raczej nie znajdzie.

Inne
  • Nie trzeba być geniuszem, by zauważyć, że havaruni nie jest tak do końca klasycznym imieniem jak dla czystej krwi elfa. Ba, to w zasadzie nie jest nawet imię! To tylko słowo, które w rodzimym dialekcie Sroki oznacza coś, o podwójnej naturze. I nie da się opisać jak bardzo wścieka ich, gdy ktoś im to wytknie. Na szczęście niewielu w ogóle zdaje sobie z tego sprawę. O wiele bardziej wiarygodną historyjką, którą Havaruni sprzedają na prawo i lewo jest ta, w której po prostu połączyli swoje imiona w jedno słowo dla ogólnej wygody.
  • Havarunim nie można odmówić pewnej drapieżnej gracji. Chłopaki świetnie się ruszają i mają w sobie tę niesamowicie charakterystyczną swobodę niezależnie od tego czy właśnie gotują Meliorze kolację, grają w karty, wdają się w bójkę w wąskiej uliczce, czy skaczą z dachu na dach w najbogatszej dzielnicy Fortheimu tylko bór-zielony-szumiący wie po co. W końcu przetańczyli niemalże jedną czwartą swojego życia dzień w dzień i do teraz fantastycznie im to wychodzi. Po prostu nie potrafią tańczyć w tercecie. Co zupełnie im nie przeszkadza, bo gdy Havaruni zaczynają swój taniec, reszta świata po prostu patrzy oczarowana, sprawiając tym samym nieopisaną radość tancerzom.
  • Hava i Runi zgadzają się ze sobą w kwestii w i ę k s z o ś c i rzeczy. Co oczywiście nie oznacza, że są absolutnie zgodni ze sobą, bo chociaż mieli całe życie, by nauczyć się chodzić na kompromisy są zbyt uparci, by przestać się przegadywać o pierdoły. I tak na przykład Runi bardzo rzadko je mięso, bo nie cierpi jego smaku i konsystencji. Hava, nie mając podobnych ograniczeń, nie przepuszcza żadnej okazji, by wytknąć to bratu... A Runi odwdzięcza mu się tym samym, jeśli chodzi o kwaśne lub ostre potrawy. Podobnie ma się sprawa w kwestii doboru fryzur (bo resztę ciała obowiązuje zasada w myśl której: im więcej, tym lepiej). Za każdym razem, kiedy Runi czesze włosy, można bardzo wyraźnie usłyszeć narzekającego Havę, twierdzącego, że przez warkoczyki brata omdlewają ich w s p ó l n e ręce i będzie musiał zadowolić się zwykłym kucykiem na czubku głowy.
  • Obie głowy mogą poszczycić się nie tylko własnym zdaniem, ale też pełną autonomią. Havaruni często jedzą razem z wyboru, co skraca czas napełnienia wspólnego żołądka o połowę. Jeśli nie chcą się dzielić jedzeniem, mogą bez żadnego problemu podzielić się obowiązkami – kiedy jedna głowa je, druga wciąż może rozmawiać. Nauczenie się tego wymagało od nich nieco treningu, bo z początku trudno było im pogodzić oddychanie z przełykaniem. Nie raz i nie dwa się czymś zakrztusili. Obecnie mają jednak na tyle wprawy, że nie widać, by mówienie i jedzenie w tym samym czasie było jakąś wybitnie trudną sztuką.
  • Spać też mogliby na zmianę i czasami – w naprawdę wyjątkowych sytuacjach – praktykują taką sztukę. Nie przepadają jednak za nią, uważając to za cholernie niewygodne i po prostu trudne. Kiedy śpią razem odpoczywa całe ciało. Kiedy śpi tylko jeden z nich odpoczywa sama głowa. A uwierzcie mi na słowo, bardzo trudno jest spać, kiedy twoje ciało kontroluje inna osoba i używa go do robienia różnych rzeczy albo, co nawet jeszcze gorsze, z kimś rozmawia.
  • W kwestii mody ze swoim gustem powinni być raczej nazywani Papugą – ich stroje są tak krzykliwe jak tylko mogą być. Sami nie ukrywają, że bardziej inspirują się modą Noveiru niż Avrilu, chociaż udało im się znaleźć zdrowy balans pomiędzy tym co luźne i wygodne, a tym co wygląda na nich po prostu dobrze. Havaruni przede wszystkim kochają kolorowe tkaniny, bogate zdobienia i piękne wzory. Workowate spodnie, materiałowe pasy, fałszywe rękawy, zarzucone na gołe ciało kamizelki – tu akurat trzeba przyznać, że trudno znaleźć ubrania, które dałoby się przełożyć przez obie głowy na raz i ich przy tym nie rozerwać, ale Havaruni wiedzą dokładnie czego chcą i nie są to zwykłe koszule. Zdecydowanie bardziej wolą warstwy i dodatki. Mają wiele ozdób i noszą ich na sobie aż ponad stan. Duże, ciężkie kolczyki, małe proste kółka, szerokie obroże i bransolety, delikatne łańcuszki, długie wisiorki, miliony pierścionków i pierścieni założonych na palcach i wplątanych we włosy – Havaruni jeśli mają dość czasu i odpowiedni humor błyszczą jak gwiazdy. A kiedy nie mają humoru po prostu zakładają na siebie mniej świecidełek, nigdy jednak nie pozbywając się wszystkich. Warto tu wspomnieć o kolczykach Havy – w przeciwieństwie do brata nosi jeszcze dodatkowo kolczyk w prawej brwi i w dolnej wardze.
  • Dodajmy jeszcze, że kilkugodzinne przygotowywanie się do wyjścia z domu to konieczność, a nie luksus i trzeba brać to pod uwagę, planując cokolwiek związanego ze Sroką. Havaruni, nie uznając podziału ubrań na kobiece i męskie, mają wręcz dwa razy tyle problemów, by zdecydować w co się ubrać. Noszą więc to, co im się spodoba w danym momencie i nie zastanawiają się szczególnie czy inni zrozumieją ich modowe wybory czy nie. Prowadzi to do sytuacji, w których pożyczają od Meliory jej spódnice (chociaż Mel też nie ma oporów przed przywłaszczaniem sobie ich ubrań). Mira przedstawił im koncept malowania paznokci, który rozciągnęli do okazjonalnego malowania całych czubków palców. A na specjalne okazje podkreślają węglem oczy, by wydawały się jeszcze jaśniejsze niż zwykle i czasem malują na twarzy złote wzory.
  • Są analfabetami. I nie planują niczego z tym zrobić. Trudna sztuka czytania nie jest im do niczego w życiu potrzebna, bo zawsze otaczają ich wykształceni ludzie, którzy z wielką przyjemnością czytają dla nich. Nauczyli się liczyć tylko na tyle, by nie dać się oszukać kupcowi na targu, bo rozumieją różnicę pomiędzy trzema vellami, a trzydziestoma, ale brońcie Siły Natury przed przedstawieniem im konceptu skomplikowanej matematyki. Przynajmniej pamięć mają świetną, tyle im trzeba przyznać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz