tenten (@cpt_sunstark) |
Człowiek z jednym zegarkiem wie, która jest godzina. Człowiek z dwoma inaczej nakręconymi zegarkami nigdy nie będzie tego pewny. Ale niepewność jest lepsza od dokładnej informacji. Oznacza, że jesteś otwarty na możliwości.
Opis
- Dzień dobry! Co tam dla mnie macie, kapitanie? Mam nadzieję, że to coś ważnego - Cobbeln oparł łokcie o blat biurka, mierząc Kellera swoim przenikliwym wzrokiem.- Dobry, pułkowniku... - zaczął niepewnie mężczyzna. - Jak by tu... ja tylko... to drobny problem z rekrutacją.
- ,,Problem z rekrutacją"! - pułkownik parsknął śmiechem. - Na swój własny statek?! Gdyby wszyscy do mnie przychodzili z takimi... szkoda gadać. Trudno, masz szczęście, że cię lubię. O co chodzi?
- Nie jestem pewien, czy mógłbym legalnie przyjąć jednego delikwenta...
- Co stoi na przeszkodzie?
- Wiek - Keller spojrzał w przyniesiony dokument. - Ma dwadzieścia dwa lata. W regulaminie napisano, że próg minimalny to dwadzieścia pięć. I teraz nie jestem pewien, jakim cudem ten formularz rekrutacyjny w ogóle przeszedł przez egzaminatorów akademickich. Chłopak musiał wmieszać się między studentów z trzeciego roku.
- A jednak podał swój prawdziwy wiek? - w głosie Cobbelna słychać było wyraźne powątpiewanie. - Może to tylko literówka? Albo niewyraźny charakter pisma?
- Raczej wymuszona przez sumienie szczerość. Sprawdziłem to - zapewnił go kapitan. - Widziałem się z tym chłopakiem i mam wprawę w wyłapywaniu kłamstwa wśród własnej załogi. Początkowo uznałem, że próbował sobie ze mnie zakpić, ale... jego wyniki mówią same za siebie. Odpowiedział poprawnie na trzydzieści osiem z czterdziestu pytań. Jakby wykuł trzy lata nauki w przeciągu zaledwie dwóch semestrów.
- No proszę - pułkownik uniósł brwi. - A więc mamy do czynienia albo z cudownym dzieckiem... albo z oszustem.
- Początkowo skłaniałem się do tej drugiej opcji. Teraz, jednakże, gdy już miałem okazję z nim osobiście pomówić... - Keller zawahał się chwilę. - Zadałem mu dokładnie te same pytania, zmieniając nieco dane. Jego wynik był niewiele gorszy, prawdopodobnie w wyniku presji okoliczności. Nie wiem jak to zrobił i ile dla tego celu poświęcił, ale jednego jestem pewien: jest gotowy do służby, a egzamin wypełnił uczciwie, bez niczyjej pomocy, na dodatek lepiej od trzech czwartych pozostałych zdających. Tylko no... pozostaje ten nieregulaminowy wiek.
- Dla ciebie to nie było problemem, kiedy sam chciałeś się dostać do floty, Keller... - zauważył z lekkim uśmiechem starszy z mężczyzn.
- Czasy były inne, pułkowniku. Po tych wszystkich ustawach już sam nie mam pojęcia, co mogę zrobić, za co dostanę naganę, a za co postawicie mnie przed sądem wojskowym.
- No dobrze, dobrze. Pokaż mi ten papier - Keller podał Cobbelnowi wypełniony formularz. - Kogo my tu mamy? ,,Leonardo"... gdzie nazwisko?
- Nie było. To ulicznik - wyjaśnił. - Też mnie to zdziwiło. Dla świętego spokoju powiedział, że przyjaciele z doków nazywali go ,,Leon Foxtail"...
- A przezywali ,,Lis". I pewnie jest rudzielcem.
- No... tak.
- Zgadywałem. Spójrzmy więc na naszego Liska... - Cobbeln czytał dalej. - No proszę. Faktycznie szczery do bólu - w opisie swojego doświadczenia zawodowego otwarcie przyznaje się do kradzieży kieszonkowych i włamań. O to też go zapytałeś?
- Tak. Powiedział, że irytowało go rozwalanie zamków i wciśnięte do nich złamane wytrychy, więc chciał pokazać wszystkim, iż - cytuję - ,,Z zapadkami, jak z każdym innym mechanizmem, trzeba się dogadać. Tak jakbyś uczył się języka obcego". Po czym dodał, że idąc tym tokiem rozumowania jest lingwistą najwyższych lotów.
- Skromny to on nie jest - pułkownik zaśmiał się pod nosem, czytając dalej: ,,Zdolny do naprawienia wszystkiego, od zegarka po machiny oblężnicze". - Ale za to zadziorny i zdeterminowany. Jeszcze będziesz miał z nim kłopoty...
- Wątpię, pułkowniku - kapitan uśmiechnął się lekko. - Nie wyglądał mi na awanturnika. Na samym początku rozmowy brzmiał, jakby obawiał się, że wezwano mnie tylko po to, by go osobiście ukarać. Trochę plątał mu się język i bez ustanku obracał w palcach tą samą sprężynkę... to chyba jakiś tik nerwowy. Ale na pewno nie na tyle poważny, żeby miał się nie nadawać do pracy przy silnikach okrętu - dodał szybko, gdy Cobbeln uniósł jedną brew.
- Na papierze brzmi, jakby był o wiele pewniejszy swego niż wygląda - stwierdził pułkownik. Zostawił dane personalne i przeszedł do przeglądania właściwego egzaminu. - Opisz mi go. Dokładnie.
- Dosyć niski i raczej wątły - zaczął Keller. - Krótkie, ciemno rude włosy, zielone oczy, pociągła twarz i lekki zarost. Ot, typowy miejski wyrostek. Widać, czemu poszedł na inżynierię. Nie dałby rady na żadnych testach sprawnościowych. No, może poza jednym: podobno dobrze strzela.
- Strzela? - powtórzył lekko zaskoczony Cobbeln.
- Raczej hobbystycznie i dla obrony własnej, ale zgadza się - strzela. Nawet jeśli kulopluje są wyjątkowo zawodne, w tych czasach chyba nie ma lepszej broni dla ludzi jego postury.
- Oj, przejmujesz się. Nabrałby trochę pary pracując przy linach... jeśli oczywiście pozwolimy mu wejść na statek.
- ,,Nieznanemu" przydałaby się dobra kadra inżynierów - zasugerował kapitan. - A dzieciak wygląda na całkiem kreatywnego... niech mnie diabli porwą, jeśli za kilka lat nie wymyśli czegoś, co zrewolucjonizuje flotę Fortheimu. To miasto jest idealnym miejscem dla takich jak on.
- Zobaczymy... na razie mam przed oczami małego strachliwego pacyfistę z tendencją do chodzenia z głową w chmurach i nerwowego obracania przedmiotami w palcach - Cobbeln nie patrzył na swojego rozmówcę, nagle niesamowicie zajęty czytaniem wypocin Leonarda zwanego Lisem. Nie miał wątpliwości, że to wszystko wyszło spod pióra idealisty i zwolennika postępu.
- Z tym muszę się zgodzić - Keller uśmiechnął się jakby z politowaniem. - Gdy z nim rozmawiałem, wydawał się być myślami zupełnie gdzie indziej. A po pstryknięciu mu palcami przed nosem drgnął jakby wybudził się z transu. Nie wspominając o tym, że gdybym mu nie przerywał i wymuszał przejście do następnego pytania, gadałby dopóki gardło by mu na to pozwoliło. To wyjątkowy pasjonat w swojej dziedzinie. I zresztą nie tylko w niej.
- Aha... ciekawe... - pułkownik wydawał się w ogóle nie słuchać. Keller odczekał więc, aż odłoży egzamin. Gdy w końcu to zrobił, ponownie oparł łokcie na biurku, tym razem słuchając z większym skupieniem. - Ma jakąś pracę? Nie jest głupi, musi na czymś zarabiać. Bo jeśli to nadal tylko włamywacz...
- Skądże! Nie przyjąłbym złodzieja na statek. Ową uwagę o swojej... ,,kryminalnej przeszłości" skomentował jako niewinną przygodę. Wychodzi na to, że tak naprawdę nigdy sobie niczego nie przywłaszczył na zawsze. Po prostu lubił mieć świadomość bycia zdolnym do sforsowania wszelakiej maści zamków.
- Co w takim razie robi?
- Sprzedaje zabawki. Dużo na tym raczej nie zarabia, jeśli nie robi tego na pełny etat. Obstawiałbym, że z nudów skręca nakręcane zwierzęta i pozytywki, a potem nie ma co z tym zrobić, więc daje to dzieciakom z sąsiedztwa za grosze. Dodatkowo jest utalentowanym rysownikiem...
- Zauważyłem po szkicach technicznych. Miał czas nie tylko na rysunek steru... zdobienia też na nim zaznaczył. Inżynier artysta... - Cobbeln spojrzał jeszcze raz na złożony na biurku egzamin. - Powiedz mi... jesteś całkowicie pewien, że możesz przyjąć na służbę chłopaka po jednym roku nauki w Akademii Myśli Technicznej? I to na stanowisko inżyniera pokładowego?
Kapitan Keller wziął głęboki wdech zanim odpowiedział:
- Aye, pułkowniku Cobbeln. Jestem gotów za niego poręczyć i przyjąć na siebie konsekwencje tej decyzji... aczkolwiek wątpię, by miały takowe zaistnieć.
- A więc niech będzie - Cobbeln uśmiechnął się. Przejrzał szuflady biurka w poszukiwaniu papieru i pieczęci. - Leonardo Foxtail zostanie poddany rocznej próbie na stanowisku inżyniera na pokładzie O. F. F. ,,Nieznanego". Po upłynięciu tego czasu ja, lub inny pułkownik, jeśli zdrowie nie pozwoli, na podstawie raportów kapitana okrętu, Jakuba Kellera, zdecyduje o udzieleniu rekrutowi warunkowego pozwolenia na przedwczesne rozpoczęcie pracy w zawodzie - każde słowo zapisał, po czym zostawił pod wszystkim swój podpis i czerwony tusz oficjalnej pieczątki pułkownika.
Leonardo zmierzył swojego szefa przenikliwym wzrokiem, wręcz typowym dla mechanika bądź zegarmistrza z powołania - jakby był zdolny dojrzeć usterkę jeszcze przed rozłożeniem wszystkiego na czynniki pierwsze. Równocześnie przecierał w palcach szybkę gogli ochronnych.
- Chcesz powiedzieć, że mój ,,pierwszy rok służby" to jedno wielkie kłamstwo? - stwierdził, zakładając je z powrotem na czapkę-pilotkę. Nie brzmiał na zdenerwowanego. Keller po sześciu latach znajomości był skłonny stwierdzić, że inżynier nie potrafił się poważnie rozgniewać.
- Skąd. To nadal służba. Po prostu nieoficjalna - odpowiedział.
- ,,Nieoficjalna", czyli nie widniejąca w moich papierach - skwitował uparty rudzielec. W ciągu jednego zdania zdążył jeszcze poprawić swój szalik i nakręcić na palec koniuszek cienkiego wąsa.
Kapitan stłumił śmiech. Lis niby od tamtego czasu zaczął przynajmniej przypominać dorosłego (chociaż po prawdzie to przybył mu tylko zadbany zarost i trochę krzepy), ale charakter zmienił się u niego niedostrzegalnie.
- Nie ma na co narzekać, Leoś - skomentował. - Przynajmniej miałeś rok na dopasowanie się do munduru. Mniejszego rozmiaru nie mieliśmy.
Song Theme
Relacje z innymi postaciami
Leonardo jest osobą bez większego problemu przyciągającą obcych ludzi. Potrafi dogadać się choćby i z wyższym o trzy głowy (nietrudno go przerosnąć) osiłkiem, tak więc o jego reputacji wśród sąsiedztwa chyba nie ma o czym mówić. W okolicy jego małego, zagraconego warsztatu znają go chyba wszyscy, nawet jeśli on sam nigdy nie zamienił z którymś z sąsiadów słowa. Przez hobbystyczne skręcanie zabawek zaskarbił sobie uwielbienie wśród dzieciarni, która obskakuje go, gdy wraca z dłuższych wypraw. Ich rodzice też raczej wolą się do niego uśmiechać (bo kto inny naprawi wszystko, z dobroci serca nie wymagając zapłaty?). Znalezienie jego domu w mieście nie jest większym problemem. Pozostaje pytanie, czy go tam zastaniesz - równie dobrze może siedzieć na poddaszu, co pod pokładem Okrętu Floty Fortheimskiej ,,Nieznanego", gdzie piastuje stanowisko pierwszego inżyniera.Z racji noszenia munduru, Lis pomimo niskiego wzrostu zwykł przyciągać na siebie spojrzenia młodych dziewcząt, ale sam obejrzał się tylko za kilkoma (a i tak nic z tego nie wyszło). Dla świętego spokoju stara się unikać długiego przebywania w barach i podobnych miejscach oraz uparcie udaje niezainteresowanego niczym i nikim. Pozostali załoganci żartują sobie, że jeśli nie jesteś skomplikowanym ustrojstwem, Leo nawet na ciebie nie spojrzy.
Inne
- Poza ,,Lisem", Leonardo otrzymał na ulicy także dwa inne przydomki: Trybik i Pokręt. To drugie było czysto złośliwe, ale z wiekiem każdy zyskuje nieco więcej dystansu do własnej osoby. W porcie właściwie wszyscy tak na niego wołają.
- Ciężko uwierzyć, że ten nerwowy człowieczek, któremu głos drży jeszcze zanim cokolwiek się dzieje, jest zdolny skakać po olinowaniu okrętu i to na dodatek solarnego. Żeby było jeszcze ciekawiej, O. F. F. ,,Nieznany" jest najszybszym statkiem powietrznym z fortheimską banderą, wykorzystywanym głównie do ścigania statków pirackich (zarówno tych unoszących się w wodzie jak i w powietrzu) oraz transportu towarów priorytetowych, polityków i innych ważnych osobistości. Prawda jest taka, że po wstąpieniu na pokład Leoś staje się zupełnie innym człowiekiem - o wiele pewniejszym siebie, zdecydowanym i jakby silniejszym. Stopień pierwszego inżyniera pokładowego nie jest zagadką, jeśli przyszło ci zobaczyć go skupionego na swojej pracy. Mężczyzna nie widzi się w żadnym innym miejscu na świecie. No, może poza swoją pracownią.
- Z nudów rudzielec zajmuje się nie tylko zabawkarstwem. Ma talent do ołówka i farb, aczkolwiek częściej zajmuje się tym pierwszym, bo rysunek nie wymaga tyle czasu co obraz. Najchętniej rysuje portrety, często przywołując z niesamowitą dokładnością rysy twarzy przypadkowych osób, z którymi akurat miał okazję rozmawiać. Niektórzy widząc swoją twarz na cudzej ścianie mogą poczuć się niekomfortowo, dlatego Leon nie chwali się swoimi zdolnościami artystycznymi...
- ... poza jednym. Wśród wszelakiego rodzaju zabawek i podobnych drobiazgów, Lis najbardziej pokochał pozytywki. Nie posiada żadnych zdolności wokalnych, nie potrafi też grać na żadnym instrumencie, ale kocha muzykę. Pozytywki okazały się odpowiedzią na jego problem. Praca nad jedną zajmuje mu sporo czasu - jeśli chce powtórzyć konkretny utwór, wypustki na cylindrze (o który zahacza giętki blaszany grzebyk, wydając dźwięk) muszą być ułożone perfekcyjnie, inaczej jedna fałszywa nuta zepsuje cały efekt. Już sam mechanizm jest sztuką negującą pośpiech, a Leonardo na dodatek zajmuje się także zdobieniem drewnianych pudełek, w których później wszystko ma się zmieścić. Pozytywki to jedyne z jego wytworów, których nie oddaje od tak byle komu. Jeśli więc otrzymałeś od niego takową, możesz być pewnym, że znalazłeś się w gronie dobrych przyjaciół inżyniera.
- Jeśli zdarzy ci się go odwiedzić, POD ŻADNYM POZOREM niczego nie ruszaj. Warsztat Leona może wyglądać jak graciarnia, ale za jakąkolwiek uwagę o sprzątaniu możesz zostać niemal zbluzgany (a facet rzadko przeklina). Wszystko tam ma swoje perfekcyjne miejsce i nie ma prawa go zmienić jeśli sam Leonardo tak nie zdecyduje. Wrodzona nerwowość najwyraźniej nie jest jego jedynym skrzywieniem psychicznym.
- Manię zbieractwa widać chociażby po zawartości kieszeni Pokręta. Zapytasz go o chusteczkę, a on przeszukując jedną z wielu przypadkowo wyrzuci trzy zmięte kartki, dwa ołówki, szpulkę miedzianego drutu, osiem sprężynek, cztery trybiki różnego rozmiaru, zegarek i bombę dymną domowej roboty. Ta ostatnia już niejednokrotnie przypadkiem rozbiła mu się na środku ulicy, przez co rudzielec musiał później wietrzyć swój mundur i ukochany biały (niegdyś) szalik. Uparcie utrzymuje, że z każdym przedmiotem wiąże się jakaś historia i przynajmniej w przypadku właśnie szalika jest to jak najbardziej prawdziwe stwierdzenie. Marzący o okrętach powietrznych mały Leoś dostał go od załoganta jednego z nich, razem z podnoszącymi na duchu słowami, że w Fortheimie zawsze znajdzie się miejsce dla marzycieli.
- Od jakiegoś czasu fascynuje go działanie broni palnej. Już jako nastolatek często bawił się pirotechniką, tworząc z butelek i fiolek bombki, które po rozbiciu emitowały światło, dym lub dźwięk (a czasem kilka naraz). Powstanie broni zdolnej miotać morderczym ołowiem za pomocą mikro-eksplozji musiało przyciągnąć jego uwagę. Z natury jest pacyfistą, ale równocześnie i perfekcjonistą - widok zawodnych, niecelnych garłaczy i strzelb działał mu na nerwy. Dlatego stworzył własną, niepowtarzalną i niespotykaną nigdzie broń palną, posiadającą dłuższą i węższą lufę (rozkładaną jak teleskop), ładowaną podłużnymi kulami zamiast okrągłymi. Kulopluj (jak ją niezbyt oryginalnie nazwał) jest skuteczny na dalekich dystansach, jak łuk lub kusza, ale tylko we właściwych rękach. Jednostrzałowy karabin jest raczej nieporęczny i wymaga dobrego miejsca. Ponadto jeśli zmarnujesz pierwszy strzał, stracisz element zaskoczenia, równocześnie zdradzając swoją pozycję oraz, co za tym idzie, wystawiając się na niebezpieczeństwo. Mimo wszystko Kulopluj okazał się wyjątkowo przydatny podczas pirackich abordaży. Załoga ,,Niepokonanego" w razie nagłego ataku ma więc na podorędziu asa w rękawie w postaci strzelca wyborowego, który ostrzeliwać może nie tylko pokład poniżej, ale i wrogi statek. Całe szczęście, Trybik nie musi korzystać z tej wręcz paskudnie nieprzyzwoitej przewagi często. Był zmuszony kilkakrotnie kogoś zabić, jednak dokładną liczbę wyrzucił z pamięci. Zamiast niej na pytanie ,,Ile?" woli odpowiadać ,,Za dużo".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz