sobota, 13 stycznia 2018

Iosfáhar Niezłomny


ArtStation - project "gaia" "white scroll", sangsu jeong
Sangsoo Jeong
Był z nimi Rycerz, szlachetny i prawy,
Który od pierwszej młodości wyprawy
Rycerskie cnoty umiłował kornie:
Wierność, cześć, hojność, obyczaje dworne.
Opis
- Przysięgasz uznawać honor za wartość najwyższą i kierować się dyktowanymi przezeń prawami, a także żyć w zgodzie z własną naturą?
- Przysięgam, Wielki Mistrzu zwany Nieulękłym.
- Czy gotów jesteś walczyć z fałszem oraz żyć w prawdzie nawet za cenę własnej godności, reputacji oraz materialnego mienia?
- Jestem gotów do walki, Szlachetny.
- Ślubujesz gorliwe posłuszeństwo własnej religii, jednocześnie godząc się na istnienie innych? Decydujesz się cierpliwie znosić wszelkie przejawy prześladowania, nie prześladując przy tym innowierców?
- Ślubuję na własne imię, Dobrotliwy.
- Przyrzekasz kornie pokutować za każde odstępstwo od kodeksu i cnót najwyższych, którym winien jesteś bezwzględne posłuszeństwo?
- Przyrzekam, Litościwy.
- Czy potrafisz dać żywe świadectwo najwyższej pokory, nie oczekując w zamian szacunku właściwego bohaterom, których sławią nasze legendy?
- Potrafię, Szczodry.
- Przyrzekasz miłować sprawiedliwość bardziej niż siebie i wszystko co widzą twe oczy?
- Przyrzekam, Sprawiedliwy.
- Gotów jesteś odrzucić własne wygody dla miłosierdzia względem bliźnich? Być hojnym, gdy inni skąpią?
- Jestem gotów poświęcić wszystko, Miłosierny.
- Przysięgasz w każdym momencie życia kierować się słuszną szczerością oraz wielkodusznością?
- Przysięgam, Łaskawy.
 - Ślubujesz być skromnym, nie umniejszając własnych zasług, a przy tym nie pozwalając, by poniosła cię pycha i duma?
- Ślubuję, Skromny.
- Przyrzekasz własną piersią chronić tych, którzy pomocy potrzebują? Zawsze stać po stronie słabszych i uciśnionych?
- Zawsze i wszędzie, Pewny.
- Potrafisz dowieść swojej bezwzględnej lojalności prawdzie, prawu oraz swojemu Mistrzowi?
- Potrafię lepiej niż ktokolwiek, Lojalny.
- Gotów jesteś nieść pomoc czystą i bezinteresowną, przekładając dobro cudze ponad własną korzyścią?
- Jestem gotów, Pokorny.
- Czy w swym życiu wykazywał się będziesz odwagą, która pozwoli ci mierzyć się nawet z najgorszymi przeciwnościami? Zdecydowany jesteś do ostatniego tchu walczyć ze złem i każdym przejawem mocy nieczystej?
- Tak, jestem, Nieustraszony.
- Czy gotów jesteś żyć tak jak nakazuje tradycja? W zgodzie z obyczajem i kulturą?
- Jestem gotów, Mocny.
- Ślubujesz cechować się godnością i odnosić się z najwyższym szacunkiem względem każdego, kogo spotkasz?
- Ślubuję, Cierpliwy.
- Powstań więc, Iosfáharze, zwany od teraz Niezłomnym. Oto zbroja i święty oręż, byś mógł kontynuować dzieło swoich wielkich poprzedników. Bądź pozdrowiony, zaślubiony rycerzu zakonu Sanctecra wierny naszym ideałom. Niech światło prawości prowadzi cię dokądkolwiek pójdziesz.
* * *
     Dawno temu, w zamierzchłej przeszłości, gdy smoki panoszyły się na świecie, a ziemię porastała gęsta i nietknięta puszcza, świat opiewał czyny wielkich bohaterów. Były to lata, gdy powstawały wszystkie znane wszystkim legendy. Czasy mroczne i niebezpieczne, czasy potworów i wojen, magii i miecza, wielkich starć i jeszcze większego poświęcenia, ale także czasy herosów, mocarzy i tytanów dzielnie walczących o dobro, skutecznie dających odpór beznadziei i walczących w słusznej sprawie. Czasy prawdziwych rycerzy bez skazy, służących swojej świętej i jedynej misji, obrońców prawdy i zbawców ludzkości. Różnie mawiało się o ów herosach w różnych zakątkach świata, lecz zawsze z szacunkiem i uznaniem. Porównywano rycerzy do dumnych płomieni tańczących pośród czarnych mogił krzywdy i niegodziwości oraz do wielkiego ognia, który objął cały świat. Nie był to jednak straszliwy pożar trawiący królestwa i krainy, ani taki, który pożerał wszystko na swojej drodze. Rycerze przywodzili na myśl skojarzenia z wesoło trzaskającym płomieniem przydomowego ogniska, który rozświetlał mroki nocy i zapewniał ciepło, obiecywał spokój, radość i bezpieczeństwo.
     Czasy jednak zmieniły się i świat przestał potrzebować swoich bohaterów. Niegdyś traktowani z najwyższymi honorami rycerze doczekali się upadku równie majestatycznego, co czyny, którymi zasłynęli. Świat potrzebował postępu i rozwoju znacznie bardziej niż wiernych starym tradycjom ludzi w lśniących zbrojach i gotowych bez wahania oddać życie w obronie słabszych. Nadal darzono ich szacunkiem, bo jakżeby inaczej postąpić, ale nikt nie postrzegał ich roli za niezbędną. Zapomniano więc o rycerzach - szlachetnych płomieniach przeszłości. Nigdy jednak nie zapomniano tego, co zrobili. Opowieści powtarzano i cieszono się nimi ku uhonorowaniu dawnych czasów, wyłącznie po to, by odwrócić swoją uwagę od podupadających coraz bardziej bohaterów, bez których ów historie nigdy by się nie narodziły. Rycerze zniknęli tak jak nigdy nie powinni byli zanikać: cicho i bez walki. Dumnie podnosząc głowy, odeszli w cień, bo współczesność bez wahania oddała ich przeszłości, ale nie złożyli broni i nie powiedzieli ostatniego słowa. Wrócili do rodzinnego kraju, gdzie pamięć o nich jeszcze trwała, bo królestwo szczyciło się swoim tytułem ojczyzny bohaterów. Po wielu latach wędrówki znów spotkali się przy jednym stole tak jak winni byli to robić, nim każdy poszedł w swoją stronę.
     Zakon Rycerski Sanctecra - wszyscy bohaterowie dawnych lat - powrócił do swoich starych twierdzy i warowni, by w spokoju przetrwać złe lata. Rycerze nie pozwolili sobie jednak na marnowanie czasu. Wielkie ideały nigdy nie upadły całkowicie, a dawne wzorce znalazły swoje nowe, odpowiednio nowoczesne odpowiedniki. Zakon rycerski mógł na powrót zyskać siłę niezbędną, by świat nie został na łasce istot zrodzonych ze zła. Świat nadal potrzebował swoich bohaterów minionych lat, a więc nie mogło ich zabraknąć w chwili próby. Mistrzowie zakonni nie mogli na to pozwolić.
     Nawet jeśli przyszło im mierzyć się z wyzwaniem trudnym i wymagającym. Musieli sprawić, by podupadający w zrujnowanych siedzibach zakon powrócił do dawnej chwały i potęgi. Aby tego dokonać nie wystarczyło jednak zmienić organizacji i uwspółcześnić metody. Zakon potrzebował nowych, świeżych głów, gotowych do zaszczepienia w nich wartości zakonnych.
     Młodzi chłopcy - sieroty, dzieci niechciane, porzucone czy takie, których rodzice zaplanowali służbę dla dobra ludzi - napływali do bram warowni, gotowi stawić czoła czekającym ich wyzwaniom. Żaden z nich nie miał więcej niż sześć, może siedem lat. Wśród nich także i młodziutki blond chłopczyk bez własnego imienia o przestraszonym spojrzeniu jasnych oczu i bardzo wychudzonym ciałku - syn niezidentyfikowanego nigdy z imienia mężczyzny i jednej z wielu prostytutek, która nie miała ochoty utrzymywać dziecka powstałego z błędu. Już za murami twierdzy dostał swoje imię Iosfáhar na pamiątkę jednego z dawno zmarłych rycerzy. Otrzymał też przyszłość, której nigdy nie miał, rodzinę, której mu poskąpiono oraz jasny i dobry cel w życiu, żeby miał do czego dążyć. Surowe, wymagające wychowanie zakonne oraz nauka i ćwiczenia pod okiem wielkich mistrzów ukształtowały charakter dziecka odpowiednio dla czekającego go powołania. Chłopiec znosił wszystko bardzo dobrze, lepiej nawet niż jego rówieśnicy i nieco starsi chłopcy. Przenigdy się nie skarżył i nie tęsknił za domem, bo prawdę mówiąc im był starszy, tym lepiej wiedział, że nie ma do czego wrócić. W Sanctecrze miał wszystko i mury warownej twierdzy traktował tak jak powinien traktować swój dom i rodzinę. Nie mógł tęsknić za swoim kawałkiem świata, bo przez cały czas był u siebie.
     Lata mijały, a czas swoim odwiecznym zwyczajem nie zwykł nikogo oszczędzać. Mały, zagubiony chłopiec - bękart bez perspektyw - wyrósł i zmężniał aż stał się młodym, dorosłym mężczyzną o niespotykanie twardym jak na swój wiek spojrzeniu stalowo jasnych oczu i dumnej postawie zdeterminowanego i silnego rycerza. Trudno było połączyć przypominającego podobnego do małego szkieletu dzieciaka, patrzącego mętnym wzrokiem z wysokim i potężnie zbudowanym sanctekrytą o szerokich barkach i świetnie zarysowanych ciężkimi ćwiczeniami mięśniach. Iosfáhar przynajmniej z daleka sprawia wrażenie człowieka surowego i poważnego. Całkiem słusznie zresztą, bo nawet jeśli uprzejmy uśmiech bardzo często rozjaśnia jego twarz i gości na wąskich wargach, trudno pozbyć się wrażenia, że rycerz przedwcześnie dorósł i teraz jest starszy niż na to wygląda. Mimo wszystko same rysy jego twarzy przywodzą na myśl raczej niewinnego anioła w aureoli złotych włosów, sięgających nieco ponad ramię. Jego szczękę od czasu do czasu porasta wynikający z drobnego zaniedbania jasny zarost, ale mężczyzna nigdy nie pokazałby się w towarzystwie w tak niegodnym stanie. Dbałości o wygląd nie można mu odmówić, bo stosowną prezencję wpoiło mu wychowanie. Dlatego Iosfáhar zawsze jest zadbany (wbrew temu, co mówi się o mężczyznach i ich luźnym podejściu do higieny). Co prawda niemal codziennie nosi swoją zakonną zbroję, ale wynika to raczej z poczucia obowiązku niż lenistwa. Wtedy, gdy nie wypada zakładać na siebie stalowych płyt ubiera prosty, skromny strój pozbawiony zbędnych ozdobników, ale koniecznie czysty i świeży. Do ćwiczeń zwykł natomiast ubierać najprostsze, luźne koszule z najtańszych materiałów (w końcu i tak wcześniej czy później się podrą). Długi i masywny miecz z wyrytymi na zbroczu glifami oznaczającymi słowo Niezłomny towarzyszy mu jednak bez względu na wszystko. Rycerz ma na lewym obojczyku poziomą bliznę, a pytany o nią ze zbolałym uśmiechem tłumaczy wypadek jako ,,głupi błąd żółtodzioba". Podobna blizna przecina mu wnętrze prawej dłoni i powstała w czasie innego treningu. Iosfáhar poza treningami nie ma większych zainteresowań, bo w zasadzie nigdy ich nie potrzebował.
     W zakonie spędzał czas, słuchając kapłańskich nauk, wertując stare księgi w bibliotece lub ćwicząc pod okiem mistrza Eramorna Lojalnego - największego spośród wojowników. Nawyk codziennego ćwiczenia został mu nadal, choć w zaciszu niewielkiego mieszkania jest to dość trudne. Niezłomny potrafi walczyć długim mieczem tak, jak niewielu w Fortheimie. Ponadto w swój arsenał bez trudu wciąga kuszę i zwykłe pięści. Nie wyróżniał się wyjątkowymi umiejętnościami w Sanctecrze, ale błyszczący sławą Fortheim wypada w tym porównaniu zaskakująco blado. Iosfáhar, jak na przeznaczonego na życie poza murami twierdzy przystało, opanował też sztukę oglądania świata z grzbietu wierzchowca, ale nigdy nie czuł się w siodle dość pewnie, by uważać, że lubi to robić. Co prawda podróże wozami są jeszcze bardziej uciążliwe dla kogoś jego postury. Dlatego rycerz w ogóle nie przepada za szybkim zmienianiem miejsca pobytu. Bycie w drodze mu nie przeszkadza - w końcu kocha widok gwiazd świecących nad pustym traktem - jej konsekwencje dla jego samopoczucia i owszem. Niezłomny ma niekłamany talent wokalny, ale nigdy nie rozwijał się w tym kierunku. Czasami nuci sobie przy pracy i w zasadzie tylko wtedy można usłyszeć głos, który najzwyczajniej w świecie marnuje się, bo nie jest wykorzystywany tak, jak powinien być. Iosfáhar jednak na pytania o karierę muzyka, zwykł wzruszać ramionami i zapewniać, że to nie jest jego świat i nie mógłby znieść myśli, że ludzie płaciliby, żeby go słuchać. Zresztą i tak jest zbyt skromny, by występować na scenie. Więcej znaczących się zdolności Iosfáhar najzwyczajniej nie przejawia. Chwytał się wielu prac, więc nie ma dla niego rzeczy nie do zrobienia. Dziurę potrafi zaszyć, deski poprzybijać, rozpalić ogień, ale w zasadzie niczym nie zajmuje się na co dzień i niespecjalnie ma się czym chwalić.
     Słowa przysięgi, którą składał każdy z rycerzy Sanctecry mają wiążącą moc, która nie pozwala na ich złamanie. Nie dzieje się tak za sprawą pradawnej magii, nadającej przysiędze rangę potężnego czaru, a jedynie przez wzgląd na tytanową dyscyplinę i honor rycerzy, dla których słowa te są święte. Pozbawieni większych skaz sanctekryci wykazują się przy tym jednak skończonym zaślepieniem w tradycję. Zupełnie jakby bracia Iosfáhara nie byli w stanie dopuścić do siebie żadnej nowości. Nowinki techniczne czy nawet moda - zakon pozostaje niezmieniony, choć nie zwalcza postępowego rozwoju świata. Sanctekryci nie są już aż tak odlegli jak w przeszłości, ale ich stosunek do nowoczesności pozostawia nadal wiele do życzenia. Iosfáhar także ma tę cechę, ale walka z nią z góry skazana jest na porażkę, więc spokojnie pozwala jej istnieć. Niezłomny w gruncie rzeczy nie jest zbyt skomplikowanym człowiekiem, więc bez trudu można go przejrzeć i zrozumieć. Zawsze prostolinijny i szczery, bo święta przysięga zabrania mu szerzenia fałszu, tak więc nigdy nawet nie pomyślał o tym, by skłamać. Nawet wtedy, gdy jako młody chłopak uciekł z zakonnej twierdzy, żeby zobaczyć jak wygląda życie w pobliskiej wsi i narobił tam sobie niemałych kłopotów. Zna pojęcie konsekwencji swoich działań i jest świadomy, że wszystko co zrobi będzie za sobą ciągnąć coś innego, więc bierze pełną odpowiedzialność za wszystko to, czego dokonał i dokona. Ma dość odwagi, by przyznać się nawet do błędów, a to wymaga znacznie większego wysiłku woli niż starcie się z przeciwnikiem. Tej też na szczęście nigdy mu nie brakowało. Iosfáhar jest tak zwyczajnie i bezinteresownie dobrym człowiekiem, nieważne ilu ludzi mniejszej wiary i dyscypliny zarzuciłoby mu grę dla zysków. Nigdy niczego nie udaje - jeśli się cieszy, jego twarz promienieje od uśmiechu, jeśli coś go zdenerwowało, też będzie to po nim widać. Uważa zwyczajnie, że granie kogoś, kim nie jest i udawanie, że czuje się coś innego niż w rzeczywistości to niepotrzebny nikomu jego pokroju wysiłek. Sanctekryta nie ma nic do ukrycia, a więc i stosowanie masek jest mu zbędne. Mężczyzna jest ponadto zupełnie niewrażliwy na cudzą krytykę. Potrafi uszanować cudze zdanie i poglądy (przysięgał w końcu być tolerancyjnym wobec wszystkiego i wszystkich, włącznie z prześladowaniami go za przekonania), ale nie mają one na niego większego wpływu. Zna wartość dobrej rady i potrafi się za nią odpowiednio odwdzięczyć, ale nie można go wykorzystać. Da się teoretycznie spróbować, ale wątpliwym jest by było warto - żadną przyjemnością słuchać rycerskiego apelu do moralnej dobroci, bo nazbyt przypomina to trudny do wytrzymania wykład. Nie można jednak odmówić Iosfáharowi dobrych intencji, bo nigdy nie zdecydowałby się na świadome działanie na krzywdę innych. Przy czym nie jest pacyfistą, a miecz Niezłomny na plecach nie służy za ozdobę. Rycerz potrafi poważnie poturbować lub odebrać życie, jeśli sprawiedliwa ocena sytuacji podpowie mu takie wyjście. Zobowiązał się przecież do zwalczania wszystkiego co złe, by świat był bardziej bezpieczny. Nie jest jednak zagorzałym zwolennikiem siłowych rozwiązań problemów, bo przemoc sama w sobie nie prowadzi do niczego. Poparta odpowiednimi wnioskami i okolicznościami może przynieść pewne korzyści, ale nigdy nie będzie dla sanctekryty jedynym pewnym rozwiązaniem. Jest wierny swojemu zakonowi i wszystkim cnotom, którym ślubował, bo nie potrafiłby znieść myśli o tym, by zejść z takiej drogi. Jest pewien, że ścieżka życia wiedzie go ku światłu, nieważne jak często jego mądrości negujące każdy przejaw kombinatorstwa i działania w luźnym pojęciu dobra i prawa doprowadzić mogą do szewskiej pasji ludzi, mających dość pecha, by być w pobliżu. Prawdą jest, że przy nim zwyczajnie trudno zrobić coś nieodpowiedniego. Iosfáhar w swojej misji jest uparty i nie zwykł ustępować nawet w obliczu doskonałych wymówek, bo jeśli uważa coś za złe, to jest to złe niezależnie od żadnych usprawiedliwień. Taka irytująca cecha ma też swoje drugie, mniej uciążliwe oblicze - Iosfáhar ze swoją rozbrajająco łatwą analizą sytuacji, przypomina czasami szczenię, które nie do końca wie jak działa świat, a jego próby zrozumienia Fortheimu (największego dziwu, który przyszło mu oglądać) tylko utwierdzają w tym porównaniu. Nie zawsze pojmuje jak właściwie ma rozumieć to, co go otacza. Zupełnie nie rozumie na przykład dlaczego ludzie, których spotkał po przybyciu do miasta potraktowali jego opowieść o misji, z którą przybył jako wymysł chorego umysłu szaleńca. Gdy okazało się, że przywykli do postępu Fortheimczycy nie wiedzą nawet czym jest Sanctecra i traktują ów zakon za bajkę, Iosfáhar po raz pierwszy zwątpił w siebie i swój cel. Będąc w oczach mieszkańców miasta zaledwie uciekinierem z zakładu dla obłąkanych, który ukradł komuś zbroję i bredzi o wielkich rycerzach i ich dziedzictwie zaczął zastanawiać się nad tym, jak ma się całe jego wychowanie w duchu rycerskiej tradycji do nowoczesnego miasta postępu. Przed przybyciem do Fotheimu nigdy nie zakwestionował prawd, które uważał za pewne. Fortheim jednak go zmienił. Tak właśnie święty rycerz poznał smak wewnętrznego kryzysu, rozdzierającego go na dwie, zwalczające się strony. Jedna z nich nakazuje mu odrzucić wszystko, co znał jako sanctekryta, druga natomiast prosi, by pozostał wierny przysiędze. Fortheim po raz kolejny w swojej historii dokonał cudu - ofiarował Niezłomnemu prawdziwy kryzys wiary w zakon i jego archaiczne wartości.

Song Theme

Relacje z innymi
    Niezłomny nie miał jeszcze okazji poznać kogoś bliżej. W zasadzie nie szuka sobie wrogów, a przyjaciele jakoś go nie znajdują. Póki co jest tylko kolejnym z wielu bezimiennych przyjezdnych, których mija się obojętnie na chodniku.

Inne
  • Iosfáhar zdobył swój przydomek w okolicznościach zgoła innych niż te, które podpowiada przeciętnym Fortheimczykom ich logika. Wedle niej człowiek ten musiał zasłużyć się gdzieś swoją niezłomnością i stąd zaczęto go tak tytułować. Teoria prosta, choć niezupełnie zgodna z prawdą. Owszem, zyskał dobre imię i odznaczył się przywoływaną cechą, a nawet wyróżniał się nią na tle innych młodocianych rycerzy swojego zakonu. Będąc jednak zupełnie zgodnym z tradycją i naśladując swoich mistrzów, wybrał imię jednakowe do imienia miecza, którym się posługuje. Dla sanctekryty - nie bez powodu członków zakonu nazywa się żartobliwie powołanymi - miecz stanowi nieomal święty artefakt. Nosić imię, będące równocześnie mianem boskiego oręża, jest zaszczytem, na który trzeba zasłużyć ciężką i pełną wyrzeczeń pracą. Stąd trudno skrywany ton dumy w głosie, bo chociaż skromność jest cnotą i nie wypada się wywyższać, brzmienie słów: Iosfáhar Niezłomny przywoływane wraz ze światłymi rycerzami zakonnymi pokroju Elibetheusa Litościwego czy Jeveriona Sprawiedliwego, Cawnatosa Miłosiernego, a nawet Arucarna Nieulękłego napawa niemożliwym do stłumienia poczuciem lekkości zlokalizowanym gdzieś głęboko w duszy.
  • Wielka woda odbiera mu pewności siebie. Iosfáhar, wychowany z dala od mórz i oceanów, nie jest najlepszym pływakiem. Ponadto trudno utrzymać się na powierzchni, będąc w pełni uzbrojonym. O samym ciężarze zbroi nawet nie warto wspominać. Stąd niechęć rycerza do przebywania w pobliżu wody głębszej niż ta sięgająca mu do pasa. Nie ufa też czekającym w porcie okrętom, bo te morskie diabły, mogą przecież zatonąć gdzieś pośrodku wielkiej wody, a wtedy znikąd nadziei na ratunek. Tak więc nieustraszony sanctekryta, który jest w stanie czoła stawić każdemu rodzajowi bestii, odczuwa nieprzyjemny dyskomfort na myśl o zanurzeniu się w morze po szyję.
  • Niezłomny, jak każdy jeden młody sanctekryta złożył śluby czystości. I ma zamiar ich dotrzymać. 
  • Wpojono mu niechęć do wszystkiego co uznawane za słodycze. W zakonie nigdy tego nie miał i nawet nie wie jak smakuje osławiona na cały świat czekolada, ale też niezbyt mu to przeszkadza. Woli jeść rzeczy bardziej treściwe i takie, które rzeczywiście mu się przysłużą, a nie będą tylko ochotą wynikłą z kaprysu. Lubi owoce- też są słodkie.
  • Niemalże codziennie o świcie wychodzi trochę pobiegać dla zachowania kondycji. Wyjątkiem są tylko deszczowe dni, bo pod wpływem wilgoci włosy Iosfáhara kręcą się i zmieniają w dziecinne sprężynki, a on sam nie potrafi nad nimi zapanować. Naturalnym odruchem unika więc moknięcia na deszczu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz