Ekaterina zabębniła palcami o
przypiętą do pasa tarczę, zastanawiając się nad trzymanym w palcach
materiałem. Znała Białopiórego. Chociaż może to nieco zbyt duże słowo.
Nasłuchała się o nim niejednej opowieści i dlatego czuła, że poznała
Noveirczyka. Nigdy jednak nie spotkała go osobiście. Nie tylko dlatego,
że dwójka odmieńców, w imię niezapisanego nigdy porozumienia unikała
siebie nawzajem. Nie poznała Akhme dlatego, że daleko jej było do
nazywania siebie szermierzem i nigdy miała nim nie zostawać. Konnych
strażników szkolono przede wszystkim w walce z grzbietu konia i
przeważnie bronią drzewcową tak niepodobną do chociażby rapierów. Po
prawdzie rzadko zdarzało się, by jakiś jeździec wykazywał się talentem i
predyspozycjami, które odsyłały go na kurs u sławnego Akhme. Dlatego
służyli w konnych oddziałach, a nie gwardii królewskiej. Ekaterina ze
swoimi rozmiarami nie miała żadnych szans w starciu z dobrym
szermierzem. Równie nikłe szanse miała na to, by sama mogła nauczyć się
tego stylu walki. Była silna, to prawda, ale stanowiło to jej jedyny
atut. Cztery kopyta i postura konia pociągowego skutecznie
uniemożliwiały jakiekolwiek sensowne uniki przed ciosami. Dlatego nosiła
przy boku sejmitar – takim ostrzem można było rąbać, ale było
wygodniejsze w użyciu i bardziej wszechstronne niż topór. Stanowiło też
miłą przeciwwagę dla naginaty, bo ta chociaż nieoceniona podczas walki
zwykle odrobinę przeszkadzała.
– Nie czekamy – odpowiedziała krukom – Na szczęście to niedaleko.
Naprawdę chciała poznać odpowiedzi. Miała wiele pytań i niewiele
rozumiała. Wcześniej była skłonna uwierzyć, że zastawiona pułapka była
dziełem wynajętej przez kogoś grupy zbirów. Ot, takich zwykłych jak to
włóczą się po karczmach w poszukiwaniu zaczepki. Dopuszczała do siebie,
że sami złodzieje zdecydowali się realnie stawić opór strażnikom.
Możliwym było też, że jakiś herszt miał osobiste zatargi ze strażą i
zdecydował się krwawo wyrównać rachunki. Mundur jednak wszystko
komplikował. Absolutnie wszystko, bo Kata nie pomyślała nawet o spisku. W
głowie jej się nie mieściło, że ktoś mógłby chcieć śmierci ludzi, z
którymi pracował od miesięcy czy nawet lat. Zdrada była czymś, czego
istnienia Ekaterina uparcie do siebie nie dopuszczała. Miała świadomość
istnienia gdzieś takiego zjawiska. Tylko tyle do niej docierało.
Już niedługo wszystko się wyjaśni, pocieszyła
się w myślach. Przecinała na skos główny plac, maksymalnie skracając
sobie drogę do Szkoły Rycerskiej. Kłusowała szybko, z ledwością hamując
się przed rozpędzeniem się jeszcze bardziej. Galopowanie w pełnej zbroi
pośród niewinnych niczemu ludzi nie było przejawem rozsądku ze strony
świadomego swoich możliwości centaura. W oczach postronnych centaurzyca w
pełnym galopie z powodzeniem konkurować mogła z taranem. Logicznym
było, że nikt nie miał ochoty sprawdzać w jakim stanie wyszedłby z
takiego zderzenia. Ekateriny też nie pociągała wizja wysłania kogoś do
infirmerii.
– Białopióry nie zwykł znikać podczas treningu – zakrakał pomocnie jeden z kruków.
Kata, nie widząc lecących obok ptaków, nie potrafiła powiedzieć który. Na razie oba brzmiały jej identycznie.
– Możesz zwolnić – dodał któryś z nich po chwili – Niektórzy dziwnie patrzą.
– To niech patrzą. – Ekaterina przewróciła oczami.
Nie obchodziła jej cudza opinia. W swojej ocenie miała powód, by się
spieszyć. Nikt i nic nie było w stanie jej od tego odwieść. Poza tym
jakoś trudno było jej przekonać się do wizji dorosłych, poważnych
strażników i strażniczek plotkujących ze sobą jak stare przekupki na
targu, tylko dlatego, że centaurzyca raz niemalże przebiegła placem.
Plac przed Szkołą Rycerską zasypany był drobnym piaskiem i doszczętnie
zadeptany. W gąszczu odcisków różnych kształtów, wzorów i rozmiarów
okrągłe końskie ślady niemal natychmiast znikały. Trudno byłoby tutaj
kogoś wytropić – była to pierwsza myśl Ekateriny, gdy tylko postawiła
kopyta na placu. W następnej chwili potrząsnęła głową z kwaśnym
uśmiechem, uświadamiając sobie, że praca musiała paść jej na mózg
bardziej niż sobie tego życzyła. Nie mogła jednak nic na to poradzić.
Była taka, jaka była.
Prawdą
było jednak, że nie dało się prześledzić ścieżki poszczególnych osób. Na
szczęście nie musiała tego robić. Białopióry trenował właśnie z
niewielką grupką po zachodniej stronie placu. Wyróżniał się na tle
rekrutów nie tylko nienaturalnym skrzydłem w miejscu ręki i sowim
dziobem. Było w jego sylwetce i ruchach coś, czego nie miał żaden rekrut
czy już wyszkolony gwardzista. Akhme miał po swojej stronie przedziwną
grację, pozbawioną zbędnych ozdobników, ale przez to jeszcze
subtelniejszą. I piękniejszą.
– Chcę się u niego uczyć – oznajmiła cicho.
Huginn otworzył dziob, zdając się niemo z niej śmiać. Muninn
przekrzywił głowę, zmierzył Katę wzrokiem i wydał z siebie odgłos, który
przywoływał na myśl parsknięcie. Ekaterina nie potrzebowała bardziej
dosadnego wyśmiania. Sama zresztą myślała podobnie – nie było o czym
mówić. I to nie w pełni zakończone szkolenie było tu przeszkodą. Nie
każdy wszędzie się nadawał, a centaur znał swoje miejsce.
Plac przed Szkołą zdawał się nawet nie dostrzec jej przybycia. Rekruci w
niemal zupełnej synchronizacji powtarzali poszczególne sekwencje
ruchów. Niby kopiowali swojego mistrza, ale Kata, przyglądając się im ze
stosownej odległości widziała, że przed nimi jeszcze daleka droga.
Surowy głos nauczyciela, częściej wskazujący braki niż chwalący tylko ją
w tym utwierdzał. Żaden rekrut w walce z cieniem nie wyglądał
szczególnie naturalnie. Ich ruchom, chociaż precyzyjnym i odpowiednio
wyważonym, brakowało płynności mistrza.
Kata przysiadła na zadzie i wyciągnęła przed siebie przednie nogi.
Wiadomym było, że musi zaczekać. Nie śmiałaby przerwać Białopióremu w
treningu, ale też nie zamierzała przez cały czas stać jak kołek. Tym
bardziej, że najwyraźniej nikomu w tym miejscu nie przeszkadzała.
Poprawiła chroniący jej końską pierś pancerz, żeby nie uwierał.i
odłożyła na bok tarczę. Mogła zaczekać do końca treningu, nie zwracając
na siebie uwagi. W zasadzie mogła się nawet nie ruszać, ale i tak nie
spuściła wzroku z trenujących przyszłych gwardzistów i ich mistrza.
Podniosła się dopiero wtedy, gdy Noveirczyk skłonił się lekko. Za jego
przykładem grupka rekrutów także stanęła na baczność i skłoniła się.
Wyglądało to jak pełna szacunku tradycja, której nie sposób się
przeciwstawić. Ekaterina miała nieszczególnie dobre doświadczenia z
tradycjami i nie przepadała za nimi. Ta jednak wyglądała całkiem
niegroźnie.
– Przepraszam! – zawołała za odchodzącym z wolna Akhme.
Szermierz przystanął i odwrócił się w jej stronę, sprawdzając, do kogo
należy głos. Kata pośpieszyła do niego, dopiero po paru krokach
uświadamiając sobie, że kruki magicznie wyparowały, a ona sama nie ma
pojęcia jak zacząć rozmowę. Było już za późno, żeby się wycofać. Mam mówić przez ,,panie" czy po pseudonimie? Może jeszcze inaczej?
– Tak? – spytał Akhme uprzejmie, gdy znalazła się odpowiednio blisko.
– Wybaczy mi pan to najście, proszę pana – zaczęła, starając się nie
krzywić, gdy sama sobie skojarzyła się z ledwie żółtodziobem. Mimo że
Akhme musiał patrzeć lekko w górę, by utrzymać kontakt wzrokowy, czuła
się przy nim maleńka jak źrebię – Jestem Ekaterina, strażniczka
pierwszego oddziału Konnej Straży Fortheimu. Przewodniczyłam dzisiaj
obławie w dokach, ale, jak pan być może słyszał, nie wszystko poszło
zgodnie z planem. Dlatego przychodzę po pomoc. – tu wyciągnęła zaciskany
w dłoni strzępek czerwonego materiału – Bo widzi pan, wydaje mi się, że
może mi pan pomóc ustalić czy ten materiał może pochodzić z munduru
gwardzisty.
Po tych słowach
zamilkła, niepewnie czekając na reakcję Białopiórego. Mógł jej pomóc i
miała nadzieję, że to zrobi. Mógł równie dobrze odprawić ją z kwitkiem
albo wyśmiać. Akhme Białe Pióro mógł zrobić wszystko, co chciał. Oboje
zdawali sobie z tego sprawę.
Akhme? Bądź łaskaw, proszę
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz