wtorek, 30 stycznia 2018

Od Ekateriny (CD Huginna i Muninna) - Kawałek czerwonego materiału

     Ekaterina zabębniła palcami o przypiętą do pasa tarczę, zastanawiając się nad trzymanym w palcach materiałem. Znała Białopiórego. Chociaż może to nieco zbyt duże słowo. Nasłuchała się o nim niejednej opowieści i dlatego czuła, że poznała Noveirczyka. Nigdy jednak nie spotkała go osobiście. Nie tylko dlatego, że dwójka odmieńców, w imię niezapisanego nigdy porozumienia unikała siebie nawzajem. Nie poznała Akhme dlatego, że daleko jej było do nazywania siebie szermierzem i nigdy miała nim nie zostawać. Konnych strażników szkolono przede wszystkim w walce z grzbietu konia i przeważnie bronią drzewcową tak niepodobną do chociażby rapierów. Po prawdzie rzadko zdarzało się, by jakiś jeździec wykazywał się talentem i predyspozycjami, które odsyłały go na kurs u sławnego Akhme. Dlatego służyli w konnych oddziałach, a nie gwardii królewskiej. Ekaterina ze swoimi rozmiarami nie miała żadnych szans w starciu z dobrym szermierzem. Równie nikłe szanse miała na to, by sama mogła nauczyć się tego stylu walki. Była silna, to prawda, ale stanowiło to jej jedyny atut. Cztery kopyta i postura konia pociągowego skutecznie uniemożliwiały jakiekolwiek sensowne uniki przed ciosami. Dlatego nosiła przy boku sejmitar – takim ostrzem można było rąbać, ale było wygodniejsze w użyciu i bardziej wszechstronne niż topór. Stanowiło też miłą przeciwwagę dla naginaty, bo ta chociaż nieoceniona podczas walki zwykle odrobinę przeszkadzała.
     – Nie czekamy – odpowiedziała krukom – Na szczęście to niedaleko.
     Naprawdę chciała poznać odpowiedzi. Miała wiele pytań i niewiele rozumiała. Wcześniej była skłonna uwierzyć, że zastawiona pułapka była dziełem wynajętej przez kogoś grupy zbirów. Ot, takich zwykłych jak to włóczą się po karczmach w poszukiwaniu zaczepki. Dopuszczała do siebie, że sami złodzieje zdecydowali się realnie stawić opór strażnikom. Możliwym było też, że jakiś herszt miał osobiste zatargi ze strażą i zdecydował się krwawo wyrównać rachunki. Mundur jednak wszystko komplikował. Absolutnie wszystko, bo Kata nie pomyślała nawet o spisku. W głowie jej się nie mieściło, że ktoś mógłby chcieć śmierci ludzi, z którymi pracował od miesięcy czy nawet lat. Zdrada była czymś, czego istnienia Ekaterina uparcie do siebie nie dopuszczała. Miała świadomość istnienia gdzieś takiego zjawiska. Tylko tyle do niej docierało.
     Już niedługo wszystko się wyjaśni, pocieszyła się w myślach. Przecinała na skos główny plac, maksymalnie skracając sobie drogę do Szkoły Rycerskiej. Kłusowała szybko, z ledwością hamując się przed rozpędzeniem się jeszcze bardziej. Galopowanie w pełnej zbroi pośród niewinnych niczemu ludzi nie było przejawem rozsądku ze strony świadomego swoich możliwości centaura. W oczach postronnych centaurzyca w pełnym galopie z powodzeniem konkurować mogła z taranem. Logicznym było, że nikt nie miał ochoty sprawdzać w jakim stanie wyszedłby z takiego zderzenia. Ekateriny też nie pociągała wizja wysłania kogoś do infirmerii.
     – Białopióry nie zwykł znikać podczas treningu – zakrakał pomocnie jeden z kruków.
    Kata, nie widząc lecących obok ptaków, nie potrafiła powiedzieć który. Na razie oba brzmiały jej identycznie.
     – Możesz zwolnić – dodał któryś z nich po chwili – Niektórzy dziwnie patrzą.
     – To niech patrzą. – Ekaterina przewróciła oczami.
     Nie obchodziła jej cudza opinia. W swojej ocenie miała powód, by się spieszyć. Nikt i nic nie było w stanie jej od tego odwieść. Poza tym jakoś trudno było jej przekonać się do wizji dorosłych, poważnych strażników i strażniczek plotkujących ze sobą jak stare przekupki na targu, tylko dlatego, że centaurzyca raz niemalże przebiegła placem. 
     Plac przed Szkołą Rycerską zasypany był drobnym piaskiem i doszczętnie zadeptany. W gąszczu odcisków różnych kształtów, wzorów i rozmiarów okrągłe końskie ślady niemal natychmiast znikały. Trudno byłoby tutaj kogoś wytropić – była to pierwsza myśl Ekateriny, gdy tylko postawiła kopyta na placu. W następnej chwili potrząsnęła głową z kwaśnym uśmiechem, uświadamiając sobie, że praca musiała paść jej na mózg bardziej niż sobie tego życzyła. Nie mogła jednak nic na to poradzić. Była taka, jaka była.
     Prawdą było jednak, że nie dało się prześledzić ścieżki poszczególnych osób. Na szczęście nie musiała tego robić. Białopióry trenował właśnie z niewielką grupką po zachodniej stronie placu. Wyróżniał się na tle rekrutów nie tylko nienaturalnym skrzydłem w miejscu ręki i sowim dziobem. Było w jego sylwetce i ruchach coś, czego nie miał żaden rekrut czy już wyszkolony gwardzista. Akhme miał po swojej stronie przedziwną grację, pozbawioną zbędnych ozdobników, ale przez to jeszcze subtelniejszą. I piękniejszą.
      – Chcę się u niego uczyć – oznajmiła cicho.
     Huginn otworzył dziob, zdając się niemo z niej śmiać. Muninn przekrzywił głowę, zmierzył Katę wzrokiem i wydał z siebie odgłos, który przywoływał na myśl parsknięcie. Ekaterina nie potrzebowała bardziej dosadnego wyśmiania. Sama zresztą myślała podobnie – nie było o czym mówić. I to nie w pełni zakończone szkolenie było tu przeszkodą. Nie każdy wszędzie się nadawał, a centaur znał swoje miejsce.
     Plac przed Szkołą zdawał się nawet nie dostrzec jej przybycia. Rekruci w niemal zupełnej synchronizacji powtarzali poszczególne sekwencje ruchów. Niby kopiowali swojego mistrza, ale Kata, przyglądając się im ze stosownej odległości widziała, że przed nimi jeszcze daleka droga. Surowy głos nauczyciela, częściej wskazujący braki niż chwalący tylko ją w tym utwierdzał. Żaden rekrut w walce z cieniem nie wyglądał szczególnie naturalnie. Ich ruchom, chociaż precyzyjnym i odpowiednio wyważonym, brakowało płynności mistrza.
     Kata przysiadła na zadzie i wyciągnęła przed siebie przednie nogi. Wiadomym było, że musi zaczekać. Nie śmiałaby przerwać Białopióremu w treningu, ale też nie zamierzała przez cały czas stać jak kołek. Tym bardziej, że najwyraźniej nikomu w tym miejscu nie przeszkadzała. Poprawiła chroniący jej końską pierś pancerz, żeby nie uwierał.i odłożyła na bok tarczę. Mogła zaczekać do końca treningu, nie zwracając na siebie uwagi. W zasadzie mogła się nawet nie ruszać, ale i tak nie spuściła wzroku z trenujących przyszłych gwardzistów i ich mistrza.

     Podniosła się dopiero wtedy, gdy Noveirczyk skłonił się lekko. Za jego przykładem grupka rekrutów także stanęła na baczność i skłoniła się. Wyglądało to jak pełna szacunku tradycja, której nie sposób się przeciwstawić. Ekaterina miała nieszczególnie dobre doświadczenia z tradycjami i nie przepadała za nimi. Ta jednak wyglądała całkiem niegroźnie.
     – Przepraszam! – zawołała za odchodzącym z wolna Akhme.
     Szermierz przystanął i odwrócił się w jej stronę, sprawdzając, do kogo należy głos. Kata pośpieszyła do niego, dopiero po paru krokach uświadamiając sobie, że kruki magicznie wyparowały, a ona sama nie ma pojęcia jak zacząć rozmowę. Było już za późno, żeby się wycofać. Mam mówić przez ,,panie" czy po pseudonimie? Może jeszcze inaczej?
     Tak? – spytał Akhme uprzejmie, gdy znalazła się odpowiednio blisko.
     – Wybaczy mi pan to najście, proszę pana – zaczęła, starając się nie krzywić, gdy sama sobie skojarzyła się z ledwie żółtodziobem. Mimo że Akhme musiał patrzeć lekko w górę, by utrzymać kontakt wzrokowy, czuła się przy nim maleńka jak źrebię – Jestem Ekaterina, strażniczka pierwszego oddziału Konnej Straży Fortheimu. Przewodniczyłam dzisiaj obławie w dokach, ale, jak pan być może słyszał, nie wszystko poszło zgodnie z planem. Dlatego przychodzę po pomoc. – tu wyciągnęła zaciskany w dłoni strzępek czerwonego materiału – Bo widzi pan, wydaje mi się, że może mi pan pomóc ustalić czy ten materiał może pochodzić z munduru gwardzisty.
     Po tych słowach zamilkła, niepewnie czekając na reakcję Białopiórego. Mógł jej pomóc i miała nadzieję, że to zrobi. Mógł równie dobrze odprawić ją z kwitkiem albo wyśmiać. Akhme Białe Pióro mógł zrobić wszystko, co chciał. Oboje zdawali sobie z tego sprawę.

Akhme? Bądź łaskaw, proszę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz