Młoda para bezdyskusyjnie wynajęła Ossovom dodatkowy pokój w domu weselnym, licząc, że Avianie zostaną jeszcze na poprawinach. Orzeł i Kania tylko spojrzeli po sobie i bez dłuższego namysłu jednogłośnie uznali ,,Czemu by nie?". I tak nie mieli żadnych konkretnych planów (plusy życia wędrownego artysty), poza zobaczeniem kilku miejsc na avrilskim wybrzeżu. Morze im nie ucieknie, więc spokojnie mogli nadłożyć jeden dzień, powtórnie zabawić na przyjęciu i jeszcze za to zarobić. Rhenawedd źle się czuła z tym, ile dostali za swoje występy, bo poza obiecaną wypłatą gospodarze jeszcze dali im za darmo zjeść i wypocząć, jednakże z drugiej strony pobyt w domu weselnym był całkiem miły. Po raz pierwszy od dłuższego czasu mogła wziąć ciepłą kąpiel w bali, a potem nasłuchała się komplementów od druhen. Obracanie się w ,,babskim towarzystwie" od czasu do czasu nie było takie złe, zwłaszcza jeśli trafisz na kogoś, kto potrafi zająć się twoimi włosami.
W końcu Sikorka zdecydowała się wstać. Ostrożnie wysunęła się spod ręki i skrzydła Kage, nie chcąc go budzić. Pocałowała śpiącego Avianina delikatnie w czoło, zsuwając stopy na drewnianą podłogę. Rozciągnęła ręce, próbując przy tym też trochę rozprostować skrzydło. Lubiła spać na lewym boku, ale wiązało się to z częściowym leżeniem na swojej piątej kończynie, przez co rano zawsze była zdrętwiała. Mimo to nigdy nie zastanawiała się nad zmienianiem tego przyzwyczajenia. Gdyby spała na prawym, to Kage drętwiałoby skrzydło, a tego nie chciała.
Pokój nie był wielki, ale dobrze urządzony. Miał jedno podwójne łóżko przysunięte do ściany, okno z białymi firankami, pustą szafę (Ossovowie nie mieli czego w niej zostawiać) oraz toaletkę z lustrem i miską wody. Obok Kania postawiła jeszcze wazonik z bukiecikiem kwiatów, który dostała pierwszego wieczoru od kilku góra dziesięcioletnich dziewczynek. Usiadła na taborecie już ubrana, wyciągnęła z szuflady szczotkę i z jej pomocą spięła włosy trochę bardziej schludnie niż zwykle. Zadowolona ruszyła do drzwi i cicho wysunęła się na korytarz.
Gdy dotarła do schodów, oparła się o barierkę i spojrzała w dół na główny hol. Tak jak wcześniej myślała, nie było jeszcze wielkiego ruchu. Sporo gości poszło spać później od Serkage i Rhenawedd i, znając weselne zwyczaje, pewnie zaczną się schodzić do jadalni dopiero na obiad. Słychać jednak było, że niektórzy musieli wstać nawet wcześniej od Rhen: w kuchni trwała praca, by weselnicy nie rozjechali się do domów o pustych żołądkach. Właściciele domu weselnego - bardzo gościnne małżeństwo nazwiskiem Brevik - dbali o swoją reputację. Podobno na przyjęcia zjeżdżali się do nich nawet frotheimczycy, chociaż w słynnym mieście na pewno pełno było budynków idealnych do takich celów. Mieszczaństwo lubiło jednak okazjonalne wypady na wieś, a gdzie lepiej było urządzić wesele, niż wśród pięknych widoków, z dala od hałasu i smrodu. Dom Brevików miał tylko jedno piętro, ale był spory i otaczał go ogród z altanami przygotowanymi do przyjęć. Miał też własną stajnię i kilka dorożek. Pracowali tutaj lokaje, kucharze, pokojówki, stajenni i woźnicy - wszyscy z okolic, przeszkoleni przez panią i pana domu. Wszystko przygotowane tak, by nie dało się powiedzieć złego słowa o nazwisku Brevik.
Nagle drzwi frontowe się otwarły i do holu wszedł nie kto inny, jak właściciel budynku, prawdopodobnie idący na śniadanie. Rhen uśmiechnęła się i zawołała wesoło ,,Dzień dobry!". Mężczyzna spojrzał w górę odwzajemniając uśmiech.
- Dobry, a jakże! - odpowiedział. - Pani już na nogach?
- Nie lubię długo spać - Avianka wzruszyła ramionami. - Czuję się wtedy jakbym zmarnowała pół dnia.
Pan Brevik zaśmiał się.
- To tak jak ja. Skoro już pani wstała, to może zje pani z nami śniadanie? Margaret i tak pewnie nie puści was w drogę na czczo - zaproponował.
- Bardzo chętnie - odparła bez wahania Sikorka. - Pozwoli pan tylko, że zaczekam na Serkage?
- Ależ oczywiście! Taką dwójkę jak wy to grzech rozdzielać... - Brevik uśmiechnął się szeroko i ruszył w stronę jadalni.
Kobieta odprowadziła go wzrokiem. Westchnęła cicho. Ostatnie dwa dni były naprawdę przyjemne. Aż szkoda było ruszać dalej, ale żadne wesele nie może trwać wiecznie, a Ossovowie nie zwykli występować w jednym miejscu na stałe. Mimo tego Rhen wiedziała, że i tak nie będzie tęsknić - za każdym rogiem czekały ją kolejne cuda do odkrycia i nowa publiczność.
Zaczęła już rozważać powrót do pokoju i budzenie Kage, gdy usłyszała kroki na korytarzu za sobą. Obejrzała się zaciekawiona. Jeden z gości najwyraźniej wybierał się do domu wcześniej: brunet, gładko ogolony, mający nie więcej niż trzydzieści parę lat, ubrany w elegancką, ale nie zbyt drogą tunikę, spodnie jeździeckie i wysokie buty. Widząc Aviankę uśmiechnął się serdecznie i zamiast udać się od razu do jadalni, zatrzymał się obok niej.
- Pani Ossova? - upewnił się, nie chcąc pewnie przekręcić nazwiska. Kobieta skinęła uprzejmie głową. Wtedy mężczyzna, ku zaskoczeniu Kani, ukłonił się jej lekko, po czym przedstawił: - Lance Witthill, kupiec z Fortheimu.
- Miło mi pana poznać, panie Witthill - odpowiedziała Rhenawedd, zastanawiając się równocześnie, na co jej wiedza o profesji fortheimczyka. Ostatecznie uznała, że to najwyraźniej jakiś szlachecki ludzki nawyk i powstrzymała się od zadania tego pytania na głos.
- Chciałem się przedstawić pani i pani mężowi wcześniej, ale jakoś nie mogłem was złapać w tłumie.
- Całkiem możliwe. Byliśmy trochę zajęci... wszystkim - uśmiechnęła się przepraszająco.
- Ależ nic się nie stało. Ostatecznie przecież udało mi się zagadać do przynajmniej jednego z was - odparł brunet. - Mogę zająć pani parę minut?
- Oczywiście. I tak czekam na męża... - Rhen wypowiadanie ostatniego słowa wydawało się dziwne. Głównie dlatego, że Ossovowie nie byli powiązani niczyim węzłem małżeńskim, poza swoim własnym. Lance najpewniej był wyznania Świetlistej, jak spora część Avrilu, i w pojęciu jego religii Kania podobno robiła coś niebotycznie złego żyjąc z jakimś mężczyzną bez oficjalnego ślubu. Tak przynajmniej wczoraj jedna druhna wyjaśniała jej koncepcję ,,ślubu", gdy zapytała z ciekawości. Dla pewności wolała później nie poruszać tematu swojego związku ani wyznania, by nikogo nie urazić.
- A więc, przechodząc do rzeczy, chciałbym zaprosić ciebie i pana Ossovę do mojego domu w Fortheimie - wyjaśnił Witthill.
- Oh - Sikorce autentycznie zabrakło słów. - To bardzo... miłe z pana strony.
Wtedy kobieta zauważyła ponad ramieniem Lance'a Serkage wychodzącego z pokoju. Spojrzał w jej stronę i uniósł pytająco brew. Zaciekawiony podszedł kilka kroków, ale nie dołączył do rozmowy, zamiast tego tylko przysłuchując się słowom kupca:
- Za kilka dni moja siostra ma dwudzieste urodziny. Chciałem urządzić jej małe przyjęcie z tej okazji. I gdy oglądałem wasz pierwszy występ, z miejsca pomyślałem, że byłaby wami zachwycona równie mocno.
- Czyli proponuje nam pan występ w samym Fortheimie? - podkreśliła Avianka tak, by Kage na pewno usłyszał. Feniks uniósł tym razem obie brwi.
- Nie tylko to - Witthill uśmiechnął się myśląc, że Rhen już jest przekonana co do jego oferty. - Na przyjęciu może być obecnych parę dość wpływowych osób, które na pewno także będą wami zainteresowane. Fortheim docenia prawdziwą sztukę.
Sikorka znowu zerknęła ukradkiem na Kage. Nie chciała podejmować żadnych decyzji bez niego. Avianin dał jej na migi sygnał, by kontynuowała rozmowę. Najwyraźniej fragment o sztuce do niego przemówił.
- Hmmm… póki co brzmi ciekawie - stwierdziła więc Rhenawedd. - Sporo się nasłuchałam przez ostatnie dwa dni o Fortheimie. To podobno piękne miasto.
- Najpiękniejsze na wybrzeżu - zgodził się mężczyzna. - Idealne dla twórczych umysłów. Jestem przekonany, że byście się tam odnaleźli. Ale na pewno nie da się zwiedzić całego miasta w jeden dzień. Bez problemu znajdę wam jakiś nocleg, jeśli zgodzicie się wystąpić.
Serkage zastanowił się chwilę. W końcu uśmiechnął się lekko i wzruszył ramionami, zupełnie jak dwa dni temu, gdy przypadkiem wplątali się na listę gości weselnych. Rhen w ślad za nim uśmiechnęła się do kupca.
- Myślę, że Serkage spodoba się ten pomysł - odpowiedziała. - Moglibyśmy od razu ruszyć z panem? Nie znamy okolic i boję się, że po samym zapachu bryzy morskiej raczej do Fortheimu nie trafimy.
- To żaden problem - Lance parsknął śmiechem. - Mam ze sobą jednego luzaka, ale dzisiaj już nie muszę się nigdzie spieszyć. Wystarczy wam jeden koń.
- Z pewnością. Dziękuję.
- Ależ to ja dziękuję! - Witthill ukłonił się po raz drugi. - Poczekam na was w jadalni i po śniadaniu możemy ruszać w drogę.
Po tych słowach odwrócił się w stronę schodów i zszedł na dół. Kage odczekał chwilę, aż kupiec nie będzie mógł go usłyszeć, po czym dołączył do swojej ukochanej przy barierce. Gwizdnął z udawanego podziwu.
- Patrz no tylko, prawdziwa arystokracja - powiedział unosząc sugestywnie brwi.
- To tylko kupiec, Kage - kobieta przewróciła oczami i wychyliła się lekko do tyłu, by pocałować partnera na ,,dzień dobry". - Ale podobno ludzcy kupcy lubią o sobie myśleć jak o arystokratach.
- W takim razie trzeba będzie pokazać się z jak najlepszej strony - Orzeł wyprostował się i napuszył dumnie złote pióra, nakrywając skrzydłem ramię niczym drogim płaszczem. Potem założył jedną rękę za plecy, ukłonił się przesadnie nisko i wyciągnął do Rhenawedd drugą. - Czy uczynisz mi, pani Drakkar, ten zaszczyt i udasz się ze mną na przyjęcie w domu...? - urwał na chwilę.
- Witthillów - podpowiedziała mu szeptem Kania.
- … w domu Witthillów? - dokończył.
Rhen ujęła jego dłoń teatralnym gestem, jakby robiła to wyłącznie służbowo, a nie z przyjemności, i skrzywiła twarz wzorem najlepiej urodzonych dam.
- Już myślałam, że nigdy mnie nie zapytasz, panie Ossova - odparła wyniośle.
Długo tego przedstawienia nie potrafili utrzymać, bo gdzieś w połowie schodów roześmiali się niemal równocześnie. Kage ścisnął dłoń Rhen tak, jak naprawdę powinno się trzymać dłoń osoby, która coś dla ciebie znaczy.
- Jak dobrze, że nikt mi nie kazał do ciebie tak mówić, Sikorko - stwierdził.
- I vice versa, Orle.
Wybrzeże Avrilu było cudownym widokiem. Przypominało falujące morze zielonych traw i polnych kwiatów. Rhen, nie musząc się przejmować prowadzeniem konia, miała aż nadto czasu, by nareszcie podziwiać krajobraz inny, niż leśny. Drzewa wyrastały okazjonalnie, wielkimi kępami, które znowu kojarzyły się kobiecie z morzem - były jak o odcień ciemniejsze od traw wyspy, czasem samotne, czasem ułożone niczym archipelagi. Droga wznosiła się i opadała z każdym pagórkiem, od czasu do czasu przypominając Rhenawedd, że mimo wszystko siedzi na końskim grzbiecie i przed spadnięciem może się tylko sama uchronić trzymając się Kage. Witthill jechał przodem, zabawiając ich historiami o mieście cudów, które mimo przebytego dystansu nadal nie chciało się wyłonić zza horyzontu.
- O fortheimskich artystach można by opowiadać w nieskończoność - mówił. - Ale nie zapominajmy o technicznym zapleczu.
- Technicznym? - zainteresował się Ossova.
- Tak. Akademia Myśli Technicznej w Fortheimie jest jedyna w swoim rodzaju. Wychodzą stamtąd najlepsi inżynierowie. Mamy najlepiej rozwinięty technicznie transport w tej części... - Lance obejrzał się do tyłu na swoich towarzyszy, ale jego wzrok utkwił gdzieś ponad nimi, na niebie. Uśmiechnął się i skinął im głową, by sami spojrzeli.
Zanim to zrobili, padł na nich sporych rozmiarów cień, wyglądający, jakby rzucała go ogromna latająca bestia. Rhen uniosła głowę, rozdziawiła usta w zdziwieniu i potrząsnęła ramieniem Kage jak dziecko domagające się uwagi. Nie musiała tego robić, bo mężczyzna też już patrzył na płynący w powietrzu kadłub najprawdziwszego, latającego okrętu. Po jego bokach błyszczały żagle w kształcie nietoperzowych skrzydeł, a gdy znalazł się przed nimi Kania zobaczyła także zwykły maszt, jak u normalnych statków. Witthill wydawał się zadowolony z wrażenia, jakie latająca machina wywołała na dwójce Avian.
- Sam bym tego lepiej nie zaplanował - uznał z uśmiechem.
- Jak to... - wydukała Sikorka. - Jakim cudem ten statek lata?
- Luxrema - odpowiedział, jakby miało to jej coś wyjaśnić. - Da się pokryć nią nici, a w surowej formie napędza silniki. O dokładne działanie musiałabyś zapytać kogoś, kto się na tym lepiej zna.
- Chyba sobie odpuszczę zwiedzanie strony technicznej... - stwierdziła cicho, słysząc tak dziwne słowa jak ,,luxrema" i ,,silnik", a Serkage stłumił parsknięcie śmiechem.
Gdy wyjechali na kolejny pagórek, Avianka wychyliła się w bok, chcąc zobaczyć, czy już zbliżają się do Fortheimu. Tym razem w końcu zobaczyła gęstniejące wiejskie zabudowania, sugerujące bliskość miasta. I faktycznie, w oddali, za coraz bardziej okazałymi domostwami, dostrzegła imponujących rozmiarów mur.
- A oto i Fortheim - Lance potwierdził oczywiste przypuszczenia.
Sikorka ścisnęła ramię Orła podekscytowana. Ten obrócił lekko głowę w jej stronę i również szeroko się uśmiechnął.
Kage? Sprowadziłam nasze ptaszki do miasta!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz