piątek, 8 grudnia 2017

Od Ciasteczka (CD Philipa) - Być upiorkiem z kapelusza


https://i.pinimg.com/564x/e6/1e/63/e61e637422a48d94212dd14d58da7729.jpg

     Ciasteczko był oburzony. Nie było to jednak takie najzwyklejsze i najprostsze oburzenie. Zdecydowanie nie, ponieważ oznaczałoby to raczej towarzyszące chwili, gdy ktoś nieopatrznie nastąpi ci na palce podszyte zażenowaniem oburzenie. Oburzenie z rodzaju tych, które gwałtownie się ulatniają i przechodzą tak jak się pojawiły: szybko, nagle i zupełnie niespodziewanie. Była to stanowczo za słaba i niewinna wersja tego uczucia, która zupełnie nie oddawała tego, co czuł w tej chwili Ciasteczko. Nie było to też oburzenie charakterystyczne dla kogoś, kto obserwował niegodne w jego mniemaniu zachowania i karygodny styl bycia. W końcu Chichotek nie był zrzędliwą staruszką czającą się z miotłą na dzieci sąsiadów, by z pomocą okrzyków i gróźb wbić do głów młodszego pokolenia właściwe wzorce zachowania. Znał osobę idealnie pasującą do tego opisu i za żadne skarby Fortheimu nie potrafił dopatrzyć się choćby cienia podobieństwa.
     Ciasteczko był raczej d o g ł ę b n i e oburzony, jakby całe jego niewielkie ciałko na raz wypełniło się tym uczuciem. W końcu bezczelny gigant miał dość odwagi, by złapać go w pułapkę. Mało tego! Śmiał WYNIEŚĆ go na zewnątrz jak jakiś bezrozumny przedmiot zatrzaśnięty w ciasnej pułapce kapelusza. Tak jakby Psikus był zużytą lalką, której należało się pozbyć. Jakby był intruzem! Czy tak traktuje się gości?  Giganci nigdy nie wiedzieli jak należy się zachować w towarzystwie małego Diabełka, co i rusz popełniając jakieś niewybaczalne gafy. Zasady dobrego wychowania były im zupełnie obce. Karczmarka nie była tu żadnym wyjątkiem. Kobieta, która przedstawiła się jako Eliza, miała jednak na tyle przyzwoitości, by nie wyrzucać Ciasteczka za próg. Nie wyglądała wprawdzie na zachwyconą jego niezapowiedzianą wizytą, ale zaakceptowała jego obecność na tyle, by nie zastawiać na niego sideł. Nazwała go nawet zaszczytnym mianem upiora, a zatem doceniała to, że się zjawił. W przeciwieństwie do giganta (będącego równie obcym w tym domu co sam Ciasteczko) noszącego na swojej głowie śmiertelną i okrutną pułapkę.
     Diabełek nawet nie chciał myśleć o tym jak straszny los spotkałby go wewnątrz kapelusza giganta. Pozostawiony w nieprzeniknionej ciemności mógłby spędzić długie godziny absolutnej samotności zanim w końcu zabrakłoby mu tlenu. Udusiłby się w swoim więzieniu, słysząc docierające z zewnątrz odgłosy życia miasta. Całkiem zapomniany w ciasnej klitce, będącej mu celą śmierci. Z czasem wewnątrz podniosłaby się temperatura, która uczyniłaby jego ostatnie chwile życia bardziej nieznośnymi. Był pewien, że zatęskniłby za wiatrem i otwartym niebem nad głową, a potem... Potem odszedłby w ostateczną ciemność. Czy tak właśnie wyglądało piekło?
     Miał nadzieję nie sprawdzać tego na własnej skórze.
     - Wam gigantom to się wydaje, że wszystko wam wolno. - rzucił z nieukrywanymi pretensjami, zakładając chude łapki na piersi.
       Chyba nieco tym nietaktownego giganta zaintrygował. W każdym razie Ciasteczko nie widział w oczach tamtego ani cienia wyrzutów sumienia. Bezczelny olbrzym przypatrywał mu się z ciekawością, a może i nawet konsternacją wymalowaną w spojrzeniu. I najwyraźniej sam nie wiedział co powiedzieć na swoją obronę. Jego strój nie pozostawiał Chichotkowi żadnych wątpliwości, że ma przed sobą najprawdziwszego łowcę czarownic. Do tej pory tylko czasami udało mu się zasłyszeć jakąś plotkę na temat członków owianego różną sławą Korpusu. Po raz pierwszy jednak był tak blisko któregokolwiek z łowców i zupełnie szczerze przyznał przed sobą, że nie był aż tak zawiedziony jak powinien być w tej sytuacji. Łowcy ubierali się naprawdę dziwnie i zupełnie niezgodnie z obowiązującą modą. Oczywiście Ciasteczko - nigdy nie noszący na sobie choćby namiastki prawdziwego ubrania - nie uchodził w tej materii za fachowca. Zauważał jednak pewne odstępstwa od pewnych często powtarzających się na ulicach wzorców, a więc coś na rzeczy musiało być.
       Diabełek nie miał jednak czasu na wbijanie nieruchomego wzroku w człowieka, który nawet nie raczył mu się przestawić. Jego uchodzące za martwe ślepka powinny zajęte być czymś zupełnie innym. Dlatego śmignął ponad głową łowcy i podleciał do uchylonego okna. Przystanął na parapecie i obejrzał się przez ramię, sprawdzając czy łowca go widzi.
      - Hej! - usłyszał jeszcze, gdy olbrzym z powrotem zlokalizował jego obecność. Gigant szybkim krokiem ruszył w jego stronę, chcąc zapewne znowu go schwytać. Może nawet w ten przeklęty kapelusz.
     Ciasteczko przecisnął się przez wąską szparę i znów wrócił do wnętrza, szczerząc ząbki w szerokim uśmiechu wyższości. Był szybszy niż wszyscy giganci kiedykolwiek mogliby być. Poderwał się do lotu i na powrót ukrył się wśród ziołowych girland. Tym razem nie zamierzał popełniać tego samego błędu co wcześniej. Psikus musiał zostać niewidzialnym znacznie dłużej. Zwłaszcza teraz, gdy łowca wiedział już kogo szuka. Nie oznaczało to bynajmniej grzecznego siedzenia między pachnącymi kwiatami, które aż nazbyt przypominały nieskończone połacie kwitnących łąk.
     Ciasteczko tęsknił za łąkami, jak każdy chochlik uwięziony w mieście. Wiedział, że nie wróci w znane sobie tereny, więc zadomowił się w Fortheimie. Nieważne jak bardzo uwierałaby go świadomość, że gdzieś tam za siódmą górą i rzeką czeka na niego jego domek w opuszczonej dziupli drzewa.
     Teraz mieszkam tutaj, upomniał sam siebie, kiwając łebkiem z pełnym przekonaniem, jestem chochlikiem cywilizowanym.
      Łowca w tym czasie zdążył wrócić do karczmy. Przystanął pośrodku sali i uważnie rozejrzał się wzdłuż biegnących pod sufitem girland.
     - Wrócił. - wyjaśnił krótko, skoncentrowany na bacznym obserwowaniu sufitu w odpowiedzi na dziwne spojrzenie Elizy. Kobieta uraczyła go niezbyt ładnym grymasem i wyrzuciła ręce w górę w geście bezradnej irytacji.
     - A mówiłam, że to upiór - westchnęła - Takich to się byle kapeluszem nie pozbędzie.
     Po tych słowach odwróciła się na pięcie i wyszła z pomieszczenia, zostawiając łowcę sam na sam z jego problemem. Diabełkowi zdawało się, że usłyszał bardzo ciche: ,,No wyłaź" rzucone bardziej do siebie niż do niego.
     Zgodnie ze swoim nowym planem nie drgnął nawet odrobinkę, nie dając łowcy żadnego punktu zaczepienia. W końcu nie poruszył nawet jednym listkiem, zerkając na sytuację na dole. Nie widział najlepiej ze swojego miejsca, więc trudno mu było dokładnie ocenić, gdzie jest łowca. Widział natomiast bardzo wyraźnie półkę, gdzie stały równiutko ustawione ręcznie malowane talerze. Wyglądały na bardzo cenne. Kto jak kto, ale Ciasteczko znał się na drogocennych przedmiotach. Ich strata zawsze bolała najbardziej.
     Talerze połyskiwały zachęcająco, oświetlone zbłąkanym promieniem słońca. Za każdym razem, gdy Diabełek odważał się wychylić nieco bardziej, by zlokalizować dokładnie, gdzie spodziewać się szukającego go łowcy, wyłapywał kątem oka błysk. Okropnie przyciągało to jego wzrok i niejako mu przeszkadzało. Nie potrafił myśleć, gdy coś tak go rozpraszało. Kusiło go niemiłosiernie ilekroć choćby zerknął w stronę półki.
     Nigdy nie szczycił się silną wolą.
     Z początku poruszał się bardzo ostrożnie, bez ustanku kontrolując czy łowca już go zauważył. Starannie wymierzał każde posunięcie, by nie poruszać żadnym zewnętrznym listkiem. Im bliżej był jednak upragnionego celu tym mniej przejmował się uważnym planowaniem. Koniec końców darował sobie zupełnie utrzymywanie w sekrecie swojej obecności i przemknął ku półce, swoim zwyczajem upodabniając się do niebieskiego mignięcia.
     Łowca wzdrygnął się w chwili, gdy pierwszy talerz z majestatycznym trzaskiem rozbił się na setki porcelanowych odłamków. Błyskawicznie się odwrócił tylko po to, by zobaczyć jak drugi talerz zsuwa się z półki. Naturalnie ludzkim odruchem rzucił się jeszcze w stronę bezbronnego naczynia w próbie ocalenia go przed straszną śmiercią z chochliczych łapek, ale z góry skazane to było na porażkę. Drugi talerz również dokonał żywota, a jego smutne szczątki wymieszały się ze szczątkami poległego brata.
      Ciasteczko złapał już za kolejny z talerzy oboma łapkami, przygotowując się do zrzucenia i jego, ale łowca choć w tym przypadku okazał się być szybszym i przycisnął talerz do ściany. Psikus daremnie próbował spełnić swój zamiar, łudząc się jeszcze, że zdoła wygrać z olbrzymem. Nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że gigantyczny człowiek nawet się specjalnie nie stara, a wręcz przeciwnie - sytuacja zdawała się go bawić.
     - Takie to śmieszne, co?! - fuknął ze złością, nadal desperacko próbując chociażby odrobinkę przesunąć talerz. I nadal kompletnie mu nie szło.
     - Rozgadany z ciebie chochlik - stwierdził łowca, wolną ręką odsuwając Diabełka od naczynia. Psikus w odpowiedzi odskoczył w tył i przeleciał ponad ręką giganta, znów uparcie przywierając do talerza.
     - Żaden chochlik! - zaprzeczył - Jestem upiorem! Daj mi robić co do mnie należy, gigancie bezczelny!
     - Wystarczy ,,Philip" - uściślił łowca z niejaką litością. Chichotek, nadal bezskutecznie szarpiący się z nieruchomym talerzem, musiał wyglądać znacznie śmieszniej niż by tego chciał. - A ty, oczywiście poza tym, że jesteś upiorkiem, nazywasz się jakoś?
        Psikus ostrożnie przystanął na półce i przekrzywił łebek, łypiąc na olbrzyma z dołu. Z natury rzeczy nie ufał tym, którzy chcieli nawiązać z nim kontakt. Nie raz i nie dwa ktoś bawił go rozmową tylko po to, by podstępem zwabić go w pułapkę. Ciasteczko był znacznie mądrzejszy i od dawna nie ulegał takim zagraniom. Łowca Philip już raz zatrzasnął go w uwięzieniu, a Diabełkowi nie spieszyło się do szybkiej powtórki.
     - Ciasteczko. - odpowiedział w końcu, pilnując, by jego głosik zabrzmiał niemożliwie wręcz niechętnie i podejrzliwie. Zamrugał powoli ślepkami i cofnął się o krok. A potem o jeszcze jeden i kolejny, gdy nie spotkał się z żadnym protestem.
     - Ciasteczko - powtórzył łowca Philip - Naprawdę?
     - A wyglądam jakbym żartował? - Chochlik po raz kolejny w towarzystwie giganta założył łapki na pierś.
     A potem jego wzrok przyciągnął ruch przy drzwiach karczmy. Wiedziony instynktem spojrzał w tamtą stronę i dojrzał puchaty, dumnie uniesiony koci ogon znikający mu z oczu za stołem. Natychmiast zapomniał o łowcy (który najpewniej właśnie w tym momencie zasadzał się na niego z tym swoim śmiercionośnym kapeluszem) i czekających na rozbicie talerzach. Do budynku dostał się bowiem kocur. Koty, choć przeznaczone do czego innego nigdy nie miały oporów przed próbami zjedzenia chochlika. Były bardziej niebezpieczne niż nawet i kapelusz łowcy Philipa.
     - KOT! - pisnął, niemal natychmiast wyskakując w powietrze. Schronienie znalazł między jednym i drugim piórem zdradzieckiego kapelusza łowcy. I ani myślał dać się przegonić, póki istniało zagrożenie byciem zjedzonym na przystawkę.

Philip? Powodzenia z futrzakiem :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz