sobota, 11 grudnia 2021

Mira Alf Sarif

Deepest silence in holy shell,
Given blade and named a knight,
Bound by spears and swords and spell,
Hear our plea! Reveal thy light!

Opis
         - Ha! - krzyknęła tryumfalnie mała Analis Armin po wytrąceniu drewnianego miecza z rąk swojego przeciwnika jednym ruchem... na tyle płynnym na ile zdolne do tego było dziecko, które poznało tę sztuczkę dopiero przed godziną. - Widzieliście?! Zrobiłam to! - obejrzała się w stronę siedzących przy stoliku na ocienionej werandzie dwójki dorosłych arystokratów.
    Lady Sorana Armin oklaskała wyczyn bratanicy. Edmond jedynie uśmiechnął się, by nie zepsuć córce humoru. W głębi duszy liczył, iż dziewczynka znudzi się szermierką równie szybko jak wszystkim innym - tak było z baletem, poezją czy rysunkiem. Jednakże odkąd ten nowy osobisty strażnik Sorany pokazał Analis jak trzymać miecz, cwane dziecko zaczęło wykorzystywać każde, jeszcze do niedawna nudne wizyty u cioci jako okazję do treningów z prawdziwym rycerzem. Lord Armin zastanawiał się jedynie, ile jeszcze takich wizyt minie zanim młodzieniec będzie miał jej dosyć. Póki co z twarzy Noveirczyka ani razu nie wyczytał śladów zmęczenia czy irytacji. Czasem jedynie wzdychał, przeciągając palcami przez swoje ciemne, opadające na czoło loki, ale uśmiech wydawał się nie schodzić mu z ust nawet wtedy. Okazjonalnie traktował dziewczynkę złośliwym komentarzem, z gatunku tych, które, bardziej niż zrażać, zachęcają rozbrykane przyszłe panie dworu do przyłożenia się do nauki. Musiał naprawdę zrobić na niej wrażenie, chociaż w tym wieku Analis imponował każdy przystojny młodzieniec z mieczem przy pasie. W jej oczach oni wszyscy byli rycerzami z bajki, nawet jeśli nie urodzili się w Avrilu.
    Strażnik, usatysfakcjonowany formą podopiecznej, przeszedł do następnej lekcji. Po kilku minutach wykładu w ogrodzie znowu słychać było stuk drewna o drewno. Jedynie leżące na trawie psy - trzy dumne egzemplarze z hodowli wyżłów avrilskich - co jakiś czas strzygły uszami na te nierytmiczne dźwięki. Znudzona półtoraroczna suka przeniosła się do cienia, siadając przy nogach lady Armin. Kobieta niemalże instynktownie zaczęła drapać ją za uszami, nie przerywając rozmowy z bratem.
    - I co teraz? Grozi nam inwazja sandengardzka? - zapytała sceptycznym tonem.
    Edmond zaśmiał się krótko.
    - Skądże. Granica trzyma się świetnie - odpowiedział. - Powiedziałbym nawet, że zrobiło się tam trochę nudno.
    - To może przetrzesz miecz z rdzy i coś z tym zrobisz? No chyba, że pierwsza linia też się nudzi...
    - Nie te czasy. Sandengard jest na wyczerpaniu, ta ich rzekoma inwazja okazała się jedną wielką pomyłką już lata temu. Teraz służba na froncie to żaden wyczyn, gdy przed koszarami na każdym froncie stoją fortheimskie balisty i inne cuda - mężczyzna westchnął, drapiąc posiwiałą już brodę. Spojrzał na brukowany placyk otoczony kwiecistymi drzewami, gdzie jego córka właśnie znowu dostała w palce przez nieuwagę.
    - Czyli rozumiem, że to koniec niesamowitych historii o bohaterstwie - jego siostra oparła policzek na dłoni z lekkim uśmiechem. - Wszyscy avrilscy bardowie przejdą kryzys twórczy jak zabraknie im najpopularniejszego tematu ostatniej... dekady? Co za szkoda.
    - A cóż to za ton, Sora? Kiedyś lubiłaś słuchać bajek o herosach z południa.
    - Gdy miałam dwanaście lat i nie znałam świata poza granicami rodzinnej posiadłości - Armin przewróciła oczami. - Potem ojciec popełnił błąd pozwalając mi podjąć edukację o stosunkach międzynarodowych i teraz cała rodzina woli mnie trzymać tutaj, wśród pozostałych "pacyfistów i innych odmieńców".
    Edmond zaśmiał się.
    - Pamiętasz jeszcze te historyjki? - zapytał.
    - Które? Te o wiwernach obitych metalem? - Sorana zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć cokolwiek sprzed dwudziestu lat. - Tak, chyba te najbardziej zapadły mi w pamięć. Monstra silniejsze niż tanagleiskie niedźwiedzie, przebijające się przez przednią linię niczym nóż przez papier, et cetera... Co się z nimi w ogóle stało?
    - Wymarły na froncie. Miałem okazję widzieć w życiu tylko jedną, ledwo żywą na dodatek. Ale nawet ta sprawiła, że ojcu krew stężała w żyłach jak ją nam obsługa balisty pokazała. Stanie w szeregach za jego młodości musiało być przerażające...
    - Cieszy mnie, że jakimś cudem w ogóle odparliśmy kraj, który miał w posiadaniu oddziały opancerzonych gadów wielkości koni pociągowych - kobieta pociągnęła łyk herbaty.
    - Znaleźliśmy na nie sposoby. Technologia przyszła nam na ratunek, ze swoimi maszynami zdolnymi przebić mur, a co dopiero masowo wyhodowanego gada. Mniej romantyczne niż honorowy pojedynek z mieczem w ręku... - starszy z rodzeństwa wzruszył ramionami. Wtedy w jego oku coś błysnęło. Uśmiechnął się do lady Armin. - Ale zanim do tego doszło, słyszałem o różnych ciekawych sposobach radzenia sobie z tymi potworami...
    Sorana posłała mu mordercze spojrzenie znad filiżanki. Znowu to robił. Znowu trącał łokciem tę małą dziewczynkę z zapałem pochłaniającą kolejne poematy o avrilskich rycerzach, mity o noveirskich beduinach oszukujących demony czy samych bogów, tanagleiskie bajki o długich na kilometry czerwiach drążących zbocza gór... Edmond znał ją tak dobrze, jak tylko starszy brat mój znać swoją małą siostrzyczkę.
    - Jakie, na przykład? - spytała ze śmiertelną powagą w głosie.
    - Generał Fyrre z Hattevalu i jego oswojony smok.
    Sorana parsknęła śmiechem. Mężczyzna sam próbował powstrzymać uśmiech.
    - Nie żartuję! - zapewnił ją. - Za Hattevalem od dobrego wieku mieszka smok, który wyrósł pod okiem mieszkańców miasta. Gadzina stała się ich symbolem. Fyrre przekonał go, by udał się z nim na front, by przegonić kilka wiwern i przekonać Sandengard, że od tej strony do Avrilu się nie dostaną.
    - Czyli zwalczył ogień ogniem - podsumowała jego siostra, dla bezpieczeństwa odkładając filiżankę na stole zanim jej zawartość wyląduje na jej nowej sukni.
    - W pewnym sensie. Smok chyba nawet dostał za to odznaczenie wojskowe - ostatnie słowa mężczyzna wypowiedział już przez śmiech. - Chociaż ta historia i tak nie umywa się do innych jakie do nas dotarły. O tym ,,bohaterze" przynajmniej wiem, iż istnieje naprawdę.
    - Jaka więc była najbardziej nieprawdopodobna historia z frontu jaką kiedykolwiek usłyszałeś?
    Edmond zastanowił się chwilę. W międzyczasie do uszu Sorany dotarł pełen ubawu dźwięczny głos Noveirczyka, równo z kąśliwą uwagą oburzonej Analis. Mógłby traktować ją trochę łagodniej, pomyślała.
    - ,,Tysiąc Mieczy" - powiedział w końcu lord Armin. - Tak, to chyba najbardziej niedorzeczna historia jaką słyszałem.
    Pani domu uniosła cienką brew.
    - ,,Tysiąc Mieczy"? - powtórzyła po może dwóch sekundach pauzy, jakby się przesłyszała.
    - Tak go nazywali - weteran skinął głową. - Zabójca wiwern i najwspanialszy szermierz jakiego widziała Sanrewia. Żywy taran, który potrafił wyciąć sobie drogę w oddziałach wroga na wylot. Istna jednoosobowa armia.
    - Człowiek?
    - Szczerze wątpię, jeśli w tych podaniach jest choćby ziarno prawdy. Nie zdziwiłbym się, gdyby był jedynie bajką wymyśloną przez jakiegoś wędrownego grajka.
    - Podoba mi się - Sorana uśmiechnęła się z nowym zainteresowaniem, opierając brodę na splecionych palcach. - Bajka dla podniesienia morale, czy wyjątkowo zdolny bezimienny żołnierz, który stał się symbolem?
    - W wersję o zwykłym zdolnym wojowniku mógłbym uwierzyć. W końcu mało to bohaterów narodowych mamy w legendach? Połowa z nich do dzisiaj stanowi tematy zażartych dyskusji co z ich życia było prawdziwe, a co przemalowane przez bardów. Ale niektóre z opowieści o Tysiącu Mieczy brzmią jak całkowicie wyssane z palca. Miałem kiedyś okazję usłyszeć ,,relację" od żołnierza ocalałego z nadbrzeżnego fortu. Biorąc pod uwagę, że mógłby być starszy od naszego dziadka - niech mu łaska Pani przyświeca - ciężko mi wierzyć w wiarygodność jego historyjki. Ale mówiąc o samej historyjce; Otóż od ich strony Sandengardczycy nigdy nie atakowali z wiwernami, aż do pewnego tragicznego w skutkach starcia. Nieprzygotowani żołnierze zostali zdziesiątkowani i zmuszeni do odwrotu aż za mury twierdzy...
    Noveirski sługa oderwał wzrok od małej arystokratki wymachującej drewnianym mieczem. Ze swojego miejsca lady Armin widziała jak zerkał w ich stronę przez ramię, przysłuchując się historii Edmonda. Gdy tylko jednak jej spojrzenie napotkało jego, Analis zorientowała się, że jej instruktor w ogóle nie patrzył na jej imponujący pokaz i nie omieszkała głośno zwrócić mu na to uwagę.
    - Gdyby było to zwyczajne oblężenie, może przetrwaliby tydzień - kontynuował zaabsorbowany własną historią lord Armin. - Ale w trakcie normalnych oblężeń przeciwnik nie zlatuje na blanki porywając z nich twoich ludzi jednego po drugim. Po dwóch dniach takiego nękania ocalali już tylko oczekiwali cudu... - zawiesił na moment, budując napięcie. - Nadszedł, dnia trzeciego. Staruszek, wtedy niemalże dzieciak, stał na blankach jakby czekał na ścięcie. Bladym świtem pierwsza wiwerna runęła z góry, wypełniając samą przestrzeń przeraźliwym wrzaskiem. I już, JUŻ wyciągała szpony w jego stronę... Wtem, niemalże koło ucha szczęśliwca, przeleciał jakiś pocisk. A za nim następne. Błękitne smugi światła - jedna, druga, dziesiąta, ciężko zliczyć - rozcięły powietrze i przebiły wpierw skrzydła, a potem ciało gada na wylot. Zanim do żołnierzy dotarło, co się właściwie dzieje, samotny szermierz stanął na blankach, posyłając setki utkanych z samego światła mieczy w stronę wroga. A gdy ten się wycofał, Tysiąc Mieczy odwrócił się do ocalałych, wzniósł własne ostrze i obiecał, że póki on stoi na murach, żadna bestia nie dotrze do Avrilu.
    Sorana Armin przekrzywiła głowę, słuchając całej historii z niespodziewaną uwagą. Gdy jej brat skończył, uśmiechnęła się do niego z przekąsem.
    - I co? Na tym zamierzasz skończyć? - nachyliła się bliżej. - Nie rób mi tego, Ed, dopiero co się wciągnęłam w tę twoją bajkę.
    - Ależ nie ma co tu wiele opowiadać - Edmond machnął ręką lekceważąco. - Większość ballad o nim brzmi tak samo: wróg ma przewagę, nasi zostają zepchnięci do defensywy, Tysiąc Mieczy wkracza i szala przechyla się na naszą stronę. Z tych ciekawszych legend może dałoby się jeszcze wspomnieć, jak Tysiąc Mieczy zebrał najlepszych wojowników Sanrewii i kazał im ze sobą walczyć, jeden na jeden. Dziesiątki najwspanialszych rycerzy Avrilu nie podołało jego wyzwaniu, zostawiając jedynie szóstkę, która z nim wygrała. Wtedy Tysiąc Mieczy stanął przed armią i powiedział "Oto są najlepsi z najlepszych, najsilniejsi z was wszystkich. Im jestem w stanie zaufać i z nimi chcę od dziś ruszać w bój ramię w ramię, jak bracia i siostry." Tak oto zebrał najbardziej przerażający oddział wojowników. O każdym z nich też powstawały potem poematy, ale, jeśli dobrze pamiętam, obecnie znamy aż dwadzieścia trzy imiona, podczas gdy towarzyszy Tysiąca Mieczy miało być sześciu. Typowe, gdy coraz więcej artystów wprowadza własne interpretacje... nieważne, schodzę z tematu. W każdym razie, Tysiąc Mieczy dowodził nimi aż po kres swojej legendy.
    - Zginął? - zapytała Sorana.
    - Gdyby tak było, też mielibyśmy o tym legendę. W końcu postaci tak wielkiej wagi nie umierają normalnie, zawsze musi się zdarzyć coś wyjątkowego lub okrutnego. Jak sama raczej doskonale wiesz, historie śmierci wielkich bohaterów są najbardziej rozchwytywane. Ale nikt nigdy nie słyszał zgodnej wersji, wedle której Tysiąc Mieczy zginął.
    - Co się w takim razie stało?
    - Zniknął - mężczyzna wzruszył ramionami i dopił wystygłą herbatę w trzech łykach. - Czas na mnie, Sora - Edmond wstał i rozejrzał się po ogrodzie za swoją córką. - Analis! Wracamy do domu!
    - Już teraz?! - odkrzyknęła. Towarzyszący jej Noveirczyk widząc, że lekcja dobiegła końca, opuścił gardę. Nie zamierzał utrudniać lordowi Arminowi jakże ciężkiego zadania polegającego na przekonaniu dwunastolatki do współpracy.
    Analis próbowała swojego szczęścia jeszcze przez moment, ale w końcu musiała się ugiąć pod nieustępliwym wzrokiem ojca. Oddała nauczycielowi drewniany miecz i przybiegła do werandy żeby grzecznie pożegnać się z ciocią. Przytrzymała jednak ojca w drzwiach, dopóki nie dołączył do nich jej ulubiony rycerz.
    - Mira, a kiedy ty mnie odwiedzisz? - zapytała go. - Mój dom jest większy, mamy nawet konie! Moglibyśmy ćwiczyć walkę z siodła!
    Mężczyzna o brązowej skórze, oczach koloru bursztynu i kręconych włosach, z cienko zaplecionym długim warkoczem przerzuconym przez ramię, jedynie roześmiał się, szczerze rozbawiony propozycją.
    - Jak ty zamierzasz utrzymać szarpiące się wodze w jednej dłoni, jeśli drewniana rękojeść ucieka ci z nich jak żywa? - spytał.
    Dziewczynka fuknęła niezadowolona. Sorana wydała z siebie stłumiony, dobroduszny śmiech.
    - Sir Alf Sarif jest naszym jedynym rycerzem w Fortheimie, Analis - wyjaśniła. - Zwykle jest bardzo zajęty między twoimi odwiedzinami. Potrzebuję go tutaj, skarbie. Ale cały czas pilnuję, żeby zawsze miał czas z tobą potrenować gdy przyjeżdżasz.
    Młoda arystokratka wydęła usta, wcale nie udobruchana taką odpowiedzią.
    - Nauczysz mnie tego obrotu nadgarstkiem następnym razem? - jej prośba brzmiała praktycznie jak rozkaz.
    - Obiecuję - odpowiedział Mira z uprzejmym ukłonem. - Bezpiecznej podróży, lady Armin.
    Analis poczerwieniała na twarzy jak burak. Sorana tylko przewróciła oczami, a Edmond parsknął śmiechem. Ojciec z córką odwrócili się w stronę głównej bramy, gdy nagle starsza lady Armin o czymś sobie przypomniała. Musiała o coś jeszcze zapytać brata a odchodnym:
    - Czy którakolwiek z historii o Tysiącu Mieczach wspomina jak wyglądał?
    Mężczyzna zastanowił się chwilę, po czym pokręcił powoli głową.
    - Wszystkie wersje odrobinę się od siebie różnią. Ale ta powtarzająca się najczęściej mówi o jasnych włosach, jasnych oczach i jasnej cerze. Jakby był wysłannikiem samej świetlistej.
    Potem Arminowie z Avrilu opuścili placyk.
    Mira odwrócił się z westchnieniem, w końcu dając wyraz swojej irytacji, i ruszył w stronę przewróconego manekina wypchanego sianem, którego Analis porzuciła w trawie przy żywopłocie. Sorana śledziła go wzrokiem z zadowolonym z siebie uśmiechem.
    - "Wysłannik samej Świetlistej"? - powtórzyła wyraźnie rozbawiona.
    Mira Alf Sarif - co w starym dialekcie jego rodzimego języka przekładało się na "Mira Tysiąc Mieczy" - machnął jedynie ręką z niewyraźnym pomrukiem zażenowania. Świetlista. Dobre sobie. Jeszcze religii w tej cudownej laurce do avrilskiego rycerstwa brakowało.
    - Nie chwaliłeś się, że krąży o tobie tyle barwnych historii - kobieta kontynuowała, całkowicie ignorując irytację Noveirczyka. - Jak na ciebie to naprawdę dziwne. Do tej pory nic cię nie powstrzymywało przed skupianiem uwagi dosłownie każdego na sobie.
    - Ależ nie uważam, że nie mam się czym chwalić, moja pani - Mira podniósł wypchaną słomą kukłę do pionu i otrzepał ręce. - Nie myl mojej niezwykłej skromności z zażenowaniem waszym avrilskim zwyczajem przywłaszczania i wybielania absolutnie wszystkiego - obejrzał się w jej stronę z ostrzegawczym błyskiem w oku.
    Oto i ono: spojrzenie mówiące "Nawet nie wiesz o czym mówisz", w najbardziej lekceważący sposób jaki lady Armin kiedykolwiek widziała. To były już cztery lata odkąd udzieliła temu tajemniczemu młodemu mężczyźnie schronienia w swoim domu i jedynym, co dostała w zamian była kpina oraz pokaz narcyzmu, który wepchnąłby samego kapitana Gwardii Królewskiej w jego drogie, obite aksamitem krzesło. Oczywiście słyszała już o przeszłości Alf Sarifa. Rzekomy syn boga wojny Ra'Khalada, wygnany z kraju za herezję pod groźbą śmierci, lata walczący na południu z Sandengardem - każda z jego historii brzmiała równie nieprawdopodobnie co poprzednia. Sorana traktowała wymysły Miry z dozą sceptycyzmu, nie mogła jednak powstrzymać się od myślenia raz na jakiś czas...
    A co, jeśli...?
    Tuż obok listy rzeczy nieprawdopodobnych ciągnęła się druga, przedstawiająca argumenty wcale nie pozbawione sensu. Historia o wygnaniu pokrywała się z tym, co wiedziała o burzliwym okresie wprowadzania Nowej Wiary w Noveirze, ale to było prawie sto lat temu. Sam zapis leksykalny jego nazwiska, Alf Sarif, korzystał z przestarzałej formy - dzisiejszy Noveirczyk zapisałby je mniej więcej jako "aref saraifa". Aczkolwiek ciężko mówić o nazwiskach nie biorąc pod uwagi tradycjonalistycznych tendencji beduinów do zachowywania ich w formie "czystej" od pokoleń, co znowu działa przeciwko prawdziwości słów mężczyzny. 
    A potem jeszcze same historie z frontu sandengardzkiego... gdzie tu zacząć? Jednoosobowa armia? Tysiące mieczy rozcinających obite metalem latające gady? Miecze utkane ze światła?
    Cóż, w to ostatnie w końcu musiała uwierzyć. Ten jeden cud widziała na własne oczy.
    Mira stanął na środku placu, zwrócony twarzą w stronę oddalonego o dziesięć metrów manekina. Wziął głęboki oddech. Gdy zauważył, że Sorana nadal mu się przygląda, posłał jej jeden ze swoich zgubnych, kradnących serca uśmiechów.
    - I jak daleko jesteś od tysiąca po tylu latach przerwy, sir Alf Sarif? - zapytała.
    Powietrze nad głową noveirskiego rycerza wydało się załamać, jakby wisiał nad nim czysty pryzmat, widoczny wyłącznie pod odpowiednim kątem. To był ułamek sekundy, w następnym podłużny, niewidzialny przedmiot obrósł świetlisty szkielet, rozrastający się na całej długości jak tkanina. W przeciągu trzech uderzeń serca siedem błyszczących mieczy unosiło się już w łuku nad nim. W przeciągu kolejnego wszystkie skierowały sztychy w manekin i poleciały w jego kierunku, pozostawiając za sobą jedynie rozpływające się w powietrzu błękitne powidoki. Przecięły kukłę z taką prędkością, że równo odcięta górna połowa opadła w trawę dopiero po chwili, jakby nawet prawa fizyki nie nadążały za człowiekiem noszącym miano Tysiąca Mieczy.
    Mira prychnął.
    - Siedem - powiedział.
    - A ile ich w końcu było, gdy walczyłeś z wiwernami?
    - Na pewno ponad dwadzieścia naraz, jeśli byłem w dobrym humorze - spojrzał w czyste, pozbawione chmur popołudniowe niebo. - Dalej jesteś na mnie wściekły?
    - Kto? - Armin uniosła jedną brew. 
    Noveirczyk zignorował ją. Jego niewyjaśnione osłabienie, które zmusiło go do porzucenia frontu przed tyloma laty, było wyłącznie sprawą między nim, a Ra'Khaladem... gdziekolwiek jego ojciec się podziewał. Nie słyszał jego głosu już tak długo, ale skoro moc do niego wracała, to tylko kwestia czasu, prawda?
    Stanowcze odchrząknięcie lady Armin wyrwało go z zamyślenia.
    - Czegoś jeszcze ode mnie chcesz? - założył ręce na piersi. - W końcu jestem taki zajęty cały czas...
    - Oh, już przestań jęczeć - kobieta przewróciła oczami. - Chyba najwyższy czas, żebyś się pokazał miastu.
    - Czyżby? - na ustach Miry zatańczył niepokojąco podekscytowany uśmiech. Sorana czuła, jakby cztery lata izolacji zrobiły z niego tykającą bombę. Znoszenie jego dąsów stawało się nie do zniesienia ostatnio. Nie wspominając, że z każdym następnym dniem rosnąca niecierpliwość mogłaby popchnąć kogoś o temperamencie Alf Sarifa do zrobienia głupstwa. Albo, co gorsza, zerwania ich kontraktu. Lady Armin była doskonale świadoma, że jeśli jego opowieści z frontu były prawdziwe, to jedynym co powstrzymywało Mirę przed nagłą zmianą stron był jego własny kaprys oraz fakt, iż "wtedy uważał Avrilczyków za atrakcyjniejszych". 
    Nie, Noveirczyk był zbyt niebezpieczną siłą, by pozwolić mu wracać na południe. Musiała dać mu w końcu jakieś zajęcie. Obiecała mu, że zrobi z niego gwiazdę, jaką zawsze chciał być, nie jaką go namalowano. Tylko to powstrzymywało go przed szukaniem kolejnego konfliktu, w który mógłby się wplątać. A Sorana będąc przedstawicielką jednego z najbardziej postępowych społeczeństw nie mogła na to pozwolić - nikt w Fortheimie nie potrzebował kolejnego konfliktu. Wojna na południu musi się kiedyś skończyć, do czego nigdy by nie doszło, gdyby Tysiąc Mieczy zrobił tam swój wielki powrót, dla odmiany po stronie wroga. Mira nie kierował się zasadami, żył dla walki, pojedynków, splendoru jaki można osiągnąć tylko jako bohater. Syn boga wojny czy nie, był realnym zagrożeniem.
    Nie mogła go oczywiście przed niczym powstrzymać. Mogła jedynie odwrócić jego uwagę oraz liczyć, że atmosfera Fortheimu dokona cudu i spełni wszelkie zachcianki wspaniałego Miry Alf Sarif. Dostaniesz swoją chwałę, pomyślała.
    Na  m o i c h  warunkach.

Song Theme

Relacje z innymi postaciami
        Jeśli Mira w życiu jakiekolwiek zasady, jedną z nich jest aby pozostać w pamięci jak największej ilości ludzi, nie ważne, co o tobie będą mówić. Satysfakcję czerpie z dwóch rzeczy - walki i atencji, a że będąc Fortheimie nie może, słowami lady Armin, "wszczynać bójek na prawo i lewo", korzysta garściami z innych atrakcji jakie oferuje to wspaniałe miasto. Największą z nich będącą jego zróżnicowana społeczność, wśród której Alf Sarif nareszcie znalazł ludzi mówiących jego językiem... przysłowiowo, oczywiście. Zaskakującą ilość Noveirczyków ciężko przeoczyć, ale Mira wydaje się nie posiadać ich tendencji do zbierania się razem i rozpamiętywania rodzinnych stron. Mężczyzna w szczególności omija tych religijnych, tłumacząc się, że wyznawcy Nowej Wiary potrafią zepsuć każdą zabawę. O tym, iż Nowa Wiara wpisała imię jego ojca do Księgi 56 Demonów Miritan (razem z pozostałymi starymi bóstwami) wspomina już rzadziej. Ale hej, przynajmniej może bez skrupułów kląć na wszystkie dziesięć imion Świętych, bo co mu mogą zrobić? Rzucić w niego kadzidłem?
    Nie, Tysiąc Mieczy mówiąc "wspólny język" nie ma na myśli Noveirskiego. Jego język to krzykliwe stroje z masą dodatków, długie bezsenne noce, bunt przeciwko wszelkim narzucanym przez religię standardom, czy też obgadywanie wszystkich, którzy wydawali się nie dostąpić jeszcze tego samego cudownego, zmieniającego światopogląd objawienia co on. Zaprzyjaźnienie się z Havarunimi i Meliorą było więc tylko kwestią czasu. Mira kocha wszystko, co zaprzecza normie, a kto może zaprzeczyć jej bardziej niż dwugłowy elf mieszkający ze zmiennokształtną czarownicą? Poza okazjonalnym okradaniem go z drobiazgów (Sroka, zgodnie z ich przezwiskiem, okazali się mieć wyjątkowo zręczne palce i zero zahamowań), rujnowaniem jego podbojów miłosnych w tawernach i ogólnym pchaniem w kłopoty, Havaruni są naprawdę dobrymi przyjaciółmi. Wizyty w mieszkaniu Meliory były jedyną rzeczą trzymającą rycerza przy zdrowych zmysłach w trakcie nałożonego na niego przez jego "panią" domowego aresztu (bo chyba nie była tak naiwna wierząc, że nie opuści posiadłości ani razu w ciągu  c z t e r e c h  lat?). To oni wprowadzili go w tę najweselszą mini-społeczność Fortheimu, a Mira od razu poczuł się tam jak w domu, z dala od nudnej, bladej w porównaniu avrilskiej arystokracji. O wiele zabawniej jest wymieniać się z Havarunimi nowymi błyskotkami i pozwalać Meliorze pomalować twoje paznokcie.
    Mówiąc już o arystokracji, Alf Sarif dał się wplątać w sprawy dosyć istotnego rodu w Fortheimie. Nie mając gdzie się podziać po odejściu z frontu ("To nie dezercja, jeśli nigdy nie czułeś się przywiązany do żadnej ze stron."), Noveirczyk wpadł na iście genialny pomysł wkupienia się w łaski samotnej głowy domu Armin. Chciał tylko się przyplątać na jakiś czas, może użyć swojego niezrównanego talentu do sprawiania, by nieszczęśnik lub nieszczęśniczka mogli myśleć wyłącznie o jednym: nim samym. Niestety nie wszystko poszło zgodnie z planem. Lady Sorana Armin - doradczyni królowej do spraw społecznych - była zainteresowana wyłącznie jego niezwykłymi zdolnościami oraz, o ironio, wykorzystania jego pięknej twarzy i przyciągającego wzrok... wszystkiego przeciwko reszcie arystokracji. Pomimo bycia jej protegowanym, Mira nie czuje jakiejkolwiek potrzeby zwracania się do niej jak do kogoś wyższego stopniem od siebie jeśli nie ma nikogo w pobliżu. Sorana przyjęła to do wiadomości i tak długo, jak Tysiąc Mieczy nie sprawia jej kłopotów, może się do niej zwracać jakkolwiek chce. Oczywiście w towarzystwie bezbłędnie zakłada maskę czarującego rycerza (nie ukrywajmy, daleko to od jego zwyczajowego zachowania nie odchodzi), bezwzględnie oddanego swojej pani. Oficjalnie sir Mira Alf Sarif jest więc jedynie podejrzanie przystojnym sługą najbardziej rozpoznawalnej niezamężnej arystokratki w mieście. A takie sytuacje sprawiają, że ludzie plotkują i oh, jak to pięknie odwróciło uwagę publiki od poważniejszych problemów Arminów! Na tym właśnie oparła się umowa pani domu i Noveirczyka: wszyscy patrzą na niego - co jak najbardziej jego rozdętemu ego pasuje - żeby nikt nie zwracał uwagi na nią. Między innymi na to, ile czasu spędza sam na sam z królową Amandą, która, swoją drogą, również jest niezamężną kobietą. Gdy Mira raz zwrócił na to uwagę, lady Armin jedynie przypomniała mu z uśmiechem, że od deportowania go do Noveiru dzieli ją jedynie jedna rozmowa.
    Nie może jej oceniać, oczywiście. Sam w kwestii związków nie jest święty. Odkąd tylko trafił do Avrilu korzystał z konserwatywnej naiwności jego mieszkańców ile mógł. W końcu nic nie jest dla niego przyjemniejsze od bycia wielbionym przez innych. Jego miłostki jednakże w stanowczej większości były przelotnymi romansami, rzadko wchodząc w jakieś głębsze uczucie. Mira trzyma się przekonania, że ludzkie życie jest za krótkie, by był dla kogoś jego jedyną atrakcją. Miesza się to też z jego najczęściej powtarzaną formułką: "Dobrem trzeba się dzielić z innymi." Tak, to on jest rzekomym "dobrem". Jak się można domyślić, człowiek taki jak on dla nieodpowiedniej osoby to przepis na emocjonalny kryzys. Alf Sarif uważa się za zawodowego łamacza serc, ale prawda jest taka, iż już nie jest tak pozbawiony skrupułów w wykorzystywaniu ludzi jak kiedyś. Może to zwykła irytacja niedomówieniami, może faktycznie zmiękł, w każdym razie coraz rzadziej angażuje się w romanse z przypadku, jeśli widzi, że druga strona wyraźnie nie ma pojęcia w co się pakuje. Nie zrozumcie mnie źle, to nadal bezczelny flirciarz, po prostu nie sypia już z każdym, kto przyciągnie jego uwagę.
    Teraz możecie mnie zapytać, ależ kto w ogóle mógłby zainteresować wspaniałego Mirę Tysiąc Mieczy, syna boga wojny Ra'Khalada, legendę z przypadku i dupka z wyboru? Otóż okazuje się, że to jednak możliwe, by mężczyzna na moment zainteresował się czymś innym niż czubek własnego nosa. Wystarczy stanąć z nim do walki - nawet jeśli nie wygrasz, na pewno o tobie nie zapomni. Tym bardziej, że w obecnej sytuacji przychodzi mu wziąć udział w dobrym pojedynku rzadziej niż deszcz pada na pustyni. Legenda o sześciu "oddanych towarzyszach" Tysiąca Mieczy nie wzięła się w końcu znikąd, aczkolwiek avrilscy bardowie albo umyślnie przekręcili jej pochodzenie, albo naprawdę byli tacy niewinni, by uwierzyć, jakoby między Mirą a tą dwójką kobiet i czwórką mężczyzn była jedynie przyjaźń. Po prawdzie, nadal wspomina Nayrę, Rowana, Liske, Yerna, Rosalindt i Khamala ciepło, nawet po tylu latach.
    Stąd też wszyscy przyjaciele Noveirczyka zgodnie uznali, iż pociągają go tylko ludzie zdolni mu przyłożyć. Sam mężczyzna przyznaje ze śmiechem, że nie da się uziemić nikomu, jeśli najpierw nie okaże się dla niego godnym przeciwnikiem lub przeciwniczką.

Inne
  •     Wbrew pozorom, Tysiąc Mieczy naprawdę wziął sobie do serca bycie rycerzem. Przykładowo, bardzo spodobała mu się zasada, wedle której nie może puścić płazem zniewagi, ale może ją zmazać poprzez rzucenie obrażającemu rękawicy. A naprawdę niewiele trzeba, by Mira wyzwał kogoś do uczciwego pojedynku, choćby na środku ulicy za kwadrans. Nawet da cwaniakowi oręż do ręki, jeśli takowego nie ma. Jedynym, co może go powstrzymać jest czyjaś twarda ręka (najczęściej Meliory, bo Havaruni po prostu rozpoczęliby bójkę bez ceremoniałów) przypominająca mu, że miał się nie wychylać. Z innych uroków rycerstwa, nikt wcześniej nie wspominał mu, iż musi umieć pięknie tańczyć i śpiewać. Z grą na instrumentach jest nieco gorzej, jednakże nie jest byle amatorem! Umie zagrać na lutni, harfie i flecie, może nie coś niesamowitego, ale w połączeniu z jego uwodzicielskim głosem praktycznie nikt nie zwraca na to uwagi. Z podręcznikowych cnót więc na pewno nie brakuje mu dworności. Nie ma też żadnych problemów z honorem, uczciwością, hojnością, a już na pewno nie z męstwem (nie da się sięgnąć wiele wyżej od statusu bohatera narodowego). Pozostaje tylko roztropność, wierność i, zgrozo!, pobożność. Te po prostu uznał za bezużyteczne.
  •     Mimo wyraźnego niesmaku do innych Noveirczyków, Mira kocha wszystko inne związane ze swoim krajem, w szczególności modę. Ma własną kolekcję ciężkiej, złotej biżuterii, od kolczyków po wszelkiego rodzaju cienkie łańcuszki, które większość ludzi nie ma nawet pojęcia, gdzie założyć. Z lat spędzonych na avrilskim froncie wyniósł jednak również umiłowanie do wygody - moda po tej stronie morza może i bladła w porównaniu do splendoru Noveiru, ale nie dało się ukryć, że wygodnie było nie spędzać godziny na przygotowaniu się do wyjścia. Jeśli więc w grę nie wchodzi jakieś wystawne przyjęcie, Alf Sarif ubiera się w sposób biorący to, co najlepsze z obu kultur. Biżuterię ogranicza, chociaż nawet przy absolutnym minimum nigdy nie zobaczysz go bez kolczyków i wplecionych w cienki warkocz paciorków.
  •     Chociaż tworzenie oręża z niczego to jego specjalność, Mira posiada jeden materialny miecz: smukłe, jednoręczne ostrze, wyraźnie avrilskiego projektu, jednakże równocześnie bogato ozdobione na noveirską modłę. Na sztychu wygrawerowano tym samym alfabetem jego imię, Althiqa. Alf Sarif otrzymał ten miecz w prezencie od swojego oddziału, stąd też to konkretne imię, stanowiące swego rodzaju inteligentny dowcip autorki. Słowo "althiqa" jest jednym z kilku złośliwych tłumaczeniowo słów w Noveirskim, bo może oznaczać równocześnie "zaufanie" i "pewność siebie" - właściwą opcję znasz tylko, jeśli masz jakiś kontekst. Gdy więc przeczytał je na głos przed szóstką bardzo bliskich swojemu sercu ludzi, nie był pewien, czy to był zwyczajny przytyk do jego popapranego języka... czy faktycznie chcieli mu przekazać, że "są pewni w swoim zaufaniu do niego."
  •     Mira nie kryje się ze swoim rzekomo boskim pochodzeniem. Ba, rozpowiada o nim tak często, iż nikt przy zdrowych zmysłach nie traktuje go poważnie. Zwłaszcza gdy utrzymuje, że miał ze swoim ojcem stały kontakt... aż do pewnego momentu. Mimo tego, z jaką dumą nosi miano syna boga wojny, na temat konfliktów zbrojnych wypowiada się mniej pochlebnie niż można by się po nim spodziewać. Noveirczyk lubi walczyć, czasem nawet bez konkretnego powodu, byle się tylko rozerwać. Ale uczciwa walka to jedno, a bezmyślna rąbanina w kotłowni ciał i niekończących się wrzasków to drugie. Tysiąc Mieczy mógł stanąć naprzeciwko wiwern, stawić czoła przeważającej liczbą sile, tak długo jak tylko miał ze sobą swój oddział i słowa ojca w głowie, pchające go do działania. Gdy jednak rozkazywano mu zmieść z powierzchni zwykłych ludzi, którzy nie mieli żadnych szans go choćby drasnąć, musiał w końcu odmówić. Walka straciła dla niego jakikolwiek sens, więc po prostu pożegnał się ze swoimi przyjaciółmi i towarzyszami, wsunął Althiqę do pochwy i odszedł. Nikt z tych ludzi już więcej go nie zobaczył. Niedługo potem zorientował się, że stracił swoje niezwykłe zdolności, jakby sam Ra'Khalad nie poparł jego decyzji. Po latach "rehabilitacji" rycerz bez pana odzyskał część dawnej potęgi, jednak głos już nigdy nie wrócił. Mira Alf Sarif został kompletnie sam.
  •     Nikt nie jest pewien, czym właściwie jest jego nietypowa moc. Sam Mira uparcie trzyma się wersji, że to jego spuścizna po niebiańskim rodzicu, ale słyszał już inne teorie od niedowiarków. Ta najbardziej trafna opiera się na formie magii zwanej Projekcją, czyli tworzeniu przedmiotów pozornie z niczego. Jednakże nawet ta jest pełna dziur - Projekcja nie jest alchemią, nie przekłada równowartości jednego materiału na drugi, a jedynie tworzy półmaterialny "obraz" obiektu. Gdyby miecze Alf Sarifa były efektem Projekcji, nie byłyby w stanie zrobić nikomu krzywdy. Co do autora tej bzdury, był nim pewien czeladnik magiczny. Stanął do pojedynku z Mirą tylko dlatego, bo był tak pewien swojej teorii i naprawdę wierzył, iż wszystko było zawoalowaną sztuczką. Zmienił zdanie, gdy jedna ze sztuczek Noveirczyka rozcięła mu ucho. (Ale nic więcej mu się nie stało, słowo rycerza!)
  •     Jego imię może i brzmi "Tysiąc Mieczy", ale chyba nie sądzisz, że arsenał kogoś takiego jak on mógłby być tak nudny? Mira jest w stanie stworzyć każdy rodzaj broni białej, od sztyletów po drzewcowe. To kwestia wyłącznie humoru - mężczyzna równie dobrze walczy z, na przykład, włócznią lub lancą, a sztylet można stworzyć bardziej dyskretnie, jeśli najdzie taka potrzeba. Co ciekawe, każda z broni jaką tworzy jest tak naprawdę wierną kopią jakiejś istniejącej, którą miał kiedyś w ręce. Noveirczyk nigdy się nad tym faktem głębiej nie zastanawiał. Dla niego jego moc sprowadza się do prostego "Chcę broń, więc ją dostaję". Nigdy też nie miał na myśli konkretnej broni, którą chciał zrekonstruować - wydają się przybierać jakąś formę instynktownie. Biorąc pod uwagę słabość Miry do mieczy oraz fakt, iż każdy świetlisty konstrukt przy bliższej inspekcji wygląda dokładnie jak Althiqa, odpowiedź wydaje się prosta: mężczyzna tworzy broń, którą dobrze zna. A to znowu oznacza, że, podobnie jak za jego mieczem, za każdym zrekonstruowanym wzorem kryje się jakaś historia, związana z oryginalnym ostrzem... lub jego właścicielem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz