Każda sekunda była teraz na wagę złota. Jeżeli Ghadi Tambali był winny zamachu – a Ekaterina miała co do tego niemalże całkowitą pewność i tylko brak ostatecznego dowodu powstrzymywał ją od przyznania tego na głos – oznaczało to, że miał też godzinną przewagę nad strażnikami, a wraz z upływem kolejnych minut oddalał się coraz bardziej. Czas działał zdecydowanie na jego korzyść, ale Kata przecież nie miała zamiaru się poddać. Nie byłaby sobą gdyby odpuściła taką sprawę. Zwłaszcza, że chodziło tu przecież o bezpośredni atak na jej osobę. Poza tym ucierpiał Rauer – jeden z jej znajomych. Znalezienie sprawcy i postawienie go przed sądem było w tym momencie wszystkim czego mogła chcieć Ekaterina. Dlatego niecierpliwiła się bardziej niż kiedykolwiek, musząc czekać aż dozorczyni kamienicy wróci z mundurem. Nie umknęło to uwadze Akhme Białopiórego.
– Jestem przekonany co do tego, że zaraz wszystko się wyjaśni – pocieszył ją ze swoim drobnym, sowim uśmiechem na twarzy.
Ekaterina odpowiedziała mu równie słabym uśmiechem, doceniając próbę. Była jednak zbyt niespokojna, żeby pojedyncze zdanie cokolwiek zmieniło. Nieświadomie przytupnęła kilka razy lewym przednim kopytem, byle tylko nie tkwić bezczynnie w korytarzu. Naprawdę żałowała, że pomimo szczerych chęci nie miała szansy wygodnie zmieścić się na klatce schodowej. Gdyby naprawdę musiała, pewnie pokonałaby te kilka pięter schodów, bo przecież aż tak niezgrabna nie była, ale nie uśmiechało jej się odpowiadać za wyrządzone szkody. A takowe z pewnością by się pojawiły, choćby i przypadkiem.
– Tambali z każdą chwilą jest coraz dalej – stwierdziła. – Ucieka.
– Tego nie wiesz na pewno. Może wcale nie jest winny? Może to tylko nadzwyczajny zbieg okoliczności? – odpowiedział jej Akhme, ale nawet on nie brzmiał na zupełnie przekonanego swoją teorią.
– Wszystko ma sens, dopóki nie znajdziesz argumentów mówiących inaczej – przyznała. – A my mamy tylko strzęp materiału.
– To stanowczo zbyt mało, żeby mówić o jakichkolwiek argumentach.
– Wiem...
– Już jestem! Przepraszam, że tak... Córka schowała go do kufra z rzeczami do wyrzucenia – dozorczyni wróciła ze zwiniętym mundurem na rękach i niemal od razu podała go centaurzycy.
– Nic się nie stało – zapewniła grzecznie Kata. W końcu dozorczyni nie była zaledwie kilka minut, a nie kilka godzin. Nie mogła mieć pretensji do kobiety, bo ta przecież robiła wszystko, by pomóc.
Serce Ekateriny zabiło mocniej, kiedy rozwijała zawiniątko. Akhme tylko przyglądał się z ciekawością ze stosownej odległości. Najpierw dotarł do niej zapach mułu i słonej wody. Znała ten zapach – sama nie tak dawno temu schodziła do doku. To on... Musiała mieć absolutną pewność. Złapała za rękaw i przyjrzała mu się. Zmarszczyła brwi, kiedy okazało się, że jest cały. Sprawdziła jeszcze drugi i odetchnęła krótko przez usta. Mankiet był uszkodzony, a poszarpana krawędź wskazywała na to, że rozdarcie było raczej przypadkowe. Gdyby ktoś umyślnie wyciął kawałek wzoru z pewnością nie zostawiłby luźnych nitek.
– Wzór się zgadza – stwierdziła zaskoczona.
– A kształt uszkodzenia? – dopytał Białopióry.
Ekaterina wyciągnęła kawałek munduru i przyłożyła go do dziury. Pasował.
– Wszystko wskazuje na to, że Ghadi Tambali jednak jest winny – stwierdziła w końcu. – Musi odpowiedzieć za zamach na oddział KSF.
Akhme zmarszczył brwi jakby się przesłyszał. Dozorczyni zasłoniła usta rękami.
– Nie może być... – szepnęła – Taki dobry, porządny człowiek...
Kata spodziewała się wybuchu euforii. Zawsze jej towarzyszył, gdy coś odkrywała lub z czymś sobie poradziła. Tym razem było jednak inaczej. Nie czuła się szczęśliwa tylko jakby... rozczarowana? Przeczuwała, że Tambali może być sprawcą całego bałaganu w dokach. Wiedziała też, że mogła się mylić i dopiero po fakcie zdała sobie sprawę, że w o l a ł a b y nie mieć racji. Chodziło tutaj o tożsamość przestępcy. Ekaterina potrafiła zrozumieć kiedy ktoś biedny, może ciężko chory łamał prawo. Często tacy ludzie albo nie mieli innej możliwości, albo świadomie decydowali się na takie działania, bo wydawało im się, że tak będzie łatwiej. Ludzie, którzy nie mieli niczego do stracenia bardzo często robili złe rzeczy. Ale żeby były zbrojmistrz Gwardii Królewskiej? W Fortheimie nie mówiło się źle o członkach Gwardii i ludziach z nią związanych. Byli przecież wybitni; uchodzili za wzór. Wszyscy o tym wiedzieli. Świadomość jak blado wypada rzeczywistość w porównaniu z plotkami nie mieściła się centaurzycy w głowie. A już na pewno nie rozumiała dlaczego ktoś taki jak Tambali miałby atakować miejskich strażników.
– Cóż. W imieniu własnym i całej straży konnej dziękuję pani za pomoc i współpracę – wyrecytowała jedną z wielu standardowych formułek.
– Ależ to drobiazg. Cieszę się, że mogłam jakoś pomóc – zapewniła dozorczyni.
Ekaterina w towarzystwie Akhme opuściła kamienicę. Dwójka przypadkowych detektywów bezmyślnie ruszyła w drogę powrotną do Szkoły Rycerskiej.
– Nie mogę uwierzyć, że tak łatwo poszło. To przecież nie ma żadnego sensu – powiedziała po chwili ciszy. – Dlaczego Tambali miałby chcieć pozbyć się całego oddziału?
– Nie wiem i nie podoba mi się to – odpowiedział jej Akhme, kręcąc głową. – Najlepiej byłoby spytać go osobiście.
– Tylko nie mamy pojęcia dokąd się udał – zauważyła Kata, krzyżując ręce na piersi.
– Brał konia, więc raczej mało prawdopodobne, by wybrał się z powrotem do Noveiru.
– Co z tego, jeśli wszystkie drogi po tej stronie morza prowadzą do Fortheimu? Mógł wybrać dowolny kierunek byle dalej od miasta. Jest w ogóle na tyle znany, żeby strażnicy w bramach zwrócili na niego uwagę?
– Jeśli galopował na złamanie karku to może...
– Trzeba będzie spytać – podsumowała, krzywiąc się lekko.
Akhme zerknął krótko w stronę najbliższej z bram miejskich.
– Muszę wracać... – stwierdziła po namyśle – Przepytywanie strażników niczego mi nie da, jeśli będę musiała wracać i prosić o zgodę na opuszczenie miasta.
– Nie możesz opuszczać Fortheimu bez pozwolenia, Ekaterino? – zdziwił się Akhme.
Kata uśmiechnęła się nieznacznie, słysząc swoje imię. Brzmiało dobrze w sowim dziobie. Jednak Ekaterina nie miała złudzeń. Podziwiała Białopiórego jak niewielu innych i była wdzięczna mu, że zechciał jej towarzyszyć. Po prostu poczuła się jak uczniak, który usłyszał swoje imię wypowiadane przez swój największy autorytet. Podobało jej się to uczucie.
– Prywatnie mogę bez najmniejszych ograniczeń. To wolne miasto – wyjaśniła. – Jednak podczas służby wolno nam wychodzić głównie w przypadku rutynowych patroli okolicy.
– Strażnicy miejscy najskuteczniejsi są w mieście – skwitował Akhme. – Od której bramy masz zamiar zacząć?
Ekaterina nie odpowiedziała od razu. Zmarszczyła brwi, przypominając sobie mniej więcej plan miasta.
– Chyba od tej przy Targu Kamieniarzy. Wydaje mi się, że będzie najbliżej.
– Brama Kamienna – powtórzył Akhme w zamyśleniu. – W porządku, spotkajmy się tam. Muszę jedynie zapowiedzieć w szkole, że przez kilka dni będę nieobecny.
– Hę? Spotkajmy się? ,,My"? – zdziwiła się Kata.
– Jak już mówiłem, moja droga, Ghadi jest moim znajomym i dla własnego spokoju ducha muszę sprawdzić co z nim – wyjaśnił rzeczowo Białopióry, przystając niedaleko Szkoły Rycerskiej. – Jeżeli to nie problem, oczywiście. Nie chciałbym przeszkadzać lub zmuszać cię do łamania zasad.
– Żaden problem. Właściwie to nawet przyda mi się towarzystwo – zapewniła Ekaterina, uśmiechając się miło. – Do zobaczenia!
A potem Akhme ukłonił się głęboko i oboje poszli w swoje strony. Uśmiech centaurzycy zbladł odrobinę, gdy widmo rozmowy z dowódcą zaczęło jej ciążyć bardziej niż do tej pory. Co prawda nigdy nie naraziła się Vernerowi Benthamowi i ten nie miał powodów utrudniać jej życia, ale i tak nie lubiła z nim rozmawiać. Nawet jeśli Bentham chwalił ją stosunkowo częściej niż innych, a nie przepadał za chwaleniem swoich podwładnych bez wyraźnego powodu. Nie mniej istniała pewna przepaść pomiędzy nią, a budzącym respekt i szanowanym ćwierćelfem.
Minęła infirmerię w pośpiechu, nie zadając sobie trudu zajrzenia do środka. Rauer był w najlepszych możliwych rękach, więc nie trzeba było się nim przejmować. Ekaterina i tak miała zamiar kupić całą torebkę słodkich rogalików zanim zdecydowała się złożyć mu wizytę. Bez prezentu nie było takiej potrzeby.
– Gdzie tak pędzisz, łaszaku? – usłyszała nagle. Odwróciła się w stronę głosu, przez chwilę drepcząc bokiem. Kreig Bremoth przerwał czyszczenie siodła i przerzucił sobie szmatkę przez ramię.
– O, Kreig! Wybacz, okropnie się spieszę. Muszę jak najszybciej porozmawiać z Benthamem.
– Wszystko w porządku? – spytał, marszcząc krzaczaste brwi.
– Pewnie, że tak! Chyba wpadłam na trop. Możliwe, że wiem kto stoi za zamachem.
Bremoth pokręcił głową, śmiejąc się cicho.
– Mogłem się spodziewać, że to powiesz... Kto to taki?
– Nie będę rzucać oskarżeniami, które nie są sprawdzone – skrzywiła się lekko. – Dowiesz się, kiedy wrócę do miasta.
– Wyjeżdżasz? Potrzebujesz czegoś? Kogoś?
– Muszę dogonić swojego jedynego podejrzanego w sprawie. Wszystko co potrzebne mam tutaj – wskazała na swoją głowę – a swoje towarzystwo zaproponował mi Akhme Białopióry. Przepraszam, Kreig, naprawdę muszę już iść!
Uśmiechnęła się przepraszająco, odwróciła i szybkim kłusem ruszyła w stronę biura dowódcy. Odprowadziło ją jeszcze donośne: ,,Powodzenia!". A czas uciekał. Każda minuta oddalała ją od Tambaliego. Trzeba było się spieszyć.
– Trzeba będzie spytać – podsumowała, krzywiąc się lekko.
Akhme zerknął krótko w stronę najbliższej z bram miejskich.
– Muszę wracać... – stwierdziła po namyśle – Przepytywanie strażników niczego mi nie da, jeśli będę musiała wracać i prosić o zgodę na opuszczenie miasta.
– Nie możesz opuszczać Fortheimu bez pozwolenia, Ekaterino? – zdziwił się Akhme.
Kata uśmiechnęła się nieznacznie, słysząc swoje imię. Brzmiało dobrze w sowim dziobie. Jednak Ekaterina nie miała złudzeń. Podziwiała Białopiórego jak niewielu innych i była wdzięczna mu, że zechciał jej towarzyszyć. Po prostu poczuła się jak uczniak, który usłyszał swoje imię wypowiadane przez swój największy autorytet. Podobało jej się to uczucie.
– Prywatnie mogę bez najmniejszych ograniczeń. To wolne miasto – wyjaśniła. – Jednak podczas służby wolno nam wychodzić głównie w przypadku rutynowych patroli okolicy.
– Strażnicy miejscy najskuteczniejsi są w mieście – skwitował Akhme. – Od której bramy masz zamiar zacząć?
Ekaterina nie odpowiedziała od razu. Zmarszczyła brwi, przypominając sobie mniej więcej plan miasta.
– Chyba od tej przy Targu Kamieniarzy. Wydaje mi się, że będzie najbliżej.
– Brama Kamienna – powtórzył Akhme w zamyśleniu. – W porządku, spotkajmy się tam. Muszę jedynie zapowiedzieć w szkole, że przez kilka dni będę nieobecny.
– Hę? Spotkajmy się? ,,My"? – zdziwiła się Kata.
– Jak już mówiłem, moja droga, Ghadi jest moim znajomym i dla własnego spokoju ducha muszę sprawdzić co z nim – wyjaśnił rzeczowo Białopióry, przystając niedaleko Szkoły Rycerskiej. – Jeżeli to nie problem, oczywiście. Nie chciałbym przeszkadzać lub zmuszać cię do łamania zasad.
– Żaden problem. Właściwie to nawet przyda mi się towarzystwo – zapewniła Ekaterina, uśmiechając się miło. – Do zobaczenia!
A potem Akhme ukłonił się głęboko i oboje poszli w swoje strony. Uśmiech centaurzycy zbladł odrobinę, gdy widmo rozmowy z dowódcą zaczęło jej ciążyć bardziej niż do tej pory. Co prawda nigdy nie naraziła się Vernerowi Benthamowi i ten nie miał powodów utrudniać jej życia, ale i tak nie lubiła z nim rozmawiać. Nawet jeśli Bentham chwalił ją stosunkowo częściej niż innych, a nie przepadał za chwaleniem swoich podwładnych bez wyraźnego powodu. Nie mniej istniała pewna przepaść pomiędzy nią, a budzącym respekt i szanowanym ćwierćelfem.
Minęła infirmerię w pośpiechu, nie zadając sobie trudu zajrzenia do środka. Rauer był w najlepszych możliwych rękach, więc nie trzeba było się nim przejmować. Ekaterina i tak miała zamiar kupić całą torebkę słodkich rogalików zanim zdecydowała się złożyć mu wizytę. Bez prezentu nie było takiej potrzeby.
– Gdzie tak pędzisz, łaszaku? – usłyszała nagle. Odwróciła się w stronę głosu, przez chwilę drepcząc bokiem. Kreig Bremoth przerwał czyszczenie siodła i przerzucił sobie szmatkę przez ramię.
– O, Kreig! Wybacz, okropnie się spieszę. Muszę jak najszybciej porozmawiać z Benthamem.
– Wszystko w porządku? – spytał, marszcząc krzaczaste brwi.
– Pewnie, że tak! Chyba wpadłam na trop. Możliwe, że wiem kto stoi za zamachem.
Bremoth pokręcił głową, śmiejąc się cicho.
– Mogłem się spodziewać, że to powiesz... Kto to taki?
– Nie będę rzucać oskarżeniami, które nie są sprawdzone – skrzywiła się lekko. – Dowiesz się, kiedy wrócę do miasta.
– Wyjeżdżasz? Potrzebujesz czegoś? Kogoś?
– Muszę dogonić swojego jedynego podejrzanego w sprawie. Wszystko co potrzebne mam tutaj – wskazała na swoją głowę – a swoje towarzystwo zaproponował mi Akhme Białopióry. Przepraszam, Kreig, naprawdę muszę już iść!
Uśmiechnęła się przepraszająco, odwróciła i szybkim kłusem ruszyła w stronę biura dowódcy. Odprowadziło ją jeszcze donośne: ,,Powodzenia!". A czas uciekał. Każda minuta oddalała ją od Tambaliego. Trzeba było się spieszyć.
Akhme? Teraz przynajmniej mamy jakiś cel!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz