czwartek, 27 grudnia 2018

Od Akhme (CD Ekateriny) - Bolesna prawda

       Opuścili miasto po południu, głównie przez samo istnienie przeklętych formalności, nie pozwalających Akhme od tak odwołać reszty dzisiejszych lekcji. Już na końcu języka miał komentarz o rozpieszczonych bachorach nie umiejących utrzymać w ręce patyka, ale wtedy do jego rozmowy na schodach szkoły wtrąciła się Ekaterina, która poświadczyła przed dyrektorem (emerytowanym gwardzistą), że Sowa jest jej niezbędna w zidentyfikowaniu uciekiniera. Akhme uśmiechnął się z wdzięcznością do centaurzycy, ale odchodząc w stronę stajni i tak miał burzliwy humor.
    - Prawie dekada doświadczenia zawodowego, dziesiątki wyszkolonych rekrutów i nadal nie mogę odwołać jednej lekcji bez awantury - pokręcił głową niedowierzająco. - Tęsknię za posadą w straży miejskiej...
    Kata aż na chwilę zwolniła kroku. Szybko jednak otrząsnęła się i dogoniła szermierza.
    - Byłeś w straży miejskiej? - zapytała z niedowierzaniem.
    - Co w tym takiego dziwnego? - Sowa spojrzała na nią pytająco.
    - Ja... chyba nic, ale... to po prostu dziwne.
    - Wyobrażanie sobie kogoś z wysokiego stanowiska w bardziej powszechnej robocie? - zapytał. Po chwili wzruszył ramionami. - W sumie, racja, to może być trudne do zwizualizowania. Nawet jeśli awans społeczny jest całkowicie naturalnym zjawiskiem.
    - Ale żeby rekrut ze straży skończył w szkole rycerskiej...? - zaczęła, po czym szybko się zreflektowała: - Bez obrazy, oczywiście, nie miałam nic złego na myśli...
    - W to nie wątpię - mężczyzna uśmiechnął się uspokajająco. - Może po prostu coś podobnego mnie już nie rusza... w końcu trenuję przyszłych gwardzistów. Chyba jestem jedyną osobą, która nadal pamięta czasy, gdy sir Dominik Bleu nie potrafił trzymać prosto miecza. Wyobrażasz sobie, by ktoś mu to teraz wypomniał przy ludziach? Raz tak zrobiłem.
    Ekaterina mimowolnie parsknęła śmiechem.
    - I jak to się skończyło? - zapytała.
    - Akurat miałem na lekcji paru chłopaków, najstarszy miał może dwanaście lat. Dominik nie mógł powstrzymać się od komentarza o tym, dlaczego kilkunastolatkowi na naukach u słynnego Białopiórego nadal trzęsą się ręce. Tak więc powiedziałem uczniom: ,,Spójrzcie na sir Dominika - gdy był w waszym wieku bałem się dać mu do rąk drewniany miecz, ale i tak wyrósł na ludzi".
    Teraz dziewczyna roześmiała się już na głos. Akhme również, ale pozwolił sobie zaledwie na chichy chichot. Nie mniej i on był w dobrym humorze.
    - Tylko lepiej nikomu tego nie opowiadaj - zagroził żartobliwie. - Moja reputacja tego nie zdzierży.
    - Reputacja sir Bleua ucierpiałaby na tym bardziej - stwierdziła strażniczka. - Ale zgoda, obiecuję, że pozostanie to między nami.
    - Tylko między nami - powtórzył Białopióry, nie mogąc przestać się uśmiechać.

        Driada była ulubienicą Akhme wśród wszystkich koni z miejskiej stajni niedaleko szkoły. Przez swoją niedyspozycję w postaci jednej sprawnej dłoni, nie za bardzo lubił jeździć konno. Mnóstwo wierzchowców w Fortheimie uczono reagować wyłącznie na pociągnięcia lejcami i szermierz zawsze miał problemy ze skręcaniem przy prowadzeniu konia tylko jedną ręką. Ale stara poczciwa Driada, nauczona latami noszenia różnych ludzi z różnych szkół jeździeckich, reagowała na samo trącenie odpowiednią nogą. Wodze przydawały się tylko do hamowania, a to na szczęście jednoręki nieczłowiek mógł zrobić.
    Mimo to Kata i tak znowu była pod wrażeniem, ale Akhme nie miał najmniejszej ochoty rozwodzić się nad tym tematem, nawet jeśli i z siodła wyniósł sporo ciekawych, nierzadko zabawnych historii. Powstrzymywał go przed tym fakt, że wszystko wracało do jego skrzydła - części ciała dla niego wręcz ułomnej, nie pomagającej mu w żaden sposób w normalnym funkcjonowaniu. Za każdym razem, gdy jego myśli wracały do spoczywającej na udzie bezużytecznej kończyny, czuł, jak traci typowy mu spokój ducha. Nie lubił tego tematu. Bardzo go nie lubił.
    Zgodnie z oryginalnym planem, najpierw objechali wszystkie cztery bramy miasta, zaczynając od Kamiennej, i wypytywali strażników o pędzącego na złamanie karku jeźdźca. Okazało się, że Tambali rzeczywiście zwrócił na siebie uwagę - wyjechał w głąb Avrilu Bramą Tancerzy, prowadzącą na północny zachód. Z tej i najbardziej wysuniętej na północ - Bramy Perłowej - prowadziły drogi do Tanagleighu i Ekaterina w pierwszej kolejności słusznie uznała, że zbieg może spróbować przekroczyć granicę. Akhme jednak przyszło do głowy coś jeszcze...
    - Jedziemy przez Perłową - powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu i nawrócił konia w tamtą stronę, zanim Kata zdążyła zareagować. Pozostało jej tylko zaufać Białopióremu.
    Jechali przez jakiś czas galopem, aż Sowa przekonała strażniczkę, by zwolniła. W końcu z kłusu przeszli do stępu, co już w ogóle dziewczynę skonfundowało. Gdy droga skręciła w jakiś gęsty zagajnik, a słońce zaczęło już zachodzić, nie wytrzymywała i zapytała wprost:
    - Ścigamy Tambaliego, czy zwiedzamy okolicę?
    Akhme nie mógł jej winić za złość. W końcu ani razu nie wytłumaczył się, dlaczego ruszyli tą samą drogą, co Ghadi, oraz dlaczego zwolnili tempa, chociaż mężczyzna miał nad nimi sporo czasu przewagi.
    - Nie jedziemy za Ghadim - odpowiedział i szybko uniósł skrzydło do góry widząc, że Kata zamierza wejść mu w słowo. - Aktualnie jesteśmy  p r z e d  nim.
    Centaurzyca zamrugała kilka razy, nie do końca rozumiejąc.
    - Znam tę drogę. I Ghadi też ją zna - wyjaśnił. - To najszybsza trasa w stronę Tanagleighu oraz najbardziej oczywista.
    - I co to ma do naszej sprawy?
    - Byle zbieg chcąc uciec za góry na pewno wyjechałby Bramą Perłową, ale człowiek o sławie Tambaliego łatwo rzuca się w oczy. Dlatego jestem pewien, że objechał tę drogę dłuższym, okrężnym szlakiem...
    - Zaczynającym się przy drodze z Bramy Tancerzy - dokończyła strażniczka.
    Białopióry skinął głową.
    - Ghadi nie jest głupi. Mylenie tropu byłoby jak najbardziej w jego stylu - powiedział. - Poza tym, ta konkretna droga prowadzi do miejsca, które doskonale zna każdy samotny Noveirczyk w okolicy - wskazał skrzydłem przed siebie. Zagajnik kończył się kilka metrów przed nimi. Przez wyrwę w roślinnej zasłonie widać było w oddali rozstaj dróg, a na nim - typowo dla Avrilu - kilka domów, w tym jeden piętrowy, bez wątpienia będący gospodą.
    ,,Złoty księżyc" prowadził syn Avrilki i Noveirczyka, wielbiciel ojcowskiej kultury. W życiu nie był w Noveirze (chociaż w tych czasach już było go na taką podróż stać), ale każdego pochodzącego stamtąd człowieka traktował z najwyższym szacunkiem. Ghadi raz zabrał tutaj Akhme niedługo po tym, jak Sowa przywdziała barwy gwardii. Gospoda właściwie jak każda inna, jednak Białopióry z miejsca zauważył, że starszy zbrojmistrz żywił do tego miejsca specjalne uczucie. Szermierzowi wydawało się oczywistym, iż mężczyzna nie opuściłby Avrilu bez pożegnania z właścicielem ,,Złotego księżyca", a może nawet zostałby tutaj na noc, upewniwszy się najpierw, że nikt nie siedzi mu na ogonie.
    Akhme ściągnął wodze Driady i zeskoczył z siodła. Uwiązał klacz do płotu, ale zamiast wejść do środka, wskazał Ekaterinie ścianę budynku.
    - Czekamy na niego? - zapytała.
    - Nie może być w środku, skoro na zewnątrz nie ma żadnego konia poza Driadą - stwierdził i usiadł na ziemi, nie przejmując się płaszczem. Poklepał miejsce obok siebie. Kata westchnęła i położyła koński brzuch na trawie, starając się ułożyć tak, by od strony drogi nie było jej widać. Akhme tymczasem pilnował wejścia, gładząc w namyśle łebek Wąsika.
    - Jak dobrze znasz Tambaliego? - zainteresowała się centaurzyca, nie chcąc czekać w całkowitej ciszy.
    - Cóż, jak już wspomniałem, wszyscy Noveirczycy się znają - wzruszył ramionami. - To chyba jakaś typowa nam cecha. Lubimy swojaków, zwłaszcza, jeśli wszędzie wokół otaczają nas obcokrajowcy. Ghadi ze wzgląd na... wiadomo co, nie od razu poznał we mnie współplemieńca, ale był mile zaskoczony, gdy odpowiedziałem mu poprawnie na tradycyjne beduińskie pozdrowienie.
    - Tambali jest beduinem?
    - Nie do końca. Beduini nie noszą nazwisk. Wychował się w mieście, ale, jak później mi opowiadał, jako nastolatek zaczął podróżować z różnymi plemionami. Gdy dwie osobne grupy się spotykały przypadkowo na pustyni, żegnał się z dotychczasowymi kompanami i szedł z następnym plemieniem innym szlakiem.
    - Brzmi jak całkiem ciekawe życie. Daje dużo wolności - Kata uśmiechnęła się lekko. - Co go przekonało do przybycia do Fortheimu?
    - To samo, co kazało mu uciec z domu: chęć przygody. A ze swoim talentem kuźniczym szybko zaczął nieźle zarabiać. Dzięki niemu zaproponowano mu pracę w gwardii. Nigdy nie był prawdziwym gwardzistą, tak samo, jak ja nigdy nim nie byłem, ale byliśmy służbie królewskiej potrzebni na inne sposoby.
    Zapadła chwila ciszy. Zachód słońca właśnie się kończył.
    - Akhme, a jak ty myślisz? - zaczęła w końcu strażniczka. - Co mogło skłonić Ghadiego do podłożenia pułapki na mój oddział?
    Sowa westchnęła boleśnie.
    - Nie wiem. I nie wiem, czy chcę się tego dowiedzieć. Prawda może być w tym wszystkim najgorsza.
    Po tych słowach nie zaczynali już kolejnej rozmowy. Czekali w ciszy przez jeszcze kilkanaście minut, aż w końcu oboje usłyszeli tętent kopyt. Oczywiście zarówno słuch jednego jak i drugiego ostrzegł o zbliżającym się jeźdźcu długo zanim ten faktycznie pojawił się na drodze. Jeździec nosił brudnozielony płaszcz podróżny, z zarzuconym na głowę kapturem, chociaż noc zapowiadała się ciepła i pozbawiona deszczu. Akhme nie miał wątpliwości, że to był Ghadi.
    Powstrzymał gestem Ekaterinę przed wstaniem. Czekali, obserwując jak były zbrojmistrz uwiązuje konia prawie że obok Driady i wchodzi do spokojnej gospody. Dopiero wtedy Białopióry wstał.
    - Teraz nie będzie miał jak nam uciec - stwierdziła strażniczka.
    - Tak. Ale muszę tam wejść sam - uznał Akhme. Spojrzał na towarzyszkę. - Może uda mi się coś z niego wyciągnąć... i może mnie nie odważy się zaatakować. A nawet jeśli, to znam wszystkie jego sztuczki - ostatnie słowa dodał z niepokojącą pewnością siebie. Po namyśle podniósł z ramienia Wąsika i podał do rąk zaskoczonej Ekateriny. - Przypilnuj go - poprosił i ruszył w stronę drzwi.
    Wszedł do środka pewnym krokiem i rozejrzał się za Ghadim. O tej porze nie było jeszcze wielu gości, a Noveirczyk na dodatek miał swoje ulubione miejsce przy szynkwasie, gdzie mógł rozmawiać wesoło z gospodarzem lub jego gadatliwą żoną. Tym razem stanowisko piastował właściciel lokalu, który od razu rozpoznał przybysza i uśmiechnął się szeroko.
    - Akhme! - zawołał, na co Ghadi obejrzał się  z b y t  gwałtownie do tyłu. - Chodź tu do nas! Na Wszystkich Świętych, co was wszystkich tutaj w ten sam wieczór sprowadza?
    - Niestety, mnie wyłącznie interesy - powiedział bez ogródek szermierz. Podszedł bliżej, ale nie skorzystał z zaproszenia. Wolał stać w bezpiecznej odległości.
    - Twoje interesy? W naszej mieścinie? - mężczyzna zaśmiał się serdecznie. - Kogo od nas chcecie na rycerza pasować?
    - Zawsze chętnie przyjmę każdego śmiałka, ale tym razem nawet nie to mnie tu sprowadziło.
    Ghadi nadal siedział cicho. Uparcie gapił się w swoją posiwiałą już brodę, nie chcąc przypadkiem spojrzeć w błękitne oczy Sowy. Gospodarz chyba zorientował się, że coś jest nie tak jak być powinno. Posłał Białopióremu pytające spojrzenie. Fortheimczyk dał mu tylko niemy sygnał, by zostawił ich samych. Mężczyzna skinął więc tylko głową i poszedł zająć się czymś innym.
    - Wiesz co... - Ghadi w końcu odezwał się swoim ochrypłym głosem. - Jedno im przyznam: zaskoczyli mnie. Nie spodziewałem się, że poślą za mną ciebie.
    - Nikt mnie nie posłał - nie zgodził się szermierz. - Przyjechałem tu, bo poproszono mnie o pomoc. Na zewnątrz czeka strażniczka, którą mogłeś dzisiaj rano w najgorszym wypadku pozbawić życia. I zanim zostaniesz aresztowany, oboje chcielibyśmy wiedzieć, dlaczego były członek służby Jej Królewskiej Mości, człowiek niegdyś dumnie noszący czerwień i złoto, zdecydował się zorganizować zamach na oddział Konnej Straży Fortheimu.
    Tambali zaśmiał się wisielczo, ale nic nie powiedział.
    - No dalej - zachęcił go Białopióry. - Jesteś daleko od Fortheimu, słucham cię tylko ja. Dlaczego to zrobiłeś?
    - ,,Niegdyś" - mężczyzna niemal wszedł mu w słowo. - ,,Niegdyś", to naprawdę trafne sformułowanie. Niegdyś to ja różne rzeczy robiłem. Prawie całe życie w biegu. Aż utknąłem tutaj, na ,,służbie Jej Królewskiej Mości". Spróbowałem posiedzieć w miejscu, Akhme, ale to nie jest dla mnie.
    - Wystarczyło złożyć rezygnację. Opuścić miasto.
    - Ale to by było mało oryginalne, nie sądzisz?
    Białe Pióro poczuł, jakby krew mu zamarzła w żyłach.
    - Co masz na myśli? - zapytał. Jego głos przybrał beznamiętną barwę.
    - Że zrobiłem to z nudów - mężczyzna wzruszył ramionami. - Nie muszę się z niczego tłumaczyć ani tobie, ani nikomu innemu.
    - Z nudów - powtórzył prawie że nieprzytomnie Akhme.
    - Chętnie bym twoich morałów posłuchał, ale tak się składa, że mi się spieszy...
    Sowa zauważyła, jak w połowie zdania Tambali dyskretnie sięgnął za szynkwas. W momencie, gdy mężczyzna skoczył w jego stronę z nożem kuchennym w ręku, szermierz przyciągnął nogą wolny taboret spod najbliższego stołu i kopnął go w stronę napastnika. Ghadi potknął się i zwalił na ziemię z zaskoczonym okrzykiem, ściągając na siebie uwagę gości w gospodzie. Nóż wypadł mu z ręki. Akhme podniósł przedmiot i podał zszokowanemu właścicielowi. Tambali podniósł się na kolana, klnąc i szukając rękojeści swojej szabli, ale czując na sobie lodowate spojrzenie zamarł w bezruchu. Akhme Białe Pióro zacisnął ostrzegawczo dłoń na własnej broni.
    - Proszę, Ghadi - zaczął grobowym tonem. - Nie rób scen w przyjacielskiej gospodzie.
    Noveirczyk rozsądnie odpiął pas z szablą. Może i nie był w tamtej chwili do końca zdrowy na umyśle, ale wiedział, kiedy powinien się poddać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz