piątek, 18 sierpnia 2017

Philip

Żywy. Martwy. Oba. Żadne. To bez znaczenia. Po prostu jesteś. I musisz się z tym stanem pogodzić.
Opis
        - No dalej - zaczął Laskolnyk zrezygnowanym tonem i odchylił się do tyłu na krześle. - Tłumacz się, Licho.
    Przezwisko Philipa wypowiedział tonem wyraźnie sugerującym, że skończyła mu się cierpliwość. Sam fakt, iż zwrócił się do niego per ,,Licho" świadczył, w jakie kłopoty młody łowca czarownic się wpakował. Laskolnyk uniósł brwi, niecierpliwie stukając palcami w blat biurka. Miał na sobie czarne spodnie, kamizelkę i białą koszulę. Płaszcz i kapelusz z piórem - standardowe elementy umundurowania Korpusu - pewnie zostawił w domu. Jakby nie było, dzisiaj powinien mieć dzień wolny. W pracy pojawił się tylko dlatego, bo do jego drzwi zapukała straż miejska z wiadomością, że jego ,,ulubiony podopieczny" znowu rozwiązał sprawę własną sprawdzoną i znienawidzoną przez przełożonych metodą. Dowódca fortheimskich łowców czarownic słynął z nieludzkiej cierpliwości, zahartowanej między innymi przez wybryki Philipa Waltera i mówiło się, jakoby jedynie wyżej wspomniany mógł go naprawdę wściec. Phil niejako miał powód do dumy: w tej kategorii bił o głowę nawet fanatycznych świetlanistów, a bycie bardziej irytującym od nich to nie lada osiągnięcie.
    Nie zmieniało to jednak faktu, że niesławnego Licho zżerał strach. Przeżył bliskie spotkanie z oszalałym wilkołakiem, walczył o swoje miasto podczas drugiego Buntu Wiedźm i pomagał siostrze przy cierpiących ofiarach brunatnej ospy, ale żadne z tych doświadczeń nie uważał za równie przerażające, co rozmowę z rozgniewanym Laskolnykiem.
    - Z całym szacunkiem - zaczął blondyn, ostrożnie dobierając słowa - ale wydaje mi się, że już przedstawiłem całą sprawę straży miejskiej. W szczegółach.
    - Tak, a straż przedstawiła ją mnie - zgodził się dowódca i zaczął wyliczać na palcach: - Włamanie, zakłócanie spokoju, aresztowanie bez nakazu, zagrażanie bezpieczeństwu publicznemu...
    - Zniszczenie mienia - dodał Phil zanim ugryzł się w język.
    - To wszystko już słyszałem, Walter - głos starszego mężczyzny skamieniał. - Nie potrzebuję twojego potwierdzenia o przebiegu zdarzeń. Mam od tego zeznania trzech świadków. Chcę, żebyś mnie przekonał, dlaczego nie powinienem urwać ci łba i oddać go porucznikowi Millerowi.
    Najgorszą częścią słuchania reprymend Laskolnyka był ten spokój, z jakim wypowiadał podobne rzeczy. Mało który łowca potraktowałby taką groźbę poważnie, zwłaszcza od tak przyjaznego i empatycznego przełożonego jak Laskolnyk, jednak Philip przysiągłby, że dla niego ten człowiek zrobiłby wyjątek. Wszyscy wiedzieli, iż Licho miał... specyficzny wpływ na swoich nauczycieli. Cała wspólna historia mężczyzny ze strażą miejską jego dowodziła dziecinnego wręcz uporu oraz nierzadko otwartej niesubordynacji, a jednak każdy jego były mentor wspominał go z uśmiechem. Remus Gotrand (niech mu Pani przyświeca) zawsze powtarzał, że miał szczęście znaleźć tego chłopaka na ulicy, gdy pozostała starszyzna Korpusu Łowców klęła na tę ,,gówniarską wyjątkowość". Akhme Białe Pióro - mistrz szermierki, bez którego Gwardia Królewska nie umiałaby utrzymać mieczy prosto - również bardzo go lubił, chociaż, jak powiedział samemu Philipowi w dzień zakończenia nauk u niego, nigdy nie trafił na równie wyszczekanego żółtodzioba. Walter, zaraz po Katyi Gotrand, był także ulubieńcem Laskolnyka. Phil wiedział, że właśnie dlatego to on dostawał najcięższe baty, gdy coś ,,przeskrobał". Kazania miały być wyraźnym ostrzeżeniem - dowódca nie chciał go wydalić ze swojej jednostki, choć Licho dawał mu ku temu masę powodów.
    Sympatia na szczęście nie była jedynym powodem, dla którego Philip nadal nosił czarny płaszcz. Bo chociaż jego działania były radykalne, nie dało się odmówić im skuteczności. Miał na swoim koncie więcej rozwiązanych spraw i zleceń niż niektórzy weterani, pomimo faktu, iż za ich czasów był większy popyt na usługi łowców czarownic. Był dobry w swoim fachu i ostatnia akcja także tego dowodziła. Owszem, została po niej wyrwa w budynku, przerażeni sąsiedzi  i paru wkurzonych strażników, ale Licho pojmał niebezpieczną kryminalistkę, której wszystko uszłoby na sucho, gdyby nie jego wścibstwo. Takiego poważnego i, niestety, nużącego śledztwa jak to nie mieli w Fortheimie od czasu Buntów, a Philip doprowadził je do końca. Za jego twardą determinacją, okazjonalną impulsywnością i arogancją kryły się nieprzeciętny spryt i spostrzegawczość. Walter wiedział, że nie mogą go wyrzucić. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało, jakby tylko narobił większego bałaganu, niejednokrotnie przysłużył się miastu i jego mieszkańcom. I świadomość tego pozwalała mu kłócić się z Laskolnykiem do woli.
    Co nie znaczyło, że robił to całkowicie niewzruszony.
    - Złapałem nekromantkę na gorącym uczynku - powiedział pewnie, choć zmiął przy tym brzeg trzymanego w rękach kapelusza. Na brodę Dhyrala, przecież nie miał dziesięciu lat. - Nie mogłem czekać na nakaz, gdy każdy dzień zwłoki oznaczał dla niej kolejną okazję do ucieczki. Prowadziliśmy to śledztwo prawie trzy miesiące. Ta kobieta chciała z nas zakpić.
    Laskolnyk patrzył przez chwilę bez żadnego odzewu, prosto w jasne oczy Licha. Młodszy mężczyzna nawet nie drgnął, chociaż instynkt samozachowawczy rozkazywał mu przedstawiać sobą przynajmniej odrobinę skruchy. W końcu dowódca Korpusu nachylił się w jego stronę.
    - Skąd wiedziałeś? - zapytał.
    Phil spodziewał się tego pytania. Przymknął oczy i westchnął.
    - Przecież wiesz - zmęczony ton głosu Waltera sugerował, że nie miał ochoty powtarzać tej samej historii po raz kolejny.
    - Domyślam się, że chodzi o twój... t a l e n t  - Laskolnyk skinął głową. - I że wychodzisz przez niego na wariata. Znowu. Pomóż mi więc lepiej go zrozumieć. Czy coś tym razem się zmieniło?
    W Korpusie prawie wszyscy choć raz mieli do czynienia ze specyficznym talentem magicznym Philipa. Nie żeby się nim umyślnie chwalił (brońcie bogowie, jeszcze tego mu było trzeba). Po prostu czasami podczas patroli czy wezwań zdarzało się, iż Licho nagle gwałtownie ożywał i, starając się zachować przy tym jak najbardziej dyskretnie, męczył obecnego partnera jak dziecko ciągnące rodzica za rękaw. Na pytanie, o co mu chodzi, zawsze odpowiadał czymś w stylu ,,Coś wyczułem". Wśród młodszych łowców ,,węch" Waltera szybko stał się popularną docinką, bo nader często prowadził go donikąd. Jednakże paru starszych, bardziej doświadczonych brało jego dziwne zachowanie bardziej poważnie. Carstein jako pierwszy zwrócił staremu Gotrandowi uwagę, że coś jest z młodym rekrutem nie tak. Do drugiego roku nauki te nagłe przeczucia były dla chłopaka wręcz udręką, bo gdy już raz złapał jakiś trop, skupienie się na czymkolwiek innym - w tym wypadku na lekcjach - było niebywale trudne. Phil nie rozumiał czego dokładnie szuka ani dlaczego znikało to tak samo, jak się pojawiało, bez żadnego powodu, poprzedzającego go odczucia. Był pewien jedynie tego, że niezwykle go to irytowało.
    Tak było do czasu aż Adrian Carstein, nauczyciel historii magii stosowanej, wyraźnie zaintrygowany nietypowym uczniem poprosił go o wyjaśnienie swojego zachowania. Poza dowiedzeniem się o samym istnieniu problemu, odkrył kilka interesujących faktów. Philip ,,cierpiał" na tę przypadłość od dziecka, aczkolwiek nasiliła się ona dopiero po przeprowadzce do Fortheimu (miał wtedy około dwunastu, trzynastu lat). To w głównej mierze przez nią chłopak nie potrafił ukończyć szkoły i w związku z tym nie miał nawet podstaw, by aplikować do Akademii Myśli Technicznej. W późniejszych latach zwolniono go także z nauk u kilku różnych osób - lekarzy, rzemieślników, a nawet sklepikarzy. Zupełnie, jakby nie nadawał się do czegokolwiek poza pomaganiem ojcu w naprawianiu narzędzi dla rolników, a nawet przy tym starszy Walter go pilnował. Do Korpusu trafił przez czyste zrządzenie losu oraz podjętą pod wpływem chwili decyzję, a odkąd przetrwał pierwsze egzaminy usilnie starał się udowodnić rodzinie oraz, przede wszystkim, sobie, że może coś w życiu osiągnąć.
    Oczywiście przeszkadzała mu tym niewyjaśniona, wrodzona dolegliwość, którą Carstein postanowił na własną rękę zbadać. Po kilku rozmowach i dziwacznych próbach (starszy łowca pokazywał Walterowi różne przedmioty lub prowadził do jakiegoś przypadkowego miejsca w mieście i pytał, czy coś czuje), odpowiedź okazała się oczywista: Philip reagował na magię i jej zarówno naturalne, jak i wymuszone impulsy.
    Do łowców czarownic często przyjmowano ludzi z rodzin przejawiających zdolności magiczne. Licho także się do tej grupy zaliczał - jego matka była wioskową szamanką i prawdziwym medium, a siostra bliźniaczka młodego łowcy podobno potrafiła zaklinać zwierzęta. Skoro jedno z rodzeństwa odziedziczyło możliwość kontrolowania przepływu magii, dziwnym by było, gdyby drugie nie potrafiło nic. Phil i tak był przypadkiem dziwnym, bo nie potrafił na nic wpłynąć, a jedynie odczuwać, gdy robił to ktoś lub coś innego, ale i tak sprawa wydawała się jasna. Pozostawało tylko pytanie, czy młody Walter byłby w stanie wykorzystać ten nietypowy talent w swojej profesji. Cały problem polegał na tym, że nikt nie czuł tego, co on, a sam Philip nie potrafił swojego zmysłu opisać. To było jak wyjaśnianie czym jest zapach komuś, kto od urodzenia nie posiadał węchu. Dodatkowo zmysł Licha rządził się swoimi niewyjaśnionymi zasadami, czasami prowadząc go do faktycznych magów lub czarownic, innym razem za to alarmował go, gdy mijał choćby elfa śpiewającego na rynku. I zanim łowca nauczył się z tym żyć, przypięto mu łatkę paranoika.
    Część członków Korpusu, która go rozumiała, już odeszła: Gotranda wzięła brunatna ospa w czasie plagi, a Carstein przeszedł na emeryturę i wrócił do rodzinnych stron w Avrilu. Pozostali mu tylko Katya - która, swoją drogą, już raz przeszła przez podobne odtrącenie ze strony równych rangą - oraz następca zmarłego dowódcy, Laskolnyk. Tylko oni pokładali jeszcze jakąś wiarę w zdolności magiczne Philipa, nad których panowaniem pracował odkąd tylko usłyszał od swojego nauczyciela, że to możliwe. I tylko im mężczyzna był w stanie się z tego zwierzać bez lęku, że uznają go za przewrażliwionego.
    - Sprawdzaliśmy dom jednej z podejrzanych - zaczął opowiadać. - Ja, Kat i Oliver Strong. To był już któryś budynek z kolei i wszystkim powoli puszczały nerwy, bo byliśmy prawie pewni, że znowu podłapaliśmy ślepy trop. Ale gdy przeszliśmy przez próg...
    - Odezwała się twoja intuicja - odgadł Laskolnyk.
    - To mało powiedziane. Tam po prostu... cuchnęło. Prawie jak zapach rozkładu - Licho zmarszczył nos na samo wspomnienie, chociaż magiczny odór nie miał nic wspólnego z prawdziwym węchem. - Ale nie takim normalnym, naturalnym. Coś było na rzeczy, czułem to, ale nic nie znaleźliśmy. Powiedziałem o tym Katyi i Oliverowi, że tym razem na pewno trafiliśmy. Strong był sceptyczny, a Kat zabroniła mi robić cokolwiek bez nakazu...
    - Udałeś się po niego? - przerwał mu znacząco dowódca.
    Philip na moment uciekł wzrokiem w kierunku podłogi.
    - Nie udzieliliby mi go - odpowiedział, wymigując się od bezpośredniego powiedzenia ,,Nie, nie poprosiłem o nakaz". - Nie miałem żadnych dowodów potwierdzających moje przypuszczenia poza przeczuciem, w które straż miejska i tak by nie uwierzyła.
    - Więc uznałeś, że nie będziesz marnował cennego czasu komendanta i szlachetnie sam dałeś sobie pozwolenie na podjęcie działań? - dokończył starszy z łowców. - Mam wrażenie, jakbym już to kiedyś słyszał...
    - Gdybym nic nie zrobił, śledztwo nadal stałoby w miejscu - palce Philipa zacisnęły się mocniej na rondzie kapelusza. - Ona wiedziała, że mamy ją na oku i że może wykorzystać prawo przeciwko nam. Wystarczyłoby nie dać Korpusowi żadnych namacalnych dowodów i straż miejska nie pozwoliłaby mi palcem kiwnąć, dopóki nie zobaczyliby na ulicy żywego trupa!
    Laskolnyk milczał chwilę, patrząc na blondyna wyraźnie niezadowolony.
    - Skończyłeś? - zapytał niebezpiecznie bezbarwnym tonem.
    Walter znów spuścił wzrok. Duma nie pozwalała mu przeprosić, bo wiedział, że miał rację. Na jego szczęście Laskolnyk znał go wystarczająco dobrze, by nie spodziewać się, iż usłyszy cokolwiek tego typu od upartego Licha. Czasami poważnie zastanawiał się jakim cudem Gotrand nie wyrzucił tego pyskatego gówniarza, którego zgarnął z ulicy, zamiast tego pozwalając mu pozostać tak samo wygadanym, ale jeszcze z przywilejami stróża prawa.
    Co on w ogóle tutaj robi?, pomyślał, nie pierwszy raz z resztą.
    Trzydziestodwulatek, w połowie Avrilczyk, wychowany w zupełnie innym klimacie po północnej stronie tanagleiskich gór. Ojciec - kowal, matka - wioskowa szamanka. Minimalny talent magiczny. Niechętny do współpracy i ogólnie ,,trudny w obyciu". Stroni od ludzi, ludzie stronią od niego, a jego jedynymi przyjaciółmi są porośnięty piórami szermierz i pół wampirzyca. Philip był urodzonym łamistrajkiem. Inność mężczyzny od pozostałych członków Korpusu uderzała człowieka w twarz przy pierwszej konfrontacji. Jego nieobliczalność (zarówno w negatywnym jak i pozytywnym sensie), upór godny krasnoluda, bezpośredniość, z jaką przedstawiał fakty. Nawet wyborem oręża wydawał się podkreślać jak bardzo odstaje od zwyczajowej wizji chłodnego fachowca - ze swoim lekkim, jednoręcznym mieczem, Licho był zmuszony do walki w zwarciu, wyjątkowo niebezpiecznej, gdy twoim przeciwnikiem była osoba władająca magią. Zamiast trzymać się na dystans stawał oko w oko z zagrożeniem, jakby odzywała się w nim gorąca krew górskich ludów, wśród których dorastał. Ta sama krew niechybnie była powodem, dlaczego sporo ludzi i nieludzi nie pałało do niego sympatią. A mimo tego na ustach Waltera tańczył ten sam spokojny, łagodny uśmiech. Chociaż nosił się w czerni, zawsze był pod bronią i nader często mówił co mu ślina na język przyniosła, potrafił roztaczać pogodną, wręcz przyjacielską aurę. Zdecydowanie nie dawał wrażenia kogoś, kto spędzał całe noce patrolując ulice, gdy któryś z posterunków straży miejskiej dopadała sezonowa grypa. Zmęczenie Licha - spowodowane nie tylko brakiem snu - dało się dostrzec jedynie w błękitnych oczach i posiniałych kręgach pod nimi.
    Oraz w tych rzadkich sytuacjach, gdy znad pozbawionego wesołości uśmiechu posyłał ci spojrzenie mówiące, że przeżył zbyt wiele, by poruszyły go tak nieistotne rzeczy, jak opinia publiczna.
    Laskolnyk oparł łokcie na blacie i pomasował palcami skronie. Niezależnie od tego, ile dobrego mógł powiedzieć o Philipie, czasami były podopieczny przyprawiał go o realny ból głowy. Nie mógł go wyrzucić, był tego boleśnie świadom. Po pierwsze: nie miał do tego dobrego pretekstu, bo dziura w budynku (Jak on to w ogóle zrobił?) nie była najgorszym przewinieniem w historii zniszczeń niebezpośrednio spowodowanych przez Philipa Waltera. Gdyby wyrzucił go teraz, wszyscy zaczęliby zarzucać mu, dlaczego nie zrobił tego wcześniej. Po drugie: żaden ku temu pretekst tak naprawdę nie był wystarczający. Dowódca łowców nie umiałby odebrać Lichu kapelusza z czystym sumieniem. Nie chodziło tu tylko o to, że miał do tego diabelnie inteligentnego gówniarza słabość. Laskolnyk znał się na ludziach i w czasie spędzonym wśród istot z każdej warstwy społecznej, nauczył się rozpoznawać tych, którzy mieli w sobie pasję dla swojej profesji. Niektórzy po prostu byli stworzeni do odegrania konkretnej roli, czuli się z nią dobrze, a na dodatek wykonywali rewelacyjną robotę. Philip bez wątpienia należał do tej grupy, chociaż odnalezienie powołania zajęło mu dwie dekady życia, podczas których jego rówieśnicy byli już studentami i czeladnikami, zdecydowanymi kim chcą zostać. Trafił do łowców praktycznie jako ochłap z rekrutacji i oto jest: podręcznikowo wyszkolony, z wieloletnim doświadczeniem i tak samo, jeśli nie bardziej, wyszczekany jak za czasów, gdy Carstein ganiał go po placu za spanie na wykładach o ahumanoidach w literaturze Avrilu. 
    Licho miał talent i zapał, dwie cechy, które chodziły ze sobą w parze rzadziej niż jakikolwiek nauczyciel by sobie życzył. Wyrzucenie Philipa Waltera z Korpusu najzwyczajniej nie wchodziło w grę. Laskolnykowi pozostało jedynie bezsilnie ukryć twarz w dłoniach i pogodzić się z rzeczywistością.
    - Mówienie, że to ostatni raz, gdy puszczam ci coś płazem, już straciło sens, prawda? - zapytał, bardziej myśląc na głos niż faktycznie mówiąc.
    - Obawiam się, że tak. Dawno temu - odpowiedział bezczelnie Licho. Powrót lekkiego uśmiechu złagodził jednak wypowiedź do sympatycznego przekomarzania się. Dowódcy do śmiechu nadal nie było, ale nie miał siły się kłócić.
    - W życiu nie spotkałem równie pechowego łowcy czarownic - stwierdził, z powrotem przysuwając niedokończony list. Zamoczył pióro w kałamarzu i wrócił do pisania ostatnich dwóch zdań. - Bo zakładam, że nie miałeś zamiaru uszkodzić budynku?
    - Nie wszystko poszło zgodnie z planem.
    - Czy tobie cokolwiek idzie zgodnie z planem?
    Blondyn przez moment wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. Laskolnyk westchnął. Przez kilka minut w gabinecie dało się słyszeć jedynie skrobanie stalówki o papier. W końcu dowódca łowców czarownic podpisał się, zwinął list, po czym przypieczętował go lakiem z odbitym symbolem korpusu - kuszą i piórem - i inicjałami nadawcy.
    - Do porucznika Millera - powiedział stanowczo, wyciągając zwój papieru w stronę podwładnego.
    - Mam wracać do komendy straży za karę? - Philip ani nie wydawał się zdziwiony, ani nie oczekiwał oczywistej odpowiedzi. Po prostu schował list do wewnętrznej kieszeni płaszcza.
    - Jeszcze raz go przeprosisz w imieniu moim i swoim.
    - Wiesz, gdzie Miller może sobie wsadzić moje przeprosiny... - skomentował.
    - Tam, gdzie ja jego marudzenie - odpowiedział Laskolnyk, odprawiając Philipa gestem. - Nie narób więcej bałaganu po drodze, Licho - dodał, gdy ten wychodził, znowu akcentując felerne przezwisko.

Song Theme

Relacje z innymi postaciami
        Reputacja osławionego Licho Waltera, a przynajmniej zdaniem jego dowódcy, pozostawia wiele do życzenia. Przez swój ośli upór Philip nader często podejmuje... "odważne" decyzje w swoich śledztwach, co kończy się (poza tym, że sukcesem, ale po co przypominać...) głośnymi akcjami z mnóstwem świadków. To starsi łowcy nadali mu przezwisko, które zapadło prawie całemu Fortheimowi w pamięci. Nie tak, żeby mieszkańcy wytykali go od razu palcami na ulicy - Phil nie jest w końcu żadnym celebrytą i na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się wśród innych członków Korpusu. Niestety żaden inny nie nosi przy sobie miecza zamiast tradycyjnej kuszy. Żaden inny także nie ma problemów z rzucaniem prostych zaklęć. I chociaż nazwisko "Walter" wiele nie mówi, te dwie cechy wystarczają, by prawie co drugi zleceniodawca reagował na niego zduszonym "O cholera, to Licho."
    Inaczej jest w okolicach podmiejskich, gdzie Philip mieszka ze swoją siostrą bliźniaczką, Celeste. Walterowie z majątku ojca odziedziczyli cały zajazd - piętrowy budynek z dobudowanym zakładem rzemieślniczym. Zawsze pomocna Niedźwiedzica na pewno zgarnia większość uwielbienia ze strony sąsiadów, ale jej brat okazuje się czasem niemniej rozchwytywany. Czasami dobrze jest mieć za sąsiada specjalistę od magicznych stworzeń czy uroków, nie mówiąc już, że każdemu starszemu człowiekowi przyda się czasem młodsza para rąk.
    W kwestii pokrewieństwa krwi, Walterowie zostali całkowicie sami na tym świecie. Nic więc dziwnego, iż trzymają się ze sobą całe życie. W rodzinnych okolicach traktowano ich jak odmieńców, a w Fortheimie zajęło im lata zanim poczuli się tu jak w domu. W międzyczasie zmarł ich ojciec, zostawiając kuźnię i zakład w rękach Celeste. Pomimo faktu, że urodzili się tego samego dnia, Licho zawsze myślał o Cel jak o starszej siostrze, jeśli nie matce. Kobieta zawsze jest pierwszą, by się o niego martwić i drugą, by prawić mu kazania (nie jej wina - po prostu nie jest fizycznie w stanie wyprzedzić Laskolnyka). Uznała także za punkt honoru wytykać mu jego kulturę osobistą i wypytywać o wszystko co działo się w pracy. Mało ludzi w ogóle mu wierzy, że to jego siostra, nie wspominając już bliźniaczka: kobieta wygląda, jakby mogła go przerzucić przez ramię jak lalkę (i jak najbardziej może). Walter jest w porównaniu chuchrem, ale nie ukrywajmy, większość mężczyzn jest przy niej niczym.
    Jeśli Philip czegokolwiek się w życiu nauczył o relacjach z innymi, to tego, że kilkoro zaufanych przyjaciół jest lepsze niż grono znajomych. A nikt nie zaprzyjaźnia się na dziwniejsze sposoby niż on. Engel Mittal - facet, który właściwie już mieszka u Walterów - jest tego idealnym przykładem. Licho po prostu pewnego dnia wpadł jak burza do doków, gnany jednym ze swoich magicznych przeczuć, by zastać stojącego w wodzie po pas pracownika, młodszego od niego o kilka lat i równie zdziwionego. Okazało się, że En jest potomkiem potężnych magów, czy coś w tym stylu, i chociaż nie potrafi wykorzystywać swojego talentu, posiada ogromny potencjał magiczny. Przez aż idiotycznie głupi czas historia się powtarzała: zmysł Waltera świrował, zamiast zagrożenia znajdował Engela i obu robiło się głupio, bo za nieporozumienie odpowiadały ich "magiczne kalectwa", na które mieli nijaki wpływ. Za którymś razem wpadanie na siebie w ten sposób stało się właściwie rutyną. Jak to eskalowało do punktu, w którym artysta został właściwie członkiem rodziny - tego Licho nie potrafi wyjaśnić. Po prostu pewnego razu zaprosił Mittala do zajazdu i już tam został, a przynajmniej wpada tam prawie że regularnie. Philip już przyzwyczaił się do szykowania trzech nakryć do kolacji zamiast dwóch.
    A nawet jeśli En akurat danego wieczoru nie wpadnie, istnieje zawsze szansa, iż będzie to inny z przyjaciół łowcy, choćby Akhme. Bowiem to właśnie słynny na całe miasto Białopióry, okrzyknięty najlepszym szermierzem Fortheimu, nauczył niesławnego Licho walki mieczem. Ze wszystkich historii, jakimi Walter może się pochwalić, ta bez dwóch zdań jest najbardziej nieprawdopodobna. W końcu Akhme Białe Pióro jest szanowanym nauczycielem ze Szkoły Rycerskiej, odpowiedzialnym za szkolenie przyszłych królewskich gwardzistów. Po co miałby uczyć walki mieczem łowcę czarownic? To brzmi co najmniej absurdalnie, ale mówimy tu o Philipie Walterze, czyli człowieku, który tworzy wyłącznie absurdalne sytuacje. Jakkolwiek by do ich spotkania nie doszło, faktem jest, że gdy pojawia się w odwiedziny na placu ćwiczeniowym, sowa traktuje go jak swojego ulubionego absolwenta. Z tegoż samego powodu nie omieszka przypominać mu, iż jego forma jest beznadziejna, a w takiej postawie to nawet dziesięciolatek by go wywrócił. Philip po prostu uznaje, że Akhme nigdy nie przestał być jego nauczycielem.
    Mieczem zaprzyjaźnił się z jeszcze inną osobą. Świętej pamięci Remus Gotrand, poprzednik Laskolnyka na pozycji dowódcy Korpusu Łowców Czarownic, miał adoptowaną córkę, Katyę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby dziewczyna nie była połowicznie wampirzycą. Wbrew przeciwnościom poszła w ślady ojca i została łowczynią, wykorzystując swój nieludzki refleks i siłę. Jak się więc można domyślić, również uznaje kusze za bezużyteczne. Zamiast tego nosi rapier. A w całym Korpusie był tylko jeden idiota, który zdecydował się pchać z bronią białą do takiej roboty. Katya jest także jedynym łowcą mogącym mieć jakiekolwiek pojęcie jak to jest żyć z dodatkowym zmysłem, bo sama przeszła przez piekło ucząc się ignorować nadmiar bodźców z otoczenia. W ten sposób Licho odnalazł wspólny język już z trzecim "odmieńcem".

Inne
  •     Bliscy towarzysze z Korpusu (między innymi Katya, Laskolnyk i emerytowany już Carstein) nazywają dodatkowy zmysł Licha jego "nosem". Początkowo był to dowcip, ale po jakimś czasie nawet Philip zaczął używać stwierdzeń jak "Coś tu śmierdzi" albo, że ktoś "pachnie normalnie", bo w ten sposób było mu łatwiej opisać im jak to jest wyczuwać magię. Trudno go nie zrozumieć. To tak, jakbyś próbował wytłumaczyć komuś niewidomemu od urodzenia jaka jest różnica między czerwonym i niebieskim. Z tym, że, idąc tym porównaniem, Walter nigdy w życiu nie spotkał drugiej widzącej osoby. O wiele prościej było przyjąć na siebie łatkę "magicznego nosa". Jedno go tylko w tym denerwuje - od porównywania swojego talentu do węchu faktycznie zaczął go swędzieć nos. Teraz, gdy nagle łapie trop, wciąga powietrze jakby faktycznie czuł jakiś zapach i marszczy go, gdy okazuje się nieprzyjemny.
  •     Niekontrolowana natura "węchu" Licha pozostawała praktycznie bez zmian przez lata jego kariery w Korpusie. Mężczyzna starał się z nim oswoić na różne sposoby, na przykład poprzez prowadzenie w notesie tabelki. Za każdym razem, gdy prześledził do źródła jakiś trop, stawiał kreskę w jednej z kolumn: "Zagrożenie", "Fałszywy alarm" lub, teraz już nieużywanej, "Engel". Jedynym odkryciem, którym wyniósł z tego doświadczenia, jest właśnie to dotyczące powodu dlaczego przestał korzystać z trzeciej kolumienki. Walter po spędzeniu wystarczającej ilości czasu w jednym pomieszczeniu z Enem odkrył, że potrafi rozpoznać jego trop. Co więcej, nauczył się jak go ignorować, by nie zagłuszał wszystkiego innego. Oznaczało to, iż z wystarczającą ilością czasu może nawet mógłby rozpoznawać "zapachy", z którymi już się kiedyś spotkał. I faktycznie, Philip doskonale pamięta jak "pachnie" między innymi czarna magia (aczkolwiek w całym "magicznym szumie" Fortheimu potrafi wyłapać tylko te naprawdę mocne zaklęcia). Jego notatki zaczęły być bardziej szczegółowe, bo teraz mając do czynienia z podobnymi do siebie odczuciami może je opisywać. Oczywiście - jako że nikt inny nie czuje tego co on - opisywanie czegoś jako "fioletowy i głośny" ma sens tylko dla niego.
  •     Philip jest dyslektykiem. Trudno się tego domyślić, bo facet, pomimo trudności z czytaniem, wydaje się świetnie obeznany w literaturze. Wada wychodzi na jaw z reguły dopiero wtedy, gdy łowca zostaje zmuszony do przeczytania czegoś na głos, choćby i drobniejszego napisu na jakimś szyldzie. W pracy z reguły ratuje go przed czytaniem jego partner, czyli albo Katya, albo Oliver (jakkolwiek by się ze Strongiem nie żarli, starszy kolega nigdy by go nie skompromitował w tak niski sposób). Co za tym idzie, Walter rzadko trzyma w ręku pióro i jego charakter pisma pozostawia sporo do życzenia.
  •     Na prawym boku szyi ma dosyć paskudnie wyglądający ślad zagojonego oparzenia. To pouczająca pamiątka po udziale Licha (jeszcze jako adepta) w Drugim Buncie Wiedźm. Zdążył się wtedy za to odwdzięczyć, zanim powstanie dobiegło końca. Co zabawne, dzisiaj mijając na ulicy autorkę blizny, bez oporu chyli przed nią kapelusza. Czarownica zresztą również przestała się wściekać za szramę na policzku i zupełnie naturalnie odpowiada ,,Dzień dobry".
  •     Licho nie cierpi kotów. Wszystko przez alergię na ich sierść. W końcu przerywanie zdania kichnięciem w przypadku łowcy czarownic jest wyjątkowo nieprofesjonalne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz