Raven Sailence szczycił się swoją legendarną wręcz spostrzegawczością. Do tego nie można mu było odmówić zdumiewająco dobrej jak na swój wiek pamięci. Może i nie pamiętał dosłownie każdej osoby, którą spotkał na przestrzeni ostatnich dwóch tysięcy lat, ale wydarzenia sprzed kilku godzin jeszcze nie zaczęły mu się zacierać. Był pewien, że znał ten zapach. Wcześniej, zanim nieznajomy prześladowca nie zaszczycił go swoją obecnością miał czas, żeby dokładnie przeanalizować kim jest intruz. Teraz, gdy odwrócił się już w końcu w jego stronę zyskał pewność – znał zapach tego człowieka. I był pewien, że nauczył się go na aukcji.
– ,,Nocny Prześladowca"... – powtórzył starannie, smakując to słowo. – Senny koszmar bogatych i utrapienie straży miejskiej zaszczycił mnie swoją obecnością. Czym zasłużyłem sobie na ten zaszczyt?
Revan nie odpowiedział od razu. Szczerze mówiąc, wyglądał jakby nie zamierzał odpowiadać wcale. Odpowiedź była po prostu zbyt oczywista, by wysilać się wymyślaniem ładnie brzmiących wymówek.
– To może nieco inaczej – zachęcił Raven z lekko skrywanym rozbawieniem. Musiał przyznać, że ten człowiek bawił go zupełnie inaczej niż reszta. – Z kim powinienem porozmawiać na temat szczegółów mojej niechybnie przedwczesnej śmierci?
– Z nikim – odparł krótko Nocny Prześladowca. – Aktualnie nie pracuję dla nikogo.
Raven pogładził chrapy Alacazma, posyłając zwierzęciu kolejną dawkę uspokajającego impulsu. W innym wypadku koń nigdy nie dałby mu się dotknąć. Stanowczo zbyt wiele przeszedł, by pozwolić pierwszemu lepszemu człowiekowi tudzież nieczłowiekowi podejść aż tak blisko. Czekało przed nim jeszcze wiele pracy. Ale prawdę mówiąc nie mógł się już doczekać.
– Cóż za paskudny brak manier – stwierdził po chwili, kierując te słowa bardziej do siebie niż do Revana. – Chociaż zapewne i tak dobrze wiesz kim jestem. Jednak dopełnię formalności: Raven Sailence. Dla intruzów Koszmarnik – uśmiechnął się lekko jednym kącikiem ust. Ostatnie słowa wybrzmiały jednak zdecydowanie złowrogo.
– To groźba? – spytał od niechcenia Prześladowca. Raven wiedział co prawda, że w rzeczywistości odpowiedź na to pytanie realnie interesuje jego rozmówcę, ale nie mógł sobie odmówić ciągnięcia tej dziwnej rozmowy. W życiu nie spodziewałby się, że sprawi mu to aż taką satysfakcję.
– Skądże znowu... Raczej niewinne ostrzeżenie. Dowiedziałeś się chociaż czegoś przydatnego?
– Słucham?
– Czy dowiedziałeś się czegoś przydatnego na mój temat, Nocny Prześladowco?
Pytanie było bardziej niż niewygodne. Dlatego nie spodziewał się żadnej odpowiedzi. A już na pewno nie zgodnej z prawdą. Ale przecież zupełnie nie o to chodziło – Raven chciał się tylko pobawić biednym śmiertelnikiem. Niestety nie zdecydował czy chciałby także się tym fascynującym intruzem odrobinę wzmocnić. Nie był jeszcze bardzo głodny, ale długie lata życia nauczyły go, by wykorzystywać nadarzające się okazje. Tej nocy mogło stać się jeszcze absolutnie wszystko.
– Być może – padła w końcu zdawkowa odpowiedź.
– W porządku. Domyślam się, że praca tego typu wymusza pewną dyskrecję, racja? Powinniśmy wracać na przyjęcie. Ludzie nie lubią, gdy zostawiam ich samych na zbyt długo.
– ,,My"? – upewnił się Revan, odruchowo zerkając w stronę drzwi stajni. Oceniał swoje szanse? Prawdopodobne... Jednak zupełnie niezgodne z planem Koszmarnika.
– Owszem. Może i jesteś tu nieproszonym gościem, ale fortheimski zwyczaj nakazuje ugościć każdego kto pojawi się na progu domu. Zdaję sobie sprawę z tego, że do miasta nie jest najbliżej. Dlatego jeśli zaczekasz, spróbuję zorganizować ci transport.
W tym momencie się zdradził. Jeśli Revan był wystarczająco uważny i bystry, powinien bez trudu zrozumieć, że jego rozmówca doskonale zdaje sobie sprawę z planów jakie jeszcze do niedawna Prześladowca snuł po drugiej stronie ściany. Poza tym był za bardzo miły. Najprawdopodobniej najbardziej od kilku dekad. Czasami lubił tak grać – odrobiną hojności wkupić się w łaski, zdobyć choć namiastkę zaufania... To dobrze działało. I otwierało szerokie kontakty. A Raven nie miał jeszcze w garści przedstawicieli tej najciemniejszej strony Fortheimu. Dlatego chciał, by Nocny Prześladowca doskonale go zapamiętał i wrócił w stosownym czasie. Zwłaszcza jeśli okazałoby się, iż Koszmarnik potrzebowałby pozbyć się kogoś, nie wzbudzając jednocześnie podejrzeń swoją nieobecnością. Jakby nie patrzeć ta znajomość była korzystna dla nich obu.
Nagle do jego uszu dotarł odległy chichot. Z sykiem wypuścił powietrze mocno zirytowany. Revan wyczuł to bez trudu, od razu cofając się o pół kroku. Raven Sailence czuł na sobie jego badawcze spojrzenie.
– Ani chwili spokoju... – prychnął pod nosem. Po chwili dodał jednak dla wyjaśnienia: – Zabierajmy się stąd. Ktoś ewidentnie usiłuje sprawdzić jak daleko może się posunąć, nadużywając przy tym mojej gościnności i dobrego humoru.
– Za pozwoleniem... Ja niczego nie usłyszałem, nie zobaczyłem ani nie poczułem – zauważył Revan, mrużąc oczy w skupieniu.
– Z pewnością – stwierdził cierpko Raven, gasząc lampę. Upewnił się, że Alacazmowi niczego do rana nie zabraknie, a potem przepuścił Revana przodem ku wyjściu.
Dwaj mężczyźni opuścili stajnię w ciszy. Tuż za jej progiem natknęli się na grupkę trzech młodych arystokratów; dwóch kobiet i mężczyzny. Skulone postaci usiłowały przemknąć niezauważenie dróżką, potykając się co i rusz. Chichotali przy tym cicho i natychmiast uciszali jeden drugiego, gdy któryś o mały włos nie przewrócił się, niszcząc przy tym efekt wielogodzinnej pracy krawców. Prawdziwi mistrzowie dyskrecji... Revan także musiał dojść do tego samego wniosku. Sailence w ciemności widział jego zmarszczone brwi.
– Nie zauważą nas dopóki nie zderzą się z którymś – zauważył szeptem Koszmarnik.
– Wcześniej mówili, że chcą obejrzeć konia – odpowiedział mu równie cicho Prześladowca. – Są niegroźni...
– I poza terenem udostępnionym gościom.
Arystokraci tymczasem zbliżyli się odpowiednio, by zorientować się, że ich misternie przygotowany plan najwyraźniej zawiódł. Przystanęli na środku ścieżki, nasłuchując i rozglądając się, zupełnie jakby mogli dojrzeć cokolwiek w ciemności. Skojarzyli się Ravenowi z sarnami, które widywał w czasach, gdy więcej czasu spędzał na przemierzaniu lasów jako lokalny myśliwy niż w pałacach. Skrzywił się na wspomnienie tych lat. Sarnia krew cuchnęła i smakowała niemiłosiernie paskudnie. Trochę tak jak ta mieszanka radosnej ekscytacji, niepokoju i strachu, którą roztaczała wokół siebie ściśnięta na ścieżce grupka. Ludzie to jednak zwierzęta.
– Hej, wy! – zawołał ich.
Przyciszone głosy ucichły. Mężczyzna zebrał się na odwagę dopiero po kilkunastu długich sekundach.
– Pan Sailence...?
– A któż by inny? – prychnął Raven, wręczając zgaszoną lampę swojemu towarzyszowi – Byłbyś tak miły i z powrotem zapalił światło, Prześladowco?
Nie dał Revanowi odpowiedzieć. Wydał polecenie i oczekiwał, że zostanie spełnione. Zresztą miał ważniejsze sprawy na głowie i dlatego właśnie od razu ruszył w stronę grupki. Okazało się, że doskonale ich znał. A ich rodziców znał jeszcze lepiej.
– Lord ven Aart nie będzie zachwycony, gdy się dowie o tym... incydencie waszej dwójki – spojrzał surowo na rodzeństwo, krzyżując ręce na piersi. A potem przeniósł wzrok na partnerkę chłopaka: – Pan Meese również może nie podzielać twojego humoru, młoda damo.
Cała trójka zmieszała się. Chłopak wbił wzrok w ziemię, kopiąc jakiś kamyczek, jego siostra mięła w palcach brzeg sukni. Jedynie ta trzecia – Ybnea Meese – miała dość odwagi, by nie opuszczać głowy całkowicie, ale nie patrzyła mu w oczy.
– My chcieliśmy tylko zobaczyć Alacazma, panie Sailence – broniła się. – Zaraz wracalibyśmy na przyjęcie...
– Zakradając się do mojej stajni jak, w najlepszym przypadku, złodzieje? – spytał nieprzyjemnie.
– To nie tak, proszę pana! – wtrącił młody ven Aart.
– Nie mieliśmy złych zamiarów – dodała jego siostra.
Raven westchnął dobitnie ciężko i pokręcił głową z wyraźną dezaprobatą.
– Dobrze wam radzę, wracajcie do ogrodu. Dopilnuję, żeby wasi rodzice dowiedzieli się o tej sytuacji. Rhedianie?
– Tak, proszę pana?
– Możesz być pewien, że ojciec dowie się, iż nie jesteś jeszcze wystarczająco dojrzały, by przypadła ci w udziale chociaż jedna zagroda z rodzinnego majątku. Idźcie już – odprawił ich gestem ręki.
Revan wreszcie zdecydował się podejść bliżej. Wcześniej, przez cały czas trwania tej krótkiej rozmowy, stał w stosownej odległości. Sailence nie miał wątpliwości, że Prześladowca pilnie przysłuchiwał się całej rozmowie. Znał ludzi jego pokroju i wiedział takie rzeczy, bo chociaż każdy z nich był nieco inny, niektóre rzeczy nie zmieniały się bez względu na wszystko. Zwłaszcza w czasach, gdy informacja była cenną walutą.
– Surowa kara jak na przyłapanie trójki dorosłych ludzi na ścieżce – zauważył mimochodem, kiedy arystokracji oddalili się pospiesznie na odpowiednią odległość.
– Na niewłaściwej ścieżce – doprecyzował Raven.
Pomiędzy dwójką bądź co bądź podejrzanych ludzi znów zapadło chwilowe, ale bardzo przyjemne milczenie. Niedługo później dotarli z powrotem do ogrodu. Revan oddał lampę czekającemu słudze. Raven w tym czasie półgłosem wydał polecenie, by dwójka innych sług przeniosła się pod stajnię i pilnowała, by nikt na pewno się do niej nie zbliżył.
– Alacazm potrzebuje zupełnego spokoju, jeśli kiedykolwiek ma zaufać człowiekowi – wyjaśnił krótko na pytające spojrzenie Revana. – Znam się na tym co zamierzam...
– To zwierzę dość już wycierpiało...
– Niezmiernie cieszy mnie to, że się zgadzamy – stwierdził Koszmarnik, lekko mrużąc oczy dla dodania sobie milszego czy bardziej wesołego wyglądu. Nie był przyzwyczajony do takich zachowań, więc z pewnością nie wyszło mu aż tak naturalnie jak planował. Dlatego postanowił zmienić temat nim Nocny Prześladowca zastanowi się głębiej nad tym grymasem: – Podoba ci się moje przyjęcie?
Revan rozejrzał się dookoła.
– Cóż... Jest oryginalne.
– Z jakiegoś powodu arystokracja wszystkich czasów uważa białą cerę za przejaw wysokiego urodzenia, a przebywanie na świeżym powietrzu za prostackie. Mylą się przeokrutnie, moim skromnym zdaniem, bo wystarczy rozejrzeć się dookoła, by stwierdzić, że bawią się całkiem dobrze.
– Zwłaszcza te młode damy, które tak otwarcie patrzą w tę stronę – zauważył Prześladowca.
– Spostrzegawczość profesjonalisty – podsumował Raven. – Nie chciałbyś może od czasu do czasu dla mnie popracować?
– Wszystko zależy od okoliczności i motywu – odparł Revan. Ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył. Był tak samo ostrożny i uważny przez cały czas, zupełnie nieświadomie zaskarbiając sobie coraz żywszą uwagę Koszmarnika. Teraz Raven miał pewność, że ich drogi z pewnością jeszcze się przetną.
– Doskonale, Revanie. W takim razie spodziewaj się wiadomości ode mnie... – uśmiechnął się lekko, widząc powątpiewanie w oczach mordercy – Bądź pewny, że znajdę cię, jeśli będę chciał.
– To ten moment, w którym mam sobie iść jak każdy dobry pracownik? – spytał wprost.
– Nie wyrzucę cię stąd. Jeśli chcesz możesz zostać: popytasz ludzi o interesujące tematy, zjesz lepiej niż kiedykolwiek wcześniej w Fortheimie, być może poznasz damę, która wciągnie cię do świata elity miejskiej, a już na pewno podwiezie do miasta... A jeśli nie chcesz skorzystać z możliwości możesz wyjść tyłem domu przez bibliotekę. W środku każdy sługa, którego spotkasz z pewnością cię pokieruje. Decyzja należy do ciebie, Prześladowco... I dziękuję za to spotkanie. Było fascynujące.
– To może nieco inaczej – zachęcił Raven z lekko skrywanym rozbawieniem. Musiał przyznać, że ten człowiek bawił go zupełnie inaczej niż reszta. – Z kim powinienem porozmawiać na temat szczegółów mojej niechybnie przedwczesnej śmierci?
– Z nikim – odparł krótko Nocny Prześladowca. – Aktualnie nie pracuję dla nikogo.
Raven pogładził chrapy Alacazma, posyłając zwierzęciu kolejną dawkę uspokajającego impulsu. W innym wypadku koń nigdy nie dałby mu się dotknąć. Stanowczo zbyt wiele przeszedł, by pozwolić pierwszemu lepszemu człowiekowi tudzież nieczłowiekowi podejść aż tak blisko. Czekało przed nim jeszcze wiele pracy. Ale prawdę mówiąc nie mógł się już doczekać.
– Cóż za paskudny brak manier – stwierdził po chwili, kierując te słowa bardziej do siebie niż do Revana. – Chociaż zapewne i tak dobrze wiesz kim jestem. Jednak dopełnię formalności: Raven Sailence. Dla intruzów Koszmarnik – uśmiechnął się lekko jednym kącikiem ust. Ostatnie słowa wybrzmiały jednak zdecydowanie złowrogo.
– To groźba? – spytał od niechcenia Prześladowca. Raven wiedział co prawda, że w rzeczywistości odpowiedź na to pytanie realnie interesuje jego rozmówcę, ale nie mógł sobie odmówić ciągnięcia tej dziwnej rozmowy. W życiu nie spodziewałby się, że sprawi mu to aż taką satysfakcję.
– Skądże znowu... Raczej niewinne ostrzeżenie. Dowiedziałeś się chociaż czegoś przydatnego?
– Słucham?
– Czy dowiedziałeś się czegoś przydatnego na mój temat, Nocny Prześladowco?
Pytanie było bardziej niż niewygodne. Dlatego nie spodziewał się żadnej odpowiedzi. A już na pewno nie zgodnej z prawdą. Ale przecież zupełnie nie o to chodziło – Raven chciał się tylko pobawić biednym śmiertelnikiem. Niestety nie zdecydował czy chciałby także się tym fascynującym intruzem odrobinę wzmocnić. Nie był jeszcze bardzo głodny, ale długie lata życia nauczyły go, by wykorzystywać nadarzające się okazje. Tej nocy mogło stać się jeszcze absolutnie wszystko.
– Być może – padła w końcu zdawkowa odpowiedź.
– W porządku. Domyślam się, że praca tego typu wymusza pewną dyskrecję, racja? Powinniśmy wracać na przyjęcie. Ludzie nie lubią, gdy zostawiam ich samych na zbyt długo.
– ,,My"? – upewnił się Revan, odruchowo zerkając w stronę drzwi stajni. Oceniał swoje szanse? Prawdopodobne... Jednak zupełnie niezgodne z planem Koszmarnika.
– Owszem. Może i jesteś tu nieproszonym gościem, ale fortheimski zwyczaj nakazuje ugościć każdego kto pojawi się na progu domu. Zdaję sobie sprawę z tego, że do miasta nie jest najbliżej. Dlatego jeśli zaczekasz, spróbuję zorganizować ci transport.
W tym momencie się zdradził. Jeśli Revan był wystarczająco uważny i bystry, powinien bez trudu zrozumieć, że jego rozmówca doskonale zdaje sobie sprawę z planów jakie jeszcze do niedawna Prześladowca snuł po drugiej stronie ściany. Poza tym był za bardzo miły. Najprawdopodobniej najbardziej od kilku dekad. Czasami lubił tak grać – odrobiną hojności wkupić się w łaski, zdobyć choć namiastkę zaufania... To dobrze działało. I otwierało szerokie kontakty. A Raven nie miał jeszcze w garści przedstawicieli tej najciemniejszej strony Fortheimu. Dlatego chciał, by Nocny Prześladowca doskonale go zapamiętał i wrócił w stosownym czasie. Zwłaszcza jeśli okazałoby się, iż Koszmarnik potrzebowałby pozbyć się kogoś, nie wzbudzając jednocześnie podejrzeń swoją nieobecnością. Jakby nie patrzeć ta znajomość była korzystna dla nich obu.
Nagle do jego uszu dotarł odległy chichot. Z sykiem wypuścił powietrze mocno zirytowany. Revan wyczuł to bez trudu, od razu cofając się o pół kroku. Raven Sailence czuł na sobie jego badawcze spojrzenie.
– Ani chwili spokoju... – prychnął pod nosem. Po chwili dodał jednak dla wyjaśnienia: – Zabierajmy się stąd. Ktoś ewidentnie usiłuje sprawdzić jak daleko może się posunąć, nadużywając przy tym mojej gościnności i dobrego humoru.
– Za pozwoleniem... Ja niczego nie usłyszałem, nie zobaczyłem ani nie poczułem – zauważył Revan, mrużąc oczy w skupieniu.
– Z pewnością – stwierdził cierpko Raven, gasząc lampę. Upewnił się, że Alacazmowi niczego do rana nie zabraknie, a potem przepuścił Revana przodem ku wyjściu.
Dwaj mężczyźni opuścili stajnię w ciszy. Tuż za jej progiem natknęli się na grupkę trzech młodych arystokratów; dwóch kobiet i mężczyzny. Skulone postaci usiłowały przemknąć niezauważenie dróżką, potykając się co i rusz. Chichotali przy tym cicho i natychmiast uciszali jeden drugiego, gdy któryś o mały włos nie przewrócił się, niszcząc przy tym efekt wielogodzinnej pracy krawców. Prawdziwi mistrzowie dyskrecji... Revan także musiał dojść do tego samego wniosku. Sailence w ciemności widział jego zmarszczone brwi.
– Nie zauważą nas dopóki nie zderzą się z którymś – zauważył szeptem Koszmarnik.
– Wcześniej mówili, że chcą obejrzeć konia – odpowiedział mu równie cicho Prześladowca. – Są niegroźni...
– I poza terenem udostępnionym gościom.
Arystokraci tymczasem zbliżyli się odpowiednio, by zorientować się, że ich misternie przygotowany plan najwyraźniej zawiódł. Przystanęli na środku ścieżki, nasłuchując i rozglądając się, zupełnie jakby mogli dojrzeć cokolwiek w ciemności. Skojarzyli się Ravenowi z sarnami, które widywał w czasach, gdy więcej czasu spędzał na przemierzaniu lasów jako lokalny myśliwy niż w pałacach. Skrzywił się na wspomnienie tych lat. Sarnia krew cuchnęła i smakowała niemiłosiernie paskudnie. Trochę tak jak ta mieszanka radosnej ekscytacji, niepokoju i strachu, którą roztaczała wokół siebie ściśnięta na ścieżce grupka. Ludzie to jednak zwierzęta.
– Hej, wy! – zawołał ich.
Przyciszone głosy ucichły. Mężczyzna zebrał się na odwagę dopiero po kilkunastu długich sekundach.
– Pan Sailence...?
– A któż by inny? – prychnął Raven, wręczając zgaszoną lampę swojemu towarzyszowi – Byłbyś tak miły i z powrotem zapalił światło, Prześladowco?
Nie dał Revanowi odpowiedzieć. Wydał polecenie i oczekiwał, że zostanie spełnione. Zresztą miał ważniejsze sprawy na głowie i dlatego właśnie od razu ruszył w stronę grupki. Okazało się, że doskonale ich znał. A ich rodziców znał jeszcze lepiej.
– Lord ven Aart nie będzie zachwycony, gdy się dowie o tym... incydencie waszej dwójki – spojrzał surowo na rodzeństwo, krzyżując ręce na piersi. A potem przeniósł wzrok na partnerkę chłopaka: – Pan Meese również może nie podzielać twojego humoru, młoda damo.
Cała trójka zmieszała się. Chłopak wbił wzrok w ziemię, kopiąc jakiś kamyczek, jego siostra mięła w palcach brzeg sukni. Jedynie ta trzecia – Ybnea Meese – miała dość odwagi, by nie opuszczać głowy całkowicie, ale nie patrzyła mu w oczy.
– My chcieliśmy tylko zobaczyć Alacazma, panie Sailence – broniła się. – Zaraz wracalibyśmy na przyjęcie...
– Zakradając się do mojej stajni jak, w najlepszym przypadku, złodzieje? – spytał nieprzyjemnie.
– To nie tak, proszę pana! – wtrącił młody ven Aart.
– Nie mieliśmy złych zamiarów – dodała jego siostra.
Raven westchnął dobitnie ciężko i pokręcił głową z wyraźną dezaprobatą.
– Dobrze wam radzę, wracajcie do ogrodu. Dopilnuję, żeby wasi rodzice dowiedzieli się o tej sytuacji. Rhedianie?
– Tak, proszę pana?
– Możesz być pewien, że ojciec dowie się, iż nie jesteś jeszcze wystarczająco dojrzały, by przypadła ci w udziale chociaż jedna zagroda z rodzinnego majątku. Idźcie już – odprawił ich gestem ręki.
Revan wreszcie zdecydował się podejść bliżej. Wcześniej, przez cały czas trwania tej krótkiej rozmowy, stał w stosownej odległości. Sailence nie miał wątpliwości, że Prześladowca pilnie przysłuchiwał się całej rozmowie. Znał ludzi jego pokroju i wiedział takie rzeczy, bo chociaż każdy z nich był nieco inny, niektóre rzeczy nie zmieniały się bez względu na wszystko. Zwłaszcza w czasach, gdy informacja była cenną walutą.
– Surowa kara jak na przyłapanie trójki dorosłych ludzi na ścieżce – zauważył mimochodem, kiedy arystokracji oddalili się pospiesznie na odpowiednią odległość.
– Na niewłaściwej ścieżce – doprecyzował Raven.
Pomiędzy dwójką bądź co bądź podejrzanych ludzi znów zapadło chwilowe, ale bardzo przyjemne milczenie. Niedługo później dotarli z powrotem do ogrodu. Revan oddał lampę czekającemu słudze. Raven w tym czasie półgłosem wydał polecenie, by dwójka innych sług przeniosła się pod stajnię i pilnowała, by nikt na pewno się do niej nie zbliżył.
– Alacazm potrzebuje zupełnego spokoju, jeśli kiedykolwiek ma zaufać człowiekowi – wyjaśnił krótko na pytające spojrzenie Revana. – Znam się na tym co zamierzam...
– To zwierzę dość już wycierpiało...
– Niezmiernie cieszy mnie to, że się zgadzamy – stwierdził Koszmarnik, lekko mrużąc oczy dla dodania sobie milszego czy bardziej wesołego wyglądu. Nie był przyzwyczajony do takich zachowań, więc z pewnością nie wyszło mu aż tak naturalnie jak planował. Dlatego postanowił zmienić temat nim Nocny Prześladowca zastanowi się głębiej nad tym grymasem: – Podoba ci się moje przyjęcie?
Revan rozejrzał się dookoła.
– Cóż... Jest oryginalne.
– Z jakiegoś powodu arystokracja wszystkich czasów uważa białą cerę za przejaw wysokiego urodzenia, a przebywanie na świeżym powietrzu za prostackie. Mylą się przeokrutnie, moim skromnym zdaniem, bo wystarczy rozejrzeć się dookoła, by stwierdzić, że bawią się całkiem dobrze.
– Zwłaszcza te młode damy, które tak otwarcie patrzą w tę stronę – zauważył Prześladowca.
– Spostrzegawczość profesjonalisty – podsumował Raven. – Nie chciałbyś może od czasu do czasu dla mnie popracować?
– Wszystko zależy od okoliczności i motywu – odparł Revan. Ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył. Był tak samo ostrożny i uważny przez cały czas, zupełnie nieświadomie zaskarbiając sobie coraz żywszą uwagę Koszmarnika. Teraz Raven miał pewność, że ich drogi z pewnością jeszcze się przetną.
– Doskonale, Revanie. W takim razie spodziewaj się wiadomości ode mnie... – uśmiechnął się lekko, widząc powątpiewanie w oczach mordercy – Bądź pewny, że znajdę cię, jeśli będę chciał.
– To ten moment, w którym mam sobie iść jak każdy dobry pracownik? – spytał wprost.
– Nie wyrzucę cię stąd. Jeśli chcesz możesz zostać: popytasz ludzi o interesujące tematy, zjesz lepiej niż kiedykolwiek wcześniej w Fortheimie, być może poznasz damę, która wciągnie cię do świata elity miejskiej, a już na pewno podwiezie do miasta... A jeśli nie chcesz skorzystać z możliwości możesz wyjść tyłem domu przez bibliotekę. W środku każdy sługa, którego spotkasz z pewnością cię pokieruje. Decyzja należy do ciebie, Prześladowco... I dziękuję za to spotkanie. Było fascynujące.
Re? Nya? Jeśli masz coś do dodania/podsumowania, nie krępuj się. Ja już nie wiem co robię xD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz